Nie, nie będę wyżerał (jak mawia młodzież) z paśnika Bogdana i nie opowiem o najnowszych zdobyczach techniki w służbie narodu.
Wręcz przeciwnie – opowiem o tym co minęło, a za czym czasami tęsknimy bezwiednie sądząc, że kiedyś życie było prostsze, łatwiejsze do ogarnięcia, a dopiero współczesność nam je tak nieprzyzwoicie skomplikowała.
O ocenę trudno, bo by jakąkolwiek uczciwie przeprowadzić należałoby pozbawić nasze mózgi wszystkiego tego co dowiedzieli się nasi pradziadowie, dziadowie , ojcowie i co przekazali nam jako „zwyczajność i oczywistość”, a to jest raczej nie do zrobienia. Może za kilkaset lat ktoś poświęci im i nam nieco czasu by na zimno porównać toż czym borykamy się na co dzień.
Wyobraźcie sobie państwo kupca. Obojętnej narodowości i wyznania tudzież branży. Wędruje po rzeczpospolitej starając się zarobić na chleb z omastą plus nową suknię dla żony.
Towar jaki oferuje jest ważony, mierzony itd. w zależności od rodzaju.
Np. piwo. Nie dość, że rzadko zdobywano pozwolenia na przewożenie tego trunku, na co wpływ miały lokalne przywileje bractw rzemieślniczych, które zapewniały pierwszeństwo miejscowym wyrobom, to nakładały się na to jeszcze problemy z miarami.
W użyciu były takie miary jak ohm (1 i 2/5 hektolitra), wiadro (68 i ¾ litra), anker (34 i 1/3 litra), kwarta (1 i 1/7 litra), wreszcie beczka – 100 kwart.
Proste? Proste, pod warunkiem, że siedzimy na jednym miejscu. Ruszając się gdzieś dalej zostajemy zaskoczeni, że kwarta ma 0,9 litra, anker ma 31, 9 litra, a o beczce lepiej nie wspominać, bo lokalne różnice mają rozrzut do 50 litrów.
Co więc naprawdę oferujemy wołając „beczka piwa”?
No i beczka beczce nierówna jeśli chodzi o inne przewożone w nich towary.
Kupując na beczki siemię lniane dostaniemy w każdej 2 i 3/5 nowego szefla.
Oczywiście, wolelibyśmy dostać taką ilość starych szefli, jako że liczyły one sobie 55 litrów, a nowy tylko 50, ale trudno, nie będziemy walczyć z postępem.
Kupując na beczki węgle dostalibyśmy w każdej 4 i 2/5 nowego szefla, podobnie jak soli.
Ładując beczkę na statek przewożący ją za morze liczyliśmy, że ma ona ½ łasztu i stosownie do tego wnosiliśmy opłatę. Czasami jednak liczona ją na 2 tys. funtów, który to funt miał od 0,41 do 0,5 kg.
Kupując sukno mierzyliśmy je w łokciach. Tyle, że krakowski łokieć miał ok. 45 cm, a pruski stosowany na Pomorzu 66 i 2/3 cm. Policzcie sobie jaka to różnica przy beli materiału.
Kupując ziemię na morgi trzeba było pamiętać, że morga polska to pół morgi pomorskiej, że licząc odległość w milach konieczna była informacja jaka to mila, bo stara miała ok. 7,5 km a nowa to samo minus 50 kroków. Precyzja godna pozazdroszczenia, prawda?
Najmniejsza miara długości – linia to 2 i 1/5 mm, cal 2 i 2/3 cm, pręt – 3 i ¾ metra, pręt szachtowy (załadunkowy) to 4 i ½ metra kubicznego itd.
Wyobraźcie sobie kupca, który w pamięci błyskawicznie przelicza ileż to węcpli siemienia (25 i 2/5 nowego szefla) dostanie za dwa oxefty przywiezionego maku. (Oxeft – w tym przypadku to 2 hektolitry i 6 litrów)
Z hektolitrami podobnie – czasem miewał taki ¾ beczki choć w niektórych miastach liczono go jako 7/8 beczki, czasem 1/8 fudra (choć sam fuder miewał też 8 i ¼ hektolitra), czasem była to ½ oxeftu bez owych 6 litrów, a czasem 2 ankry i 27 kwart.
