W pierwszych swoich słowach Ewangelista stwierdza, że „na początku było słowo” i nie sposób z tym polemizować, bo – jeśli chodzi o pojmowanie świata – bez słów nic się nie dzieje, co się dzieje. Kontemplując słowa Ewangelisty dojrzymy wszakże nie tylko ich mistyczne przesłanie: słowa zwykle idą przed czynami, z tego co się mówi dzisiaj, można próbować wnioskować, co zdarzy się jutro.
W obecnym sporze politycznym w Polsce słowo jest często mieczem, bywa też tarczą. Wygląda na to, że wybrane mniejszością głosów partie, którym zgodnie z prawem przypadła w Sejmie niewielka większość zwykła, używają słów nad wyraz skutecznie do realizacji swoich celów. Zadaliśmy sobie pytanie, jakie wnioski można wyciągnąć z obserwacji mowy dyskursu publicznego. Tekst niniejszy powstał z chęci przyjrzenia się sytuacji i zrozumienia mechanizmów oraz z potrzeby zastanowienia się nad metodami przeciwdziałania technikom erystycznym, stosowanym intensywnie – naszym zdaniem – przez obóz nadużywający prerogatyw większości parlamentarnej .
Wraz ze wzrostem siły i zasięgu mediów mowa odgrywa coraz potężniejszą rolę, jakiej dotąd w historii ludzkości nie odgrywała i coraz trudniej z tego żartować.
Co ma LTI do LGBT?
Wpływ mowy na zachowanie społeczeństwa wnikliwie opisał Victor Klemperer w fundamentalnym dziele „Lingua Tertii Imperii (LTI) – notatnik filologa”. Przeanalizował spustoszenia, jakie język Trzeciej Rzeszy wywołał w umysłach Niemców. Klemperer jako pierwszy zwrócił uwagę na syndrom „mowy zwycięzcy” – zwycięzca narzuca znaczenia.Funkcjonariuszom Trzeciej Rzeszy udało się (w pełni świadomie) przypisać słowo „Führer” do jednej tylko osoby, w Rosji stalinowskiej taką rolę pełniło słowo „generalissimus”. Na naszych oczach zakres znaczeniowy słowa „prezes” zawęża się w Polsce do jednej osoby (dla porządku warto dodać, że mieliśmy już w naszej historii „marszałka”, co też się źle skończyło). Słowa z przypisanym specyficznym znaczeniem mogą również określać grupę ludzi, np. w czasach PRL-owskich słowo „towarzysz” oznaczało przede wszystkim członka PZPR, a „kosmopolita” (nacechowane negatywnie) w czasach nagonki antysemickiej pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku – osobę na ogół pochodzenia żydowskiego, nękaną przez urzędników PRL-owskich w celu nakłonienia jej do wyjazdu z Polski. Rolę oficjalnego słowa-straszaka, takiego jak ongiś „kosmopolita”, pełni dziś m.in. LGBT – synonim upadku moralnego, końca cywilizacji i w ogóle wszelkiego zła.
Książka Klemperera ukazała się w roku 1947. Dwa lata później George Orwell opublikował „Rok 1984” – doskonałą diagnozę funkcjonowania systemu totalitarnego, w szczególności zjawiska nowomowy (newspeak), będącej karykaturalnym, acz niezwykle celnym przedstawieniem języka systemu totalitarnego. Mimo szyderczej formy diagnozę Orwella można uznać za uogólnienie rozważań Klemperera na inne reżimy, w szczególności reżim sowiecki. Wspólną ich cechą jest odbieranie słowom ich znaczeń i nadawanie nowych – mieszczących się w systemie komunikacji władzy z obywatelem. Oczywiście słowo „obywatel” nabiera w wyniku tej operacji znaczenia innego, niż ma w kraju wolnego słowa.
Mamy także do czynienia z masowym odwracaniem ustalonych w kulturze i języku pojęć, opisanym dogłębnie przez Orwella. Przykładem modelowym są słowa szefa TVP o „przywróceniu elementarnego pluralizmu” po wykonaniu uprzednio starannej czystki w mediach.
Wiele z innych spostrzeżeń Orwella też pasuje zadziwiająco dobrze do współczesnych wydarzeń w Polsce. Na przykład energiczne próby reinterpretowania historii najnowszej, uciekające się do przeinaczania faktów (jaskrawo widoczne w swoim czasie w Rosji stalinowskiej), a do tego zwane eufemistycznie – zgodnie z technikami opisanymi przez Orwella – przywracaniem prawdy historycznej, nie są, jak by wielu chciało sądzić, pozbawionym rozsądku działaniem. Orwell ujął to w formie sloganu: „kto rządzi przeszłością, ten rządzi przyszłością; kto rządzi teraźniejszością, ten rządzi przeszłością” (who controls the past, controls the future; WHO controls the present, controls the past). Wprawdzie słowo „control” może oznaczać również zarządzanie, sprawowanie nadzoru; ale aby mieć kontrolowany wpływ na przeszłość, przyszłość i teraźniejszość, nie wystarczy zarządzać czy sprawować nadzór – trzeba mieć realną władzę.
Ciach go słowem!
