Marek Jastrząb: FABRYKA PARTACZY2 min czytania

 

2018-03-24.

Na temat szkolnictwa wylano już niejedną cysternę krokodylich łez. Za problemy z nim związane brało się wiele rządzących ekip, lecz żadna nie potrafiła się z nimi uporać w całości.

Udawało się tylko połowicznie. Tak samo jak w innych dziedzinach życia. Choćby ze służbą zdrowia, kulturą lub nauką.

Co rusz przychodzili nowi fachowcy. Z furią rozgrzebywali problem i po wyczerpaniu się entuzjazmu, przygaszeni, zrezygnowani, bezradni – kończyli w martwocie niesławy.

Po nich przybywały hufce następnych amatorów renowacji zgliszcz. Złotorączkowców uzbrojonych w rewelacyjne pomysły na uzdrowienie charłaczej służby zdrowia, kultury lub nauki. I tak dookoła Wojtek.

Porzućmy jednak energiczne szlochy o niegdysiejszych śniegach. Wyobraźmy sobie, że wróciliśmy w przytulne ramionka PRL-u. Na jej bogoojczyźniane łono.

*

Wyobraźmy sobie, że w trosce o ekonomiczny los przyszłego emeryta wykonano milowy krok. Pedagodzy nazywani uczonymi w niewiedzy zadecydowali, by pogonić kota małolatom: zmusić bobaski do rezygnacji ze swawolnego dzieciństwa i obciążyć je zwiększonym poborem edukacji.

Początki bywały niewesołe. Rodzice dwoili się i troili, by dzieciątko wzrastało ku chwale domowego ogniska. Dbali, chuchali, strzepywali mu spod nóg byle paproch.

Chcieli posłać je do konserwatorium dla wcześniaków, ale zrezygnowali, gdyż ludzie z kuratorium dowiedli na własnych przykładach, że nauka nie ma nic wspólnego ze szmalem, a przeciwnie; człowiek z ukończonym fakultetem ma słabe szanse w ubieganiu się o dobrze płatną synekurę.

*

Malec trafia do podstawówki, gdzie jako kandydat na przyszłego noblistę, olimpijczyka lub partyjnego mózgowca przechodzi krótki kurs pitolenia o rzeczywistej Historii.

Facetki i kolesie z budy wypłukują mu z głowy to, co wyniósł z domu i ośmieszają to, co chce mu wpoić szkoła. W rezultacie czego zarażają go swoimi przekonaniami.

Tłumaczą, że międzyludzkie więzi, bezinteresowna miłość, lojalne zachowania, sumienie wyskubane z egoizmu, są to pieprzenia zgredów, nic nie warte zlewki uprzedzeń, guseł i rodzicielskich tyrad.

Lekcje są zbieżne z nieciekawym programem, więc  dopiero na przerwach coś się dzieje, ktoś komuś w łeb strzeli, w kiblu można odetchnąć, fajno jest. Tu zaś co? Profesor Głąb utrudnia konwersację na odlotowe tematy; drętwy facio przędzie nudne story o myszowatym Popielu. Nieproszony, wcina się ze swoimi wykładami w konkretną gadkę o dupie Maryni, nie ma więc klimatu do solidnej rozmowy.

Tak więc razem z mleczakami wyrzynają się uczniom koślawe poglądy na świat; od razu ugruntowane, bezdyskusyjne i oparte o solidne fundamenty ze światłej ignorancji.

Nareszcie pociechy kończą edukację, a jako osoby urodzone pod gwiazdą wykształconych na opak, na chama wdzierają się do populistycznych elit i stają się zblazowanymi bykami z pieluchami w zębach.

Marek Jastrząb

Print Friendly, PDF & Email
 

źródła obrazu

  • jastrzab: BM