Maca miewała czasem 4 kwarty, ale nie zawsze, bywało, że 3 i 2/5 kwarty i co im zrobisz?
Nie ominęło to kilograma, który miał albo 2 funty większe, albo 60 łutów liczonych po 16 i 2/3 grama.
Skomplikowane? Kwestia przyzwyczajenia.
Z pewnością pamiętacie pierwszy rozdział „Przygód dobrego wojaka Szwejka, w którym Szwejk upiera się, że żałobnych chorągwi na zamku w Konopiszcie powinno być 12, bo „ … to łatwiej zliczyć, no i na tuziny wszystko jest tańsze…”
Łatwiej zliczyć!
5 tuzinów dawał kopę, takąż 4 mendle, to proste.
Do tego wszystkiego dochodziła kwestia monety.
Moneta kruszcowa miała tą zaletę, że niezależnie od kraju pochodzenia łatwo dawała się przeliczyć. Liczyła się zawartość srebra ew. złota niezależnie od stempla wybitego na monecie pod warunkiem, że … ono tam było.
Podobno pierwsze fałszerstwa monet miały miejsce w czasach ich wynalezienia w królestwie Lydii. Ponieważ składał się na nie stop złota i srebra, nietrudno zgadnąć, że myśl, by zakłócić ustalone proporcje celem zdobycia ekstra środków musiała zaświtać niejednemu.
I tak już zostało. W Polsce książęta w czasie rozbicia dzielnicowego zarabiali na zmianach monety. Ściągano z rynku dobrą monetę wprowadzając w jej miejsce gorszą, z mniejszą zawartością kruszcu. Proste, prawda? Najbardziej zasmakowali w tym książęta śląscy, którzy potrafili i trzy razy do roku zmieniać pieniądz.
Do tego dochodziła znana praktyka okrawania brzegów monet, przed którą broniono się wprowadzając zwyczaj bicia monety z karbowanymi brzegami.
W scalonej już Rzeczpospolitej mennice trzymały dzierżawą osoby prywatne i żadna niemal nie była wolna od nadużyć.
Dobrą monetą próbował postawić ekonomię polską na nogi Kazimierz Wielki, co jednak nie przyniosło spodziewanych rezultatów ze względu na znikome złoża srebra na terenie jego Polski. Pieniądzem obiegowym w naszej części Europy pozostał tzw. szeroki grosz praski.
Walką ze złym pieniądzem zajmował się m.in. Mikołaj Kopernik, którego zasługi przypisuje się dziś na ogół Greshamowi.
Plus fałszerstwa polityczne jak wypuszczanie złej monety z polskim stemplem przez króla Prus Fryderyka.
Przykładowe cen y z XIX – XV wieku:
- Biblia – 1440 groszy
- wół – 30 groszy
- koń – 300 groszy
- buty chłopskie – 4 grosze
- baran – 8 groszy
- łuk – 8 groszy
- kusza – 60 – 120 groszy
- miecz – ok. 70 groszy
- łan ziemi (ok. 17ha) – 192 grosze
- zamek Homole koło Lewina Kłodzkiego – 60 000 groszy.
Wszystko to pięknie, ale kiedy kupiec brał do ręki pieniądz musiał mieć do niego zaufanie. Mógł mieć? Niekoniecznie. Czasem wręcz nie powinien.
A handlować musiał.
To tylko dwa problemy, z jakimi borykali się dawni handlowcy. I na dodatek – skutecznie. Proszę pomyśleć co musiał umieć kupiec z XV czy XVI wieku, żeby wytrwać na rynku? Głowę jak komputer. Dodajmy do tego różnice cen towarów tak wewnątrz Rzeczpospolitej jak i w innych krajach, by pojąć, że nie każdy mógł się tym zajęciem parać.
