Waldemar Sadowski: Oni mają siłę, my – godność19 min czytania

democracy_deception2016-03-22.

Wszystko więc sprowadza się do panowania nad umysłami.
Czesław Miłosz, „Zniewolony umysł”

Źródło wszelkich norm

A więc mamy w Polsce dyktaturę. Nie pomogły rzutniki partii „Razem”. Nie pomógł ambasador USA, Bruksela ani Komisja Wenecka. Nie pomogły marsze KOD. W Polsce zapanowała wola Prezesa. Ciągle jednak nie wiemy, czy sztuka, która się tu rozgrywa, to groteska, czy tragedia.  Za historyczny początek rewolucji można uznać 4 marca 2016 roku, gdy prezydent złapał kapcia. Wystrzał z opony bezdętkowej typu PAX oznajmił początek dyktatury smoleńskiej opartej na ignorancji i bałaganie. Czy leżąca w rowie sflaczała opona, to obrazek symbolizujący nasz kraj i gospodarkę na koniec tej dyktatury?

Niewykonywanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego przez rządzących polityków, to koniec demokracji. Chciałbym w tym eseju zaproponować pewien fundament myślenia w kryzysie oraz pewne działania. Dotyczą one masowych zwolnień  ludzi z pracy i odzyskania przez społeczeństwo mediów publicznych – głównego filaru sfery publicznej i IV Władzy. Powinien je wesprzeć KOD –  skoro Wałęsa przekazał historyczną flagę „Solidarności właśnie tej organizacji.

 Najpierw przedstawię więc dwa aksjomaty, którymi – jak sądzę – wszyscy obywatele, partie, organizacje pozarządowe, również zwolennicy Kaczyńskiego i Kukiza –  jako naród, obywatele tego samego państwa –  powinniśmy się kierować w swoich działaniach, ze względu na wspólne dobro.

1.

Pierwszy aksjomat brzmi tak: bezpieczeństwo Polski, a więc państwa i narodu, związane jest z uczestnictwem w politycznych, gospodarczych i militarnych strukturach Zachodu. Możemy być jednak częścią tego sojuszu kulturowo-gospodarczo-militarnego tylko jako demokratyczne państwo prawne. Jako dyktatura zostaniemy dość szybko wypchnięci poza granice tych naszych naturalnych i oczywistych struktur.

Komentarz:

Suwerenność możemy więc zabezpieczyć jedynie jako liberalna demokracja, a nie jako ustrój oparty na woli partii, który narzuca nam siłą PiS. Ustrój ten przybiera już charakterystyczne rysy fasadowej demokracji, znanej nam z Rosji i Węgier, opartej na władzy mafii partyjnej, quasi-legitymizowanej przez media, a więc poprzez proceder zniewalania umysłów. Znamy to z PRL-u. Czy państwo polskie w rękach tych ludzi, wyraźnie słabych intelektualnie, sczeźnie więc do roli partnera Związku Białorusi i Rosji (ZBiR)?

W kontekście tak sformułowanego aksjomatu bezpieczeństwa, wszelkie propozycje kompromisu w sprawie wyroku Trybunału Konstytucyjnego – proponowane przez wielu poważnych polityków i komentatorów – należy odrzucić. Kompromis polityków, wchodzący w materię wyroku sądowego oznacza porzucenie demokratycznego państwa prawnego i opuszczenie cywilizacji zachodniej. Każdy taki kompromis byłby sprzeczny z polską racją stanu i oznaczał będzie ruch w stronę ZBiR-u.

PiS ma nadal legitymację do sprawowania władzy w granicach Konstytucji, a jedna trzecia wyborców – jak wynika z sondaży – ciągle popiera ich politykę. Sądzę, że ten fakt polityczny i socjologiczny oznacza, że – używając języka Huntingtona – dochodzi w Polsce do zderzenia płyty tektonicznej cywilizacji wschodniej z zachodnią płytą liberalnej demokracji. Liczy się tu przecież stosunek do wolności, praworządność, działania i kultura polityczna, a nie hasła i sztandary pod jakimi występuje PiS i hierarchia kościelna.

