31.08.2018

W gronie przyjaciół nasz intelektualny mentor zastanawiał się nad przyszłością Polski, którą chciałby widzieć w gronie państw racjonalnie rządzonych pod światłym przywództwem wybitnego męża stanu. Zapytał więc zebranych o potencjalnych pretendentów do takiego miana.
To trudne pytanie wprowadziło uczestników spotkania w zakłopotanie, ponieważ mimo widocznego umysłowego wysiłku nikomu nic sensownego nie przychodziło do głowy, a niektóre nazwiska spośród aktywnych obecnie czterdziesto i pięćdziesięciolatków ( bo ci mają jeszcze szanse dożyć końca „dobrej zmiany”) zasługiwały tylko na przychylny komentarz, ale nie pełną aprobatę u naszego mistrza. Jednym słowem, żadna głowa nie wystaje wyraźnie nad lustro wody, w której wszyscy są jakoś zanurzeni.
Któż to jest mąż stanu, że tak trudno go dostrzec w gronie uwijających się wokół aspirantów? Zgodnie z encyklopedyczną definicją to wybitny polityk, państwowiec, osobistość. W całej wielowiekowej historii było wiele nietuzinkowych postaci, ale tylko niewielu cechowała duża wyrazistość i oryginalność polityczna, wprowadzanie nowych rozwiązań ustrojowych oraz zdolność do wpływania na rzeczywistość swych krajów i otoczenia. Byli wśród nich demokraci i dyktatorzy, sięgający często po przemoc, a nawet zbrodnie jako narzędzia sprawowania władzy. Tych ostatnich zostawmy na boku, aby nie ożywiać koszmarów.
Wybitni przywódcy i wodzowie jak najsłynniejszy król Babilonii, Hammurabi czy Aleksander Wielki – zapisali się w historii nie tylko jako zdobywcy, ale także jako skuteczni reformatorzy. Nie cieszy się taką sławą Neron, bowiem, mimo że w ocenie historyków sprawował rządy rozsądnie, a w kryzysowych sytuacjach podejmował dobre dla cesarstwa decyzje, za sprawą autorytarnego stylu rządzenia, prześladowania chrześcijan i kultu własnej osoby, postrzegany jest jako despota i tyran. Zatem samo sprawowanie najwyższych urzędów nie przesądza o historycznej pamięci, o czym świadczy najlepiej utrwalony u potomności wizerunek cesarza Kaliguli jako synonimu ciągłego ucztowania i rozwiązłości, a nie majestatu władzy.
W czasach współczesnych najwyższą próbą charakterów były wojny światowe. Bohaterem I wojny był marszałek Francji Petain, który niestety wielkie zasługi z tego czasu przekreślił swoją postawą w okresie II wojny, gdy ogłosił się głową kolaborującego z Niemcami Państwa Francuskiego. Mężem stanu był natomiast amerykański prezydent Woodrow Wilson, ceniony u nas zwłaszcza za poparcie dla odrodzenia Polski, a w świecie za przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny i wkład w utworzenie pokojowego systemu po jej zakończeniu, w tym powołanie w 1919 r. na mocy traktatu wersalskiego Ligi Narodów, pierwszej uniwersalnej organizacji, mającej na celu zabezpieczenie pokoju i zapewnienie współpracy międzynarodowej między państwami. Inna rzecz, że system wersalski przetrwał tylko 20 lat, a Liga Narodów zawiodła i nigdy nie stała się organizacją powszechna i skuteczną.
W polskiej historii tamtego czasu było wiele wybitnych postaci, które zasłużyły się sprawie naszej niepodległości. Mężem stanu był Józef Piłsudski, który miał wizję wielokulturowego, różnorodnego etnicznie i religijnie niepodległego państwa i potrafił ją wcielić w życie jako twórca Legionów Polski, dowódca i polityk, Naczelnik państwa i marszałek. Jego następca z buławą marszałkowską, Edward Śmigły-Rydz, po klęsce wrześniowej i ucieczce do Rumunii stał się, w najlepszym razie, tylko postacią tragiczną, pozbawioną atrybutów wybitnego przywódcy i polityka.
Niekwestionowanymi mężami stanu byli Winston Churchill i Charles de Gaulle. Pierwszy jako przeciwnik ugodowej polityki wobec Hitlera i współtwórca koalicji antyhitlerowskiej w II wojnie światowej, drugi – jako organizator francuskiego ruchu oporu, a po wojnie przywódca państwa, które zdołało przezwyciężyć traumę wojennej kolaboracji i odbudować liczącą się pozycję w świecie.
