ECHA WYDARZEŃ: Jak się skończy – nie wiem. FIFA, piłkarska centrala światowa dopiero zaczęła obrady. Blatter piąty raz chce być prezesem, jordański książę jest kontrkandydatem. Europa, (czyli UEFA), z Platinim na czele oraz Bońkiem w pierwszym szeregu jest przeciw Blatterowi…
I tak dalej. Jak to w okresach kampanijno-wyborczych bywa. Znacie to? Znamy! Ale – czy zapamiętamy we wnioskach na przyszłość, nie gwarantuję.
Ale jednak w FIFA jest inaczej, bo we mgle świeżego skandalu. Amerykanie, FBI, prokurator, czekanie aż zjadą do Zurychu potem areszt dla jakiejś „parszywej czternastki”; żądanie ekstradycji oraz kar. Mowa o wielkich przekrętach – dolarowo-milionowych oraz stosowanych od tak dawna, że tworzących jakąś regułę… Opisy jak w klasycznych kryminałach… Child i podobni… Zarzuty dotyczą zjawisk, decyzji i ludzi.
Piłka jest bardziej niż „na spalonym”, podyktowano jej „jedenastkę”… Może z tego wyjdzie uzdrowiona, ale czy to pewne?
Kiedyś ostrożnie spierałem się ze starszym sąsiadem – kibicem. Ostrożnie, bo wiedziałem, że ma dużo racji. Gdy twierdził, że wielkie pieniądze kiedyś wyłożą sport.
Te fortuny o rozmiarach przekraczających wszelkie wyobrażenia o racjonalności. Nie tylko rodem prosto z boisk, lecz także spoza umownej linii autowej… Z odległości czasem widać lepiej.
Ten handel młodymi ludźmi, piłkarsko utalentowanymi, ale z sumami, przy których dawne handle żywym towarem są grami salonowymi.
Ci spece drugiego planu, którzy żyją jak setki pączków w maśle, bo piłkę dla nich kopią inni.
Te imprezy, do których prawa się przyznaje, a chętnych zawsze jest więcej niż meczów, więc pokusa też wiecznie żywa…
W tle jeszcze norma traktowania jako „nadvipów”. Z zaszczytami jak dla głów państw, czyli też wspomagających nastrój, że takim wolno więcej. Nawet dużo za dużo… Grzanie się polityki „przy sporcie” – jakże chętnie stosowane i nadużywane też miewa wymowę nie tylko wzajemnego zaszczycania się…
Wielkie pieniądze – na stole, czyli też okazja dla nurtu „pod stołem”. Dla sportu – równocześnie ogromna szansa i wielkie ryzyko. Bo pieniądz – ten na stole: podatnika, sponsora, za reklamę – wspomaga i upowszechnia rozwój. Ale też niebezpieczeństwo, jeśli forsa wymyka się spod racjonalnej kontroli. A właśnie widać, że strumyczek „wymykania się” przeszedł w rzekę. I to rwącą, jak w czasie powodzi.
Kiedyś kryzys w MKOl, teraz w FIFA, rozróba w rodzimej siatkówce, krajowe ściganki piłkarsko – korupcyjne (wedle stawu grobla, ale); obrót żywym towarem, obrót prawami do organizacji złotodajnych imprez, możliwość wykorzystania rączki podniesionej w górę do napełnienia kieszeni itd. Nie tylko handelek wynikiem meczu… Takie coś jawi się jako przedszkole… I to takie, w którym nie trzeba trenować siebie w pocie czoła, latami dwa – trzy razy dziennie, co dotyczy zawodników.
Przesadzam? Oczywiście, ale czy nie walnięto właśnie po raz n-ty w gong alarmu? I w sedno układów, które ruch sportowy psują? A kto zna sportu życie pozaświąteczne, ma oko i ucho wyczulone, różne fałszywe nutki w tej orkiestrze znajdzie. Także bliżej oka i ucha… …
Warszawa, Sevilla – Dnipro (3:2), puchar ligi europejskiej dla Hiszpanów. Kipiący emocjami „Narodowy”. Dwa w jednym – światowo i prowincjonalnie.