Sądzę, że problem jest dramatyczny, ale realizacja chorobliwych marzeń Jarosława Kaczyńskiego jest mało prawdopodobna. Jeżeli porównamy bowiem nie sondaże partii, ale stosunek obywateli do demokracji, do przestrzegania prawa czy do KOD-u – a więc elementów cywilizacji zachodniej – to widać jednak zdecydowaną, absolutną przewagę zwolenników wartości, nazwijmy je – europejskich. Prawie 80% obywateli uważa, że politycy powinni przestrzegać prawa. Znacznie więcej Polaków popiera postulaty KOD-u, który dopiero zaczyna działać, niż partii „wschodniej”, która ma w rękach media publiczne. Istnieje więc w Polsce twardy fundament, który jest argumentem za tym, aby jeszcze nie emigrować.

Ale ostatecznie jest to problem dla tych, którzy w ramach społecznego podziału pracy zobowiązali się w przysiędze wojskowej walczyć o niepodległość i „strzec Konstytucji”. Dlatego pozostawiam ten temat otwarty. Sądzę jednak, że „kawalerii” jeszcze nie musimy wzywać na odsiecz. Być może społeczeństwo obywatelskie poradzi sobie z dyktaturą metodami cywilnymi, a więc pokojowymi.

2.

Drugim aksjomatem – a więc czymś, co jest nienaruszalne – jest godność człowieka. I wynikające z niej prawa. I to ten temat chciałbym rozwinąć w eseju. Ciągle jeszcze większość obywateli nie zdaje sobie sprawy z tego, że zgodnie z obowiązującym prawem jest to najważniejsza wartość całego życia społecznego, politycznego i gospodarczego w Polsce. To jest wartość nośna, która podtrzymuje całą konstrukcję Konstytucji i polskiego prawa. Więcej – według Konstytucji jest to wartość ważniejsza niż sama Konstytucja i prawo. Zgodnie z tą koncepcją „godność” nie została nam przyznana przez państwo. Żadne prawo, żadne państwo, żadna siła nie może nam też  zabrać godności. Prawo, które w rażący sposób ingeruje w godność – opierając się na formule Radbrucha – nie jest prawem, lecz co najwyżej jest to bezprawna siła.

Komentarz:

Powinniśmy zapamiętać fakty i tło, które stoją za taką właśnie wersją naszego demokratycznego porządku prawnego. Pojęcie godności znane było w filozofii od czasów starożytnych. Mimo tego godność nie została wpisana do pierwszej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela stworzonej we Francji w 1789 roku. Nie ma jej też w późniejszych Deklaracjach, nie została uwzględniona przez Ligę Narodów. Jako naczelna wartość wszelkich praw uwzględniona została dopiero w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ w 1948 roku, a  następnie niemal we wszystkich konstytucjach cywilizowanego świata. Dlaczego dopiero wtedy?

Powodem koronacji Godności było to wszystko, co działo się w czasie ostatniej wojny, co państwa i ideologie wyczyniały na „skrwawionych ziemiach” z ludźmi. Zagłada Żydów i Cyganów. Masowe mordy Słowian. Katyń. Oświęcim i inne miejsca. Pamiętacie zdjęcie dziewczyny płaczącej nad zwłokami siostry gdzieś pod Warszawą w 1939 roku? Pamiętacie zdjęcie kolumny cywilów wychodzących z warszawskiego Getta, na przedzie idzie chłopiec z podniesionymi do góry rękami? To są właśnie źródła tego prawa, które nadaje każdemu człowiekowi na świecie równą godność. Art. 30 Konstytucji RP z 1997 roku: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Czytając ten artykuł, przyzwoity człowiek słyszy krzyki ludzi, płacz dzieci, czuje dym płonących domów, widzi ruiny Warszawy. Bez zrozumienia skąd się wzięła i czym jest godność w prawie nie zrozumiemy obowiązującego w Polsce demokratycznego porządku. Nie zrozumiemy dlaczego żołnierze przysięgają, że będą „strzec Konstytucji”.