Znaczenie słowa jako instrumentu perswazji docenili już starożytni. Najstarszym znanym dokumentem, podsumowującym niebagatelną wiedzę tamtych czasów na temat sztuki posługiwania się słowem, czyli retoryki, są zapiski Arystotelesa. Problem w tym, że każde narzędzie daje się wykorzystać i do dobrych, i do niecnych celów. Nożem można podzielić chleb, nożem można też zabić. Retoryka równie dobrze daje się wykorzystać do objaśnienia prawdy, jak i do wmówienia kłamstwa. Niestety, to drugie zastosowanie retoryki, zwane demagogią, od pradawna jest wykorzystywane w celach politycznych. Kroniki opisujące wspaniałe czyny władców (por. np. Kadłubek) prawie zawsze wykorzystują retorykę, by przekazać nieprawdę.Kłamstwo, w polityce zwane propagandą, w biznesie reklamą, stosunkowo niedawno doczekało się rzetelnej analizy. Niemal dwa wieki temu zagadnieniem tym zajął się Artur Schopenhauer: nazwał umiejętność skutecznego polemizowania bez odwoływania się do stanu faktycznego erystyką (od imienia greckiej bogini chaosu, waśni i niezgody – Eris) i zgrabnie zestawił sztuczki ułatwiające wykorzystanie kłamstwa w dyskusji w „Erystyce czyli sztuce prowadzenia sporów”.
Jako zadanie domowe pozostawiamy PT Czytelnikowi znalezienie w aktualnych doniesieniach medialnych zastosowań sposobu 12, jak zaznacza Schopenhauer najczęściej i najbardziej instynktownie stosowanego: „Gdy dyskusja wykorzystuje ogólne pojęcie pozbawione własnej nazwy, a tylko definiowane przez porównanie, wówczas należy wybrać najkorzystniejsze porównanie dla naszego twierdzenia. […] Np. zmiana w ustach przeciwnika dla nas będzie nowinką, gdyż brzmi to złośliwiej. Na odwrót, jeśli sami coś proponujemy. Bezstronny mówi o kulcie lub powszechnej nauce religii, zwolennik […] o pobożności lub bogobojności, przeciwnik natomiast o bigoterii lub religijnej ciemnocie”. Celem bezpośrednim operowania mową w opisany wyżej sposób jest dezawuowanie przeciwników i panegiryzowanie zwolenników.
Wojna w języku na poziomie podstawowym toczy się w obszarze słów stygmatyzujących, słów bez sensu i słów obelżywych. Przykładami słów (bo nie pojęć) stygmatyzujących są, kompletnie w tym użyciu wyprane z sensu, za to nacechowane emocjonalnie, słowa „gender” czy „lewak”. Pierwsze w swoim ścisłym znaczeniu odnosi się do obszaru badawczego, drugie (oprócz nazwy sztyletu, w boju trzymanego w lewej ręce) dawno temu miało swój realny desygnat – prawie już sto lat temu – gdy Stalin dyskredytował nim lewicową opozycję, m.in. anarchistów czy trockistów. W użyciu propagandowym sens obu jest nieważny, istotne, że ma być wiadomo, iż tymi słowami określa się czyste zło.
Dziś rolę taką, jak kiedyś „kosmopolita” pełni „neoliberał” choć w istocie określa tylko jeden z nurtów myślenia o organizacji państw, ze szczególnym uwzględnieniem aspektu gospodarczego. „Żołnierze wyklęci”, którymi przez wiele lat po wojnie byli głównie żołnierze AK, to dziś już nie żołnierze, tylko ci, co zignorowali rozkaz demobilizacji i podjęli dramatyczną decyzję pozostania w lesie (przy czym niektórzy – gloryfikowani obecnie na zasadzie jak wszyscy to wszyscy – stali się po prostu pospolitymi bandytami). Z kolei określenia w rodzaju „koderaści” czy „gorszy sort” mają za zadanie poniżyć i odczłowieczyć inaczej myślących. Ostatnie wystąpienie posła zwanego prezesem, odmawiające inaczej myślącym prawa przynależności do polskiej kultury, dowodzi wyłącznie jego tęsknoty do bycia Wielkim Klasyfikatorem, ale w obszarze prawdy materialnej nie znajduje umocowania, klasyfikacja ma miejsce wyłącznie w słowach i być może w umyśle posła, natomiast ma się zalęgnąć w umysłach zwolenników posła.
Naszym zdaniem głównym celem, jaki chce w ten sposób osiągnąć ekipa obecnie zarządzająca Polską, jest delegitymizacja poprzednich ekip i legitymizacja bieżących poczynań, co pozostaje w oczywistym związku z celem bezpośrednim walki słowem: porozumienia „Okrągłego Stołu” i wybory 4 czerwca 1989 roku to zdrada, Wałęsa to kapuś, wart jedynie spalenia in effigie, a ta cała „Solidarność” to fasadowy ruch, sterowany przez bezpiekę, jedynym pozytywnym bohaterem tej narracji jest Lech Kaczyński (ale już nie poglądy, które głosił)… Jest to w istocie egzemplifikacja wspomnianego wyżej erystycznego sposobu 12, doprowadzonego do skrajności. Jak można zaobserwować, sposobu niezwykle skutecznego.
