Andrzej Lewandowski: Majowo5 min czytania

13.05.2023

ECHA WYDARZEŃ:

Majowo, czyli zielono. W tylu odcieniach ile niesie tylko maj. I pachnie. I przypomina oraz kojarzy wspomnienie z obrazem dnia…

MAJ latami spędzałem na motocyklu. W ramach Wyścigu Pokoju. ONI kręcili, ja siedziałem w miarę wygodnie na tylnym siedzeniu. Za kierownicą – Marchewka, Pawlak, Matusiak, Szozda…

Tego się nie zapomina. Także takiego drobiazgu jak skojarzenie osobistego zmęczenia z taką etapową ekskursją, z tym, co musieli przeżywać ONI. Wąskie siodełko, godziny na nim; pod górę, z góry, pod wiatr, wachlarzem – gdy boczniak… Upał – gdy słońce; chłód, gdy jeszcze nie wiosna… I jeszcze kręcenie godzinami. A uwaga napięta – bo… jest od pokoleń takie powiedzenie, że szosowiec to taki, który potrafi cierpieć – nie tylko, wtedy gdy pupa ma dosyć siodełka…

Teraz wspomnienie odświeża Eurosport. Wespół z komentatorami relacjonującymi ze swadą. Swoje przejechali jako zawodnicy, więc pędzel opowieści ma barwy nie tylko kibicowskie. Kto ma nogę albo – ma pod nogą, a kto nie ma… Jak się odbywa owo sławne rozprowadzanie, jechanie na kogoś, pod kogoś, oraz inne detale. Siodełko przydało wiedzy, to nie tylko redaktorska wizja…

Oglądam teraz Giro. Technika przekazu niebywała. Już nie sprawozdanie, lecz reportaż. Obrazy pełne barw. Góry, śnieg, podjazdy, których może nie dałbym rady pokonać za kierownicą auta, a ONI – jakby po równym. Czasem tylko na chwilę wstanie z siodełka, by metrów nie stracić. Po kilka, nawet pięć godzin dziennie. Z finiszem jak umowne pendolino… Podziwiać krajobraz to możemy my, przed telewizorem, dla nich istnieją tylko – rywale, szybkość, odporność, wytrzymałość. Noga, która podaje, albo…

Podziwiam, chwilami nie zazdroszczę, bo wprawdzie zawód tworzący widowiska, ale ile trzeba weń włożyć… Pamiętam obrazy z Drogi Sudeckiej – gdzie auta gorsze pewnie od dzisiejszych, ale na tamte czasy wyborne – paliły sprzęgła. Pamiętam jak podjazd pod Ząb wyciskał siódme poty z kolarzy, a cóż dopiero jest teraz…

Spektakl pierwszej jakości. A z nim trochę (nawet bardziej niż trochę) nostalgiczna myśl. Gdzie w tym światowym kolarstwie, które wciąż kwitnie – jest dziś nasze? Nie tylko na widocznych miejscach etapowych, ale już na… listach startowych. Owszem – panie na wyścigówkach świecą klasą oraz aktywnością, ale gdzie się rozpłynęli sławni jeszcze nie tak dawno panowie? Byli jakby łącznikami między dawną sławą a współczesnością, z czasem przeszli do roli tła, pomocników…

Przepraszam, za łatwo, choć w umowach może wciąż opłacalnie. Nie jak latami już prawie weteran Sagan, geograficznie prawie bliźniak; nie jak Słoweńcy… Ba, jednym z bohaterów (waleczność i drugie miejsc) w arcygórskim etapie Giro, został Czech…

Co się stało, proszę PZKol? Automatyzm, że po latach tłustych mogą przyjść chude? Tylko TO, czy jeszcze COŚ? Na moją wyobraźnię –kryzys w związku. Wciąż tak duży, jak pruszkowski tor …nowoczesny, choć na kredyt…

No, i gdzie te dziesiątki wyścigów – dojrzewalni w miejsce tych, którym kiedyś patronowały tytuły medialne, a środowisko dziennikarsko-sportowe solidarnie pomagało? Tytuły w lamusie, a imprezy?

Piłka niesie ciekawe skojarzenie. Że jednak Polak – potrafi. Polski trener. Czyli człowiek mający za sobą m.in. studia na jednej z jakże wielu uczelni sportowych. Marek Pawszun przekształcił częstochowskiego drugoligowca w mistrza ekstraklasy. Umiał, mógł, znaczy – można…

Maciej Skorza, rocznik 1972. „Od 2022 trener japońskiego klubu Urawa Red Diamonds. PIERWSZE MIEJSCE W PUCHARZE AZJI!

Czterokrotny mistrz Polski, jako trener Wisły Kraków (2007/2008, 2008/2009) oraz Lecha Poznań (2014/2015, 2021/2022), trzykrotny zdobywca Pucharu Polski, jako trener Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski (2006/2007) oraz Legii Warszawa (2010/2011, 2011/2012), zdobywca Superpucharu Polski z Lechem Poznań (2015), Pucharu Ekstraklasy z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski (2006/2007) oraz mistrz Polski juniorów z Amicą Wronki(2002)…

Ładne sportowe cv, prawda?

Piłkarzem był średniej klasy, za to od dawna miał wyraźny cel. Koledzy z AWF zapamiętali że w czasie studenckich piwek powtarzał: „Zobaczycie, będę selekcjonerem reprezentacji Polski”. Mieli wówczas doradzać „Nie pij tyle, Maciusiu…”

Lubiany, pracowity, podpatrywał ówczesnych mistrzów, notował, zapamiętywał i po swojemu wykorzystywał. Jest blisko celu? No, za portugalskimi dziś plecami?

Przepraszam, że przynudzam. Ale dla mnie PKOl jest bardzo ważny. Nie on zdobywa medale – fakt, ale ile ich jest w dużej mierze odeń zależy. To nie tylko kwestia tzw. logistyki – ubranek, parasoli, a nawet wyłączności w przyznawaniu akredytacji. To także kwestia wizji, programu.

Były wybory – z kampanią przed i za kurtyną. Ale to już czas przeszły, z weryfikacją w przyszłym. Padły zapowiedzi, że teraz będzie inaczej, w podtekście – lepiej. Widzę jednak, że owo „inaczej” w tej fazie oznacza jedynie zmiany na szczycie. Sił i wyobraźni starczyło na organizację kampanii i podział zaszczytów. Wiceprezesów tylu, że foteli przymało, a z układu wynika, że prawdziwego zastępcy szefa nie ma. Ale to detal, sedno wywodu finiszowego sprowadzam do tego, iż a ogniu kampanii jakby zapomniano, że zarządy to są od bilansowania i stawiania kropek nad „i”, natomiast tzw. praca organiczna to twórczość komisji specjalistycznych. Najlepsi z najlepszych, nie z głosowań, lecz doboru. Byłem pewien, że wizja ukształtowała się przed zjazdem i zasada płynności działania mechanizmu od dnia po kongres funkcjonuje. Pilnie studiuję doniesienia, komu powierzono funkcję najważniejszego dla sprawy klubu olimpijczyka. I co? I nic. Każą czekać na olej, gdy mechanizm ma działać na obrotach? Przesadziłem? Może, ale z doświadczenia wiem jakie to ważne, i pierwszą lukę w owym „inaczej” wytykam…

Andrzej Lewandowski


Senior polskiego dziennikarstwa sportowego, b. szef działu sportowego „Trybuny Ludu”.

Więcej w Wikipedii