WaszeR Londyński: Przedwyborczy gabinet strachu  (lub krzywych luster) ​8 min czytania

Counties2015-04-20.
Od redakcji: witamy powrót na łamy dawno tu niewidzianego autora z bardzo wartą przeczytania korespondencją z Londynu

Szanowna Pani/Szanowny Panie, 

W załączniku przesyłamy potwierdzenie złożenia wniosku o dopisanie do spisu wyborców w obwodzie głosowania utworzonym za granicą.

​ – przyszło bardzo szybko online. ​ No i ​zagrały werble melodię sprzed pięciolecia, ​​wróciła potrzeba zabrania głosu. Z​arejestrowałem się nie mogąc już ścierpieć permanentnego bełkotu tych… tych… tych… oraz coraz głośniejszego płaczu w osnowach karkołomnych kalkulacji w mediach po mojej stronie barykady. A także licząc po ​c​ichu nieskromnie na zostanie języczkiem ​sprawy
Języczkiem u wagi, dodaję szybko z podkreśleniem​, ab​y mnie nie posądzono o jakieś niestosowne tu perwersje.
Pięć lat jak z bicza trzasł. Żeby chociaż tym trzaskającym symbolem umykającego czasu dało się wybatożyć niektórych, by sami w niebyt umknęli, może czas by spowolniał deczko i przygasłyby emocje. A tak…

Poprzednie prezydenckie w innej odbywały się atmosferze. Prawie powstania narodowego, gdzie z jednej strony płacz i żałoba, a z drugiej podekscytowanie niespodziewanym zagrożeniem, po obu zaś zacietrzewienie, ostrzenie kos i językowe harce. Nawet zagranica poddała się tej atmosferze spisując się w końcówce na medal. Na moment pozacierały się jakieś codzienne drobiazgi z wachlarza różnic między Polakami na konto dwuobozowości, słychać było tu i tam polemikę, ruszyła głowy i tyłki spora grupa leniwych. Odświętność się czuło w polskich gronach w dniu wyborów. Państwo Polskie też wywiązało się należycie z obowiązków organizując rozległą sieć zagranicznych punktów wyborczych. Dziś widać, słychać i czuć zmęczenie materiału. Przynajmniej w Londynie, bo ten zaścianek najbardziej mnie interesuje ze względu na miejsce mojego tu chorobliwego w głowę zachodzenia. Tak i zachodzę w tę swoją siedzibę galaretowatej szarokomórkowej substancji pukając się co i rusz resetująco w jej obudowę: jak to możliwe, że wszelkie analizy, wnioski i prognozy dotyczące tych samych problemów zawierają treści i sensy z obu końców polskiego kija? Jak to możliwe, że Polska nie tylko samosięchwaląca, ale i chwalona przez innych za wspaniałe przeżycie ćwierćwiecza transformacji i wyjątkowe przetrwanie gospodarczego kryzysu jest taka rozlazła w wielu dziedzinach? Jak to możliwe, że po upływie pięcioletniej prezydenckiej kadencji, w roku kolejnych wyborów, tym razem skumulowanych, na prezydenta i do parlamentu, ponownie larum jest czynione z powodu zagrożenia i przerażenia? I przemęczenia połączonego ze zniechęceniem. A co Państwo Polskie robi, by temu przeciwdziałać choćby w tak kulminacyjnym momencie? Za granicą likwiduje sporą część punktów wyborczych. Z powodu oszczędności ponoć. Oj, zemścić się to szybko może, gdyż determinacja też ma swoją cenę. A czynnik psychologiczny? A konsolidacja diaspory? Podaję za internetowym wydaniem Lokalnej Gazety we Wschodniej Anglii – Nasze Strony, z 9 kwietnia br.: „Od lat powtarza się Polakom, że udział w wyborach to sprawa niezwykle ważna i jest przejawem obywatelskiego obowiązku, którego nie można zlekceważyć. (…) Dziś gdy Polacy, w tym i ci żyjący na emigracji, mają szanse zmienić głowę państwa zmniejsza się liczbę okręgowych komisji wyborczych za granicą. (…) W 2010 r. przy okazji Wyborów Prezydenckich zorganizowano 41 komisji w 31 miastach. Dziś jest to tylko 35 komisji (o 25% mniej) w 18 miastach (o 42% mniej). Przewidziano wprawdzie możliwość głosowana korespondencyjnego, ale do tego celu utworzono zaledwie 6 komisji,”

