05.11.2021

Po czym poznać, że rządzi nami nieudacznik? Po renesansie określenia Józefa Piłsudskiego: „naród wspaniały, ale ludzie kurwy”. Poprawność wymusza łagodzenie słownictwa; więc się mawia: „system był dobry, ale ludzie nie dorośli”.
Zatem: nasz Wielki Narodowy Program Szczepień Ochronnych przeciw COVID był dobry, a nawet wspaniały, ale ludzie nie dorośli (lub gorzej).
Winny jest samorząd, bo się nie angażował. Teza ta jest politycznie użyteczna; można dowodzić, że bardziej nie angażowały się „prawicowe” władze samorządowe, więc tam na „ich” „ścianie wschodniej” statystyki zachorowań są wyższe niż w „oazach wolności” pod władzą liberałów i lewicy. Statystyka tłumaczyć może każde kłamstwo, więc i takowe – szerzone w imię dobra wyższego – jest usprawiedliwione. Szacunek dla prawdy, nawet tej politycznie nieużytecznej, nakazuje jednak zwrócić uwagę: w centralistycznym systemie nikt nie oczekiwał, a nawet nie chciał zaangażowania samorządów w narprogram szczepień. Wystarczyć miało zaangażowania Supermena Dworczyka.
Nie wystarczyło. I nie jest to wina tylko Dworczyka.
Centralizm ma w sobie zakodowaną umiejętność zrzucania odpowiedzialności. W tym systemie sukces to dzieło Mężów Opatrznościowych, porażka – wynik tego, że ludzie kurwy.
Wyobraźmy sobie, jak by to było, gdyby było „po bożemu”: tak, jak być powinno. Istniałby apolityczny Urząd ds. Zdrowia Publicznego, do którego – tak jak do Urzędu Patentowego, Urzędu Miar i Wag itp. – ludzie mieliby „urzędowe” zaufanie. Zaufanie to budowałby dodatkowo współpracujący z UZP Instytut Zdrowia Publicznego (być może imienia Bujwida lub Weigla), będący placówką badawczą m.in. w zakresie zagrożeń epidemiologicznych. W przypadku pandemii rząd wykonywałby zalecenia UZP, a ludzie pewnie przyjmowaliby to ze zrozumieniem, tak jak przyjmują zalecenia Straży Pożarnej w przypadku, gdy się dom pali. UZP, na podstawie opinii IZP im Bujwida (lub Weigla) zaleciłby powszechne szczepienia ochronne. Rząd (a może Sejm w drodze ustawy) wprowadziłby obowiązek szczepień.
Nic w tym nadzwyczajnego; istnieje już obowiązek szczepień zarówno ludzi, jak i zwierząt, chroniący przed różnymi chorobami. O wielu z nich (polio, tężec, odra, wścieklizna) już zapomnieliśmy, bo szczepienia je wyeliminowały z naszego otoczenia.
W praktyce na ziemiach polskich od XIX w., szczepienia obowiązkowe realizowane są przez samorządy lokalne. Wójt albo wydział zdrowia Magistratu zatrudniał lekarzy lub felczerów wykonujących szczepienia; urząd gminy, dysponując ewidencją mieszkańców, pilnował, by każdy w odpowiednim czasie i miejscu się zaszczepił. Tu nawet nie trzeba nic wymyślać; to działa. Sprawdza się nawet przy istotach nie w pełni zewidencjonowanych (np. szczepienia psów).
Nie trzeba było powoływać specjalnych sztabów ani struktur, wystarczyło zlecić zadanie wykonania obowiązkowych szczepień anty-COVID wójtom, burmistrzom, prezydentom; przekazując im szczepionki i pieniądze. Potem można się czepiać, który samorząd bardziej lub mniej zaangażowałby się w realizację zadania zleconego. Wprawdzie, po wprowadzeniu centralistycznego wynalazku pt. NFZ wójt nie dysponuje narzędziami i środkami na ochronę zdrowia publicznego; ale skoro mimo tego radzi sobie z obowiązkiem szczepień dzieci, to i ze szczepieniem dorosłych poradziłby sobie.
Gdyby było tak, po bożemu – zmarginalizowane byłyby głosy antyszczepionkowców. Mimo napędzanej Internetem fali głupoty nie odnotowano na prowincji polskiej masowych protestów przeciw tradycyjnemu obowiązkowemu szczepieniu dzieci. Nawet na „ścianie wschodniej” (przywoływanej bez uzasadnionego powodu jako obszar ciemnogrodzki) radny głoszący publicznie, że szczepiąc „na odrę” zmieniamy dziecku orientację seksualną, byłby widziany jako niebezpieczny dla otoczenia idiota. Niestety, jak się odstępuje od normalności, głupota może rozlewać się bezkarnie.
