30.04.2021
Wezwania do jedności opozycji są z definicji śmieszne. Lewica, prawica, centrum, liberałowie, rolnicy, wierzący, niewierzący, ryż, mydło, powidło. Jaka jedność? Czy jednoczy to towarzystwo wyłącznie niechęć do rządzącej koalicji?
Teoretycznie jest tu coś więcej – zgoda, że państwo prawa jest wartością. Żadnej wspólnej deklaracji w tej sprawie nie widziałem. Politycy opozycji zgodnie, ale osobno powtarzają pod adresem rządzącej koalicji zarzuty dotyczące łamania Konstytucji, niszczenia demokratycznych instytucji, demolowania wymiaru sprawiedliwości, zawłaszczania publicznych mediów, niszczenia wolności słowa, zamachu na prawa kobiet, ograniczania obywatelskich swobód i tym podobne.
Czy klarowna deklaracja wspólnego obszaru – zgody na reguły gry, w ramach których toczą się polityczne spory – mogłaby coś zmienić? Tego oczywiście nie wiemy. Jednak pokazanie, że opozycję łączy coś więcej niż chęć detronizacji rządzących i zajęcia ich miejsca, być może podniosłaby choć trochę gotowość do udziału w wyborach.
Kolejne sondaże wskazują na względnie stabilny rozkład postaw elektoratu. Rządząca koalicja nie traci koszulki lidera uszytej z watykańskiej flagi. Największą grupą wśród badanych są jednak nieodmiennie ludzie deklarujący, że nie wybierają się na żadne wybory. Poparcie dla Zjednoczonej Prawicy deklaruje w tych sondażach między 30 a 35 procent respondentów, tych, którzy deklarują, że nie interesują ich żadne wybory jest mniej więcej o 10 procent więcej. Zaufanie do polityki i polityków jest tragicznie niskie i nie budzi to specjalnego zdziwienia. Polityk to ktoś, kto żyje żądzą władzy i zmierza do niej po trupach.
Zmarły 18 kwietnia Stefan Bratkowski proponował swego czasu „intelektualny zamach stanu” – oparty na wnikliwej dyskusji nad ustrojem naszej demokracji. Ta propozycja padła na marginesie głębokiej analizy naszych konstytucji i konstytucji innych państw. W innym miejscu, wracając do początków naszej nowej niepodległości, wzywał, by ponownie podjąć pytanie, jakiego chcemy państwa, jakiego chcemy ustroju, żeby wyjść z chronicznej choroby niemocy i korupcji.
Dla przeciętnego wyborcy uczone spory o konstytucję, równoważenie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, przeciwstawianie samorządu lokalnego władzy centralnej, by rząd nie miał nadmiernej władzy, są po prostu zbyt skomplikowane. Nie ma w tym nic złego ani nagannego. Nie wymagajmy do rolnika, mechanika samochodowego, programisty lub kardiochirurga, żeby miał wiedzę konstytucjonalisty i historyka państwa i prawa. Wyborca widzi polityków opowiadających, jak to oni kochają ojczyznę i czyta doniesienia o tym, jak kłamią i kradną.
Zamach stanu kojarzy się z ludźmi w mundurach i z karabinami w rękach. Jak mógłby wyglądać intelektualny zamach stanu, który nie byłby salonową burzą w kieliszku wody? Intelektualny zamach stanu, który mógłby być dostrzeżony w Dobrzyniu i w Pikutkowie?
Stefan Bratkowski pytał, czy chcemy „państwa równych praw dla wszystkich obywateli, czy państwa zemsty”. Przypominał, że w 1989 roku wybraliśmy to pierwsze, ale jak się wydaje na długą metę zwyciężyła ta druga opcja. Dziś wydaje się, że również z ław opozycji częściej słychać okrzyki „będziesz siedział”, niż żądanie poszanowania regulaminu wspólnoty mieszkaniowej.
Intelektualny zamach stanu, żeby był zamachem, musiałby być demonstracją siły. Czy byłaby taką demonstracją siły wspólna deklaracją opozycji o tym, co ją łączy? Sama w sobie zapewne jeszcze nie, ale w połączeniu z przeniesieniem (bez pytania o zgodę prezydenta czy Sejmu) Dnia Niepodległości na 3 maja, z ogłoszeniem, że tego dnia bronimy idei państwa równych praw dla wszystkich obywateli, poszanowania reguł naszych sporów, niepodległości, czyli wolności od tyranii – kto wie, może to właśnie okazałoby się tym intelektualnym zamachem stanu. Taki zamach, nawet jeśli nie w pełni skuteczny, jeśli tylko pokazujący, że opozycja umie ze sobą rozmawiać, że umiemy spojrzeć na państwo nie przez nacjonalistyczne lub inne partyjne okulary, mógłby się okazać nie tylko demonstracją siły, ale i przekonać, przynajmniej część zbrzydzonych wrzaskami polityków ludzi do tego, że warto będzie rzucić na szalę swój głos.