Po wybitnych osobistościach tamtego czasu nastały pokolenia polityków pozbawionych charyzmy, ale sprawnych i dobrych administratorów, jak kanclerz Niemiec Helmut Schmidt czy prezydent Francji, Giscard d’Estaing. To czasy naszego „gospodarza”, Edwarda Gierka, którego próby prowadzenia bardziej zrównoważonej polityki gospodarczej, otwartej na współpracę z państwami kapitalistycznymi ugrzęzły, niestety, w uniżonych gestach wobec „wielkiego brata” i nie zawsze trafionych inwestycjach za pożyczone na Zachodzie pieniądze. A może Władysław Gomułka lub Wojciech Jaruzelski? Ten pierwszy miał odwagę przeciwstawić się radzieckiej presji w 1956 r. w obronie polskich interesów, później jednak nie starczyło mu konsekwencji i uległ doktrynerskiej rutynie „obozu socjalistycznego” (w tym aktywny udział w tłumieniu aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji ). W przypadku gen. Jaruzelskiego cezurą dla jego historycznej oceny stała się decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego: czy była to obrona komunistycznego status quo czy ratowanie kraju przed wojną domową i interwencją radziecką? Ten spór ciągle trwa, jednak dziwi trochę bezkrytyczne przyjmowanie rosyjskich zapewnień, że nie mieli takich zamiarów.
Czas na mężów stanu nastał wraz z kryzysem „wspólnoty socjalistycznej” i polską transformacją ustrojową. W Związku Radzieckim wybitnym politykiem okazał się Michaił Gorbaczow, inicjator przebudowy gospodarki i jawności w życiu politycznym, a w polityce zagranicznej – zaniechania konfrontacji polityczno – militarnej, z ważnym do naszej sytuacji odniesieniem: rezygnacji z interwencji zbrojnych w „bratnich krajach” dla ochrony ustroju.
W nowej Polsce najbardziej emblematycznymi postaciami byli: Tadeusz Mazowiecki i Lech Wałęsa. Obaj położyli zasługi w przeprowadzeniu demokratycznych zmian wewnętrznych i reorientacji polskiej polityki zagranicznej na Zachód, tworząc fundamenty pod zrównoważony rozwój nowoczesnego i bezpiecznego państwa.
A jak jest teraz?
Generalnie na świecie posucha na wybitnych polityków. Synonimem postępującej degrengolady stał się premier Czech Mirek Topolanek, sfotografowany w adamowym stroju na bachanaliach w willi u premiera Włoch, Silvio Berlusconiego. Poważny standard utrzymują Niemcy (kanclerz Angela Merkel) i Francja ( prezydent Emmanuel Macron). Prezydent Rosji, Władimir Putin w dążeniu do zwiększenia swej roli stosuje agresywne metody i narusza zasady poszanowania integralności terytorialnej i suwerenności państw, na których opiera się porządek międzynarodowy. Z innych pozycji, obecny ład międzynarodowy podważa prezydent USA, Donald Trump, który kwestionuje umowy i organizacje międzynarodowe. Obaj deklarują intencje umocnienia mocarstwowych pozycji swych krajów w oparciu o priorytet własnych interesów, a nie wielostronne zobowiązania.
W Europie Środkowo-Wschodniej swoją odrębność zaznaczyły Węgry i Polska, wzorując się na Turcji: cechy wspólne, to dążenie do silnej władzy i asertywność w stosunku do zobowiązań wspólnotowych. W Turcji i na Węgrzech polityką tą kierują osoby zajmujący najważniejsze funkcje państwowe. W Polsce odwrotnie, państwem kieruje lider partyjny będący w strukturze państwa jednym z posłów. Nie można mu odmówić pewnej wizji: państwa skutecznego, ale z cechami autorytaryzmu, funkcjonującego w oparciu o metody manipulacyjne i zblokowaną propagandę, nastawionego na doraźne łatanie dziur i myślenie w perspektywie najbliższych wyborów, bez liczenia się z postępującą izolacją w stosunkach zewnętrznych.
Bez mocnej pozycji międzynarodowej, budowania trwałych sojuszów i utrwalania zaufania nie ma perspektywicznej polityki, a co za tym idzie, papierów na męża stanu. Z reguły wybitni politycy, mężowie stanu byli premierami czy prezydentami; pytanie, czy na taką notę może zasłużyć polityk sprawujący rządy z tylnego siedzenia?
