Jarosław Kapsa: Mała tarcza antyinflacyjna5 min czytania

06.01.2022

monety

Rząd ma „tarczę antyinflacyjną” i dobre samopoczucie. Samorządy takowego nie mają, ale muszą robić za ową przeciwdrożyźnianą tarczę. Do wysokiego kosztu skutków Polskiego Ładu dla budżetów lokalnych i regionalnych, dodać trzeba wydatki nieprzewidywalne, więc nieplanowane przez skarbników.

Co zrobić może dyrektor szkoły publicznej, gdy dostanie rachunek za gaz i energię? Szkoła jest własnością gminy, samorząd na jej utrzymanie otrzymuje z budżetu państwa subwencję. Subwencja w najlepszym wypadku pokrywa 3/4 rzeczywistych kosztów utrzymania szkoły; każdy samorząd musi resztę dodawać z własnych środków. W Częstochowie jest to 150 mln zł rocznie, przy wydatkach ogółem 1,5 mld zł.; w innych miastach proporcja jest podobna. Częstochowa jest, o ile nie zajdzie tu niespodziewana zmiana, w lepszej od wielu innych miast sytuacji. Tu od lat obowiązuje zasada zbiorowego przetargu na zakup energii elektryczne i gazu. Taki przetarg na zaopatrzenie Urzędu Miasta i kilkudziesięciu podległych mu jednostek (w tym szkół, przedszkoli itd.) rozstrzygnięty został w końcu października 2021 r. Wynik bolesny, lecz i tak lepszy niż najnowsze prognozy.

Cena jednostkowa energii wzrośnie w 2022 r. o 54%, gazu o 172%. Koszt energii elektrycznej dostarczanej do 137 jednostek podległych miastu wzrośnie z 14,1 mln zł do 22,9 mln; koszt gazu dla 87 jednostek z 3,8 mln do 7 mln zł. Jest to bolesne, ale przewidywalne; można, choć wymaga to bolesnych oszczędności, wpisać owe kwoty do budżetu.

Gorsza sytuacja jest w gminach, gdzie nie stosuje się takowego przetargu. Planowanie budżetu na kolejny rok zamyka się w listopadzie, podstawą są „wskaźniki wykonania” powiększone o wskaźnik inflacyjny określony przez Ministra Finansów. Nie ma więc rezerwy pozwalającej zwiększyć wydatki dla szkoły, przedszkola, świetlicy, domu opieki, teatru, biblioteki itd., gdy w styczniu zaskoczone zostaną drastycznie zwiększonym rachunkiem za prąd i gaz. Co więc zrobić może dyrektor szkoły ? Dokładnie to samo co dyrektor szpitala powiatowego: nie płacić. Dyrektora szkoły można – lub będzie można – odwołać za nauczanie Konstytucji; ale nie można za niepłacenie rachunków. Tak jak w przypadku szpitali, nie znajdzie się odważny w Tauronie czy PGNiG, który odetnie szkołom światło i ogrzewanie; w szkołach uczą się także dzieci energetyków i gazowników, kto więc będzie bił swoich. W przypadku zarówno szkół, jak i szpitali obowiązek spłaty długu za dostarczone media spadnie na właściciela: samorząd gminy lub powiatu. Mogą płakać radni wraz ze starostami i burmistrzami, ale płacić muszą.

Zatem to samorządy będą ponosić rzeczywiste koszty rzeczywistej „tarczy inflacyjnej”, umożliwiającej, mimo drożyzny, wypełnianie podstawowych usług publicznych. Może tego się nie zauważa, ale ponad 60% usług publicznych, z których korzystają obywatele, świadczą samorządy i podległe im jednostki. Ponieważ, po wprowadzeniu Polskiego Ładu, groźba utraty płynności finansowej dotknęła blisko połowę samorządów; rząd powinien sprawdzić, jak to wpłynie na jakość i dostępność usług publicznych.

