Andrzej Lewandowski: Różowe okulary4 min czytania

24.07.2022

ECHA WYDARZEŃ: Sport i polityka miewają wspólny mianownik- tendencję do zakładania różowych okularów. Takich, które pokazują świat przez pryzmat aspiracji oraz interpretacji obrazu w taki właśnie sposób. Odsiewających – przez filtr- wszystko, co opisuje wątpliwości, przeszkody itp. Ot, taki świat jednak odrealniony… W sporcie np. – teraz oczekiwanie, że w Katarze to piłkarze „wyjdą z grupy”… Polityce daję spokój, nie o niej tu mowa…

Rzeczywistość ostatnimi dniami dwukrotnie zdjęła nam owe różowe okulary.

Najpierw za sprawą siatkówki. W Pucharze Narodów najpierw zachwyciliśmy się (jako „zatrzymane w kadrze” – słusznie!) wygraną z Iranem (3:2, w secie rozstrzygającym), teraz przyszło pobrać lekcję pokory. W nastroju „jacyśmy oto, jacy tacy” pojawili się Amerykanie. I nie chodzi o to, że zabrali półfinał, lecz o recenzję „przez wynik”. 0:3, pod koniec lanie jak z lodowatego prysznica… A „nasi musieli wygrać”…

Prawda jest taka, że siatkarze z Polski wciąż przynależą do światowej ekstraligi, ale nie są w tym osamotnieni. Czasem trzeba gonić, nie bez przerwy świętować… Co i sobie, samokrytycznie dedykuję. Bo ONI krytyki sobie nie szczędzą. Może – na szczęście…

Drugi raz różowe okulary zdjęła nam damska sztafeta 4 × 400 w mistrzostwach świata. Pasmo sukcesów podyktowało pewność oczekiwań. A tu – nawet miejsce w finale los odebrał. Nie tylko medal…

Prawda, parę dni wcześniej coś popękało w zgranym zespole, ale były też zapewnienia, że klej się znalazł i teraz będzie – jak bywało. Prawda też, że sam los przeszkodził. Boleśnie uszkodzona noga zmieniła ogólny czas, protesty skutku nie dały… Ale też zawiniły różowe okulary.

Tak to widzę z oddali… Mówiąc o sklejaniu nie wystawiono do eliminacji zespołu rzeczywiście „sklejonego”; atuty zostawiono na finał, bez zważania, że był… wirtualny… Co fakty wykazały. Że trochę zawiodła też ocena rzeczywistości.

Nawiasem, patrząc z daleka odbieram też dodatkową refleksję. Że trudno utrzymać rekordowy poziom sztafety pań, gdy indywidualne życiówki wciąż są powyżej 50 sekund. Wcześniej – zgoda, konkurencja wciąż młoda, więc „świat” składał zespoły trochę losowo – z tych, którym jako solistom zaufał. Myśmy mieli słabsze solistki, ale w takiej liczbie, że specjalistyczne przygotowanie zespołów może zaczęło się wcześniej. Z czasem inni wzięli się za to, bo medal to przecież medal, i teraz pokazują się refleksy? Może tak, może nie…

Może mistrzostwa Europy (wkrótce) kartę odwrócą, a klej zacznie działać. No, i na poziomie kontynentu nie będzie Kanadyjek, nie nadepną kolcami…

Jest czas smuteczku, ale przecież był też czas radości. Przeogromnej. Pani Katarzyna Zdziebło, z Mielca pomaszerowała po swój drugi tytuł wicemistrzyni świata. Wyznaję – nie byłem i nie jestem fanem chodu sportowego, ale na zawsze już zostanę wielbicielem osoby Pani Katarzyny i jej dokonań…

Za chodem nie przepadam – wyjaśnię osobisty znak zapytania, bo wydaje mi się chwilami jakoś „mało fizjologiczny” – głowa i nogi rwą się do biegu, a reguły hamują. Dopiero za metą można się przelecieć…

Wiem, błąd i uproszczenie, ale szacunek przecież przeogromny. To, co wykonała Pani Kasia odebrałem jako teatr wielkiego sportu; do tego robiła to wdzięcznie. Upór, spokój, głowa i nogi w zaprogramowanym rytmie.

Kryzysy dopiero za metą trochę opisane, i to za sprawą nie własnych słów, lecz przez partnerów „z boku”- to dużo, dużo więcej niż nawet medale… A czy mogła pomyśleć, że nie da rady? „Musiałoby jej nogę urwać, żeby zeszła z trasy”. Nie urocze?

Wspaniałe wyniki, wspaniała osoba. Mielec też dumny, że stamtąd. Perfekcjonistka. Lekarka, na stażu szpitalnym. W sieci znajduję podpowiedź, że z medycznej rodziny. Tata – naczyniowiec, mama- „rodzinna”. Z doktoratami! Taki „dawny” model rodziny. Jak np. u przyjaciela Wojtka N. – profesora, syna chirurga, z potomstwem też „w medycynie”… Jak u mnie… dziadek usiłował tradycję przenieść „w prawie”. Sam adwokat, sędzia, z 1939 nawet apelacyjny, więc syn, córka… Gdyby przeżył Powstanie 1944 pewnie i ja nie zostałbym dziennikarzem sportowym…

Pani wicemistrzyni świata myśli o specjalizacji, po stażu… Może USG narządu ruchu, sportowi to też bardzo przydatne, a tyle już osobistych doświadczeń.

No i trener. Który syna doprowadził do olimpijskiego złota, a karierą Pani Kasi tak świetnie steruje. Prawdziwie wielcy i zasłużeni posiedli też zaletę skromności osobistej. Rekomenduję pamięć o tym, gdy przyjdą czasy plebiscytów, przyjęć, orderowania itd.…

Tour de France na mecie. Męski, bo damski właśnie się zaczyna. Zwycięzca i bohater- Jonas Vingegaard. Duński kolarz, dzielny, mistrz kontrataku; 25-latek „O twarzy dziecka’’ – jak go charakteryzują. Duńczyk- gdzie gór deficyt, a kolarze stamtąd w Alpach, Pirenejach śmigają jak kozice…

Duńskie kolarstwo to swego rodzaju fenomen. Kronika Wyścigu Pokoju też to przypomina. Na liście triumfatorów: Emborg (1950), Olsen (1951), Pedersen ( 1953), Dalgaard (1954)… Pamiętamy, dziękujemy,

Andrzej Lewandowski


Senior polskiego dziennikarstwa sportowego, b. szef działu sportowego „Trybuny Ludu”.

Więcej w Wikipedii