Administracja, głupcze!
Dawno temu dziadek jednego z nas był rządcą w majątku koło Wilna. Jakoś nikomu nie przychodziło do głowy, a już zwłaszcza właścicielowi majątku, by mówić (i myśleć), że onże dziadek „ma władzę”. Społeczeństwa demokratyczne tę konstatację mają za sobą, na przykład w USA mówi się o administracji prezydenta.W Polsce tradycja określania różnych służb urzędniczych czy porządkowych mianem „władzy” ma długą tradycję, zakorzenioną w PRL, gdzie sformułowanie „panie władzo” w odniesieniu do szeregowego milicjanta uważało się za określenie wprawdzie żartobliwe, ale adekwatne. To, że zarządzający naszym dobrem urzędnicy chętnie utożsamiają określenia „rząd” i „władza” jest zrozumiałe. Ale dlaczego właściciel dóbr, czyli społeczeństwo polskie („społeczeństwo” to nie to samo co „naród”) zgadza się na bycie „poddanym władcy”? Wygląda na to, że w znacznej mierze dzieje się to mocą tradycji.
W Polsce zawsze ktoś rządził – król, zaborca albo najeźdźca. Chwila demokracji 1918–1926 (kulawej, ale jednak demokracji) nie miała szans zaowocować wytworzeniem obyczajów, a tym mniej – tradycji demokratycznych. Przysłowiowy „wódz na białym koniu” pałęta się w polskiej mowie, gdyż pałęta się w polskich umysłach.
Nie jest bowiem tak, że jak zwał, tak zwał, ważne żebyśmy się precyzyjnie umówili, co pod danym określeniem rozumiemy. Ze wszystkimi się nie umówimy, musimy używać określeń uniwersalnych. To po pierwsze.
Po drugie używanie określeń nieadekwatnych ułatwia zakłamywanie rzeczywistości, co jest skrzętnie wykorzystywane przez polityków. Na przykład ekipa obecnie zarządzająca Polską chętnie sięga po argument, że została wybrana przez większość, co jest oczywistą nieprawdą. Mając około 19-procentowe poparcie obywateli uprawnionych do głosowania i około 35-procentowe ludności, która wzięła udział w wyborach, ekipa ta uzyskała około 51 procent mandatów w sejmie, mocą niezbyt mądrze wybranego ongiś przez obecną opozycję algorytmu liczenia mandatów. Wolno przypuszczać, że na temat tego algorytmu, zwanego metodą d’Hondta, znikomy procent głosujących wie cokolwiek, nie mówiąc już o rozumieniu.
Po trzecie wreszcie, i może najważniejsze, słowa oddziałują na umysły, a tym samym tworzą rzeczywistość. Wracając do słów Ewangelisty, słowo jest na początku – Holokaust rozpoczął się od niewybrednych żartów w czasopiśmie „Der Stürmer”. To oczywiście przypadek skrajny, pokazujący wszakże, że słowo może posłużyć do stworzenia upiornej rzeczywistości. Niepokój winno budzić to, że w pospolitych, pozornie nieistotnych przypadkach dzieje się to samo: mówimy „władza” – myślimy „władza”. Tym samym dajemy zarządcy uprawnienia władcy.
Płatni zabójcy sensu
Ekipa zarządzająca krajem ma zawsze dużo większe możliwości niż opozycja, by wpływać za pomocą mowy na stan umysłów – zarówno poprzez media oficjalne (obecnie tzw. narodowe), jak i przez media wspierane w ten czy inny sposób, jak choćby finansowane przez sprzyjające obecnej administracji (z wzajemnością) kasy SKOK.Poza tym to, co kiedyś nosiło miano „propagandy szeptanej”, przeżywa obecnie niezwykły rozkwit dzięki rozwojowi technologii – przede wszystkim dzięki Internetowi i portalom społecznościowym. Wszechobecność procederu zwanego trollingiem (od słowa „troll” oznaczającego stwory z sag skandynawskich, na ogół paskudne i złośliwe), polegającego na przeszkadzaniu per fas et nefas w dyskusjach prowadzonych na tychże portalach oraz na rozpowszechnianiu nieprawdziwych, na ogół szkalujących wiadomości, pokazuje dobitnie skuteczność takich zabiegów.
Inną z technik, często używanych na przykład na forach otwartych KOD, jest sianie tzw. FUD (ang. Fear, Uncertainty, Doubt – strach, niepewność, wątpliwości), czyli głośne wyrażanie wątpliwości i pretensji, przez rzekomego członka lub sympatyka, który przejrzał na oczy i zrozumiał, że działania KOD nie prowadzą do niczego, a już dobrego to na pewno. Gdyby wszyscy zawiedzeni nie wyrażali swoich wątpliwości według jednego szablonu, można by się pochylić z troską nad tymi żalami. Nie negując faktu, że cześć z tak się martwiących, martwi się w istocie, rodzi się podejrzenie, że znaczna część robi to za pieniądze. Doniesienia o zatrudnianiu płatnych trolli krajowych i zagranicznych (rosyjskich) w trakcie i po kampanii wyborczej są wiarygodnie udokumentowane. Opinie trolli, u których widać nie do końca przetrzebione rusycyzmy, pokazują, że poglądy propagandy rosyjskiej, bywają zadziwiająco zbieżne z tą uprawianą przez zwolenników obecnej administracji polskiej. Odpowiedź na pytanie cui prodest pozostawiamy PT Czytelnikowi.
