30.10.2020

Kobiety (i nie tylko kobiety) powiedziały basta. Gniewne protesty wylały się na ulice miast i miasteczek. Mrocznym typom w mitrach i ich pomagierom, tym z wytatuowanymi swastykami i tym z profesorskimi dyplomami na ścianach wytwornych gabinetów, rzuciły gniewne, niewybredne słowa. Również w Sejmie posłanki sięgnęły po transparenty, żeby wykrzyczeć swój protest wobec nieludzkich działań genseka i jego hajdamaków w Trybunale.
Senator Jan Maria Jackowski przekonywał w wywiadzie dla prasy, że orzeczenie Trybunału było samodzielną decyzją Trybunału Konstytucyjnego, a więc dawał do zrozumienia, że on i jego partia (a zapewne również jego szamani) nie mają z tym nic wspólnego i wyraził sprzeciw, że policja tak słabo bije protestujących.
Powiedział również rzecz komiczną, że te protesty są niemerytoryczne. Jakoś trudno wyobrazić sobie senatora Jackowskiego spokojnie i rzeczowo dyskutującego o argumentach medycznych, prawnych i teologicznych. (Tak, teologicznych również, bo warto i należy kwestionować moralność wielu teologicznych założeń).
Biskupi twierdzą, że prawo boskie jest nadrzędne wobec prawa stanowionego, ale mają nikłe możliwości potwierdzenia, że faktycznie dostają instrukcje od Ducha Świętego (są to takie same instrukcje, jak te, które kazały im palić ludzi na stosach za twierdzenie, że Ziemia kręci się wokół Słońca), więc te prawa „boskie” są wyłącznie ich wymysłem. Szansa na merytoryczną dyskusję z ludźmi przekonanymi, że mają numer telefonu do Pana Boga, jest równa zeru.
Powtarzają się z obu stron słowa „to jest wojna”. Pan Kaczyński wysyła ludzi do obrony kościołów. Tak, to jest wojna, chociaż nadal nie wiadomo, jaka broń w tej wojnie będzie użyta i czy poleje się krew.
Czy widok kobiety z wypisanym na kartonie hasłem skłoni zbirów do użycia kastetu? Nie ma wątpliwości, że będą ofiary śmiertelne, jeśli nie w wyniku użycia przemocy, czy to przez policję, czy przez bojówki młodzieży narodowo-katolickiej, to chociażby z powodu dodatkowego wzrostu zakażeń koronawirusem. (Na co oczywiście pisowscy prowokatorzy już odpowiedzieli beztrosko – to nie protestujcie).
Jeśli nie ma najmniejszych szans na merytoryczną dyskusję, to czy jest możliwość podjęcia działań wykraczających również poza krzyk, poza uliczny protest? Również, bo ten zbiorowy, publiczny protest jest teraz kluczowy. Czy i jak będzie prowadził do bardziej zorganizowanych form działania, wychodzących poza gniewny krzyk?
Już pojawiają się różne pomysły i warto tu przypomnieć młodym doświadczenia starszego pokolenia. Po pierwsze niemal każdy rzucony pomysł natrafia na próby zniechęcenia pod hasłem, to nic nie da, władza się nie ugnie, nikt tego nie podchwyci. Wiele dobrych pomysłów ginie, zanim zostaną porządnie przedyskutowane i przetestowane. Zostają te wysuwane przez najbardziej upartych, którzy nie dają się zniechęcić. Druga sprawa jest równie poważna – im silniejszy ruch oporu, tym bardziej infiltrowany przez bezpiekę. Nie należy wpadać w paranoję i podejrzewać wszystkich wokół, że współpracują, warto jednak pamiętać, że cokolwiek mówimy i robimy, może bez trudu dotrzeć do naszych przeciwników, którzy nie będą się cofać przed żadnymi brudnymi chwytami.
W chwili kiedy to piszę nie widać jeszcze prób koordynacji stanowiska partii opozycyjnych. Jak pisze z wściekłością moja (znacznie młodsza znajoma) – „politycy grają pod siebie”. Postulaty przywódczyń Ogólnopolskiego Strajku Kobiet są niesłychanie ogólne. Może na tym etapie jest to słuszne. To czas mobilizacji. Chcą praw kobiet, czyli legalnej aborcji, edukacji seksualnej, antykoncepcji, chcą praw człowieka i świeckiego państwa i wyrzucenia religii ze szkół. Chcą dymisji rządu i powołują Radę Konsultacyjną, która będzie pracować nad tym, „jak posprzątać burdel, który urządził PiS”.
