23.01.2023

Pod drzewami dookoła rezerwuaru wodnego w Bostonie „Klub spacerujących kobiet” zainstalował wspomnieniowe ławeczki. Gdy ktoś ze spacerowiczów umiera, rodzina lub przyjaciele wykupują wpisy grawerowane na metalowych tabliczkach. Zwalniając kroku, czytamy:
Na tej ławce nasi rodzice skradli sobie pierwsze pocałunki. / Suzie szła tędy ku słońcu, ale najbardziej lubiła sobie tu usiąść. / John i Mary spacerowali, trzymając się za ręce, teraz to robią na wieczność / Ojciec zostawił nam motto: „Bądź sprawiedliwy”.
Gdy huragan Sandy (zdrobniałe imię Aleksandra), którego nazywamy Olesiem, zbliża się do statuy wolności, żeby później uderzyć w plaże Massachusetts, ujawniają się różnice w naszych poglądach na pogodę.
Ja, optymista, na spodziewaną ulewę wyszedłbym bez szalika i nakrycia głowy, szlachcianka — pesymistka, po pierwszej deszczowej kropelce, wróciłaby do domu, żeby zaopatrzyć się w dwie parasolki, jedna na mżawkę, drugą, jak lunie, a do torebki włożyłaby pelerynkę i dodatkowe wdzianko, na wypadek, gdyby temperatura spadła o dalsze kilka stopni.
Oglądamy kanał pogodowy.
Ja: — Huragany lubią bujać się nad falami oceanów, bo tam jest im przestronnie, ziemia przeszkadza im się rozwijać.
Ona: — Nie wiedziałam, że na huraganach też się znasz. A o przymusowej ewakuacji ludzi w Manhattanie nie przeczytałeś?
Ja: — Nie ma siły, żeby ktoś ich do czegoś zmusił w kraju rozpasanej wolności osobistej.
Ona: — Socjologiem też jesteś? A jako doświadczony energetyk, pewnie nie wierzysz, że linie wokół naszego domu mogą być zerwane, jak to zdarzyło się już kilka razy i ciemności mogą trwać kilka dni, trzeba dokupić trochę świec.
Ja: — Masz racje, te antyczne słupy elektryczne łatwo się kiwają, więc liczę na pewne ciemności, ale ostatnio wystarczyło nam świec, po dwie w każdym pokoju.
Ona: — Tym razem potrzebne są dłuższe świece, wiatr ma być 75 mil na godzinę, pójdę kupić radio na baterie, mieliśmy dwa, ale nie mogę ich znaleźć.
Ja: — Jak zgaśnie światło, komórki będą wciąż działać, są na baterie.
Ona: — A jak wyczerpią się baterie?
Ja: — Pójdziemy do sąsiadów pożyczyć.
Ona: — Tak, już widzę, jak cię wiatr znosi na drugi chodnik.
Ja: — Będziemy stać w oknie i przyglądać się rozwojowi sytuacji, huragan nad Bostonem nie utrzyma się dłużej niż jeden dzień, ocierając się o ląd, ubędzie mu siły.
Naszych gości z Bed and Breakfast unieruchomionych przez Sandy zaprosiliśmy na huraganowy obiad: zupa dyniowa — marchewkowa z grzankami, reminiscencje bigosu przez połączenie polskiej kiełbasy z francuskim ratatujem, do tego kasza-pęczak, mizeria, ale bez śmietany, na deser tort z malinami na wierzchu i łyżka lodów śmietankowych.
Australijczyk Jonathan, emerytowany anestezjolog z Florydy, z żoną i dwójką dzieci znalazł się w Stanach 40 lat temu. Po tym, jak rzuciła go żona Australijka, poznał rozwiedzioną Amerykankę. Przyjeżdżają do nas co rok odwiedzić wnuki: on ma ich troje, ona dwoje. Barbara spędza huraganową noc z tymi wnukami, a Jonathan u nas.
Johann, który nie mógł wytrzymać prowincjonalnej Holandii, od 11 lat mieszka w Anglii, gdzie jest profesorem na uniwersytecie w Manchester. Do Bostonu przyjechał, żeby zaprosić kogoś z Harvardu do współpracy nad projektem visual neurosurgery.
Sam Banadara, matka — Niemka, ojciec — Hindus, studiował w Heidelbergu, doktorat zrobił w Stanford, a teraz robi postdoc w Harvardzie z mikrobiologii, matematyki i komputerów ale wciąż nie wie, czy nie lepiej było zostać w Silicon Valley, zapomnieć o biologii i zacząć zarabiać pieniądze?
Na wszystkich kanałach telewizyjni reporterzy, we wciąż nowych okryciach przeciwdeszczowych, odbywają tańce z deszczem i wodą: to dojdą do plaży, to udają, że ich topi, potem biegną do kamery i znów wchodzą w wodę na ulicach Manhattanu, mówiąc, że jest już jej cztery stopy, a niedługo będzie jedenaście. Cztery stopy wody zebrało się na podłodze giełdy nowojorskiej. Masy powietrza sformowane nad biednymi Karaibami postanowiły uderzyć w amerykański kapitalizm, 20 miliardów strat, mówi anchorman, jak on to obliczył?.
Okazuje się, że Sandy wybrał sobie miejsce do lądowania: tuż koło kasyna w Atlantic City. A my, oblizując się po lodach, rozmawiamy o świecie, w którym żyjemy: o antyarabskiej fobii w Holandii, o trudnościach Sama w zdefiniowaniu swojej etniczności w Stanach i o naszych doświadczeniach bycia „etnikiem” w Ameryce, które tak objaśniamy Samowi: ten kraj jest ciekawy naszej etniczności, bo go żywimy swoją kulturą.

Marian Marzyński
Polski i amerykański dziennikarz, reżyser filmowy i scenarzysta. Ur. 12 kwietnia 1937, zmarł 4.04.2023. Mieszka stale w USA. Album autobiograficzny Mariana Marzyńskiego KINO-Ja. ŻYCIE W KADRACH FILMOWYCH jest do nabycia w księgarni internetowej UNIVERSITAS i w sklepach taniej książki.
Witryna Marzyńskiego LIFE ON MARZ