Dzięki większym możliwościom (za)rząd polski może inicjować, czy wręcz prowokować debaty nieistotne ze społecznego punktu widzenia, a stanowiące w istocie zasłonę dymną dla ważnych z punktu widzenia (za)rządu działań. Taką debatą była dyskusja o podpisach Lecha Wałęsy, które znaleziono w szafie pani Kiszczakowej. Cała Polska zamieniła się w pole sporu zaciekle dyskutujących grafologów, będących zarazem arbitrami moralności, dzięki czemu nikt nie zadał głośno (na tyle głośno, by przekrzyczeć wrzawę grafologów i moralistów) pytania, komu i do czego potrzebna była zawartość szafy p. Kiszczakowej. Również działania wobec gen. Ścibor-Rylskiego wyglądają na próbę zajęcia opinii publicznej czymś z punktu widzenia (za)rządu nieistotnym, szkoda tylko że najwyższym kosztem – honoru dwukrotnie odznaczonego Virtuti Militari bohatera.
Kto pierwszy, ten ma
Trolling i debaty zastępcze to przykłady działalności posługującej się wprawdzie mową, ale nie wykorzystującej pola semantycznego – jest raczej wręcz odwrotnie, im mniej sensu w takich działaniach, tym lepiej. Tych samych środków można używać do szerzenia „dywersji językowej”, zawłaszczając znaczenia na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy.Nie wchodząc zbyt głęboko w rozważania przytoczymy dwa typowe przykłady takich określeń: „mowa nienawiści” oraz „manipulacja”.
Jak pokazuje doświadczenie, obie strony dyskursu politycznego – i zwolennicy, i przeciwnicy obecnej ekipy – z równym przekonaniem zarzucają sobie wzajemnie obfite używanie mowy nienawiści, oczywiście z użyciem kwalifikatora „oni” – oni używają mowy nienawiści. Ewentualny sens miałoby powiedzenie, że dany człowiek wypowiedział się w taki a taki sposób, co można uznać za mowę nienawiści. Ale nienawiść nie jest mierzalna – każdy z Czytelników zetknął się pewnie z sytuacją, w której coś, co byłby skłonny uznać za nienawiść, jego adwersarze mieli za reakcję w ich opinii adekwatną do sytuacji. I vice versa, przykładem choćby buczenie na cmentarzu. W rezultacie wygrywa ten, kto pierwszy zakrzyknie „to jest mowa nienawiści”.
Z manipulacją jest jeszcze gorzej – jak się można bronić przed zarzutem manipulowania? Każdą próbę wyjaśnienia można skwitować (pseudo)argumentem, że to jest dowód na manipulowanie. Zatem znów – kto pierwszy zarzuci manipulację, ten wygrywa.
Na podobnej zasadzie zadziałał niepiastujący żadnego urzędu polityk, mający wszakże rozstrzygający wpływ na decyzje najważniejszych urzędów państwowych, publikując autobiografię pod tytułem „Porozumienie przeciw monowładzy”. Nie tylko wykorzystał wspomniane wyżej odwrócenie znaczeń, ale wolno też przypuszczać, że uznał, iż w ten sposób nikt j e m u nie zarzuci monowładzy, bo przecież on pierwszy tego słowa użył.
Oprócz konkretnych określeń istotny – być może wręcz nawet najistotniejszy – jest sposób ich podania. Przytoczymy, z należytym wstrętem, acz bez podania źródła, opinię jednego z wybitnych fachowców od propagandy, który stwierdził: „Zdolność przyjmowania przez masy treści politycznych jest bardzo ograniczona, a możliwości zrozumienia ich niewielkie; z drugiej strony mają pewną zdolność zapamiętywania. Dlatego skuteczna propaganda musi się ograniczać do niewielu punktów, które z kolei muszą być lansowane w formie sloganów tak długo, aż każdy zrozumie, co przez ten slogan chce się powiedzieć”. Odnotowując na przykład niebywały sukces sloganu „a PO przez osiem lat…” trudno oprzeć się skojarzeniu, że twórcy i promotorzy tego sloganu starannie przestudiowali dzieła w rodzaju przywołanego wyżej, szczególnie pod kątem technik propagandowych.
Jak się bronić
Oczywiście nie jesteśmy w stanie zneutralizować wszystkich sposobów walki słowem. Mając wszakże świadomość celów takiej narracji, można się nie poddawać manipulacji, by użyć inkryminowanego wyżej słowa.Warto sygnalizować problem dezawuowania i w ślad za tym idących prób delegitymizacji dokonań przełomu 1989 roku. Warto nieustannie podkreślać, że propaganda to broń bardzo niebezpieczna dla społeczeństwa, o czym świadczy to, że sposoby działań propagandowych, wyłuszczone w przywołanym wyżej (z należytym wstrętem) cytacie, okazały się, jak wiemy z historii, przerażająco skuteczne w praktyce.