Światowo – bo u nas, w piękny stadion oprawione, na poziomie sportowym wzbudzającym zachwyt i drażniącym ambicję oraz wyobraźnię (przyjdzie wreszcie u licha czas, że nasze kluby zagrają tak jak hiszpański z ukraińskim?); kolorowo, dźwięcznie i w ogóle jak trzeba. Widziałem też tłumy gości na Starym Mieście, na Nowym. Restauratorzy mieli dobry dzień, a zadowolone miny podpowiadają, że jako gospodarze zapracowaliśmy na dobrą, „smaczną” reklamę… Piwa tez trochę popłynęło, a… było jakoś spokojnie… Na trybunach, poza nimi. Pośmiecono, posprzątano…
Prowincjonalnie, bo władza miejska znów dała dowody, że się uczy topornie. Mecz wieczorem, a milionowe miasto od południa zasupłane w węzeł komunikacyjny. W dniu pracy oraz nauki. Dla niespełna 60 tysięcy widzów – paraliż metropolii. Kto policzy ile kosztowały nerwy, spóźnienia, litry paliwa, zanieczyszczenie środowiska „wydechami” na jałowym biegu? Czy w ogóle ktoś liczy i zwraca uwagę?
Byłem w kilku wielkich miastach organizujących sztandarowe imprezy sportowe – jakoś dawało się żyć i pracować. U nas – zakaz seryjny. Nie da się jakoś mądrzej, z życzliwością, a nie arogancją wobec mieszkańców? Chcą przecież kochać sport, są gościnni, wspierają „Narodowy”, a Ratusz robi, co się da, by życie utrudnić…
A w ogóle – duży ruch w sportowym interesie. Z refleksjami:
- Siatkarze aż 3:0 pokonali Rosjan w Lidze Światowej. Skład odnowiony, przeciwnik znamienity, a mistrzowie świata, jak na mistrzów świata przystało.
- Rosyjski mistrz zawodowego ringu pobił nam kolejnego rodaka. Czytam, że Drozd nie jest wielkim bokserem, ale jakich my mamy profesjonałów, jeśli już drugi przegrywa tak łatwo?
- Przy okazji – gdzie jest rodzimy boks olimpijski? Dzisiejsi mistrzowie zawodowego ringu – z Ukrainy, z Rosji – mają za sobą medalowe kariery tzw. amatorskie, a nasz ostatni medal olimpijski pieczętuje się rokiem 1992! Gadania o szansach i aspiracjach wciąż mamy świeże (teraz in. p Szpilka), a chcemy mieć magisterium bez matury… Uczyć się od innych. Jak kiedyś inni uczyli się od nas…
- Jest dyskusja o sędziach piłkarskich. Bo była – wątpliwa dla jednych, niewątpliwa dla drugich – „jedenastka” w meczu Legii z Jagiellonią. Wiele mocnych słów i sprzecznych opinii. Ale tylko jedna budująca. Czytam, że b. prezes, pan ML wyznaje, iż był przeciw elektronice jako pomocnikowi sędziego, teraz już jest za! Lepiej późno niż wcale. Parę dziedzin sportu dawno już to pojęło i wiedzę wykorzystuje. Futbol, ze swoimi organizacjami już za długo wierzy, że „oko” ma bystre i zapis nie jest mu potrzebny. Może po części z tego i takie coś, jak sygnalizowane w pierwszej części wpisu…
Andrzej Lewandowski



Obawiam się, że pora umierać. Sportu już nie ma – jest cyrkowy biznes. Doprawdy, wstyd się w ogóle zajmować tymi przekręciarzami, gangsterami, łapówkarzami i wszelką im towarzyszącą hołotą, nazywającą się dumnie „działaczami”. Doprawdy, nie ma najmniejszego znaczenia czy ktoś wygrał z kimś 17:0 albo pobił rekord świata: wszystko to oszustwo i ustawka. Prawdziwy sport kończy się w szkole podstawowej. Potem już są tylko kant, przestępstwa i łobuzeria. Oraz ordynarny szmal.