Godność pojawia się w filozofii greckiej u stoików i u Cycerona jako cecha gatunku wynikająca z jego pozycji we Wszechświecie. Na tej wartości bazuje chrześcijańskie życie społeczne. Najbardziej znacząca wersja, obowiązująca do dzisiaj, wywodzi się z filozofii Kanta. Wspólnym mianownikiem większości tych koncepcji jest wolna wola i autonomia jednostki. Człowiek żyje jako autonomiczny podmiot, działa według własnego planu, posługując się rozumem decyduje co jest dobre, a co złe. „Autonomia jest więc podstawą godności natury ludzkiej i każdej natury rozumnej”, stwierdza Kant. To dlatego człowiek może być w ogóle podmiotem praw i obowiązków, istotą odpowiedzialną za swoje czyny – to podstawa moralności, prawa, wychowania, ale także religii chrześcijańskiej. Jürgen Habermas tak interpretuje myśl Kanta:

„Nieskończona godność” każdej osoby zawiera się w roszczeniu, by tę sferę wolnej woli wszyscy inni respektowali jako całkowicie nietykalną”.

Dlatego dyktatury i fundamentalizmy, to miejsca w których godność zamiera.

Najprostsze zastosowanie tego prawa, to zwyczajny, codzienny szacunek dla drugiego człowieka. Każdego. Wszędzie. Na ulicy. W pracy. Na Facebooku. Trudno jest je stosować w czasach rewolucji pisowskiej, ale trzeba się starać (proponuję, aby przypomnieć sobie, co to jest „asertywność”). Godność jest też jednak najważniejszą klauzulą interpretacji przepisów. Żadna norma prawna nie może naruszać godności. Na gruncie prawa konstytucyjnego prof. Ryszard M. Małajny definiuje godność jako „zapewnienie każdemu człowiekowi takich ram samorealizacji, by miał on rzeczywistą możliwość działania zgodnego z własną wolą i wynikającym z niej systemem wartości”. Natomiast naruszeniem godności jest każda sytuacja, gdy władza traktuje człowieka instrumentalnie, jako „wartość zastępczą”. Każda osoba jest niepowtarzalna i nie do zastąpienia. Według Habermasa „pochodzenie praw człowieka z moralnego źródła, jakim jest ludzka godność, wyjaśnia politycznie eksplozywną siłę, której chciałbym bronić, występując zarówno przeciw odrzuceniu hurtem praw człowieka (Carl Schmitt), jak i przeciw ostatnim próbom zneutralizowania ich treści” i ten bodaj największy współczesny myśliciel Zachodu dodaje, że godność jest prawem  „pozostającym poza obszarem możliwości dysponowania nim przez państwo”.

Godność jako norma obowiązującego prawa była dotychczas – w epoce „ciepłej wody w kranie” – wykorzystywana przez sądy tylko pomocniczo do wykładni innych przepisów. Ale doktryna prawa konstytucyjnego uznaje, że artykuł 30 Konstytucji może być stosowany bezpośrednio. W obecnym kryzysie, określanym przez zwolenników partii rządzącej w znaczący sposób jako „Blitzkrieg”, sądy będą musiały ten przepis wykorzystać. Na przykład w tych dwóch postulatach:

  1. przywrócenie do pracy wszystkich pracowników, urzędników i managerów zwolnionych przez rządzącą partię, której celem było zrobienie miejsca dla swoich, lojalnych wobec oligarchii partyjnej osób,
  2. zwrot przez rządzącą partię mediów publicznych pod prawowity zarząd, zgodnie z Konstytucją i przepisami wykonawczymi.

Poniżej opisuję te postulaty nieco szerzej i staram się uzasadnić dlaczego w tych dwóch przypadkach naruszono godność i prawa człowieka (a prawdopodobnie także inne przepisy). Są to tylko przykłady, bo – jak sądzę – godność naruszana jest w Polsce notorycznie, i nie tylko przez władze.

