Ożeniony ze szlachcianką (66)3 min czytania

18.02.2022

Po raz drugi dobierają mi się do serca. Pierwszy raz było to 17 lat temu, gdy w czasie spaceru dookoła wyspy w Miami Beach, straciłem siły w nogach. Blady, z bólem wędrującym od klatki piersiowej do palców lewej ręki, stałem pod palmą, prosząc szlachciankę, żeby zadzwoniła do pogotowia, a ona, żebyśmy wrócili do domu, bo pod palmą nas nie znajdą, ale znaleźli. W karetce paramedycy wszystkie czynności kwitowali dowcipami: podłączenie do tlenu, mierzenie ciśnienia, wsadzenie igły do żyły, zainstalowanie kroplówki, elektrokardiogram. W izbie przyjęć pacjent Rodriguez krzyczał do słuchawki, że na noc nie wróci i żeby jedzenie dla kota zamykać przed karaluchami. Grażyna stała w otwartych drzwiach: „Przywieźli staruszkę, chyba nie żyje, wjechała otyła kobieta, ledwo mieści się w drzwiach, na trójce leży młoda, też gruba”.

Tak donosiła szlachcianka, która uważa, że od obżarstwa do śmierci droga jest krótka.

Poddano mnie badaniu pokazującemu drożność tętnic doprowadzających krew do serca. Przytomny oglądałem ekran telewizyjny: moimi żyłami wędrował magiczny drucik zakończony maciupkim balonikiem, a naokoło balonika była stalowa obrączka, która ten balonik miał zainstalować w zwężonym miejscu, żeby zapobiec dalszemu zwężaniu. To wprowadzanie obcego cala do mojego krwiobiegu skojarzyło mi się z lądowaniem pojazdu kosmicznego na nieznanej planecie. Pilot-lekarz zdawał sprawozdanie: „Zbliżamy się. Jeszcze chwila, a będzie klik i zrobi ci się ciepło”.

Zachwycając się postępem medycyny pomyślałem, że zakłócamy ciszę natury.

17 lat później ból w lewej ręce wędrował od barku do łokcia. Sami podjechaliśmy pod pawilon z napisem: „Klinika bólu klatki piersiowej”. Magiczne słowa „chess pain” doprowadziły mnie w ciągu kilku minut do łóżka, przy którym czekała gotowa do startu załoga pielęgniarzy. Na godzinę przed zabiegiem pojawił się kardiolog, który powiedział, skąd pochodzi (Liban) i gdzie studiował (Boston). Obiecał, że przyjdzie do mnie po zabiegu i opowie, jak się udało, ale nie przyszedł.

W moich żyłach znaleziono wciąż funkcjonujące dwie stalowe obrączki zainstalowane 17 lat temu, do których dodano teraz jedna, nową. Tym razem zreperowano mnie w nowym, bezosobowym świecie medycyny 21 wieku. Zamiast głosu pilota-kardiologa i kosmicznych skojarzeń z pierwszej inwazji mojego serca, zapamiętałem tylko otaczający mnie sprzęt elektroniczny i niekończące się „bipy”.

Noc w szpitalu przerywana była sennymi koszmarami, których głównym motywem była Grażyna. Występowała w roli pielęgniarki, krzycząc do mnie po hiszpańsku, żebym leżał w łóżku nieruchomy, bo inaczej popsuję wszystko, co zostało we mnie zreperowane. Potem pisałem list do prezydenta, żeby wydał zarządzenie pozwalające mi zasnąć. Musiał to być albo Biden albo Putin, jeden z prezydentów zaangażowanych w absurdalną jak ten sen wojnę rosyjsko-ukraińską. Dostałem takie zezwolenie, ale znów się obudziłem, przerażony, że moja bezsenność jest nielegalna i nie zasnę już nigdy.

Po powrocie do domu straciłem apetyt. „Nareszcie”, powiedziała szlachcianka.

Marian Marzyński

Polski i amerykański dziennikarz, reżyser filmowy i scenarzysta. Ur. 12 kwietnia 1937, zmarł 4.04.2023. Mieszka stale w USA. Album autobiograficzny Mariana Marzyńskiego KINO-Ja. ŻYCIE W KADRACH FILMOWYCH jest do nabycia w księgarni internetowej UNIVERSITAS i w sklepach taniej książki.  

Witryna Marzyńskiego LIFE ON MARZ

Więcej w Wikipedii