8.02.2022
Po wyjściu Polski z UE paszporty będą znowu zamknięte w szafach MSW w tzw. składnicy paszportów, czyli paszportowni. Trzeba będzie składać podanie z uzasadnieniem, dlaczego obywatel chce gdzieś pojechać i czy aby na pewno. Paszport będzie wydawany „po uważaniu”. Trzeba się do tego przygotować.
No to opowiem moją przygodę z paszportownią.
Było to w roku bodajże 1978 po moim trzecim roku studiów na fizyce. Pojechałem z kolegą do Szwecji, aby tam pracować przez dwa miesiące w czasie moich trzymiesięcznych wakacji studenckich. Kolega załatwił pracę w firmie ASAB zajmującej się sprzątaniem. Do dziś pamiętam nazwę firmy. Pobrałem swoje 100 dolarów na tak zwaną „promesę”. Wciąż się zastanawiam, skąd się wzięła nazwa i kto to wymyślił, że Polak może przeżyć za tę kwotę za granicą?
Wziąłem także trochę dolarów czy może koron szwedzkich zakupionych u cinkciarza. Cinkciarz to był zawód oraz kolejne słowo nie do pojęcia dla dzisiejszych Polaków. No i pojechaliśmy wraz z kolegą. Zamieszkaliśmy w domu w całości wynajmowanym przez Polaków pracujących w tej firmie. Tak było taniej. To byli głównie studenci tacy jak my oraz kilku tak zwanych prywaciarzy. Wtedy się właśnie nauczyłem, żeby trzymać się możliwie z daleka od Polaków za granicami Polski. Ta nauka mi pozostała dotąd.
Pracowaliśmy przy tak zwanym „dużym sprzątaniu” w szpitalu Karolinska w Sztokholmie. Duże sprzątanie polegało na czyszczeniu wszystkiego, co się dało, zrywaniu starego lakieru z podłóg i zastępowaniu go nowym, oraz dezynfekcji wszelkich sprzętów. Chorych wtedy nie było na oddziałach. Ciężka i nieźle płatna praca. Po jakimś czasie zostałem przeniesiony do czyszczenia wymienników ciepła w elektrowni jądrowej w pobliżu Sztokholmu. Firma ASAB też tym się zajmowała, zaś w szpitalu było nas zbyt wielu. Te wymienniki to były takie jakby wielkie beczki o średnicy około pięciu metrów, do których trzeba było wejść i tam je czyścic z rozmaitych osadów. No, więc ja, przybysz zza żelaznej kurtyny, czyściłem te wymienniki przy pomocy wody pod wysokim ciśnieniem. Będąc młodym fizykiem, umiałem obsługiwać dozymetr, więc wchodziłem do beczki z dozymetrem w kieszeni. Jak stwierdziłem dla siebie i objaśniłem kolegom, promieniowania tam na szczęście nie było i byliśmy bezpieczni. Od tego czasu mam sentyment dla elektrowni jądrowych.
Po zakończeniu czyszczenia miałem przyjemność odbyć podróż z powrotem do Sztokholmu wraz z jednym z wicedyrektorów firmy, który mnie sobie upatrzył z powodu mojej znajomości angielskiego. Bylem jednym z niewielu Polaków w naszym gronie, który znał ten język na tyle płynnie, żeby można było ze mną porozmawiać. Szwed był zaciekawiony i chciał wiedzieć, jak to jest u nas za żelazną kurtyną.
Jest nie najgorzej, powiedziałem mu w czasie obiadu w restauracji. Uczęszczam na bezpłatne studia i mam dużo wakacji. W domu mam samizdaty, za które nikt mnie nie ściga, i z powodu których nie spodziewam się żadnych represji. No, a komunizm? Jaki „komunizm”? – uprzejmie zapytałem. Oni sobie, a my sobie. W kioskach są jakieś komunistyczne gazety, których nigdy nie kupuję. Mam dostęp do samizdatu i słucham Wolnej Europy. Czuję się wewnętrznie wolny. Wolność jest we mnie, a nie gdzieś na zewnątrz. Szwed słuchał uważnie i widać było, że coś do niego dociera. Mam nadzieję, że zrobiłem wtedy więcej dla przyjaźni polsko-szwedzkiej, niż niejeden ambasador.
Po dwu miesiącach postanowiłem odwiedzić daleką rodzinę w Anglii. Załatwiłem sobie brytyjską wizę, wsiadłem do pociągu, i pojechałem. To był pociąg ze Sztokholmu do Liverpoolu ze zniżkowymi miejscami dla studentów, a ja miałem odpowiedni dokument. Ale zapomniałem o wizach tranzytowych. Niespodzianka wydarzyła się na granicy duńsko-niemieckiej. Niemieccy pogranicznicy zapytali, dokąd jadę, poprosili o paszport i zapytali, gdzie są wizy? Jakie wizy? Mam wizę brytyjską i jadę do Anglii. No tak, ale po drodze są jeszcze Niemcy i Holandia. Chciałem wiedzieć, co z tego, skoro nie wysiadam z pociągu? Pogranicznicy pokręcili głowami nad młodym człowiekiem, spojrzeli na wielki plecak, wbili mi do paszportu pieczątkę „zurück gewesen”, i kazali wysiadać. Bardzo potem byłem dumny z tej pieczątki mówiącej „odesłany z powrotem”. Nie wiedziałem, że ponad czterdzieści lat później będę oglądał zupełnie inne „odesłania z powrotem” dokonywane przez polskich pograniczników na granicy z Białorusią.