Jakby tego było mało, w Wielkiej Brytanii również przedwyborcza huśtawka typu na dwoje babka wróżyła, z już zapowiadanymi daleko idącymi konsekwencjami bez względu na wyniki wte czy wewte. Cameron kontynuuje twardą konserwatywną linię z zapowiadanym zorganizowaniem referendum w sprawie wyjścia z Unii, laburzyści ustami Milibanda zgłaszają gotowość wzięcia odpowiedzialności za kraj przekierowując wektor kursu na przeciwny w stosunku do torysów. Reszta towarzystwa może liczyć wyłącznie na wejście w koalicję z ewentualnym zwycięzcą. Robiący wokół siebie dużo szumu Farage nie wzleciał zbyt wysoko, dodatkowo wpadł ostatnio w tarapaty natury honorowej o czym niżej, bo to smaczek z gatunku bez mała płaszcza i szpady w polskim ułańskim wydaniu. Obie główne partie idą na razie w sondażach łeb w łeb, a zniesmaczony nieprzewidywalnością funt poleciał na łeb na szyję najniżej jak się da. W tej grze o władzę i kasę wszelkie motywacje i chwyty dozwolone. Przeglądam polskojęzyczne tygodniki z tego weekendu. Ponad setka liczących się brytyjskich biznesmenów przestrzega w liście otwartym przed zwycięstwem ekipy Millibanda, wychwalając jednocześnie „kameronistów” za znaczące przyspieszenie rozwoju brytyjskich firm, co zaowocowało utworzeniem prawie dwóch milionów miejsc pracy. Dla równowagi wpadka DC uwieczniona przez fotoreporterów na cukierkowym rodzinnym grillu. Wszystko w ramach oficjalnej kampanii. I wrzenie na portalach. Podaję za Panoramą jedną z wypowiedzi: „Przepraszam, ale nie mogę zagłosować na kogoś, kto używa noża i widelca do zjedzenia cholernego hot doga”. Oba trzepoczące polityczne skrzydła próbowali podciąć w Aberdeen szkoccy nacjonaliści wymalowując białą farbą na drzwiach ich biur swastyki i obraźliwe epitety. Przedwyborcze zamieszanie, okazuje się, może być i stymulujące. Pojawiło się ugrupowanie Peace Party. Skromne na razie liczebnie, ale program, jak na czterech kandydatów, ho ho: darmowe zajęcia Taj Chi dla seniorów, darmowa komunikacja miejska i taki sam dostęp do wyższej edukacji. Pozostałe założenia zbliżone do programów innych partii. Aha! – bym zapomniał – osiągnięcie światowego pokoju jeszcze. Te ostatnie ciekawostki z Polish Expressu.

Z podrzuconej pod drzwi ulotki skacze do oczu swojskie nazwisko: Stefan Mrozinski. Na zdjęciu sympatyczna twarz młodego mężczyzny. Nie znam człowieka. Ale sieć go zna, wyłowiłem ciekaw polskich losów. To już trzecie pokolenie po żołnierzu, który w jednej koszuli wylądował na tej ziemi w ’43 po ucieczce z obozu jenieckiego. Przechowywana pamięć o potwornie trudnych początkach, ciężkiej pracy, stopniowej asymilacji. Szkocka babcia, szkocka matka. Rodzice z trójką dzieci przenieśli się z Edynburga do południowej Anglii. Najstarszy wyedukowany prawniczo w Londynie. Coraz bardziej rozmyte korzenie a urozmaicone rozgałęzienia – u boku urocza żona o afrykańskim rodowodzie. Tylko rodowe miano idzie dalej, choć już bez znaku diakrytycznego. Facet startuje z okręgu Tottenham. Konserwatysta. Pytanie na ulotce nie pozostawiające złudzeń: Chcesz głosować na kompetencje konserwatystów czy chaos laburzystów? Skąd ja to znam…