To są dalekosiężne cele, które mogą się dziś wydawać nierealne. Dziś realne jest wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego do złudzenia przypominające wystąpienie generała Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 roku.
Jest również sporo dyskusji o taktyce działań praktycznych, tych w Sejmie i tych poza Sejmem. Wśród tych propozycji dwie wydają mi się szczególnie warte uwagi. Pierwsza, bardzo konkretna — wniesienia pod obrady Sejmu propozycji depenalizacji zabiegów aborcyjnych.
Tę propozycję zgłasza lewica, aby na wzór ustawodawstwa niemieckiego, wykreślić z kodeksu karanie lekarzy za wykonywanie zabiegów aborcyjnych. Niemieckie rozwiązanie jest dość osobliwe, ponieważ paragraf 218 kk zabrania aborcji, zaś paragraf 218a wyklucza karanie za wykonywanie zabiegów aborcyjnych.
Obecnie lewica zapowiada złożenie projektu depenalizacji i dekryminalizacji aborcji. Co mogłoby przynajmniej złagodzić problem. Jak czytamy, ma to być
projekt ustawy ratunkowej, która depenalizuje zabieg aborcji. Pomoc lekarza; pomoc matki dla nieletniej dziewczynki, która zdobędzie dla niej środki wczesnoporonne, ponieważ została zgwałcona; pomoc partnera, który pomoże znaleźć jej miejsce, w którym usunie ciąże z wadami śmiertelnymi, aby nie była poddawana torturom – nie będzie karane.
Twierdzenie, że taki projekt jest obecnie nierealny, jest całkowicie uzasadnione, ale dyskusja i poparcie takiego projektu ma sens, nie tylko dlatego, żeby senator Jackowski nie musiał narzekać, że protesty są niemerytoryczne, ale dlatego, że parlament jest właściwym forum do dyskusji o tym, że biskupi mogą nakładać swoje ekskomuniki na kogo chcą, ale ich fatwy nie powinny prowadzić do penalizowania przez państwo lekarzy za wykonywanie zawodu zgodnie z przysięgą Hipokratesa i na podstawie współczesnych osiągnięć medycyny.
Inna propozycja wydaje się dziś równie nierealna, a pojawiała się już w latach 90. ubiegłego stulecia – powszechne referendum w sprawie aborcji, takie, jakie przeprowadzono w Irlandii. Jak długo PiS jest przy władzy, zgoda na takie referendum jest mało prawdopodobna, niemniej jednak samo przygotowanie odpowiedniej petycji do Sejmu i dyskusje wokół takiego projektu wydają się warte grzechu. Zbieranie podpisów również, bo to okazja do przeniesienia dyskusji na poziom ulicy.
O takim rozwiązaniu mówił m. in. przywódca PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdzając:
…należy przeprowadzić w roku niewyborczym referendum ws. utrzymania bądź nie tzw. kompromisu aborcyjnego, a następnie wpisania rozstrzygnięcia — przy zobowiązaniu wszystkich sił politycznych do konstytucji.
Kosiniak-Kamysz mówi o utrzymaniu kompromisu aborcyjnego. Jednak petycja do Sejmu winna zakładać uczciwe referendum w kwestii dopuszczalności aborcji z następującymi pytaniami:
1. Czy jesteś za prawem do aborcji na żądanie do końca 12 tygodnia ciąży, a w późniejszym terminie ograniczonej do przypadków uznanych przez medycynę za wskazane ze względu na uszkodzenia płodu bądź zagrożenie życia matki?
2. Czy jesteś za ograniczeniem wykonywania aborcji w szpitalach państwowych do przypadków ciężkiego uszkodzenia płodu, ciąży pochodzącej z gwałtu oraz ze względu na zdrowie matki?
3. Czy jesteś za całkowitym zakazem aborcji?
Politycy powinni wiedzieć, jakie właściwie jest w tej sprawie stanowisko społeczeństwa.
Podobne stanowisko ma Paweł Kasprzak z „Gazety Wyborczej”, który w artykule pod tytułem Policzmy się. Prawo aborcyjne ustalmy w ogólnonarodowym referendum również nawiązuje do irlandzkiego referendum i pisze:
Referendum było efektem ogólnonarodowej debaty, w której wszystkich głosów wysłuchano z najwyższą uwagą. To da się zrobić w Polsce. I musi to zostać zrobione, żeby rozbroić tę polityczną, emocjonalną bombę – to powinno być dziś już jasne. Nie da się sprawy załatwić kolejnym „kompromisem” zawartym za czyimiś zamkniętymi drzwiami w niejasnych targach z biskupami. Nie tylko dlatego, że kobiety krzykną „wypierdalać”, ale również dlatego, że w polityczne deale nie uwierzy już w Polsce nikt.