Robert B. Cialdini w swojej wartej przeczytania książce Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka, pokazuje również pozasłowne techniki manipulowania ludźmi – zauważa, że wiele z technik i zasad działa skutecznie, nawet kiedy osoba, na którą wywierany jest wpływ, świetnie zna i rozumie takie mechanizmy. Podobnie z językiem – ludzie reagują, zanim zaczną się zastanawiać nad sensem i znaczeniem, a zwłaszcza powodem użycia wygłoszonych słów. Dlatego też, drogą intensywnego treningu, należy dążyć do uodpornienia się na dokonywane na nas manipulacje prawdą i sensem. Wdawanie się w dyskusje, a zwłaszcza dzielenie się z innym przykładami szczególnie niekulturalnych lub absurdalnych wystąpień jest przeciwskuteczne, popularyzuje jedynie przekaz, który mamy za szkodliwy. Ripostę „a Platforma to…” – tę technikę Cialdini nazywa „zdartą płytą” – kwitować można inną zdartą płytą, na przykład: „Ta rozmowa nie dotyczy Platformy, poza tym nie mam z nią nic wspólnego”. Nie posuwa to co prawda wymiany poglądów do przodu, ale pozwala nie dać się wciągnąć w polemiczne bagno.
Starając się ustrzec pogardy i nienawiści, można sobie pozwolić na politowanie i obrzydzenie. Równocześnie nie warto emocjonalnie odnosić się do postaw i słów, które uznajemy za haniebne: po pierwsze, istnieje cień podejrzenia, że „druga strona” twierdzi, co twierdzi w jej najlepszej wierze, po drugie, jeśli tak nie jest, w dyskusji z cynizmem idealizm skazany jest na porażkę. Natomiast jeżeli już decydujemy się na zabranie głosu, to nie należy „nadstawiać drugiego policzka”. Niedościgłym wzorem jest godna reakcja prof. Rzeplińskiego na dywagacje Marszałka Senatu, świadomie niezbieżne z prawdą. Poza ozdobnikami grzecznościowymi, cała treść listu Profesora ogranicza się do zdania: „Pańska mowa o «przekazaniu» oraz o «zmowie» jest kłamstwem, insynuacją. Podobnie jak przyszywanie mi łatki wroga Parlamentu”. Krótko, konkretnie, bez zbędnych słów. „Tak – tak, nie – nie”. Nawiasem mówiąc, wypowiedź prof. Rzeplińskiego, którą zacytowaliśmy z atencją, doczekała się – oczywiście – pełnych oburzenia komentarzy w rodzaju „co za buta!”…
W podzielonym społeczeństwie mało jest wartości uznawanych przez wszystkich obywateli. Równie rozłączne są obszary tego, co obu stron nie-dialogu nie obchodzi. Tromtadrackie autokreacje posła-prezesa są u jednych przedmiotem co najwyżej ironicznego uśmiechu, inni zaś zawartość szafy pani Kiszczakowej mają w głęboko w nosie. Co oburza jednych, u innych jest przedmiotem obojętności lub, co gorsza, ironii bądź kpiny. Warto o tym pamiętać, jeśli już doszłoby do dialogu. Oprócz słownika trzeba będzie uzgodnić elementarne fakty. Mit jedności ideowej narodu jest mrzonką, znośny byłby stan, w którym obie strony przyjęłyby do wiadomości prawo drugiej strony do dalszego istnienia z tym co ona myśli i wyraża.
Dobrą obroną jest ironia i sarkazm – techniki, w których propagandyści zmiany nie są szczególnie sprawni. Można na przykład na „koderastę” odpowiedzieć „poparciuchem”, można starać się zastąpić słowo „prezes” wprawdzie adekwatnym, acz złośliwym przez wciąż żywe konotacje określeniem „pierwszy sekretarz”, ale taka szermierka floretu z cepem długo nie potrwa. Nie należy dawać się sprowadzić na poziom, którego się brzydzi. Ładnym przykładem (dla nas; nie musimy chyba podkreślać, że dla niektórych wręcz odwrotnie) ironii jest konstatacja, że wreszcie „suweren słucha swego pana” z „Ballady dziadowskiej” Tadeusza Kwinty, śpiewanej w Piwnicy pod Baranami.
Problem w tym, że formalnie znajomość technik propagandowych nie wystarcza. Tak samo jak reagowanie ironią i sarkazmem. Na nic żarty z gotowości prezydenta do podpisywania wszystkich regulacji prawnych zgłaszanych przez obecną ekipę oraz świadomość kłamstw, wykorzystanych w kampanii wyborczej – podpisy są składane i nic nie wskazuje na to, żeby coś tu się miało zmienić.
Być może uzmysłowienie sobie siły, a tym samym niebezpieczeństwa propagandy i reagowanie sarkazmem i ironią może w którymś momencie uruchomić nieposłuszeństwo obywatelskie, ale to już jest inna historia.