Niewątpliwie, byłby to ewenement na skalę światową.
Wokół nie widać jednak konkurencji. W partiach, nie tylko rządzących, ale i w opozycji praktykowany jest odsiew ewentualnych rywali, co skutecznie pozbawia te ugrupowania intelektualnej potencji. Ponadto, brutalne metody i wulgarny leksykon charakteryzujący dzisiejszy świat polityczny oddalają ludzi, zwłaszcza młodych i wykształconych od polityki, pozostawiając wolną przestrzeń dla różnych arywistów i nieudaczników, którym z braku odpowiednich kwalifikacji nie udało się zaistnieć na płaszczyźnie zawodowej.
W ten sposób, gdy kryterium lojalności odsuwa na bok wymóg kwalifikacji, świat polityki pogrąża się w przeciętności i daje upust w nienawistnych kampaniach i antyelitarnych emocjach.
Czy to się zmieni? Czy mimo to społeczeństwo zdoła wyłonić z siebie liderów na miarę obecnych wyzwań, gdy zmienia się porządek świata, a wszyscy szukają swego miejsca w nowym rozdaniu? Czas pokaże.
Można zrozumieć szanowne grono, którego dywagacje i tęsknoty Autor zapisał. Zwłaszcza w obliczu niszczenia całego dorobku POlski po 1989 r. w imie frustracji jednego satrapy, który przewodzi najeźdzcom wewnetrznym. Poszikiwanie męża stanu wydaje się, intuicyjnie usprawiedliwione. Tymczasem na świecie, w ciągu ostatnich 60 lat zaszły zmiany, które utrudniają taki scenariusz. Procesy podziału pracy, podziału władzy, rozwój technologii komunikacyjnych oraz elektroniki spowodowały, że rozwój świata zależy od kolektywnej kompetencji społeczeństw. Nie zapędów wodzowskich pojedynczych ludzi a pracy wielu zespołów. Do czego prowadzi wodzowska struktura partii politycznych przećwiczylismy w Polsce 2011 – 2018. Dyktatorzy w swoich partiach zarówno Donald Tusk jak i JK kompletnie zignorowali mądrość wielkich zespołów ludzi, nie umiejąc i nie chcą korzystać z nagromadzonej widzy. Tusk doprowadził swoja partie do przegranej w wyborach a JK zaraz doprowadzi do tego PiS. KOnieczna jest reforma partii politycznych, instytucji życia publicznego i pańśtwa w stronę demokratycznych, kolektywnych instrumentów sprawowania władzy. Nie mąż stanu a zbiorowy, racjonalny namysł jest kluczem do przyszłego sukcesu Polski, a zatem Europy i świata. Wodzowie są zanadto omylni – politykę nieustannych zmian i korekt dla dobra ogółu, może współcześnie, skutecznie, konsekwentnie i trwale prowadzić zespół. Jednostka jest zbyt jednostronna,, emocjonalna i podatna na błędy. Im szybiciej to zrozumiemy tym szybciej uda się wewnetrznych najedźców odsunąc od koryta.
Komentarz @Sławka daje wiele do myślenia. Z jednej strony większość z nas zapewne chciałaby silnego lidera do przywrócenia porządku konstytucyjnego w Polsce. Z drugiej nikt nie jest nieomylny, i liderzy też mogą sprawić zawód. Jednak jak w wielu dzedzinach, także w polityce osoba o predyspozycjach lidera ma większe szanse od osoby mniej obdarznej tymi cechami. Szególnie to widać w czasach przełomów. Dlatego ważne jest aby nie dopuszczać do Polityki Dudów z rękawa, tylko dać ludziom w polityce czas na dojrzewanie i sprawdzenie się, aby swoją charyzmę i silną osobowość wykorzystali w jak najlepszym celu. Wyzwaniem dla demokracji jest ustawienie liderów w systemowych ramach kontroli. To co się dzieje w ostatnich latach nie tylko w Polsce, pokazuje jak łatwo można manipulować deokracją i zmienić ją w demokraturę.