Nie tylko u nas demokracja zblakła i straciła urok, nie tylko u nas sentymentalne opowiastki przechodzą we wzajemne szczucie i dawno temu zastąpiły wszelkie poszukiwania logistyki znajdowania tego, co wspólne.
Symbole są ważne i pozostaną ważne. Data 3 maja jako święta Konstytucji, święta marzenia o państwie równych praw dla wszystkich obywateli, została ukradziona. Tego dnia wierni usłyszą w kościołach paplaninę, że jest to jakieś święto Maryi Królowej Polski, a będą to mówić spadkobiercy tych, którzy przeciw Konstytucji 3 Maja najgłośniej protestowali. Chyba nigdy wcześniej nie było tak silnej świadomości, że Kościół katolicki nie ma nic wspólnego z prawdziwym patriotyzmem, chyba nigdy wcześniej sytuacja nie była wyraźniejsza – uzurpująca sobie prawo mówienia w imieniu narodu mniejszość wyklucza większość i pozbawia ludzi praw obywatelskich. Rozbita opozycja nie daje na to przyzwolenia, ale nie umie nawet powiedzieć, co ją łączy. Intelektualny zamach stanu nie musi być mrzonką. Mrzonką jest bredzenie, że dni rządzącej koalicji są policzone. Są policzone od pierwszego dnia do dziś. Jutro w znacznym stopniu zależy od tego, czy potrafimy ten intelektualny zamach stanu zorganizować. Możemy oczywiście modlić się, żeby ta koalicja rozsypała się bez naszej pomocy, żeby dyktator zniknął, żeby stał się jakiś cud, ale przypisywanie modlitwom siły sprawczej nie jest rozsądne.
Napisany w 2012 roku artykuł Stefana Bratkowskiego wzywający do intelektualnego zamachu stanu przeszedł bez echa. Artykuł bardzo erudycyjny, zaledwie zapraszający do dyskusji w wąskim gronie, opublikowany w momencie nakręcania sentymentów wokół teorii spiskowej opartej na tragedii w Smoleńsku. Autor próbował w nim wyjaśnić sens Konstytucji 3 Maja i jej najbardziej istotne dziedzictwo. Pokazywał jak we Francji stworzono klasę polityczną, której głównym zajęciem była i jest nadal walka o stołki i dostęp do żłobu. Marzył o państwie opartym na silnym samorządzie lokalnym, o rządzie kontrolowanym przez Sejm, ale niezależnym od kaprysów sejmowej większości, o ustroju, który nie zachęca zawodowych wybrańców narodu do nieustannej prywaty. To wymaga rozpoczęcia debaty nad ustrojem naszej demokracji. Czy taką narodową debatę może poprzedzić intelektualny zamach stanu? Moim zdaniem wręcz musi. Bowiem najpierw musimy ustalić, co nas łączy i wspólnie publicznie zademonstrować siłę naszego przywiązania do tego celu, żebyśmy mogli rzeczowo rozmawiać o tym, co nas dzieli.
Rok po roku zbliżająca się rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja przypomina mi historię tej Konstytucji i budzi gniew, bo wiem, jak za kilka miesięcy wyglądać będzie kolejne świętowanie 11 listopada. Demokracja z definicji nigdy nie jest i nie może być idealna, demokracja jest zgodą na porządek w dyskusji, jest przeciwieństwem anarchii i nagiej siły. Demokracja wymaga zgody na rządy prawa. Właśnie ta zgoda jest intelektualnym zamachem stanu, który musi być demonstracją siły. I jest to możliwe.
