Andrzej Goryński: Szafot6 min czytania

 

2018-02-16.

–  Pracę cechuje wysoka wartość artystyczna, prostota i szlachetność formy oraz czytelny przekaz ideowy, uzyskany dzięki właściwemu wyborowi form i doborowi materiałów. W sposób jednolity i kompleksowy zostało rozwiązane urbanistyczne powiązanie skweru księdza Twardowskiego z osią Saską, Krakowskim Przedmieściem oraz ulicą Karową (z orzeczenia Jury konkursu) – powiedział profesor Tadeusz Ż.

Tyle powiedział. Wszystko prawda. Nic nie powiedział. Bo ten przekaz ideowy. Jaki? „Czytelny”. Właśnie. Spróbujmy przeczytać.

Dygresja: Osobiście uważam Jerzego Kalinę, obok Janka Kucza i Grzesia Kowalskiego, za najwybitniejszego przedstawiciela sztuki polskiej mojego pokolenia. (no, chyba jest troszkę młodszy ode mnie). Sam klasyfikuję siebie w tym towarzystwie jako przedstawiciela klasy „lekkopółśredniej”, Nie kontynuuję tematu, bo to nie o mnie, wrócę do Kaliny.

Na jego twórczość zwrócił mi uwagę Jacek Olędzki. To były jego świetne rysunki. Potem zobaczyłem jego znakomite instalacje, które powinny wejść na stałe do historii sztuki kontestacyjnej w Peerelu. Wszyscy cytują to Przejście Podziemne pod ul. Świętokrzyską, ale kto pamięta jego „Telefon Zaufania” wystawiony w „Towarzystwie Przyjaciół Sztuki” na Złotej (może Chmielnej)? Sam zrobiłem wtedy kilka instalacji w „Repassage” na Krakowskim Przedmieściu i w Galerii Rzeźby na Solnej. Pamiętam, że podziwiałem jego różnorakie „wystrzały”, a on akceptował moje. To się wtedy nazywało „sztuka konceptualna”. Co zawierało w sobie, jak zawsze, rzeczywiste osiągnięcia poetyckie i masę nic nie znaczącego gówna, większą niż w tradycyjnych dziedzinach sztuki, wymagających umiejętności warsztatowych. Kalina zaskoczył mnie jeszcze potem swoją wszechstronnością, pracując w Łodzi, gdzie stworzył klejnocik animowanego filmu. To był „wymęczonym” rysunkiem pokazany oracz na roli, co orze w rytm znanej „pieśni musowej”: UKOCHANY KRAJ, UMIŁOWANY KRAJ, ale co chwilę zacina mu się pług w bruździe i melodia ma zjazd kakofoniczny do zera. I dopiero pod koniec dowiadujemy się, że on jest maciupci, i orze rowki zgranej płyty.

To, co powiem dalej, nie uchroni mnie od oskarżeń o nienawiść do PiS-u i wszystkich jego owoców. Dlatego uważam za stosowne (nieskutecznie) podkreślić, że do nienawiści genetycznie nie jestem zdolny i nie odczuwałem tego uczucia do nikogo. W życiu!

Teraz będzie o sztuce. Polecę skrótami. Wg. AG (czyli mnie) sztuka to jest cóś, co wzbogaca naszą świadomość o poezję. A poezja? To, co dociera do nas w ułamku sekundy i otwiera widok na jakiś aspekt rzeczywistości, do tej pory nieuświadomiony. Tu oczywiście problem, z tą „docieralnością”. Brak obycia z kulturą danego regionu i epoki może uczynić człowieka równie nieczułym na sztukę/poezję jak ślepota czy głuchota. Choć w tym przypadku idzie po prostu o nieznajomość języka. Co postrzega Ewangelia („mają oczy a nie widzą”) i – bardziej rozwlekle – Simon i Garfunkel – (Sound of silence).

Konwencja tego „hic et nunc” w SO zmusza mnie do takich skrótów, więc dalej: prawda poetycka – czy istnieje. Odpowiedź: Tak, ale nie tylko. Wypowiedź poetycka może być zbudowana również na nieznajomości rzeczywistych faktów, lub ich tendencyjnej interpretacji. Jeśli twórca nie obsunie się w kicz (to takie kłębowisko banału, egzaltacji, snobizmu, patosu, sentymentalizmu, itp.), mamy nieraz kłopot z akceptacją tej doskonałości formy jako prawdy. To podobnie jak z uznaniem bohaterstwa żołnierzy wrogiej armii.

W końcu o pomnikach. Dla mnie mieszczą się one w dwu kategoriach. Jedne to są „upamiętniki”, czyli różne figurki, popiersia, tablice, znicze z podpisem, a również historyjki obrazkowe (kolumna Trajana itp.).

Druga kategoria to „symbole”. Jakaś rzecz, postać, albo aranżacja rzeczy/postaci, czytelna lokalnie dla uczestników jakiejś kultury. One przemijają. Kto odczyta dzisiaj symbolikę wielkiego prącia uplecionego z ludzkich ciał w parku Wiegelanda w Oslo, kto powiąże to z symboliką Lingama i Joni?

