23.02.2023
Fajny film wczoraj widziałam…
Albo niefajny. Zależy, kto ogląda: młody czy stary? Facet czy baba? Romantyk czy wprost przeciwnie? Inteligent czy …? Czyli wszystko, cała percepcja widza zależy od aktualnego punktu siedzenia, nastroju i zawartości szklanki.
Momenty były? Czy ja wiem? Takich kultowych, tradycyjnych i gołych to nie było, ale solidne mordobicie też można nazwać, na upartego, momentami. Ich widok rajcuje jak diabli.
Oto widziałam jeden z nowszych polskich filmów tak zwanej akcji, pod inspirująco edukacyjnym tytułem „Plan lekcji”.

Ale… Cóż. (Oglądała go stara baba o naturze romantyczki. Podobno przeciętnie inteligentna. Przed nią stała lampka białego wina). Od początku, od pierwszego kadru film wydawał się mi tak bardzo … niepolski, obcy, dziwny, że, szczerze mówiąc, odczułam coś na kształt irytacji tudzież zniesmaczenia. Wszystko było tam tak okrutnie (i okropnie) hollywoodzkie, takie brutalnie „hameykanskie”, takie przerysowane, nabrzmiałe chęcią zaimponowania widzowi za wszelką cenę.
Po prostu było Wow! (Popatrzcie, podziwiajcie, kupujcie! My potrafimy to robić! A co!).
Od scenariusza począwszy (Daniel Bernardi), poprzez scenografię i reżyserię (Daniel Markowicz), na grze aktorów (młodych, zdolnych, ładnych) skończywszy (w roli głównej Piotr Witkowski), wszystko było rodem z przedmieść miasta aniołów.
No tak. Prawdę głoszą w reklamach. Tego rzeczywiście jeszcze u nas nie było. Jakby główny bohater, niebieskooki blondyn, spiritus movens całej fabuły odziedziczył filmowe geny po Segalu, Stathamie, Chanie i Lee, a zdjęcia kręcono na nowojorskim Bronksie. Ameryka!
Aha. Chodzi o to, że były gliniarz (rodzimy, policyjny, po przejściach i z traumą) chce rozprawić się z gangiem odpowiedzialnym za śmierć przyjaciela. W celu zdemaskowania szubrawców zatrudnia się w ogólniaku (chyba) jako nauczyciel, uwaga, historii. Potem już można się domyślać, bo to przecież owinięty w szeleszczący papierek produkt do sprzedaży.
A tak w ogóle, to bardzo ucieszyło mnie, że jakaś szkoła polskopubliczna dysponuje podziemnym parkingiem. (Śmiem zawiszczać). Zaś cnoty uczniów – wytatuowanych wyrostków odzianych w markowe ciuchy strzegą przerośnięte, szerokokarkie mięśniaki z „renomowanej” mafijnie firmy ochroniarskiej.
Że nauczyciela (vel profesora LO) można bezkarnie zelżyć, pobić, zgwałcić. A imć dyrektor (szkoły) w czambuł oraz bez zbędnych ceregieli daje wiarę pomówieniom jego najdroższych uczniów-ćpunów.
– Molestował mnie… gdy zostaliśmy sami w klasie …
– Nic takiego, potknąłem się na schodach…
– Kłopoty w domu… ojciec… to ten nauczyciel…
A za ich chwalebne wyczyny pozanaukowe, rodem ze spacerniaka w Shawshank, empatyczny dyro głaska dzielne dziecko po główce i wynagradza sowicie. Za bycie.
Fajnie. Aż zachciało mi się wrócić do takiej budy i podjąć nowoczesną naukę. Buda marzeń!
Z drugiej natomiast strony próbowałam (naprawdę!) ten obraz polskiej współczesnej szkoły potraktować nieco poważnej i jakby pozafilmowo, futurystycznie. I jako swoiste signum temporis. Do tego bowiem zmierza nasza rodzima rozwydrzona młodzież, nasz szanowny pan ministerialny edukator oraz rządowa „polityka” edukacyjna. Tylko patrzeć, a trzeba będzie wyposażyć każdego nauczyciela w broń palną, paralizator i kastet, jak też wysłać na obowiązkowy kurs samoobrony, za co belfer będzie musiał sam sobie zapłacić. I wszystko potraktować jako łaskawy przywilej.