Można też – revenons à nos moutons – monitorować działania, które zapewne otrzymają etykietkę „naprawczych”, a które mogą prowadzić do tego, że obecny z a r z ą d kraju zmieni się jednak we w ł a d z ę. Tak może się stać, gdy na przykład zostanie zmodyfikowana w odpowiedni sposób ordynacja wyborcza. Na Węgrzech w 2014 udało się partii Fidesz takim sposobem uzyskać przytłaczającą większość – 67 procent mandatów przy 44-procentowym poparciu (i 61-procentowej frekwencji); druga w kolejności partia Jedność uzyskała 19 procent mandatów przy 27-procentowym poparciu. Obecnie w Polsce Konstytucja może wprawdzie zostać zmieniona, ale wymagałoby to pełnej mobilizacji ekipy zarządzającej i nieobecności co najmniej 45 posłów opozycji. Wynik wyborów podobny do węgierskiego usuwałby tę trudność. Warto więc uważnie przyglądać się działaniom, które miałyby rzekomo „poprawić” ordynację wyborczą.
Można wreszcie nie podejmować przeciwdziałania w walce na słowa na całym froncie, tylko upatrzyć sobie jakiś istotny element i skutecznie na nim się skupić. Można na przykład, pozostając przy kwestii określenia „władza”, starannie unikać słów „władza” i „rządzenie”. Proponujemy w zamian używanie konsekwentnie słów „administracja” i „administrowanie” (ew. „zarządzanie”) w nadziei, że taka zmiana ma szanse uparcie przypominać społeczeństwu, że najwyższe urzędy państwowe to nie w ł a d z a , a s ł u ż b a.
Podkreślić jednak wypada, że lekarstwa na demagogię jak na razie nie ma i raczej nie należy się spodziewać wynalezienia panaceum, co jest zgodne z wiedzą powszechną: łatwiej zniszczyć niż zbudować. Dyskurs publiczny również. Skąd nie wynika, że należy porzucić wysiłki na rzecz tworzenia dobrego, owocnego dyskursu.
* * *
Powyższy esej nie pretenduje do miana wyczerpującej analizy wpływu mowy stosowanej w dyskursie publicznym na zachowanie społeczeństw, nawet w ograniczonym kontekście wydarzeń politycznych ostatniego czasu w Polsce. Zainteresowanych tematem odsyłamy do bogatej literatury, w szczególności polecamy wspomniane w tekście pozycje oraz polskojęzyczną literaturę uzupełniającą podaną na końcu artykułu.
Bogusław Jackowski, Piotr W. Fuglewicz
Autorzy są członkami Społecznej Rady Programowej projektu KOD „Przestrzeń wolności”
Literatura uzupełniająca
- Anne Applebaum, „Uwaga, trolle” (http://goo.gl/B7zZXY).
- Michał Głowiński, „Nowomowa po polsku” (1990), a także komentarze i publikacje dostępne internetowo, np. „Słowo, które może zabić” (http://goo.gl/evaxG9) czy „Słownik poprawnej PiS-czyzny” (http://goo.gl/r4WWB1), „Retoryka nienawiści” (http://goo.gl/3cxnTo) .
- Jakub Karpiński , „Mowa do ludu” (Puls, Londyn 1984).
- Anna Izabela Nowak, „Wstęp do analizy upodobań językowych Jarosława K.”
(cz. 1 http://goo.gl/PSQeE0 i cz. 2 http://goo.gl/OaI1Zh). - Jacek Parol, „To tylko słowa” (http://goo.gl/ebCWNR).
Cieszę się, że ten artykuł powstał, ale martwię się, że dotrze znowu do kilku tysięcy ludzi, a potrzebne jest dotarcie do kilku milionów. Pytanie, czy chcemy docierać uczciwie (pisząc takie artykuły jak ten), czy też grać jak nasi przeciwnicy- brutalnie i za pomocą demagogii? Boję się, że grając uczciwie, zawsze przegramy z nimi, a jak będziemy grać, jak oni, to… przegramy ze sobą samym. I tak źle, i tak niedobrze…
W punkt.
Pokonos – PlatWormie?
„Cieszę się, że ten artykuł powstał, ale martwię się, że dotrze znowu do kilku tysięcy ludzi, a potrzebne jest dotarcie do kilku milionów.”
Pytanie brzmi: czy chcemy docierać, czy gderać?
Tekst świetny, długo przeze mnie wyczekiwany. Tak, od słów zaczął się nasz nasz problem/ nasza słabość – „idealista przeciwko cynikowi”.
I widzę brak spójności w działaniach SO. Chcecie docierać, ale na swoich (elitarnych) warunkach.
Robię „to, co mogę z tego co mam”, czyli prowadzę blog, gdzie umieszczam cytaty z ważnych dla naszej Sprawy tekstów/autorów. Linki do wartościowych materiałów, tagi = słowa, które próbuje promować, wzmacniać. Wszystko podpisuję i opisuję.
Studio Opinii jest jednym z takich, obserwowanych przeze mnie, mediów.
I co? SO wdrożyło narzędzie, które dokłada mi pracy. Dzieli słowa na sylaby, tak że aby zacytować zdanie, muszę usunąć myślniki. Mogę tak zrobić raz na miesiąc, ale częściej? Jestem idealistą, jestem bezinteresowna, ale bez przesady. Nie zarabiam na tym, angażuję czas, uwagę. Muszę pracować.