Postulatem ruchu protestu powinno się stać – jestem głęboko przekonany – właśnie referendum w tej sprawie. Odwrotnie niż o tym myśleli i mówili politycy opozycji, prawo aborcyjne nie jest tą „sprawą mniej ważną i mniej pilną niż odzyskanie demokratycznej władzy”. Jest właśnie tą sprawą najważniejszą, a odsunięcie PiS może i będzie jednym z jej efektów. Ta sprawa – jak żadna inna – pokazuje mianowicie, że władza PiS nie reprezentuje w Polsce nikogo.
Paweł Kasprzak zdaje sobie doskonale sprawę, że ani Kościół, ani PiS do takiego referendum nie dopuści. W takiej sytuacji proponuje rozwiązanie katalońskie, referendum bez zgody rządu, organizowane przez samorządy, dziurawe, bo daleko nie wszystkie samorządy na to pójdą, ale być może wystarczająco mocne, aby stało się argumentem, którego nie da się lekceważyć.
Zapewne, żeby przejść do tego drugiego (katalońskiego) scenariusza, trzeba najpierw usłyszeć „nie” na obywatelski wniosek o krajowe referendum. Nie czekając na koniec pandemii i zachowując wszelkie środki ostrożności, by jej nie pogarszać, warto przedyskutować, gdzie co, kiedy i jak.
Przykład Białorusi pokazał, że dzisiaj decyduje technologia i walka wywiadowcza. Wierzę, że przywódczynie protestów zostały w tym przeszkolone i nie staną się łatwymi ofiarami konusów, którzy mają do dyspozycji cały aparat państwa. Pojawiły się już informacje o angażowaniu wojskowych specjalistów cyber wywiadu przez rząd. Do namierzania liderek protestów.
Za chwilę poleje się krew. Tego chce wiadomo kto. O tym, że traci poparcie nawet wśród dotychczas żelaznego elektoratu przekonałem się naocznie na portalu telewizji republika, który był dla mnie papierkiem lakmusowym nastrojów po tamtej stronie. Kaczyński dzisiaj reprezentuje już tylko biskupów, funkcjonariuszy PiS i bojówki narodowców. Bez trudu można się wczuć w stan psychiczny tego człowieka. On nie ma już wyjścia. Wie, że przegrał ale chce ugryźć tylu ludzi ile się da. Za jego strach i ból. I całe jego życie.
W Konstytucji z 1997 nie ma nic o ochronie życia nienarodzonych dzieci. „Art. 38. Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Z tego wynika, że Konstytucja jest do zmiany, bo zostawia zbyt dużo swobody interpretacyjnej (brak definicji człowieka). Również w zakresie neutralności światopoglądowej państwa. Dzisiaj przepisy prawa są ponaciągane jak dres kibola. Każde prawo się starzeje i trzeba je uaktualniać do zmienionej sytuacji.
Referendum w sprawie aborcji byłoby moim zdaniem niepotrzebnym podtrzymywaniem upolitycznienia medycyny. Zależy nam na zdrowych i szczęśliwych dzieciach to skoncentrujmy się na zapewnieniu matkom przyjaznego otoczenia i wsparciu ich życia prywatnego i zawodowego. Wszechstronna antykoncepcja, pełna opieka medyczna w czasie ciąży, opieka psychologiczna, komfortowe warunki porodu, żłobki, przedszkola. A aborcję zostawmy lekarzom i matkom. Bez żadnych ograniczeń. Medycyna, czyli nauka, a nie ideologia, czyli choroba mózgu.
Czy nie daliśmy się trochę otumanić kościołowi? Po co księża w szpitalach? Po co ten cały KRK w naszym życiu prywatnym, już nie tylko publicznym? To czas powiedzieć dość i uświadomić sobie, że KRK dzisiaj to źródło zła w Polsce. Konkordat do wypowiedzenia. Nie jesteśmy w komfortowej sytuacji Niemiec. W Polsce trzeba nam drastycznych działań dzisiaj, bo daliśmy sobie wejść kościołowi na głowę.
