Zbigniew Szczypiński: Pięć po dwunastej5 min czytania

23.02.2022

No i jest, jest wojna Rosji z Ukrainą. To początek. Jaka będzie skala, etapy i konsekwencje – nie wiadomo. Wiadomo tylko, obejrzawszy w telewizji wystąpienie nowego cara Rosji W.W, że może zdarzyć się wszystko.

Na ekranie można było zobaczyć niedużego człowieka z małą nadwagą, z chmurnym obliczem, który w słowach niemieszczących się w żadnych normach dyplomacji odmówił Ukrainie prawa do bycia państwem a Ukraińcom, by mogli czuć się narodem. Putin zachowywał się jak car Rosji, której Ukraina była i jest integralną częścią, przywołał Lenina i Stalina jako tych, którzy Ukrainę jako republikę Związku Radzieckiego utworzyli.

To wszystko, co na Ukrainie jest dla niego teraz, po tych wszystkich burzliwych wydarzeniach ostatnich lat, bez znaczenia – a wybrane w demokratycznych wyborach władze są nieważne. Ważna jest wola Putina i nic więcej.

Putin udaje, że zachowuje pozory. Podpisując papier, uznający podmiotowość dwóch regionów i dający tytuł do wkroczenia rosyjskiej armii na tereny Ługańska i Doniecka, odczekał aż rosyjska Duma podejmie taką uchwałę. Te pozory dotyczące tego, kto tu naprawdę rządzi – a kto jest tylko dekoracją w teatrze władzy państwowej – widać było szczególnie wyraźnie w relacji z posiedzenia komitetu bezpieczeństwa narodowego. Putin – za biurkiem, na tle sztandarów – przesłuchiwał członków komitetu siedzących jak uczniowie, w półkolu na rozstawionych krzesłach i deklarujących swoją całkowitą aprobatę do każdej propozycji prezydenta.

Ta scena mogła szczególnie zapaść w pamięć naszego „naczelnika” i stać się miarą tego, do czego trzeba dążyć w spotkaniach kierownictwa naszego państwa, odbywających się na Nowogrodzkiej. Pewnie trzeba będzie poprawić wystrój i jeszcze bardziej starannie dobierać uczestników, ale wzór już jest.

Wojna to stan powszechnej deregulacji porządku prawnego, każdego porządku. To czas, w którym na nowo trzeba definiować priorytety. Premier Kaczyński – jako odpowiedzialny z bezpieczeństwo – pokazał się w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego w towarzystwie premiera i ministrów resortów siłowych, zapowiadając złożenie nowelizacji ustawy o obronności; tej, o której kilka tygodni temu razem z ministrem obrony też już mówił, że zostanie złożona.

Z tamtego wydarzenia najbardziej zapamiętaliśmy jak prezes w trakcie prezentacji projektu przez ministra Błaszczaka przysnął na wizji, demonstrując tym samym swoje „głębokie” zainteresowanie sprawą. To, że mu się przysnęło można było tłumaczyć dwojako: tym, że jest po prostu zmęczonym, starym człowiekiem – i to jakoś można zrozumieć; albo że to go w ogóle nie interesuje, jako niezwiązane bezpośrednio z działaniem na rzecz utrzymania władzy. Osobiście stawiam na to drugie. Wojsko, uzbrojenie armii, szkolenie żołnierzy – to nudne sprawy techniczne. Prezes jest od rzeczy większych. W tym od tej największej, jaką jest utrzymanie raz zdobytej władzy.

Teraz jest jednak czas wojny, żarty się skończyły.

Prezes i ci smutni panowie, w których rękach jest nasze bezpieczeństwo, zapowiedzieli wzrost wydatków na wojsko, zmiany w systemie poboru, ale z utrzymaniem zasady dobrowolności, opracowanie strategicznych planów na wypadek bezpośredniego zagrożenia…

Tego się nawet dobrze słucha, ale…

Słuchając prezesa mówiącego z troską o naszej armii i o potrzebie jej wzmocnienia nie mogę zapomnieć, że mówi to człowiek, który w 2015 roku, po zdobyciu samodzielnej władzy zrobił ministrem obrony Antoniego Macierewicza. Człowieka, będącego całkowitym zaprzeczeniem kogoś, kto powinien zajmować się armią i obronnością.

Antoni Macierewicz nie był wymieniany jako przyszły minister obrony w czasie kampanii wyborczej, ministrem miał zostać Jarosław Gowin. Macierewicz został na czas kampanii schowany głęboko do szafy – po to, aby nie drażnić nawet pisowskiego elektoratu. Został ministrem, zdemolował armię – a zwłaszcza służbę wywiadu wojskowego. Unieważnił kontrakt na zakup bardzo potrzebnych śmigłowców opowiadając, że zastąpią je śmigłowce produkcji krajowej. Zwolnił prawie wszystkich generałów, mających doświadczenie w dowodzeniu wojskiem w sytuacji konfliktu zbrojnego i tych, którzy zdobyli doświadczenie wynikające z uczestnictwa o strukturach dowodzenia NATO. Został zapamiętany jako przede wszystkim promotor młodego człowieka pracującego kiedyś w prowincjonalnej aptece, bez wykształcenia, ale pełnego tupetu, pozwalającego mu zwalniać wysokich oficerów wojska polskiego, odbierającego hołdy wojskowe od oddziałów biorących udział w uroczystościach państwowych. Nazwisko tego człowieka stało się nazwą własną wszystkich patologii niekompetentnej władzy, jaką zaczęła sprawować jako premier Beata Szydło.

O Antonim Macierewiczu można długo. Jest to człowiek, który zbudował „religię smoleńską”, który powołał i nadal (podobno) przewodniczy komisji do sprawy wyjaśnienia katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie jest już ministrem, jego następca starannie wyczyścił resort obrony z jego ludzi. Macierewicz jest już tylko szeregowym posłem; mającym jednakże służbowy samochód i pieniądze jako szef komisji smoleńskiej. Antoni Macierewicz jest jednak nadal wiceprezesem Prawa i Sprawiedliwości. A więc nadal bardzo ważnym politykiem!

Pamiętając to wszystko – nie jestem spokojny o bezpieczeństwo Polski, gdy człowiek, który dziś rządzi wszystkim, odpowiadający za nominowanie na stanowisko ministra obrony człowieka, który ją osłabił celowo i świadomie – mówi nam teraz, co zrobi, aby Polska była bezpieczna.

Zostaje wiara, że jakoś nam się uda, że jakoś to będzie. Ale ja nie jestem człowiekiem wiary i dlatego po prostu się boję.

Nie o siebie, mam swoje lata. Boję się o kraj i młodych ludzi.

Zbigniew Szczypiński

Polski socjolog i polityk. Prezes Zarządu Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.

Print Friendly, PDF & Email