Była czwarta rano. Za jakiś czas nadjechał pociąg w przeciwnym kierunku. Tym razem natknąłem się na pograniczników duńskich, którzy chcieli wiedzieć to samo. Dlaczego jadę z Niemiec do Danii, nie mając duńskiej wizy? Wzruszyłem ramionami i pokazałem pieczątkę. Dlatego. Aha, to może deportacja? Jaka znowu deportacja, skoro jadę do stolicy Danii (tyle o niej wiedziałem) załatwiać sobie te wizy? To ich przekonało. Nie mając duńskiej wizy, byłem nielegalnym imigrantem, a do tego jeszcze zza żelaznej kurtyny. Ale oni jakoś nie wpadli na ten pomysł. Pozwolili mi jechać bez dzwonienia do ambasadora.

W ten sposób znalazłem się w Kopenhadze w sobotę o szóstej rano z ciężkim plecakiem, nie mając pojęcia, gdzie przenocować. Na dworcu zobaczyłem słowo „hostel”. W hostelu wzbudziłem sensację z powodu pieczątki. Takiego dziwoląga to oni dawno nie widzieli. Stwierdzili „mamy obowiązek meldować policji każdego gościa, ale o tobie powiemy dopiero w poniedziałek”. Od razu pojechałem do niemieckiej ambasady, gdzie pomimo soboty pozwolono mi porozmawiać z bardzo miłym urzędnikiem. No dobra, przyjdź w poniedziałek z rana, wpuścimy cię bez kolejki, żebyś potem zdążył do ambasady holenderskiej. Uspokojony, zająłem się zwiedzaniem Kopenhagi. Do dziś mam bardzo miłe wspomnienia z tego zwiedzania.
W poniedziałek rano zjawiłem się pod ambasadą. Pod znajomymi drzwiami stała długa kolejka, pewnie tak ze sto metrów. Pewnym siebie głosem powiedziałem „mam umówione spotkanie” i poszedłem w górę po schodach. Na szczycie schodów na krzesełku siedział ten sam miły urzędnik, tym razem w mundurze i z pistoletem maszynowym. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i zaprosił do środka. Wizę dostałem w kilka minut. Potem jeszcze wiza holenderska i już mogłem wsiadać do pociągu.
Po takich przygodach dojechałem do Liverpoolu, spędziłem tydzień z rodziną, wsiadłem do samolotu IL-62 (mój pierwszy lot samolotem w życiu), i wróciłem do kraju, przewożąc w plecaku Archipelag Gułag po angielsku i kilka tzw. świerszczyków. Na lotnisku nie kontrolowali i cala ta bibuła w całości dotarła do Warszawy.
No i teraz paszportownia. W ciągu tygodnia trzeba było oddać paszport. Poszedłem więc do urzędu, doskonale wiedząc, że idę prosto w paszczę Służby Bezpieczeństwa. W poczekalni było kilku takich podróżników jak ja.

W końcu moja kolej. Za obskurnym biurkiem siedział jakiś cywil. Zaprosił, żebym usiadł. Podałem mu paszport. Cywil go otworzył, obejrzał, po czym zadał pytanie. „Dlaczego obywatel użył paszportu niezgodnie z przeznaczeniem?” Po złapaniu oddechu poczułem, że wszystkie kolce stają mi sztorcem. Słodkim głosem zapytałem, patrząc cywilowi prosto w oczy: „Paszport służy do podróżowania. Użyłem go do podróżowania. O co panu chodzi?”. Cywil zamknął paszport i sucho powiedział: „Dziękuję, może pan iść”. Uprzejmie odpowiedziałem „do widzenia” i poszedłem.
Zdarzenie może drobne, ale jakże wiele mówiące. Gdybym się zawahał, gdybym zaczął się usprawiedliwiać, to dostałbym jakiś papier do podpisania. Może usłyszałbym propozycje współpracy? Może musiałbym napisać jakieś sprawozdanie, które po dziesiątkach lat jakaś życzliwa dusza znalazłaby w archiwach i zostałbym „tajnym współpracownikiem”? Ale ja się nie zawahałem. Kolce stały sztorcem i cywilny osobnik natychmiast je zauważył. W końcu to był fachowiec. Był odpowiednio przeszkolony. Po co miał walczyć z moimi kolcami, jeśli za drzwiami czekał tuzin innych kandydatów?
Osoby urodzone mniej więcej w tamtym czasie raczej się z czymś takim osobiście nie zetknęły. Pozostają opowieści przybyszów z ówczesnej krainy. Warto może ich posłuchać.
Idą ciekawe czasy. Rośnie zapotrzebowanie na brudne ścierki, że użyję określenia prezesa wszystkich prezesów. Technika wyszukiwania brudnych ścierek wśród wszystkich interesantów będzie może trochę inna, ale w sumie będzie podobna, jak wtedy. Po to, aby przypadkiem nie zostać brudną ścierką, trzeba mieć przygotowane kolce i twardo patrzeć w oczy. Zło na ogół ustępuje przed twardym spojrzeniem, bo złu się na ogół po prostu nie opłaca. Po co zło miałoby tracić czas na walkę z kolcami, jeśli wokół jest tylu innych chętnych kandydatów?
Wojciech Skulski
