Agnieszka Wróblewska: Na miejscu i na wynos6 min czytania

worms eye view of forest during day time

16.03.2021

Do wielkanocnego numeru „Naszej Choszczówki” – lokalnej gazety, (którą od ponad dwudziestu lat społecznymi siłami wydajemy bez żadnych dotacji) – zebrałam trochę opinii o tym, jak się żyje i pracuje w pandemicznym czasie. Pytałam jedynie właścicieli małych, lokalnych firm, bo o tym, jak my, śmiertelnicy spędzamy ten unikatowy czas, mniej więcej wiadomo. Wynik tego pobieżnego sondażu okazał się lepszy niż myślałam – z faktu, że praca się zmieniła, że często zeszła na drugi plan i w wielu przypadkach przeniosła do domów prywatnych, nie wyłania się żaden obraz klęski żywiołowej ani osobistych dramatów. Wydaje się, że najbardziej w naszej okolicy ucierpiały lokalne restauracje.

Jedna z nich, „Dziki Zakątek”, ulokowana w samym lesie i blisko stacji miejscowej kolejki, a więc lokalizacja idealna latem, z salą obliczoną na wesela czy koncerty świeci teraz pustką. O imprezach mogą, rzecz jasna, zapomnieć. Firma przygotowuje posiłki na wynos. Czasem ktoś przy stoliku tarasowym zamówi herbatę, wolno też jeść na zewnątrz, albo zabrać ze sobą jedzenie i pójść do lasu, tylko że to dobry przepis na lato a do lata daleko. Posiłki wydawane są jedynie na zewnątrz, a w lokalu zaszytym w lesie stanowi to nie więcej niż 20 proc poprzednich obrotów. Lokalizacja piękna, ale broni się przed bankructwem.

Druga, niewielka lokalna restauracja, o figlarnej nazwie „Bosko-Włosko”, bardziej aktywnie wzięła się do rzeczy. Jadłospisu nie zmienili i do okolicznych skrzynek pocztowych wrzucali ulotki z zachętą, aby ulubione dania mieszkańcy zamawiali do domu z oferowanym dowozem. Nie dowiedziałam się, jak ta akcja zaowocowała, ale z faktu, że właściciele nie mieli ochoty do zwierzeń wnoszę, że wielkiego zainteresowania nie wzbudziła.

Lokalne sklepy spożywcze mają się tu nie gorzej niż zwykle. Można przypuszczać, że od kiedy wielu mieszkańców przestało jeździć codziennie do miasta rzadziej też wybierają się do supermarketów i codzienne zakupy wolą robić na miejscu.

– Kręci się jak zawsze – mówi mi właścicielka sklepu spożywczego, a obroty nawet nam wzrosły. Wielu mieszkańców siedzi w domach, a zamiast jeździć do marketów wolą wyskoczyć do sklepiku. – Tylko chleby i makarony już tak „nie schodzą” jak dawniej – słyszę – być może przymusowe siedzenie w domu zachęciło też do własnych wypieków. W sklepie widać jak ludzie zachowują dystans, niektórzy wycofują się, żeby przeczekać, kiedy wewnątrz ktoś już kupuje.

– Jaka zmiana najbardziej rzuca się w oczy? – słyszę, że pustką wieje na uliczkach, po których dawniej biegały dzieci i plotkowały matki z wózkami.

W warsztacie samochodowym liczba wozów do naprawy pozostała bez zmian, tyle że turyści zagraniczni już teraz nie przyjeżdżają. Właściciela warsztatu denerwują maski na twarzach, noszone nawet tam, gdzie nie są potrzebne, np. na ekranie telewizyjnym. A najbardziej wini pandemię za to, że za jej sprawą zaczęły w nasze okoliczne lasy masowo przyjeżdżać grupy hałaśliwych spacerowiczów. – Kiedyś były to rodzinne wyjazdy niedzielne, teraz pracownicy wolni od dyscypliny godzinowej w pracy urządzają sobie grupowe i hałaśliwe wyprawy za miasto – narzeka.

Prawdę mówiąc, mieszkając także blisko lasu sama nie zauważyłam istotnej zmiany w takim ruchu ludności, ale wrażliwości są różne.