Odpowiecie, że mogę „własnymi słowami”. Gdybym mogła, pisałabym własne teksty. Liczy się precyzja i nieprzekłamane znaczenie, a każda interpretacja (własnymi słowami) to przekłamanie. Kiedy ktoś coś mówi tak, że nic dodać, nic ująć, należy to zacytować, a nie przekładać na własny język.
Podsumowując, SO nie ma siły rażenia np. w_ieci, próbuję pozycjonować teksty SO i SO podkłada mi nogę. Dlaczego? Domyślam się, prawa autorskie. No cóż czasem trzeba wybierać, albo popularność i wpływ, albo własność.
Kiedy SO zdobędzie znaczącą (ważącą) pozycję będzie mogło stawiać na „własność”, teraz jeśli naprawdę liczy się Sprawa, należny wspierać tych, którzy promują i pozycjonują SO.
W załączniku przykład tego, co program robi z kopiowanym tekstem.
A wspomniany blog to NOTYw.blogspot.com
@Konteksty: proszę skopiować najpierw tekst np do Word czy innego edytors. To są jakieś niezgodności formatu/fontów. Wiele osób z SO ma ten problem kopiując tekst z artykułu SO do swojego komentarza na SO. To nic nowego.
Zarzut tyleż absurdalny, co bezzasadny. Prawa autorskie zostają przy autorach, mogą oni publikować teksty w innych serwisach/mediach. Również fakt, że SO chce publikować po polsku, a nie po polskawu, czyli uruchamia mechanizm dzielenia wyrazów, dzięki czemu tekst staje się bardziej estetyczny, jest pozytywny. Dlaczego brzydsza szpalta miałaby bronić praw autorskich, za nic pojąc nie mogę.
A znaków podziału pozbywamy się w prosty sposób i niezbyt pracochłonny:
a) poprzez schowek kopiujemy tekst do edytora tekstu (np. Word)
b) zachowujemy jako zwykły tekst
c) wczytujemy ponownie
d) automagicznei znaczki dzielenia zniknęły
Dlaczego nawet w dobrej sprawie musimy się łajać i oskarżac, a nie pytać po prostu?
Do namysłu.
@Andrzej Pokonos i Piotr
W chwili słabości wylałam na SO swoje żale, przepraszam.
Dziękuję za podpowiedzi. Niestety w Notatniku myślniki nie znikają, a w Open Office znikają dopiero po zapisaniu i ponownym otwarciu pliku. Wcześniej wystarczyło wkleić tekst do Notatnika, żeby zgubić formatowanie. Zanim ponarzekałam sprawdziłam wszystkie posiadane programy. Nie mam Worda.
Tekst kopiowany do komentarza nie ma myślników, ale skopiowany z komentarza już je ma.
Zgadzam się, to powinno dobrze wyglądać, ale uważam, że wybrany skrypt nie jest najlepszy. Proszę zobaczyć co się dzieje z komentarzami. Choć możemy odpowiadać na konkretny komentarz, to kiedy dyskusja się wydłuża, każdy kolejny komentarz jest węższy, aż robi się tak wąski, że dodawanie kolejnej odpowiedzi traci sens.
Pozdrawiam 🙂
@Konteksty: wbrew sobie robię odpowiedź jako „replay” czyli „zawężam” dyskusję! To niestety występuje w przenośnych urządzeniach o wąskich ekranach jak smartfony czy nawet ipady. Osobiście unikam wersji portalu „na przenośne urządzenia”, tam może to wygląda lepiej. Moim sposobem jest zamiast „replay” pisać poniżej z odnośnikiem, do kogo to skierowane. Myślę, że nasze SO niebawem wróci do zwykłego formatowania bez tabulacji kolejnych wpisów.
@Andrzej Pokonos
Korzystam ze zwykłego laptopa i zawęża. Teraz dodatkowo nie pozwala odpowiedzieć bezpośrednio Panu, widocznie byłoby za wąsko, ale komentowałam już na blogu gdzie mogłam odpowiadać i kończyło się na jednej sylabie. Brr.
Prawdopodobnie aby poprawić ten skrypt wystarczy zmniejszyć „wcięcie”. Przecież może się zawężać, o 0,5 cm, a nie o 3 cm.
Podział słów, to o wiele poważniejszy problem – trzeba postawić na „target”. Po jednej stronie czytelnicy korzystający z urządzeń mobilnych, których przybywa, po drugiej ci, którzy kontestują ewolucję technologii (ich ubywa).
Cała nadzieja w programistach, którzy zauważą i rozwiążą problem z korzyścią dla każdego. Musimy się tego domagać, żeby nas usłyszano.
Cóż, lepiej poźno niż wcale zająć się nowomową nienawiści ludzi pierwszego sekretarza… Brakowało takiej analizy szczególnie po tragedii smoleńskiej. Gdyby w Platwormie podchodzono bardziej odpowiedzialnie na retorykę tego sekretarza nie byłoby takiego wywichnięcia politycznego i społecznego jakie obserwujemy obecnie. Trudno walczyć z hucpą, prymitywizmem i arogancją obecnej ekipy zarządzającej krajem.