@Andrzej Pokonos natchnał mnie do napisania jeszcze paru przemyśleń. Liderzy współcześnie są potrzebni, jednak wzorce przywództwa uległy zasadniczej zmianie. Nie lider-satrapa jak JK, czy lider pseudodemokrata jak D. Tusk; tym bardziej nie lider- ignorant jak D. Trump. Współczesny przywódca, to człowiek, który nie blokuje procesów społecznych a stwarza warunki dla rozwiązywania problemów. To człowiek, który nie przeszkadza ludziom kompetentnym, a stwarza ramy dla ich sukcesu. To człowiek, który nie blokuje zmian a blokuje przeszkody na drodze zmian. Słowem – przywódca nie jest od tego aby zastepować innych, ale by wykorzystać ich kwalifikacje. Oczywiście żaden z w/w leaderów nie ma nic wspólnego z nowoczesnym przywództwem. Nie tylko ze względu na wiek, ale ze względu na elementarny brak kwalifikacji współczesnego przywództwa. Może najbliżej tego współczesnego przywództwa jest D. Tusk, ale i tak o 100 lat świetlnych za daleko. To może młodsze pokolenie – Biedroń, Zandberg, Marta Lempart, Marcin Matczak?
Najważniejszą cecha współczesnego przywództwa jest brak ambicji dyktatorskich, brak skłonności dominowania innych i brak wiary w to, że samemu zjadło się wszystkie rozumy. W tym znaczeniu demokratyzacja władzy, przywództwa nie eliminuje przywódców. Eliminuje staromodne, „amatorskie” formy przywództwa, dzieki kontroli demokratycznej. Inaczej będziemy skazani na domorosłych, kieszonkowych Stalinów, Hitlerków, Pinochetów czy nie daj Bóg -Pol Potów. Przywództwo tak, ale wyłącznie pod silną, demokratyczną kontrolą i to kontrolą prawdziwą – nie fasadową i nie dekoracyjną. Najbliżej tego modelu są … jak zwykle Niemcy (podobnie jak w piłce nożnej.) Myślę, że w jakims sensie także Chińczycy, choc to zupełnie odległa od naszej cywilizacja i mozemy ja opatrznie rozumieć. Tak czy inaczej jesli chcemy przetrwać jako społeczeństwo, musimy praktykować wyłanianie współczesnych przywódców. Inaczej nas nie będzie.
@Slawek; pełna zgoda ale czegoś mi tu brakuje.
Lider (a już na pewno mąż stanu) powinien mieć wizję i jasny „namacalny, materialny” cel. (co przez to rozumiem? celem nie może być „Aby Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej” lecz np. jak w przeszłości: wejście do Unii, do NATO). Musi potrafić zarazić tą wizją, przekonać do niej większość grupy a dopiero potem wszystko to co Pan opisał.
Problem jest taki, że w polityce brak nam wizjonerów a jeżeli już taki się znajdzie to brak mu charyzmy (lub umiejętności przekazu) i nie potrafi przekonać do swoich wizji.
@ DAREK – Wejście do NATO a potem do UE było epokowym, cywilizacyjnym wyzwaniem, stąd zbiorowy wysiłek wielu polityków, intelektualistów, oraz wspierających ich środowisk. Gdyby nie powszechne, społeczne dążenia (w znacznym stopniu intuicyjne i emocjonalne) żaden przywódca nie był w stanie tych celów „wymyślić” a tym bardziej „zarazić” nimi dużych grup społecznych.
JK także nie wymyślił żadnych celów. Dość przypadkowo trafnie odczytał i wykorzystał pokłady lęków, frustracji, obaw przed światem, ksenofobii, homofobii, oraz aspiracji bez pokrycia, nienawiści i chamstwa, nie tak wcale szerokich kręgów, ok. 18% populacji, co przekształciło sie na 37% poparcia w wyborach. I ten „przywódca” wyprowadza nas z UE i w konsekwencji z NATO.
