Andrzej Markowski-Wedelstett: Marnotrawstwo, a może odzysk6 min czytania


01.12.2024

Majsterkowicz

Chodząc ulicami bardzo często widzę przed posesjami mieszkalnymi poustawiane stare, zużyte, ale i całkiem porządne jeszcze sprzęty domowe, głównie meble. W częściach lub nawet w całości. Jakieś elementy szaf, stołów, czasem nawet w całości wystawione krzesła, fotele, etażerki, kwietniki, półki… Czasem zdarza się widok wyrzuconego – choć widać, że już sfatygowanego – antyku. Wszystko to czeka zapewne tylko na utylizację. Nie mam wiedzy, czy poza wysypiskiem, złomowiskiem i spalarnią choć część tego bogactwa (tak, tak!, bogactwa!) jest w jakiś sposób sensownie jeszcze pożytkowana. Rozumiem, zmieniają się mody, gusta, potrzeby. Handel oferuje bardzo bogaty asortyment podobnego wyposażenia domów i mieszkań. Praktycznie można zaspokoić wszelkie zachcianki. Lepiej, wygodniej jest starego się pozbyć, kupić nowe…

Ktoś, bywa, sięga po jakiś taki wyrzucony sprzęt lub jego część, z myślą jego dalszego wykorzystania u siebie. W całości, albo po przeróbce. Sięga, najczęściej nieświadomie łamiąc obowiązujące w Polsce prawo: wszystko bowiem, co znajduje się w śmietniku, co jest przeznaczone do utylizacji, jest już własnością państwa i zabieranie wystawionej do wywozu przez służby sanitarne, nawet połamanej części krzesła, jest przestępstwem. Poza tym aspektem poruszanej sprawy, zastanawiam się, czy rozumiemy w pełni jej znaczenie: wyrzucając stare sprzęty przyczyniamy się do niszczenia walorów środowiska, niezbędnych do utrzymania naszego w nim miejsca. Oczywiście, nie namawiam do wyposażania mieszkań w sprzęty i urządzenia raz na zawsze lub do ich ustawicznej renowacji. Ale czy, ograniczając ogólne marnotrawstwo, przynajmniej jakiejś części tej zbędnej masy „upadłościowej” nie można – po zastosowaniu stosownej renowacji – jeszcze wykorzystać? We własnym zakresie majsterkowania, w fachowym warsztacie, czy nawet w procedurze aukcyjnej? Okazuje się, że np. wiele mebli pamiętających czasy sprzed drugiej wojny, peerelu, czy nawet sprzed wieków, choćby nadmiernie zniszczonych, osiągają znaczące kwoty!

Przywołam tutaj przykład Brytanii, państwa skądinąd bardziej majętnego od Polski, gdzie prawie w każdej miejscowości znajdują się liczne pracownie i warsztaty rzemieślniczo renowacyjne o przeróżnych specjalnościach technicznych. Kowalskich, stolarskich, tapicerskich, złotniczych, rzeźbiarskich, odlewniczych, artystyczno malarskich itd., itp… Typowy Brytyjczyk, nawet bardzo bogaty, zwłaszcza posiadająy wielkie dobra o znaczeniu historycznym, wiele razy zastanawia się nad wyrzuceniem jakiegokolwiek sprzętu lub choćby jego części. Fachowo przygotowani poszukiwacze takich ukrytych skarbów, w piwnicach, szopach, na strychach, w kurzu i za firanami pajęczyn, zjeżdżają wszelkie zakamarki kraju, także Europy i reszty świata, skupując zdawałoby się graty. Zwożą je do tych angielskich warsztatów, gdzie po profesjonalnej reanimacji rupiecie przekształcają się – zachowując cechy swojego wieku – w cenne, funkcjonalne perły. Gdzie w Polsce, obecnej doby, szukać stolarza meblowego, kowala, tapicera?… Zepsutego radia, budzika, czajnika elektrycznego, baterii łazienkowej, wytartego obicia fotela babci nie ma gdzie naprawić, a co dopiero szukać fachowca do wymienienia pękniętej sprężyny w zabytkowej „cebuli” z XVIII czy XIX wieku… Gdzie są piękne, żeliwne oprawy lamp gazowych, jeszcze widoczne i funkcjonujące na ulicach warszawskich w latach sześćdziesiątych XX w.? Taka oprawa, po renowacji i zastosowaniu jej do współczesnych przestrzeni, w Londynie błyskawicznie się sprzedaje za niebagatelne tysiące funtów. U nas już ich nawet na złomowiskach się nie znajdzie…