Niejako efektem ubocznym takiej sytuacji było zainteresowanie wiedzą wszelaką w tym środowisku. Można przerzucać się przykładami luminarzy polskiej nauki pochodzącymi ze środowiska mieszczańskiego od Kopernika począwszy.
Niestety, kierunek zmian ustrojowych, w którym poszła Polska zniweczył ten trend. Gdyby Kopernik żył w wieku XVII byle szlachcic gołota mógłby go wyrzucić za drzwi, a i wychłostać bezkarnie.
Walcząca o swe przywileje szlachta nie rozumiała, że zagarniając dla siebie wszystkie przywileje osłabia Rzeczpospolitą, dzięki której te przywileje otrzymywali. Kółko się zamknęło.
Zamknęło? No tak i kręci się dalej po dzień dzisiejszy.
Czy z tej opowieści płynie jakaś nauka? Pewnie tak, że przecież i tak nikt nie zechce jej wdrażać w życie.
Jerzy Łukaszewski
Rozmarzyłem się, 300 groszy za konia.. a 4 za buty chłopskie.
Jak tu nie lubić historyków?
@Magog a 5 koni to już Biblia i jeszcze resztę wydadzą 🙂
Przepraszam za literówkę w tabelce, powinno być XIV – XV wiek.
Historia jest pouczająca, zwłaszcza gospodarcza. Żyjemy w o niebo bardziej cywilizowanych czasach niż przywołane XIV i XV wiek, a także każdy następny. Mendle, tuziny, kopy pamietam z dzieciństwa a do dzis na niektórych rynkach w Polsce sprzedaje sie w podobnym systemie np. jajka.
Zgadzam sie, że: “.. kierunek zmian ustrojowych, w którym poszła Polska zniweczył… trend” rozwoju wiedzy i nauki na naszych ziemiach. Zapłaciliśmy za to rozbiorami i płacimy cenę zapóźnienia praktyki politycznej i państwowej po dziś dzień.
Nie jestem pewien czy “Gdyby Kopernik żył w wieku XVII byle szlachcic gołota mógłby go wyrzucić za drzwi, a i wychłostać bezkarnie.” Mogłoby tak byc gdyby Kopernik był mieszczaninem. (Gdyby Kopernik był chłopem pewnie byle szlachciura mógłby go prawie bezkarnie zabić.) Jednakze o ile pamietam Kopernik był osobą duchowną a takie cieszyły sie przywilejami podobnymi do szlachty.Nie jestem jednak historykiem i pewnie Autor to lepiej wyjaśni.
@slawek , dawniej przyjmowano “a automatu”, że Kopernik był duchownym. Dziś już nie jest to takie pewne, a wręcz przeciwnie – nie mamy żadnego dowodu na to, że nim był.
Nie jest dowodem jego tytuł kanonika warmińskiego, ponieważ tego typu stanowiska były po prostu synekurami i trafiały także w ręce świeckich. Podobnie przez jakiś czas kanonikiem warmińskim był jego kuzyn, Rafał Konopacki, osoba jak najbardziej świecka, późniejszy propagator luteranizmu na Pomorzu. Znany z historii biskup Oleśnicki prędzej był proboszczem jednego z krakowskich kościołów, a później dopiero księdzem itd.
@j.Luk praktyka KRK zaskakuje mnie jeszcze bardziej, kiedy dowiaduję się takich rzeczy. O tym, że kościół ten niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem udowadniają na codzień nasi hierarchowie. Teraz jeszcze widać, że niewiele miał i ma wspólnego z religią.
Panie Jerzy,
Aż mi się przypomniały “Kroniki Szalbierskie” T. Łysiaka.
Chyba w trzecim tomie (p.t. Psy Tartaru” garbaty girmek Dragiełły Karlito zaczął wyliczać różne miary. Na pół strony tego było i już sie bałem, że nie przetrwam, ale na szczęście Dragiełło swego giermka uciszył.
.
Czytając te księgi zorientowałem sie, jak bardzo uboga jest nasza (przeciętnego Polaka z wykształceniem wyższym) wiedza na temat tego, co się działo na polskich ziemiach w XII-XIII wieku.