W aptece zanotowano większą niż zwykle podatność na to, co „zasłyszane”. Wystarczy, że w telewizji wspomniano o braku jakiegoś leku – słyszę, żeby następnego dnia nawet w hurtowni zaczęło ich brakować. Poza stałymi klientami częściej pojawiają się też mieszkańcy, którzy dawniej pracowali poza osiedlem i korzystali z innych aptek, teraz przychodzą bliżej domu.

U fryzjera niektórych stałych klientów nie widziano od roku. Właścicielka lokalu przypuszcza, że niektórzy panowie, stali bywalcy, pokupowali sobie maszynki i sami się strzygą. A panie nie czeszą się już przed popularnymi imieninami czy świętami, często też rezygnują z farbowania – dobrze jest, jak jest – mówią. Zamarł ruch, zwykle największy, w okolicy popularnych imienin czy nawet zwykłego weekendu. Widoczna jest też ostrożność – klienci karnie dezynfekują ręce przy wejściu, nie do pomyślenia, żeby zjawił się klient kichający czy kaszlący, jak dawniej bywało. W czasie czesania siedzi się w maseczkach. – Ja też cały czas w maseczce – mówi mi pani Zosia. – Ojej, jak pani w tym wytrzymuje przez tyle godzin – dziwią się klienci.

W lokalnej bibliotece panie zauważyły, że mniej czytelników przychodzi teraz po książki. – Wydawałoby się, że czas przymusowego siedzenia w domu sprzyja czytaniu – mówią – ale widać bardziej sprzyja oglądaniu seriali telewizyjnych. A co szczególnie dziwi panie w bibliotece, że młodzież szkolna rzadziej niż dawniej przychodzi teraz po szkolne lektury. – Wydawać by się mogło – że czas zastoju, to dobry czas na nadrabianie zaległości – mówi mi pani Bogusława, wieloletnia kierowniczka tutejszej biblioteki. Co na to rodzice? Zapewne jedni „walczą z wiatrakami” a inni, zmęczeni pandemią, obojętnieją na rzeczywistość, jaka nam nastała. Bo najważniejsze – żeby spokój był w domu – przypuszcza kierowniczka biblioteki.

Po chwilowym zastoju i w pierwszym okresie przymusowej izolacji, kiedy to mniej zwierząt zjawiało się w przychodni weterynaryjnej, tu także normalność wróciła. Zwierzęta, chociaż nie chorują na covid, podobnie jak ludzie mają t.zw. choroby towarzyszące, nie mówiąc już o nagłych wypadkach. Dlatego wizyty odbywają się już prawie tak samo często, jak dawniej i zabiegi na stole operacyjnym przebiegają po dawnemu.

Przegląd zakończmy sportem – działa na terenie Choszczówki popularny tutaj i w okolicy klub „Sporteum”. Jest się czym chwalić, klub zdobył renomę, a w tym roku obchodzi swoje dwudziestolecie. Położony w leśnym otoczeniu jak wszystko w okolicy, z kortami tenisowymi – krytymi i otwartymi, halami do ćwiczeń, prowadzi też działalność na zewnątrz. Organizują każdego roku wyjazdy grupowe na narty i na obozy, dla młodszych i starszych – w kraju i nawet w Alpy. Większość z tych aktywności musi teraz czekać na lepsze czasy, ale akurat ani narciarstwo, ani tenis nie odczuły pandemii tak boleśnie, jak inne dyscypliny sportu i wiele zajęć, a także zawodów dało się utrzymać bez specjalnych przerw, przy przestrzeganiu, rzecz jasna, sanitarnych reżimów.

Pobieżny przegląd sytuacji i nastrojów w takim niewielkim otoczeniu nie uprawnia do uogólnień, ale pozwala podzielić się refleksją, że nienormalność, jaka nas nawiedziła razem z pandemią potrafimy znosić prawie normalnie – radzić sobie i los przyjmować bez zbytniej egzaltacji. Być może jesteśmy podobni w tym do reszty ludzi na świecie dotkniętych teraz powszechną plagą, ale może też bardziej jesteśmy odporni na niedogodności życia po doświadczeniach cięższych czasów, jakich nam historia nie szczędziła.