A oto przykład uratowania podniszczonego stołu, albo jego odmiany wizerunkowej. Małym kosztem finansowym i przy poświęceniu niewielkiego odcinka czasu. Do zwrócenia uwagi na łamach Majsterkowicza SO na problem marnotrawstwa w postępowaniu z meblami skłonił mnie widok wystawionego do wywozu przed sąsiednią posesję stołu. Piękny mebel. Na pierwszy rzut oka mógł pamiętać czas co najmniej lat pięćdziesiątych ub. wieku. Proste, drewniane nogi, owszem, były mocno sfatygowane jakimiś uderzeniami kancistych przedmiotów. Także, na swoich powierzchniach, nosiły wyraźne ślady wgnieceń, zapewne psich zębów. Ale blat, drewniany i nie uszkodzony, nie z powszechnie dzisiaj stosowanych płyt, wykonanych z materiałów drewnopodobnych, zachwycił mnie ciekawym rysunkiem, wyżłobionym wokół swojej krawędzi zmyślnym kształtem frezu. Centrum blatu zdobiła niewielka przestrzenią intarsja, kubistyczna w swojej formie. Nogi tego mebla raczej już by się nie nadawały do renowacji, zbyt wiele było na ich powierzchniach uszkodzeń i sporych ubytków. Poza tym, ich fason wydawał się nie harmonizować z ciekawą płaszczyzną blatu. Pomyślałem, że po odpowiedniej, możliwej w nawet własnym, niefachowym zakresie do wykonania renowacji, można by przywrócić ten stół do jego dotychczasowych lub nawet nowych funkcji na kolejne dekady.

Blat wymagał pobieżnego oczyszczenia z brudu, i niewielkiego zaplamienia. Środki do likwidacji takiej warstwy na drewnianym blacie są do nabycia w marketach chemicznych ze wstępną instrukcją sprzedawcy i – w dalszej kolejności – na załączonych do nich ulotkach lub w tekstach na opakowaniach. Natomiast w handlu meblami czy akcesoriami meblowymi są do nabycia, w ogromnym asortymencie, przeróżnego rodzaju elementy mogące służyć do nieskomplikowanej renowacji, wykonane z drewna, ale też i metalowe, w tym z metali kolorowych… Na uwagę zasługują stołowe podstawy żeliwne, odlewane w najbardziej wymyślnych formach. Połączenie w meblu drewna z metalem może przynieść ciekawe rozwiązania estetyczne i użyteczne.

Oto bardzo prosty przykład przywrócenia stołowi nowego wizerunku i świeżej przydatności w zakresie wymiany jego starych nóg na nowe.

Nogi z drewna. Nogi takie spotyka się wytoczone lub wycięte, w przekroju okrągłym, kwadratowym, prostokątnym, albo wielokątnym. Także wykonane na swojej długości sposobem łączącym te dwie możliwości: częściowo okrągłe, częściowo kanciaste. Są produkowane z wielu gatunków drzew (różna kolorystyka) i w wielu długościach. Najbardziej optymalna długość nóg stołu, to 60 -75 cm. Najczęściej wkręca się je w drewniane klocki, uprzednio ukośnie osadzone do blatu, od jego spodniej strony. Taki klocek może być do batu przyklejony klejem stolarskim. Większa stabilność stołu – oprócz przyklejenia – wymaga przykręcenie go przynajmniej trzema wkrętami. Najpierw jednak należy dokładnie oznaczyć miejsca mocowania tych klocków, zwykle symetrycznie względem siebie.

Nogi z prętów lub z profili metalowych. Takie nogi również spotyka się w wielu kształtach i rodzajach przekrojów. Także charakteryzują się wielością barw. Są bardziej od drewnianych wytrzymałe na obciążenia. Na ogół mocuje się je wkrętami do drewna. Warto przed wprowadzeniem wkrętów, do powierzchni blatu uprzednio przykleić je lepiszczem syntetycznym dwuskładnikowym (np. żywica epoksydowa). Odnowiony takim sposobem stół, z np. fantazyjnymi w kształcie nogami, może być znaczącym estetycznie i funkcjonalnie sprzętem ogrodowym.

Andrzej Markowski-Wedelstett