Współcześnie takim celem strategicznym jest utworzenie federacyjnego państwa pod nazwą Europa, z silnymi autonomiami obecnych państw narodowych. Wcześniej celem pośrednim jest wejście Polski do strefy Euro. Jednak te cele nie są ani powszechnie ani nawet szeroko podzielane przez społeczeństwo. To są cele długoterminowe. Żaden wizjoner wielce charyzmatyczny o cechach męża stanu nie jest w stanie przekonać Polaków do tej wizji. Paradoksalnie najlepszym sprzymierzeńcem jest w tym względzie JK i PiS. Otóż, społeczeńśtwo zniesmaczone i sfrustrowane skalą szkodnictwa tego ugrupowania, może masowo poprzeć te trudne cele. Ale to wymaga nieszczęścia – jeszcze większych szkód, jeszcze większej nienawiści, chamstwa, niesprawiedliwości i represji. Być może nawet czegoś znacznie gorszego. Mężowie stanu pojawiają się wyłącznie w czasach niespokojnych, wymagacych nadzwyczajnych działań. Takie czasy mamy w Polsce coraz bardziej. Zobaczymy czy tacy wizjonerzy sie pojawią. Sam jestem przekonany do zbiorowego wysiłku samorządowców i co bardziej rozumnych polityków centralnych. Jezeli pojawi się wybitna jednostka wspierająca taki kierunek to dobrze, ale nadal sądzę, że to trochę nie ta epoka i nie te standardy. Dzisiejsze kwestionowanie wszelkich autorytetów, źle wróży perspektywie wyłonienia sie takich wybitnych jednostek.
@Sławek & @Darek: musimy pamiętać, że to społeczeństwo wpływa na to, jakich ma liderów. Polska demokracja, zdawałoby się parę lat temu że już nieco okrzepła, okazała się całkowicie niedorosła i osierocona z totalnego braku obywatelskiej świadomości Polaków. To wszystko są naczynia połączone – politycy i społeczeństwo. Polska polityka po 1989 roku oparła się na przypadkowych liderach. Na amatorszczyźnie politycznej.
.
O co tu chodzi? Przykład Unii Wolności, partii matki dla obecnej Platformy Obywatelskiej, dobrze obrazuje problem polskich polityków III RP. To wyalienowanie ze społeczeństwa. Niesłychanie inteligentni liderzy Unii, Tadeusz Mazowiecki czy Bronisław Geremek kompletnie nie nadawali się na polityków pierwszego szeregu. Zero charyzmy. Zero kontaktu. Jak tacy ludzie mają pociągać za sobą społeczeństwo? Inna rzecz, że Polacy wtedy nie marudzili, wiedzieli, że muszą odbić się od dna i bez większych oporów przyjęli transformację prof. Leszka Balcerowicza jako zło konieczne. I to się liczy, to trzeba docenić, a nie malkontenctwo dzisielszych zbawicieli tamtego okresu.
.
Tak Mazowiecki jak i Geremek To byli eksperci, którzy powinni być think-tankiem partii, powinni wpływać na decyzje swoich „frontowych” polityków. Tylko że w tamtych warunkach nie było politycznego zaplecza. Byli przypadkowi ludzie, którzy nagle znaleźli się na świeczniku. Udało im się celująco wymanewrować pierwsze pół wolne wybory, ale razili brakiem obycia politycznego i niezbędnym doświadczeniem, czego np ofiarami byli polscy rolnicy (w czasie reformy Balcerowicza). I to się zemściło dwa razy. Unia Wolności przegrała przez brak kontaktu z wyborcami tak samo jak pochodna tej formacji Platforma Obywatelska, 3 lata temu.
.
@Sławek: myślę, że zbyt ostro ocenia Pan Donalda Tuska. Dla mnie to pierwszy wybijający się polityk w Polsce, który ograniczył nieco partyjny nepotyzm poprzez nie przejmowanie wszystkich państwowych posad i zatrzymanie niektórych ministrów z poprzedniego gabinetu. To ewenement w ostatnich 3 dekadach w polskiej polityce i należy to doceniać.
.
Jak to na początku napisałem, polityka jest obrazem społeczności, z której się wyłania. Nie bierze się z nieba, tylko z wielu generacji docierania się i dojrzewania jednych i drugich, społeczeństwa i polityków. Tych długotrwałych tradycji politycznych brak było, gdy zaczęła się demokracja w Polsce. Stąd podatność na zawirowania od początku jej istnienia, jak choćby huśtawka od Solidarności do SLD w latach 90-tych. Można teraz tylko orzyklasnąć tamtemu SLD, że pokazała determinację w utrzymaniu demokratycznego kierunku orzemian. A na to nakłada się dzisiejszy szerszy trend: powrót populizmu i podatność społeczeństw demokratycznych na ten populizm, na chodzenie na skróty. I Kaczyński, który umiał dotrzeć do społeczeństwa ze swoim przekazem na tym wygrał.
.
Można mieć tylko nadzieję, że ta „tysiącletnia rzeszka Pisowska” sama się wkrótce wyłoży. Pęknięcia i jej niepohamowana arogancja już są dobrze widoczne. A polska polityka zacznie wyciągać szybciej wnioski ze swoich wzlotów i upadków.