Zwolnienia polityczne

Jak wynika z doniesień medialnych, akcja czyszczenia stanowisk i obsadzania ich ludźmi lojalnymi wobec partii jest kontynuowana w aparacie wykonawczym państwa, wśród urzędników i w mediach. PiS ze szczególną bezwzględnością zwalnia dziennikarzy. Przejęcie mediów jest bowiem kluczowym elementem bezprawnej zmiany ustroju konstytucyjnego, który dokonuje się w Polsce. W imię umocnienia władzy oligarchii partyjnej, skupionej wokół Kaczyńskiego. Jako społeczeństwo powinniśmy się o nich upomnieć. Musimy zażądać przywrócenia do pracy wszystkich zwolnionych.

Pierwszy i wystarczający powód, aby żądać przywrócenia ludzi do pracy, to naruszenie godności człowieka przez państwo. Czy władza miała tu rzeczywiste podstawy prawne? Czy pracownik może być środkiem do realizacji celu politycznego partii? Wygląda to przecież na masowy proceder, faszystowską metodę zdobywania władzy. Nie ma to nic wspólnego z konkretnym stosunkiem pracy konkretnego pracownika. W rzeczywistości chodzi tylko o zapewnienie dla oligarchii partyjnej stanowisk i zabezpieczenie panowania partii, wykraczające jednak poza uzyskany w wyborach mandat. Czy nie jest to już instrumentalizacja człowieka?  Człowiek zgodnie z tezą Kanta nie może być traktowany wyłącznie jako środek do celu. Prawo do godności jest nienaruszalne. Czy w tym przypadku wystarczy kodeks pracy i czy nie należałoby zastosować bezpośrednio art. 30 Konstytucji? W takiej sytuacji jest to rażące łamanie praw człowieka i godności ludzkiej. Te normy i decyzje nie dostąpiły zaszczytu bycia prawem. Sądy nie mogą potwierdzać prawa władzy państwowej do zwalniania ludzi z pracy ze względu na plany nielegalnej zmiany ustroju, gdyż – zgodnie z formułą Radbrucha – musiałyby „orzekać bezprawie”.

Tak, to jest sprawa dyskusyjna, teza jest sporna. Niech sądy zdecydują.

Instrumentalizacja człowieka, typowa dla kultury sowieckiej, wynika być może z faktu, że dla Kaczyńskiego, ucznia peerelowskiego profesora prawa Stanisława Ehrlicha, jest to normalne. Prof. Ehrlich po wojnie był pracownikiem Uniwersytetu Łódzkiego, a od 1948, Uniwersytetu Warszawskiego. W 1951 został profesorem zwyczajnym, kierował też Katedrą Teorii Państwa i Prawa oraz Katedrą Prawa Radzieckiego. Napisał książkę o ustroju ZSRR. Sądzę, że tam właśnie tkwią źródła mądrości prawniczej Prezesa. W przeciwieństwie jednak do tamtych teorii, to nie wola polityczna partii jest decydująca w prawie europejskim i polskim, lecz godność człowieka. Dopiero na drugim miejscu jest wola narodu – o ile jest zgodna z prawem. I najpierw jest to wola konstytucyjna, którą reprezentuje Trybunał. „Wola polityczna partii”, czyli ta zatęchła totalitarna skamielina myślowa, jest w tej sferze najmniej istotna. A często rodzi zło, niekompetencje i niesprawiedliwość. Tak było w III Rzeszy. Tak było w Związku Sowieckim. Sądzę, że taką aksjologię reprezentuje oligarchia pisowska. Nie wszczepiajcie nam wartości z Peerelu w III Rzeczpospolitą, której fundamentem są prawa człowieka, w tym jądro całego porządku prawnego: godność.

Najgorsze, że w procederze tym uczestniczy także hierarchia kościelna.