O średniowieczu generalnie dość pobieżne informacje, a już okres rozbicia dzielnicowego to dramat – w zasadzie naucza się tyle, że Konrad sporwadził Krzyżaków.
.
Z drugiej strony przypomniało mi się opracowanie S. Bratkowskiego – “trochę inna historia cywilizacji”, a monetach, psuciu pieniądza itd.
bardzo dziękuję za tekst. Do Bratkowskiego musze sięgnąć ponownie. Za średniowieczem przerwałem, a mam wrażenie, że w historia hipotek, banków, spółdzielni itp może być dość istotna dla zrozumienia obecnej bakowości.
Cóż, tak kościół jak i kupcy czy dziś handel mają coś do sprzedania i muszą na tym zarobić. Nic zatem dziwnego, że stosują wszelkie chwyty, aby cel osiągnąć. To czym było kiedyś oszukiwanie na długości stopy, łokcia czy wadze funta, dziś też może opierać się na “manipulowaniu” skalami ale także wykorzystywaniu luk w dziurawym prawodawstwie, czy zwykłej nieuwadze kupujących. To prawdopodobnie nie do wygrania proces. Przecież to część naszej rzeczywystości; jedni i drudzy (sprzedający i kupujący) wiedzą o tym, a bez tego świat by zamarł! Bo świat opiera się tak czy inaczej na tym handlu, a jeśli chodzi o ten zmurszały i zdziwaczały Kościół starców, nadal wielu ludziom potrzebna jest wiara, oferowana przez przebranych w starożytne szatki szamanów nie nadążających za zmianami jakie dzisiejszy świat przynosi. Pod tym względem polski kościól niczym nie odbiega od indiańskiego czy afrykańskiego szamana …
@Mr E też mam niedosyt średniowiecza w naszym nauczaniu historii. A to przecież wtedy kształtowały się pewne zasady, które wpłynęły na kształt Rzeczpospolitej w wiekach późniejszych i trudno te późniejsze zrozumieć bez ich średniowiecznej podstawy.
Co do banków to tak naprawdę niewiele zmieniło się od tysięcy lat. Świątynie sumeryjskie będące jednocześnie bankami (m.in.) znały większość “produktów” jakie serwuje się klientowi dzisiaj. Większość handlu zagranicznego Sumeru opierała się na kredycie bądź współfinansowaniu.
Z tego można wysunąć prosty wniosek, że inne cywylizacje zapewne także stosują podobne metody finansowania i kredytowania… A wracając na ziemię, (Ziemię), Andrzej Lubowski świetnie sparafrazował sposób funkcjonowania Grecji na “debecie”. I tu refleksja: czy sumeryjskie świąty ie także stosowały kreatywną księgowość? I wirtualne środki płatnicze, czy jednak były w kieszeni jakieś “złote”? (Co w sumie także jest wirtualną wartością).
Panie Andrzeju, podejrzewam jednak, że więcej tam było konkretu 🙂
W czasopiśmie “Rachunkowość”, nr 5, 1994 s. 226 ukazało się tłumaczenie z niemieckiego pisma “Die Wirtschaftsprufung”, w którym czytamy nawet o księgowości w świątyni sumeryjskiej, także księgowości materiałowej. Jest to o tyle ciekawe, że już kilka tysięcy lat temu sprawy finansowe postawione były na bardzo wysokim poziomie.
Ciekawostką był fakt, że w piśmie klinowym wyraz “sanga” oznaczający kapłana przedstawiony był tym samym znakiem co słowo “liczyć”.
Cóż, tradycja zobowiązuje…
Należy jednak pamiętać, że świątynia to był ten wierzchołek tamtejszej, babilońskiej cywilizacji. Cywilizacji, która bardzo okrtnie rozprawiała się z przestępcami. Czyli oni też mieli problemy. Te zachowane rozliczenia w piśmie klinowym są jednak dowodem, jak niewiele się zmieniło w finansach przez te tysiąclecia. A zalany basen Morza Śródziemnego zapewne kryje jeszcze starsze cywilizacje…