Szkolna woźna będzie: pilnować, sprzątać, podawać dyrektorowi kawę, w wolnej chwili obsługiwać szkolny sekretariat i prowadzić szkolną stronkę internetową (FB itp.). Na korytarzu zdyscyplinuje wątłego nauczyciela kijem od szczotki.
Nauczyciel (jedynie słusznej i akceptowalnej historii) otrzyma do obróbki narodowy podręcznik pana profesora o ładnym polskim nazwisku na R, Biblię i twardy stołek. Żeby się mu od tych tajemnych nauk na tajnych kompletach nie skrzywił kręgosłup ideologiczny, jak również nie śmiał rozsiadać się na wygodnych miękkich dyrektorskich fotelach. W ramach resortowych grantów uraczą go miotełką do wycierania kurzu osiadłego na portrecie wodza narodu wiszącego dumnie nad tablicą…
Brrr….
Podobno ta produkcja okazała się światowym hitem dekady. Tak przynajmniej wynika z Internetu. A rodzimy kinoman lubi takie filmy. Zwłaszcza wtedy, gdy zrobi się należny mu szoł, a w lidzie napisze: bestseler, jedyna taka…, już sto milionów obejrzało…, na całym świecie, w Ameryce nam zazdroszczą… Rewelacja, zaskoczenie, WOW! I odda się należną cześć za pomocą podprogowo działającego mema autorstwa dobrze opłacanego copywritera.
Aj. Z tego wrażenia niemal zapomniałabym o nazwaniu tego arcydzieła „dramatem kryminalnym”. Przyznam jednak wrednie, że największym dramatem (moim) byłoby wydanie kasy na kino. Co do krymi-, to postuluję umieszczenie w podręczniku do kryminologii kolejnego zidentyfikowanego właśnie środowiska kryminogennego, jakim niewątpliwie stała się polska szkoła publiczna. Wtedy wszystko będzie się zgadzać.
Wracając do „Planu lekcji”, to ciekawie rozwija się wątek współpracy szkoły ze służbami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo obywateli. Tu: nauczycieli, uczniów i nieszczęsnych rodziców tychże. Polska policja jest świetna. Jak amerykańska. Raczy reagować jedynie wtedy, gdy na ulicy skutecznie odstrzelą belfra. Znowu mamy Bronx pełen przestępców, degeneratów, popaprańców i uzbrojonych po zęby (głównie w intelekt) policmajstrów.
Zachwycił mnie widok olbrzymiego szkolnego magazynu pełnego papieru toaletowego, środków czystości i pomocy naukowych. Zwłaszcza tych przydatnych do eksperymentów na każdej lekcji chemii. Ach! Jaka ta nasza szkoła publiczna jest doposażona i higieniczna! Jak posprzątana, dofinansowana, zaopiekowana! Na każdym kroku dbająca o ucznia, zwłaszcza o jego kondycję psychiczną. Bezdenne miodzio. (Wracam!).
Dodam jedynie uprzejmie, że nie czytałam żadnej profesjonalnej recenzji. By się nie sugerować. Ponadto nie jestem wyedukowanym krytykiem filmowym, nie uważam się za znawcę tematu. Nie otrzymuję wynagrodzenia, żeby chwalić dzieło. (Może zmieniłabym zdanie za odpowiednim i „godziwym” wynagrodzeniem). Wszystko, co czytam, wpływa na mój styl i mnie niebezpiecznie indoktrynuje. Tyle w temacie.
Drogi Czytelniku Studia Opinii i felietonów Wybieralskiej!
Lubisz mordobiciowe kino akcji? Kochasz polską młodzież? Poważasz nauczyciela swoich pociech? Tak?
To koniecznie obejrzyj „Plan lekcji”. Na razie ta lekcja odbywa się na Netfliksie. Będzie jedno wielkie „Wow”!

Aneta Wybieralska