Aktualna retoryka tych co stawiają ma budować powszechny odczyt symbolu, czy może „symbola”, jak mawiali moi koledzy z peerelowskiej epoki, co ładowali seryjnie, po całej Polsce, z łaski reżimowego PSP* upamiętnienia miejsc różnych słusznych bitew. Koledzy musieli tylko „pierdolnąć symbola” (przeważnie był to jakiś miecz i nasz narodowy ptak) i brać kasę. Patrząc z pozycji naszych dzisiejszych stawek za sztukę, całkiem sporą, ale liczoną zabawnie – od wysokości. Nikt nie zdaje sobie dziś sprawy, że te chabazie w wyciągniętej w górę ręce partyzanckiej „piety” przy „palmowym” rondzie (w Warszawie), były bardzo ważne. Przenosiły dzieło do wyższej (o jakieś 20%) kategorii cennikowej. I tyle samo kosztował (wg. PSP) projekt 300 m jamnika. Obecnie sprawa ceny i oceny pieniężnej wysiłku Artysty jest czysto uznaniowa. Nie ma żadnych cenników.

Ale istnieje też (wciąż jeszcze) bezkarna swoboda oceny artystycznej. Więc się wychylę, bo czuję powinność. Proszę zauważyć że się nie „pochylam”, co chyba wystarczająco zasygnalizowałem na wstępie. To koniec dygresji, dłuższej niż konkluzja, bo tak mi wyszło.

Teraz konkluzja: Pomnik, ten z kategorii „symbol” to właśnie wypowiedź poetycka. Wizualna, więc porównywalna z literackim aforyzmem, albo wyjątkowo wyrazistym cytatem z wielkich pisarzy (Szekspir).

Co mamy tutaj? Te schody. Co może Kalinie skojarzyły się ze schodami do nieba. Może, za co, po co? Bo inaczej?

Ja pamiętam dokładnie ten poranek 10 marca, kiedy siedziałem przy śniadaniu i nagle dowiedziałem się z ekranu, że ten samolot się rozbił i nasza koleżanka i przyjaciółka Kasia Piskorska nie żyje, razem z wszystkimi innymi. I pamiętam moją odruchową reakcję, okrzyk „Jonasz!”, co oznaczało w marynarce obecność na pokładzie osoby przynoszącej zgubę. Dla mnie to był Lech Kaczyński. Pamiętam też ten przytoczony przez media krzyk Jarosława w ucho Sikorskiego: „wy go zabiliście !”. Czy u niego też był odruchowy? Nie dowiemy się nigdy.

Przeciągana latami kampania „dochodzenia do prawdy”, absurdalna i asymptotyczna, pomagająca jednak już po pięciu latach w dojściu do władzy, wzbudziła u mnie momentalne skojarzenie, potwierdzone nie pamiętam czyim komentarzem: „tam na górze brakuje tylko gilotyny”.

To jest dla mnie ten czytelny przekaz ideowy, którego nie wypowiedział jednak głośno pan profesor juror.

Podobnie jak nikt w PRL, przy ciiichuteńkiej likwidacji nazwy „Stalinogród” przyklejonej akurat KATOWICOM, nie miauknął nawet, że to mogło budzić niesłuszne skojarzenia.

Andrzej Goryński

* Pracownie Sztuk Plastycznych. Pośrednik, pozwalający instytucjom państwowym w PRL zawierać umowę o dzieło z osobą prywatną.

Print Friendly, PDF & Email
 

37 komentarzy

  1. Poltiser 16.02.2018
  2. jureg 16.02.2018
  3. Tetryk56 16.02.2018
  4. j.Luk 16.02.2018
    • A. Goryński 16.02.2018
  5. artu 16.02.2018
  6. A. Goryński 16.02.2018
    • artu 17.02.2018
    • artu 17.02.2018
  7. Ernest Skalski 16.02.2018
    • BM 17.02.2018
  8. A. Goryński 16.02.2018
  9. Bejka_2015 17.02.2018
  10. narciarz2 17.02.2018
    • A. Goryński 17.02.2018
      • Nela 23.02.2018
    • artu 17.02.2018
    • A. Goryński 18.02.2018
      • Bejka_2015 18.02.2018
    • szama77 19.02.2018
  11. jotbe_x 18.02.2018
  12. A. Goryński 18.02.2018
  13. narciarz2 18.02.2018
    • Bejka_2015 18.02.2018
  14. Alina Kwapisz-Kulinska 18.02.2018
    • A. Goryński 18.02.2018
      • Alina Kwapisz-Kulinska 18.02.2018
        • A. Goryński 18.02.2018
  15. narciarz2 19.02.2018
  16. narciarz2 19.02.2018
    • narciarz2 19.02.2018
  17. PIRS 19.02.2018
    • Bejka_2015 19.02.2018
  18. MarekJ 20.02.2018
    • A. Goryński 21.02.2018
  19. Nela 23.02.2018
  20. MarekJ 28.02.2018