Mea culpa!
To do @Sir Jarek powyżej. Niestety pisanie na kolanie na telefonie (nie zawsze mam wifi na ipada), powoduje takie wpadki, jak powtarzająca się wbrew woli literówka z „Platwormą”. Z góry przepraszam, ale cofanie kursora w iphone to dość karkołomne zajęcie. A mały ekran sprzyja samozadowoleniu że wszystko jest OK. Jeszcze gorzej bywa z iPadem! (Gdy „wejście” w pojedyncze litery poprawianego słowa kursorem są czasem po prostu niemożliwe).
a pierwszymi słowami Ewangelisty – nie było mama? – z lekkim naciskiem na bełkot?
Hazel – to idź na siłownię -jęczysz i jęczysz….
Czy wypada się zgodzić, dla nazywania rzeczy po imieniu, że wieloletnia działalność na polu polityki, ze szczególnym uwzględnieniem agitacji wyborczej, polskiego (sic!) kościoła katolickiego (?), podpada pod definichę TROLLINGU?
Choć wyszło ciekawie; definicha, to tylko literówka, przepraszam: definicję…
Tekst wyśmienity. Ale passus o milicjancie i władzy, choć złagodzony określeniem „żartobliwe”, mieści się niebezpiecznie blisko wywodów jakiegoś zapalonego młokosa z „Gazety Wyborczej”, który z pełną powagą wywodził, że to właśnie z PRL to utożsamianie się wywodzi. Tymczasem nazywanie służby pilnującej przestrzegania prawa ma tradycje znacznie dawniejsze. Świadczy o tym choćby fragment Jurandotowego, a śpiewanego przez Dymszę w „Małym qui pro quo” w drugiej połowie lat 30. ub.w. „Nieporozumieniu towarzyskim”: „Tutaj wtrącił się pan władza, coś mamroce i przeszkadza, więc mu – racja, bez potrzeby – powiedziałem coś od gleby”.
Aby obrona była skuteczna, należy (pamiętając o szacunku) nazywać rzeczy po imieniu, ale robić to umiejętnie, czyli sięgać po adekwatne słowa, a nie po sarkazm czy ironię (te będą jedynie wodą na nasz młyn). Technika zdartej płyty czasem działa, ale w tej konkretnej sytuacji na niewiele się zda, bo tu rozmowy toczą się na innym poziomie. Naszym celem powinno być nie tylko pozostanie przy swoim, ale i pozyskanie rozmówcy. Tak ironia, jak zdarta płyta pogłębią przepaść.
Z czym (m.in) musimy sobie poradzić?
Poniżej dwa przykłady nazw, które trzeba „pokonać”:
Ruch Pro Life – to ruch, którego nazwa sugeruje, że każdy kto nie jest „pro life” jest „przeciwko życiu”. A to kłamstwo i potrzeba kogoś kto znajdzie dobre słowo ze sfery wartości (a nie praw), przeciwko tej nazwie i stworzy nazwę adekwatną dla ruchów obrony życia, w rozumieniu np. Dziewuch. Teraz Dziewuchy promują ideę „pro choice”. Prawo wyboru, w opozycji do prawa do życia stoi na przegranej pozycji.
Inny przykład:
Prawo I Sprawiedliwość – podobny „przekręt”. Tu przewrotność polega na tym, że każdy kto jest w opozycji wobec PiS, automatycznie jest przeciwko wartościom: przeciwko Prawu i przeciwko Sprawiedliwości. Umysły zasysają takie znaczenie. Nie trzeba słów, aby nazwa PiS „pracowała” na korzyść PiS i przeciwko opozycji. Kto sięga po takie nazwy? https://studioopinii.pl/jacek-parol-to-tylko-slowa/
Jacek Parol zauważa: „Socjopaci przesuwają granice tego co wolno, a czego nie. Normy kulturowe, religijne, prawne ryglują nas w pewnym obszarze, nie pozwalając na eskalację działań, właśnie poprzez niewidzialne bariery.”
A co robi opozycja? Opozycja swoimi nazwami sięga do nowoczesności, do bycia razem, do sojuszy, obywatelskości, czyli porusza się po polu „spraw i praw”, dowodzi w ten sposób, że jest „zdrowa na umyśle”, ale to za mało.
PiS weszło na pole „Wartości” i razem z klerem zawłaszczyło to pole. Póki opozycja nie zacznie walczyć na tym polu i o to pole, będzie przegrywała. Opozycja powinna zacząć od zidentyfikowania uniwersalnych wartości i nazwania ich swoimi słowami. Opozycja MUSI odbić to terytorium. Jeszcze możemy walczyć na słowa, ale jak trafnie zauważają autorzy artykułu „słowa zwykle idą przed czynami…”. Jeśli przegramy lub zlekceważymy bitwę na słowa, będziemy musieli walczyć na śmierć i życie (z obrońcami życia poczętego i zwolennikami kary śmierci, z faszystami i nacjonalistami), lub oddać pole bez walki, czyli wyrzec się Wartości.