Sądzę więc, że wszyscy obywatele Rzeczpospolitej Polskiej wyrzuceni w ostatnich miesiącach z pracy w administracji, mediach, agencjach i spółkach, są ofiarami bezprawia: woli politycznej partii, a nie decyzji pracodawcy reprezentującego wolę narodu. Ale jest jeszcze drugi powód: wzgląd na dobro wspólne. Jesteśmy biednym krajem, musimy przestrzegać zasady merytokracji i na stanowiska państwowe dopuszczać tylko osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje, na podstawie konkursu. Przecież chcemy żyć i pracować w dobrze urządzonym państwie. Postulat 12 z Sierpnia ’80: „Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej”. Znowu aktualny.

Media publiczne, nie partyjne

Wszystkie klucze do panowania muszą być zawsze w rękach suwerena. Jednym z tych kluczy są media publiczne, nie mogą należeć do partii politycznej ani rządu. Wola narodu poprzez media może bowiem zostać tak zmanipulowana, że staje się w rzeczywistości tożsama z wolą partii lub dyktatora. NSDAP, która uzyskała w wyborach poparcie rzędu 30-40%, po opanowaniu mediów przez Goebbelsa, w referendach o wyjściu Niemiec z Ligi Narodów i połączeniu urzędu kanclerza i prezydenta, czyli wprowadzeniu totalitarnej dyktatury, uzyskała już poparcie rzędu 80 – 90%. Przy czym jak potwierdzają badania historyczne głosowanie w strefie lokali wyborczych było w pełni wolne. Przymus zadziałał wcześniej, w sferze publicznej, głównie w mediach: jako manipulacje informacjami i ingerencja w wolną wolę.

Jeżeli rdzeniem godności człowieka jest wolna wola, to manipulacje w mediach, przybierające często formę regularnego prania mózgu, odbierają człowiekowi wolność decydowania, a więc naruszają samą istotę jego godności. Wszak działanie woli opiera się na nastawieniu emocjonalnym i wiadomościach, jakimi dysponuje umysł. Czy pompowanie kłamstw, manipulacje, emocjonalizacja przekazu, stronniczy dobór i kolejność tematów, nie jest sterowaniem umysłami obywateli? Czy państwo nie wdziera się w ten sposób do najbardziej intymnej sfery człowieka? Jeżeli jednostka myśli i działa – w jakimkolwiek stopniu –  pod wpływem mediów tak jak chcą tego politycy, to czyż nie jest to naruszenie godności człowieka?

Wiemy z historii, że ludzie pod wpływem propagandy zachowują się jak bezwolne automaty. Zdolne do wszystkiego. Nie tylko do postawienia krzyżyka przy słusznej partii. Do wszystkiego.

Niewątpliwie człowiek nie jest dla PiS-u celem samym w sobie – jak wymaga tego prawo – lecz najwyraźniej środkiem do zdobycia i utrzymania władzy. Odebranie człowiekowi wolności poprzez coraz bardziej ordynarną propagandę jest atakiem państwa na osobę ludzką. Mając w pamięci maszerujące wzdłuż i wszerz Europy masy z brunatnymi lub czerwonymi flagami, musimy zrobić wszystko, aby nie oddać naszych umysłów w niewolę jednej partii wspomaganej fundamentalizmem religijnym.

Dlatego media publiczne muszą być podporządkowane narodowi. Mandat do zarządzania nimi naród powierza – zgodnie z Konstytucją – Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Media publiczne nie mogą być podległe rządowi. Czy mentalni spadkobiercy Goebbelsa i naśladowcy Russia Today mają prawo pędzić w Polsce proceder, który – jak sądzę – zniewalając umysły kilku najbardziej podatnych grup społecznych wpływa na zniekształcanie woli narodu? Kształtowanie tej woli powinno być całkowicie wolne i oparte na najlepszej dostępnej wiedzy. Suweren musi wiedzieć, co jest naprawdę grane. Dlatego oddanie mediów publicznych w ręce partyjnych oligarchów, a więc de facto otwarcie przed nimi naszych umysłów jest po prostu bezprawne.