Nadeszło długo oczekiwane pokolenie JPII. Chwalili się tym na protestach w Krakowie. Cytuję z pamięci: „Idzie po was pokolenie JP2 (ja pie….lę, do kwadratu), zapraszamy wypi….lać”. To najlepsza ilustracja zbrodniczej działalności KRK w Polsce w ostatnich 30 latach jaką widziałem.
Sytuacja jest groźna, bo oni (biskupi) walczą teraz o własne życie, o nic innego. Ekipa Kaczyńskiego też.
Wolność kobiety jednak kończy się, kiedy zachodzi w ciążę.
Wie Pan, to niestety prawda – dzisiaj, w Polsce. Zawsze brzydził mnie tzw. kompromis aborcyjny, bo odbieram go jako pokraczną próbę godzenia katolickiego fundamentalizmu politycznego (tak właśnie) z wymogami życia we współczesnym społeczeństwie. Biskupi też się brzydzą owym kompromisem, ponieważ każdy przejaw ludzkiej podmiotowości podważający ich pragnienie władzy totalnej, staje się automatycznie celem politycznej nagonki.
Tak było w Polsce od przemiany ustrojowej, gdy rządzący stali się na własne życzenie zakładnikami episkopatu. Kościół nie uznaje kompromisów, dlatego w pełni zgadzam się z Panem, że należy się z nim rozprawić w Polsce bezkompromisowo. W obecnej sytuacji oznacza to tyle, iż kościelni oficjele z dnia na dzień powinni stracić wpływ na decyzje polityczne podejmowane w kraju w imieniu wszystkich obywateli.
Gwałtowność i właśnie bezkompromisowość obecnych protestów są zrozumiałe, ponieważ wszyscy czują, że manipulowanie prawem do aborcji to jedynie wierzchołek problemu. Na ulicach miast ucierany jest teraz kształt przyszłych stosunków państwo-Kościół. Niechaj teraz któryś z nadętych bonzów wyjdzie do tłumu i tłumaczy, że Polska jest w dziewięćdziesięciu pięciu procentach katolicka.
Otóż nie. Jest katolicka w stu, jak kiedyś Irlandia. Kościół straci władzę nie dlatego, że straci ją Prezes i Spółka (odpowiedzialność za obecny stan rzeczy spada na wszystkie ekipy posolidarnościowe, z haniebnym udziałem SLD), lecz dlatego, iż zostanie wymieciony z głów ludzi dojrzewających do zmiany. Tym razem istotnie dobrej zmiany, polegającej na przekonaniu o nadrzędnej wobec politycznych targów roli głosu obywateli.
To nie biskupi, Kaczyński czy Emilewicz decydują, kiedy kobieta jest wolna i co może zrobić w Polsce ze swoją wolnością. W szerszej perspektywie idzie o prawa obywatelskie w ogóle. Ludzie dostrzegają, że skakanie biskupów po brzuchach ciężarnych Polek to wyraz głębokiego kryzysu kościelnego autorytaryzmu.
Będzie wolność na ulicach, w szpitalach i szkołach, kiedy ludzie odważą się być wolni, wyrzucą zabobon z głów, przestaną się bać siebie nawzajem. Wtedy Kościół straci władzę, bo władza – jakakolwiek przyszła władza – będzie się brzydziła nie takiego czy innego kompromisu, lecz ubrudzenia Kościołem katolickim, kontaktów z purpuratami, podejrzeniem o sprzyjanie jego oślizgłym interesom.
Niechaj Kosiniak-Kamysz nie podkłada krzywych nóg do kucia. On i jemu podobni wynieśli w Polsce Kościół na pozycję politycznego hegemona, któremu wiernopoddańczo służyli w imię własnych niskich pobudek. Nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnego kompromisu z Kościołem, ponieważ struktura jego władzy oparta jest na strachu sączonym ludziom do głów od lat szczenięcych.
Zabawne, że pragnąc wyhodować posłusznych poddanych, Kościół wszczął w ich głowach procesy, których cała jego polityka jest żywym zaprzeczeniem. Wolność to nie jest kompromis, tylko wieczne i żywe poszerzanie jego zakresu. Tego właśnie biskupi nigdy nie pojmowali, dlatego potrafią rozmawiać wyłącznie z podobnymi sobie politycznymi oportunistami, a i to w zasadzie jedynie o pieniądzach. Pieniądze to broń obosieczna i jak każdy rodzaj oręża narzucają rozliczne ograniczenia, np. kupić można jedynie tych, którzy chcą się sprzedać.