I dalsze wątki, konteksty i co tam jeszcze polskiego autoramentu. W marcowym 2. numerze Nowego Czasu o londyńskiej wizycie Andrzeja Dudy Rzeczy ważniejsze niż pieniądze, a w najnowszej Coolturze (16/578/ z 18 kwietnia) Kukiz w belwederze – o podobnej eskapadzie wymienionego w tytule kandydata oraz wywiad z nim Piotra Dobroniaka Pan Kukiz już się zbliża. Pierwszy z nich spotkał się z rodakami w sztywniackim POSK-u (dla niewtajemniczonych: Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny), drugi w luzackim pubie The Belvedere. Publiczność o preferencjach raczej pod kandydatów, atmosfera spotkań stosowna do miejsc, gdzie się odbywały. I to w zasadzie główne różnice. I tu, i tam rozmowy o wszystkim i o niczym, czyli mówienie kandydatom, jakby dopiero spadli z Księżyca, o sprawach, które zna już kawał świata, a kandydaci głosili zebranym nie-do-wiary prawdy niczym misjonarze ewangelię dzikusom w Nowym Świecie. Jednomyślne potępianie w czambuł Komorowskiego. I podobny styl organizacji wypadów: znienacka, szybko, krótko. Odfajkować medialnie, co podkreślało wielu uczestników spotkań, a o co mieli pretensje ci, którzy z niedoinformowania nie załapali się na nie. Kukiz, choć żywiołowy, bardziej naturalny, zbyt zalatywał mi nieobliczalnym i demagogicznym Palikotem sprzed pięciu lat. Nie jest przekonywujący.

No i czas na deser, który na okładkach dały powąchać wszystkie periodyki, Goniec Polski zaś, jak przystało na pismo niesatyryczne, wywalił panoramiczne zdjęcie z szabelką na tle okazałej kolumnady dworku-pałacu i iście hollywoodzki tytuł Książę idzie na wojnę. Otóż błękitnokrwisty syn ułana wrześniowego, książę Jan Żyliński rzucił rękawicę Nigelowi Farage’owi proponując pola Hyde Parku w obronie czci rodaków dyskryminowanych przez Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, której ten lideruje. Skomentował to krótko Piotr Dobroniak w felietonie Złoty chłopak, w Coolturze: „Z wielkiego pompowania słów Jana Żylińskiego wyszło na razie niewiele, gdyż Farage w dość łagodny sposób (łagodny jak na siebie) odmówił pojedynku, wykręcając się tym, że nigdy nie chciał rozlewu krwi podczas kampanii wyborczej.” Aniołeczek. Ale fama poszła w świat nadając przypadkowi niezły rozgłos i już niektórzy zacierają ręce licząc przynajmniej na medialną debatę.

Podał był dopiero co na tutejszych łamach Ernest Skalski w Jak zwyciężać mamy jak i czym mógłby starający się o reelekcję Prezydent przyhołubić sobie obsiadywaczy lokalnych świeczników, czym zarobił krytyczny komentarz Marcina Fedoruka, pod którym i ja się podpisuję. Kładę to na karb słabości satyrycznej poważnego Autora. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu? Ludzie patrzą na ręce. Wszędzie. I przywołam tu jeszcze głos nieznanego publicysty podpisującego się newsman z cytowanego już wyżej artykułu w Naszych Stronach, będący kontynuacją poprzedniego cytatu: „Tłumaczenie Państwowej Komisji Wyborczej jest takie, że zmniejszono liczbę komisji zagranicznych, bo niby za drogo to kosztuje. A kolacje i rauty polityków to tanie są?”

Wybory, te majowe i te październikowe, już niedługo. Programy, obietnice, dyskusje, kłótnie. Frekwencja. I jak będzie?

Entliczek pętliczek czerwony stoliczek, na kogo wypadnie, na tego… Oj, może być duże bęc!

WaszeR Londyński
 

One Response

  1. j.Luk 22.04.2015