I wyobraźmy sobie, że po wprowadzeniu nowej, powszechnej opłaty wpływy na pisowskie media wyniosą ponad 2,5 mld zł rocznie. Obecnie to ok. 750 mln zł. Grozi nam rozbudowa partyjnego imperium medialnego kontrolowanego przez Jarosława Kaczyńskiego i Tadeusza Rydzyka do monstrualnych rozmiarów. Warto więc wykorzystać obecny kryzys, aby „wyszarpać” media publiczne z rąk partii.

To pytanie pada już wszędzie: czy obywatel powinien więc płacić abonament radiowo-telewizyjny?  Wspieranie finansowe mediów publicznych w obecnej sytuacji prawnej i faktycznej oznacza wspieranie działalności grupy oligarchów. Ale dochodzi tu wyraźnie do konfliktu wartości między konstytucyjną godnością człowieka a koniecznością przestrzegania przepisów Ustawy o radiofonii i telewizji. Co jest ważniejsze? Warto się nad tym zastanowić.

Abonament, ani w formie opłaty ani składki, nie jest podatkiem, a więc obowiązek płatności rodzi po drugiej stronie konkretny, równoważny i określony obowiązek – spełnienie celów, na które się płaci. Ustawa o radiofonii i telewizji nakazuje w art. 21. 1. „Publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, oferując, (…) zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu, cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością przekazu”.  Beneficjent ma więc zobowiązanie, które jest sprawdzalne przez ekspertów. Owszem obywatele powinni płacić, ale w zamian mogą żądać spełnienia określonych w prawie standardów.

Pytanie – przerysowuję tu problem, aby lepiej zrozumieć ten rodzaj stosunku prawnego: czy gdyby w telewizji od rana do wieczora leciały kazania Ojca Rydzyka, to mimo tego nadal mielibyśmy obowiązek płacenia abonamentu? No przecież – nie. A więc istnieje tu konkretna granica w  przekazywaniu treści, czy też wytrzymałości widza-obywatela, która – moim zdaniem – mogłaby zostać doprecyzowana w sądach.

Można spróbować zaprzestania płatności – jako formy oporu obywatelskiego – tak aby sprawa trafiła przed sąd, uzasadniając decyzję tym, że mamy do czynienia z mediami partyjnymi, które w dodatku nie realizują misji określonej w ustawie i Konstytucji. Mogła by to zrealizować niewielka grupa ochotników, działająca na zasadzie samoorganizacji, przekonanych o słuszności roszczenia. Sprawa zostałaby przetestowana przed sądami, a ewentualnie na końcu przed Trybunałem Konstytucyjnym. Dzięki temu sądy lub Trybunał miałyby możliwość przekazania nam konstytucyjnej prawdy o wolności sfery publicznej, o IV władzy, o zniewoleniu umysłów w kontekście godności człowieka.

Wyzwolenie sfery publicznej

Miłosz, „Zniewolony umysł”:

„Nigdy dotychczas nie zdarzyła się taka niewola przez świadomość jak w dwudziestym wieku. Jeszcze moje pokolenie uczono w szkole, że rozum służy do zdobycia wolności. W demokracjach ludowych walka toczy się o władzę duchową. Należy doprowadzić człowieka do tego, aby zrozumiał. Kiedy zrozumie, zaakceptuje”.

W dwudziestym pierwszym wieku spostrzeżenia Miłosza zostały doprecyzowane w koncepcji memówmempleksów, opisanej przez Richarda Dawkinsa. Te, przypominające jego „samolubne geny”, konstrukty umysłu, powielają się i krążą między mózgami. Walczą ze sobą o przetrwanie w sferze publicznej, jak stwory biologiczne w stawie Darwina. Zwycięża nie ten, który ma rację, nie ten który reprezentuje prawdę, ale ten bardziej skuteczny w powielaniu się – ostatnio prym wiodą tu teorie spiskowe. Tak czy inaczej posiadają one też zdolność sterowania właścicielem. Niektóre memy działają jak narkotyk, a ludzie pod ich wpływem zachowują się jak zahipnotyzowani lub lunatycy. Do obrony przed zniewoleniem umysłu człowiek ma tylko prawdę, rozum i logikę. Dlatego wiarygodność i zaufanie do informacji krążącej w sferze publicznej staje się dzisiaj kluczowym dobrem narodu.