Pięć lat temu Marek Borowski napisał:
Trzeba się uzbroić w cierpliwość (…) ale nie czekać z założonymi rękami. To już kieruję raczej do moich upartyjnionych koleżanek i kolegów – to bardzo dobrze, że są razem, ale już trzeba zacząć przygotowywać wspólne stanowiska w formie projektów ustaw dotyczących kształtu państwa. Czy nawet jakichś drobnych zmian konstytucyjnych, np. w sprawie przyjmowania przysięgi od sędziów Trybunału. Teraz [opozycja] nie może. Ale powinna mieć pakiet uzgodnionych projektów. Na zasadzie: z tym idziemy do wyborów i to będziemy realizować. Służba cywilna, prokuratura, media, inwigilacja, Trybunał… Taki powinien być przekaz: regulujemy te kwestie nadbudowy, które tworzyły państwo z ukształtowanym trójpodziałem władzy, o wyraźnie zakreślonych kompetencjach, a także państwo sprawiedliwe i uporządkowane, dające szansę ludziom, niepartyjniackie właśnie. Bo wyciągnęliśmy wnioski z tych dwudziestu paru lat. (…) Przydałby się taki opozycyjny parlament, który działałby w formie cyklu konferencji i spotykał się np. w Sali Kolumnowej Sejmu i tam przeprowadzał debaty nad własnymi projektami ustaw. Tak jak należy: z udziałem organizacji społecznych, ekspertów itp. Za trzy lata taki pakiet byłby wspólny dla całej opozycji demokratycznej. To pokazałoby, że opozycja wyciąga wnioski z przeszłości. Bo wprawdzie rząd PO-PSL dość sprawnie przeprowadził walkę z kryzysem, ale inne obszary funkcjonowania państwa (wymienione już służba cywilna, prokuratura, media publiczne, sprawność sądów itp.) – to nieszczęście.
Przez te pięć lat można było opracować taki program i rozpropagować go wśród elektoratu. Ale politycy partii opozycyjnych grają o swoje, a to swoje zależy od pokonania w wyborach konkurentów. Zapowiada się, że w przypadku wygranej opozycji usiądą i na kolanie opracują jakiś program – jak zarządzać, bo już nie rządzić. I żeby jak najmniej drażnić.
To wszystko prawda, to co pisał Stefan Bratkowski jest nadal ważne albo jeszcze ważniejsze.
Bardzo dziękuje za przypomnienie tamtych tekstów Stefana jak i propozycji Marka Borowskiego. Czy nie jest to wystarczająco mocny sygnał za tym aby na SO zapoczątkować stałą rubrykę “Akademia Stefana Bratkowskiego” (to pierwsza z brzegu nazwa jaka mi się nasuwa, mogą być inne, lepsze). Taki cykl artykułów i wypowiedzi przypominający tezy Stefana byłby pierwszym krokiem do jego upamiętnienia. Wierzę, że Redaktor Miś zrobiłby z tego prawdziwą Akademię.
Autor ma rację. Wstępem do Polski postpisowskiej jest metapolityka. Ściślej biorąc ponadpartyjne porozumienie elit na temat ustroju i ram, w których można politykę uprawiać. Inaczej będziemy mieli nieustanny zalew populizmów, czyli cwaniaczków, którzy dobrymi chęciami brukują piekło maluczkim a sobie rwą połacie sukna narodowego według uznania.
*
Warto nad taką koncepcją “Intelektualnego zamachu stanu” się pochylić i rozważyć ideę, cele, sposoby i warunki jego wprowadzenia. Punkt wyjścia został zarysowany przez Redaktora Bratkowskiego. Warto sobie przypomnieć, a kto nie zna – przeczytać, wspomniany tekst Redaktora Stefana Bratkowskiego https://studioopinii.pl/archiwa/9605
Cytując klasyka – Demokracja? A komu to potrzebne?
Opozycja to zbiór przypadkowych ludzi, którzy do siebie nie pasują i nigdy się nie dogadają. Ciężko sobie wyobrazić współpracę Razem z PSL czy Wiosny z Kukizem. PO też składa się w dużej mierze z konserwatystów i część z nich chętnie patrzy na dokręcanie śruby w sprawie aborcji. Lewica też ma tradycje do tzw. przyjacielskiego rozdziału z kościołem. A Polska 2050 to apogeum podlizywania się biskupom, przecież kto jest szefem tej partii? Hołownia – katolik z TVN (czyli mniej więcej to co promuje ta telewizja), nie wyklucza współpracy z PiS-em. Pewnie skończy się wspólnym rządem, a kościół będzie zachwycony. Szymon będzie dobrym a Kaczyński złym policjantem.
Żeby się coś zmieniło , potrzebna jest zgodna z Konstytucją uczciwa , proporcjonalna ordynacja wyborcza bez bandyckiej metody d’Hondta. Ale która będąca u władzy partia będzie chciała taką ordynację uchwalić ?