@Andrzej Pokonos – w większości się z Panem zgadzam, mam tylko kilka drobnych uwag.
Jasne, Polska po 1989 r. nie miała demokratycznych polityków, a Mazowiecki i Geremek byli klasycznymi ekspertami. Nie jedyni zresztą. Ale mimo wszystko odegrali role pozytywną, bo byli konsekwentnymi reformatorami i demokratami. Innych, rasowych polityków, po prostu nie było. Paradoksalnie najsprawniejszym politykiem demokratycznym okresu 1989-2005 był Aleksander Kwaśniewski i choc to nie moja bajka, jemu Polska zawdzięcza istotny wkład w uchwalenie konstytucji, wejście do NATO i UE.
*
Doceniam Donalda Tuska – to najsprawniejszy polski polityk po 2005 roku. Odegrał istotną rolę w Polsce a teraz w UE. Ma Pan rację, Tusk starał się ograniczyc pazerność oligarchii partyjnych, ale bardzo niekonsekwentnie i jedynie trochę. Sam popełnił trzy grzechy fundamentalne.
Po pierwsze zlekceważył prawo i państwo, kiedy osobiście zablokował odpowiedzialność prawną JK, Ziobry i wielu urzędników PiS z okresu 2005-2007. Uczynił to pod fałszywym hasłem, że to standard wschodni – otóż to własnie zaniechanie jest standardem wschodnim, właśnie.
Po drugie utrwalił w PO wodzowską sktukturę, a ograniczając debatę i demokrację wewnętrzną wyciął konkurencję w partii eliminujac z niej jednostki niezależne i kreatywne. Po nieszczęsnej pani Kopacz do władzy doszedł w 2015 roku, ledwie ocalały z pożogi Schetyna. Akurat inaczej niż wielu Polaków nie krytykuję w czambuł Schetyny – uważam, że przy wszystkich ograniczeniach był najlepszym wyborem PO, jednak ta polityka spustoszenia kadrowego PO przez ekipe Tuska bedzie sie tej partii odbijac czkawką. W wyniku tej polityki Schetyna nie miał i nadal nie ma wielu pełnowartościowych partnerów w PO do odebrania władzy PiSowi.
Trzeci, najpoważniejszy grzech Tuska to zaniechanie wszelkich reform, a przede wszystkim ignorowanie procesów demokratycznych, debaty publicznej wskazujacych na niezbędne kierunki zmian, reform i rozwoju Polski. Brak takiej debaty spoowodował, że wprowadzone dwie bardzo potrzebne reformy – wieku emerytalnego i sześciolatków do szkoły, PiS łatwo odkręcił chociaż to działa na szkodę Polski.
Za czwarty grzech III RP, polegajacy na tym, że instytucje demokratyczne, począwszy od konstytucji nie zostały zabezpieczone przed wewnetrznymi najeźdzcami takimi jak PiS odpowiada nie tylko Tusk ale cała elita II RP, przy czym Tusk najbardziej – bo przez cały czas jego rządów 2007-2014 różni ludzie go do tego namawiali. Najbardziej stanowczo Janusz Palikot.
@ Sławek: oczywiście zgadzam się z Panem we wszystkich wymienionych punktach, włączając zaskakująco pozytywne i stabilne dla kraju rządy Aleksandra Kwaśniewskiego. I tu uwaga: ten polityk wychowany przed 1989 rokiem w czasach socjalistycznego systemu przeszedł staże polityczne od młodzieżowych organizacji, pracy w Sztandarze Młodych do Rządowych pozycji i Okrągłego stołu. Większość działaczy opozycji PRL nie miała szans na to i stąd chaos, amatorszczyzna polityczna i przypadkowość polityków po 1989 roku. To się mści do dziś. Dlatego trzeba zdawać sobie sprawę z faktu nie przygotowania prawie wszystkich demokratycznych liderów do pracy w rządach III RP.
.
Te wymienione zaniechania tylko potwierdzają, nie przygotowanie polskiej polityki do rządów w warunkach demokratycznych. Dochodzą tu złe nawyki socjalistycznego zamordyzmu, czym tak bardzo trąci Kaczyński i jego ekipa. Dla mnie największym, bo stosunkowo najłatwiejszym do naprawienia był brak kontaktu polityków z wyborcami, o czym pisałem wielokrotnie przez ostatnią dekadę na łamach Studia oapinii w swoich komentarzach