Wielbię BM za odwagę, mądrość i radykalizm, ale… Tu nie we wszystkim się zgodzimy. Fakt, wielki sport ( często mniejszy-też) często choruje. Ale nie jest tak, że margines ma stanowić o ocenie generalnej. Że w imię zdrowia moralnego- do likwidacji. Jest taki, jakimi my jesteśmy- w zyciu, zawodzie, polityce. Raz genialni, raz- do luftu. Osobiście opowiadam się niezmiennie za walką z tym i z tymi ” do luftu”. Twardo, ostro, radykalnie. Lepiej niż dotychczas. I mądrzej, bez niskich ukłonów przed koniunkturą. Ale sportu, jako współzawodnictwa młodych ludzi,będę bronił; a prawdziwych sportowców zawsze szanował i sławił. Gdybym obraz był tylko czarny- dawno złamałbym pióro. A że życie oraz źli ludzie wiele na nim szczerb uczynili – też prawda. Ale czy margines czyni regułę?
Niestety, czasami czyni. W tym mianowicie momencie, w którym sport staje się wysoko płatnym zawodem i „biletowanym” widowiskiem (oczywiście, jest widowiskiem sam w sobie, jak każde współzawodnictwo), dając zarobić licznym rzeszom działaczy i organizatorów – traci wtedy walor autentyczności. Takim sportem nie warto się zajmować (mówię o kibicowaniu) i omawiany powinien on być raczej w rubrykach biznesowych czasopism lub w kronice kryminalnej. Choć, oczywiście i ja w efekcie tak radykalny w praktyce nie jestem: zawody lekkoatletyczne czy tenis oglądam, choć w istocie organizacyjnej niespecjalnie różnią się od mafii boksu zawodowego, futbolu czy innych MMK. Ale tak naprawdę powiadam raz jeszcze: dla mnie prawdziwie emocjonujące były zawody moich szkolnych SKS-ów. Tylko tego już niemal nie ma i celem sportowców coraz rzadziej jest wynik (zresztą bardzo często uzyskiwany metodami niegodziwymi czy wręcz przestępczymi), a coraz bardziej – etat celebryty.
Primo-sam też tęsknię do sportu z mojej szkoły, „Wielkiej gry” Rekszy i Strzeleckiego, wspomnień spisanych przez Kazimierza Gryżewskiego. Ale nie ma tylko takiego sportu, bo czas mamy inny. Nawiasem: wtedy też bywało róznie, w „Wielkiej grze” łobuz podlegał „reedukacji”…Ale nie myślę się sprzeczać, tylko proponuję lepiej i mocniej trzymać rękę na pulsie. Jeśli bowiem tylko idiota pracujue za 6 tysiaków ( wciąż trwam w stanie wkurzenia brakiem reakcji koleżanek i kolegów ” z polityki”), to czy w sporcie A-klasowym mogą królować inne poglądy?
Secundo- dla przydania słowom wpisu aktualności: ” PS, piątek wieczorem: Mimo afery korupcyjnej, Sepp Blatter ponownie prezydentem FIFA. Podczas wyborów w Zurychu Szwajcar pokonał swojego konkurenta Aliego Bin Al-Husseina. Jordańczyk wycofał się przed drugą turą wyborów. W I turze:
206 głosów ważnych. 133 dla Blattera, reszta dla Husseina. Szwajcarowi zabrakło siedmiu głosów, by wygrać w pierwszej turze.”
Czyli – „karny obroniony”. Dyrygentowi zostawiono pałeczkę. Orkiestra gra. „Titanic” nie tonie…