Po pierwsze – zanika autorytet lekarzy; nawet prokurator uważa ich za „morderców” i „łapówkarzy”.
Po drugie – nie ma apolitycznego UZP, więc kwestia „walki z pandemią” jest dyktowana taktyką polityczną. Nie ma także IZP im Bujwida (lub Weigla), więc przyjmuje się – równocześnie z odkryciami polityków – że naukowcy są „na garnuszku” firm farmaceutycznych.
Po trzecie: „dobrowolność” traktuje się u nas jako rodzaj poświęcenia; zatem jeśli rząd apeluje o poświęcenie, to szczepionki muszą być szkodliwe. Naród „patriotów wolności” bez szemrania przyjmuje obowiązki: płacenia podatków, służby wojskowej, zapinania pasów w samochodach itd., ale od dobrowolnych poświęceń stroni.
Po czwarte: zbędny się okazał samorząd terytorialny, ta naturalna, tradycyjna forma samoorganizacji społeczeństwa.
Gminy nie tylko nie zostały zaangażowane w program szczepienia. Potraktowano je dodatkowo – tak jak i ogół obywateli – jako frajerów. Mówiono, że program ochronny umożliwi normalne funkcjonowanie zaszczepionych na wypadek kolejnej fali pandemii.
Co jednak znaczy normalne?
Samorządy są głównym organizatorem usług publicznych, a to oznacza także: organizatorem działań wymagających kontaktów między ludźmi. Usługi administracyjne, edukacja, pomoc społeczna, ochrona zdrowia, organizacja koncertów, prowadzenie biblioteki, transport zbiorowy pasażerski itd.; tu nie da się bezpośrednich kontaktów zastąpić „zdalnością”; a narzucenie tego rodzi dość ponure skutki społeczne.
Wiedząc o tym, należało organa samorządów wyposażyć choćby w minimum możliwości profilaktycznej: kierownicy urzędów i innych jednostek samorządowych powinni wiedzieć, którzy pracownicy są zaszczepieni. Przynajmniej część z władz samorządowych jest na tyle odpowiedzialna, by nie dopuścić w pracy do bezpośredniego kontaktu z ludźmi niezaszczepionego urzędnika, kierowcy autobusu MPK, bibliotekarki, nauczyciela szkolnego, asystenta rodziny itp. Nie jest to kara naruszająca prawa pracownicze, ale zwykła profilaktyka. Jeśli chcemy, by – nawet przy wzroście fali pandemii – otwarte były urzędy, biblioteki, ośrodki pomocy społecznej, by funkcjonowała komunikacja publiczna, wywóz śmieci, zaopatrzenie w wodę itd.; to dajmy swoim wójtom prawo działań profilaktycznych. Chyba mamy do wybranego przez nas wójta, wystarczające zaufanie, by pozwolić mu działać.
Problem w tym, że my to sobie możemy ufać wójtowi. Ważniejsze, że władza centralna mu nie ufa. Ta nieufność to przekonanie, że „ludzie kurwy”, kończy się eksperymentami z jakimś Dworczykiem czy innymi nieudacznikami. I jest, jak jest.
Nie lubię i nie szanuję posła Brauna, ale gdy chór oburzenia pokrył jego filipikę przeciw ministrowi Niedzielskiemu, przeszła mi przez głowę myśl ponura. Kiedy zdarzy się nieszczęśliwy wypadek i kierowca samochodu nieumyślnie zabije pieszego, nikogo nie oburza krzyk bliskich ofiary, nawet wyrażający życzenie śmierci sprawcy.
Eksperyment centralistycznego zarządzania pt. „walka z COVID”, doprowadził do zniszczenia systemu ochrony zdrowia, co przyczyniło się do śmierci 150 tys. ludzi. Czy bliscy tych nieszczęsnych ofiar nie mogą wyrażać swego bólu w sposób urażający uczucia ministra ? Czy uczucie władcy z centrum jest więcej warte i godne lepszej ochrony niż ból tysięcy szaraczków, ofiar nieudanego eksperymentu?
Jarosław Kapsa

Organizacja szczepień jest doskonałym przykładem, jak nie powinny być szczepienia zorganizowane. Kilka dni temu otrzymałem 3 dawkę. Zarejestrowałem się w internecie, wybrałem sobie termin i wszystko poszło dobrze. Ale dlaczego taka rozsądna organizacja jest dopiero od 3 dawki ? Dlaczego warszawiacy nie mogli zaszczepić się w Warszawie, a byli wysyłani do Siedlec, pod Radom czy do Białegostoku ?