Żaden burmistrz ani starosta nie ośmieli się zamknąć szkoły i szpitala. To, oczywiste, to na nim wymuszają wyborcy. Nie ma już takiego przymusu, gdy chodzi o utrzymanie ośrodka dla chorych na Alzheimera, tudzież innych usług dla osób chorych, z niepełnosprawnością, dotkniętych patologią lub biedą i samotnością. Gdy w każdej kieszeni odczuwalna jest drożyzna, to mniej chętniej fundujemy zupę głodnym nieszczęśnikom; taka sama logika ujawnia się w dzieleniu wspólnych pieniędzy samorządu. Na szczęście większość zadań z pomocy społecznej ma charakter sztywny, wspierany centralnymi dotacjami. Najsłabszą sferą usług samorządowych jest kultura lokalna i tu można najbardziej obawiać się strat nieodwracalnych.

Nie wątpię, że Ministerstwo Kultury, z profesorem-ministrem i szeregiem podobnie wysokokwalifikowanych tuz wiceministerialnych, święcie przywiązana jest do konstytucyjnego obowiązku: art. 6 „Rzeczpospolita Polska stwarza warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury, będącej źródłem tożsamości narodu polskiego, jego trwania i rozwoju”. Powtarzane są w nieskończoność słowa o tożsamości, narodzie, trwaniu i rozwoju; robiony w tym celu jest program szkolny itd.

Pora zrozumieć, że ta tożsamość, trwanie i rozwój, to nie tylko Pałac Saski i inne „szklane domy” w Warszawie, ale i liczne rozsiane po Polsce zabytki i lokalne instytucje.

Jako pierwsze wyzwanie powinien nowy Generalny Konserwator Zabytków, pan Sellin, przyjąć los pałacu Leszczyńskich w Rydzynie. Ta perła baroku, jeden z największych i najpiękniejszych zabytków Wielkopolski, odrestaurowana przez stowarzyszenie NOT-owskie, dziś jest zamknięta, bo właścicieli nie stać na opłatę za oświetlenie i ogrzewanie. Czy to ministerstwa nie interesuje, bo pałac nie jest w jego rękach? A czy stać będzie na utrzymanie renesansowego Zamku Piastów Ślaskich w Brzegu Górnym miejscowe starostwo? Wyliczać tu można dziesiątki, ważnych dla kulturowej tożsamości Polski, obiektów. Niezauważalnych przez ambitnych twórców doktryny MKiDN: sto, wielkich, nowych, państwowych Muzeum na 100 lecie…

Są także niezauważalne instytucje stanowiące podstawową tkankę: gminne biblioteki i domy kultury, gminne i powiatowe muzea, galerie sztuki, teatry, sale koncertowe. Można traktować to jako anachronizm: po co jakieś zakurzone składy książek, skoro sobie można ściągnąć film z internetu. Likwidując jednak gminą bibliotekę, tracimy coś więcej niż „niepotrzebną” instytucje.

Władze samorządowe zdają sobie sprawę, że „kulturalny” elektorat nie przesądza o wyniku wyborów. Skuteczność wymaga inwestycji o szybszej stopie zwrotu: np. Sylwestra Marzeń czy koncertu „umpa, umpa” na święto pstrąga lub jabłoni. Ale jak dla oszczędności, wygasimy światło w bibliotekach, domach kultury, muzeach, to zmienimy prowincję w ciemnogród.

Warszawę stać na utrzymanie Centrum Kopernika i Muzeum Powstania Warszawskiego, ale na co dziś stać starostwo brzeskie, miasto Hrubieszów czy gminę Janów… Narzucona samorządom rola „tarczy antyinflacyjnej” może nie wystarczyć na uratowanie lokalnej kultury.

Dobre samopoczucie to stan, który – być może – kiedyś się miało. Dziś czas na odpowiedzialność.

Jarosław Kapsa