Zanim więc zaczniemy działać w takt woli politycznej jednej partii, spróbujmy się jeszcze bronić. Opisana wyżej akcja odmowy płacenia abonamentu może być wsparciem innego ważnego projektu – „Paktu na rzecz Mediów Publicznych”, który podpisało już 46 organizacji. Zaczyna się apelem do władzy o zorganizowanie konsultacji publicznych w sprawie kształtu nowej ustawy medialnej. Ale organizatorzy zapowiadają, że:

[box title=”” border_width=”2″ border_color=”#dd0202″ border_style=”solid” bg_color=”#ededed” align=”left”]Jeśli rząd i parlament nie zorganizują procesu konsultacji i wysłuchania publicznego, deklarujemy, że przeprowadzimy je sami, zgodnie z wymogami bezstronności i przejrzystości, we współpracy z partnerami społecznymi oraz instytucjami nauki, edukacji i kultury.[/box]

Pakt ma zapoczątkować debatę publiczną nad kształtem mediów. Postulaty, które zgłosiły organizacje pozarządowe, to m. in. zapewnienie społecznej kontroli nad wypełnianiem misji mediów publicznych i ochrona mediów przed upartyjnieniem. Koalicja jest otwarta dla wszystkich organizacji – deklaracje udziału są zbierane pod adresem e-mail: pakt.mediapubliczne@gmail.com. Do obrony godności potrzebna jest masa krytyczna, a więc każda organizacja.

Czytam właśnie mądrą książkę „Wschód”. Stasiuk opisuje podróże po tym kraju, po naszym kraju – miasta, wioski, ludzi, i nagle pojawia się tam takie, jakby nieco wyrwane z kontekstu, zdanie o nas: „Ponieważ jesteśmy niewolnikami i żeby się uwolnić, przegryziemy własną kość, niczym schwytany lis”.

Waldemar Sadowski

 

Deklaracja: jestem wolnym autorem; nie reprezentuję i nie jestem członkiem żadnych partii politycznych, organizacji pozarządowych ani biznesowych; nie reprezentuję KOD, ani nie jestem we władzach tej organizacji (uczestniczę w manifestacjach).

 

38 komentarzy

  1. j.Luk 22.03.2016
    • W.Sadowski 23.03.2016
      • j.Luk 24.03.2016
        • W.Sadowski 24.03.2016
        • j.Luk 24.03.2016
  2. andrzej Pokonos 22.03.2016
  3. j.Luk 22.03.2016
    • W.Sadowski 24.03.2016
  4. Stary outsider 22.03.2016
  5. narciarz2 22.03.2016
    • j.Luk 23.03.2016
  6. j.Luk 22.03.2016
  7. Magog 22.03.2016
  8. andrzej Pokonos 23.03.2016
  9. j.Luk 23.03.2016
  10. andrzej Pokonos 23.03.2016
  11. j.Luk 23.03.2016
    • andrzej Pokonos 23.03.2016
  12. Magog 23.03.2016
  13. Marian. 23.03.2016
    • A. Goryński 24.03.2016
  14. andrzej Pokonos 23.03.2016
  15. Sir Jarek 23.03.2016
    • andrzej Pokonos 23.03.2016
  16. narciarz2 23.03.2016
  17. Mariusz Malinowski 23.03.2016
    • W.Sadowski 23.03.2016
  18. narciarz2 23.03.2016
  19. W.Sadowski 23.03.2016
    • j.Luk 24.03.2016
      • j.Luk 24.03.2016
  20. j.Luk 24.03.2016
  21. Sir Jarek 24.03.2016
  22. Marian. 24.03.2016
  23. narciarz2 24.03.2016
  24. narciarz2 24.03.2016
  25. j.Luk 24.03.2016
  26. andrzej Pokonos 24.03.2016