13.09.2025

Powiedzenie, że to ważna książka to za mało, bo jej znacznie przekracza tylko pożytki związanie z czytania. Jest ona diagnozą i ostrzeżeniem. Diagnozuje religijno-polityczną sytuację w USA pod koniec drugiej dekady XXI (angielski oryginał ukazał się w 2019 roku), a jej polskie tłumaczenie ukazuje się w momencie gdy sformułowana diagnoza urzeczywistnia się już nie tylko w USA, ale globalnie. Katherine Stewart wspomina katolicyzm tylko mimochodem, gdyż jej uwagę przykuwają głównie radykalizującego się różne denominacje protestanckie, które coraz bardziej zdecydowanie przybierają kształt projektów politycznych. Do polskiego czytelnika książka „Wyznawcy władzy. Religijny fundamentalizm i polityka w USA” (angielski tytuł jest mocniejszy bo mówi o czcicielach władzy – The Power Worshippers) trafia w szczególnie istotnym momencie, kiedy opisy amerykańskiego pejzażu przestają brzmieć egzotycznie. Choć to rzecz o nacjonalizmie chrześcijańskim, głównie protestanckim i brak w niej opisu zachowań wielu biskupów katolickich, z których niektórzy dość mocno się sfanatyzowali i w niczym nie ustępują protestanckim nawiedzonym pastorom. Można zresztą powiedzieć, że to właśnie fundamentalizm religijny sprawił, że jego wyznawcy uprawiają swoisty ekumenizm, gdyż ważniejsza dla nich jest fundamentalistyczna interpretacja Biblii niż własna tradycja konfesyjna. Od razu warto dodać, że najnowsza książka Katherine Steward „Pieniądze, kłamstwa i Bóg” (Money, Lies, and God) idzie o krok dalej i pokazuje czemu ten nacjonalizm niby chrześcijański służy i jakimi środkami się posługuje. Być może Wydawnictwo Czarne, które wydało „Wyznawców władzy” sięgnie również po tę książkę, która już zebrała entuzjastyczne recenzje w prasie amerykańskiej.
Książka amerykańskiej dziennikarki od lat badającej postępy religijnego fundamentalizmu w USA jest istotnym wglądem w powolny proces niszczenia jednej z fundamentalnych zasad amerykańskiej demokracji – zasady zdecydowanego oddzielenia sfery religijnej od sfery polityki. Ojcowie założyciele amerykańskiej demokracji, mający w pamięci zgubne konsekwencje pomieszania tych porządków (europejska zasada: czyja władza tego religia – cuius regio eius religio) opowiedzieli się za ograniczeniem religii do sfery prywatnej i oddzielenia jej swoistym murem (wall of separation) od spraw publicznych. Na ile odpowiadała ona faktycznym przekonaniom ustawodawcy to inna sprawa, faktem jest, że się dotąd sprawdzała i USA nie znają wojen religijnych. Przynajmniej dotąd jej nie znały. Na naszych oczach, tak twierdzi autorka „Wyznawców władzy”, to się zaczyna zmieniać, przede wszystkim dzięki rosnącemu w siłę chrześcijańskiemu nacjonalizmowi. Pojawił się jako realna siła polityczna z chwilą objęcia prezydentury przez Ronalda Reagana w 1981 roku. Stało się to w dużym stopniu dzięki poparciu właśnie fundamentalistów religijnych, który za jego dwóch kadencji (1981-1989) osiągnęli znaczne wpływy w Białym Domu. To właśnie wtedy ich przekonania religijne przyjęły wyrazisty kształt projektu politycznego, którego istotną częścią było opanowanie systemu edukacyjnego. Pisze Steward: „Dążenie do unicestwienia edukacji publicznej w znanej nam postaci stanowi część szerszego projektu, którego zadaniem jest całkowita transformacja instytucji o znaczeniu podstawowym dla amerykańskiej demokracji”. Najbardziej skutecznym narzędziem w osiągnięciu tego celu okazuje się właśnie nacjonalizm chrześcijański, który przybiera formę ideologii politycznej. Skupia się w niej wiele przekłamań historycznych i osobliwe rozumienie samego chrześcijaństwa, które staje się wehikułem walki o polityczną dominację.
Książka Katherine Stewart jest przede wszystkim wynikiem jej obserwacji uczestniczącej i dziennikarskiego śledztwa. Przytoczone dowody na destrukcyjne działania chrześcijańskich nacjonalistów są zebrane w ciągu kilku lat uważnej obserwacji konkretnych ludzi i organizacji, które w sposób niezwykle przemyślany niszczą słynną zasadę bezpieczników demokracji amerykańskiej. A ostatecznym zwornikiem tych wielokierunkowych działań jest nacjonalizm chrześcijański: „Nacjonalizm chrześcijański to nie wyznanie religijne, ale – w moim przekonaniu – ideologia polityczna. Propaguje mit, zgodnie z którym republika amerykańska u swego zarania była państwem chrześcijańskim. Kieruje się założeniem, że legalność rządu opiera się nie na przyzwoleniu rządzonych (consent of the governed), lecz na wierności doktrynom istniejącym w obrębie konkretnego dziedzictwa religijnego, etnicznego czy kulturowego”.
I właśnie w tym momencie pojawia się kwestia wspomnianego ekumenizmu fundamentalistycznych grup, które połączyło przekonanie, że siła religii może stać się skutecznym narzędziem w osiągnięciu celu z gruntu politycznego. To właśnie dzięki nim upolitycznienie religii, sprzeczne z tradycją amerykańskich dokumentów założycielskich stało się faktem: „Kościoły mogą różnić się denominacją i teologią, ale przywódcom narodowego chrześcijaństwa udało się odnieść znaczny sukces w zakresie jednoczenia ich wokół swojej politycznej wizji i mobilizowania uczęszczających tam ludzi, żeby oddawali głosy na wskazanych kandydatów. Nacjonaliści doskonale rozumieją, że dostęp do konserwatywnych chrześcijan poprzez ich kościoły stanowi źródło ogromnej siły. Dlatego są zdeterminowani, by łamać wszelkie zwyczajowe, prawne i konstytucyjne zakazy ograniczające polityczną aktywność związków wyznaniowych”. Pozwoliłem sobie na ten dłuższy cytat ze wstępnych uwag „Wyznawców władzy”, gdyż kolejne dwanaście rozdziałów są praktyczną ilustracją tych nacjonalistycznych przeświadczeń. Niektóre z nich zaskakują pokrewieństwem do polskich realiów. Tak jest na przykład z rozdziałem trzecim, w którym autorka pokazuje jak bardzo sprawa aborcji jest nie tyle troską o nienarodzonych, ale bardzo precyzyjnym planem politycznym, w którym słynna decyzja Roe vs. Wade Sądu Najwyższego z roku 1973 zezwalająca na aborcję wcale nie odegrała, jak się powszechnie sądzi decydującej roli. Zdaniem Stewart „Ta opowieść jest czymś gorszym niż mit. W sensie historycznym to kłamstwo, a w sensie analitycznym – błąd”. W dalszym wywodzie autorka dokładnie uzasadnia swoje zdecydowane stanowisko, pokazując, że tak naprawdę problem aborcji stał się tylko przydatnym pretekstem do osiągnięcia precyzyjnego celu politycznego, w którym embriony nie odgrywały żadnej roli: „Nacjonalizm chrześcijański czerpie inspiracje z zestawu założeń znacznie poprzedzających decyzję Sądu Najwyższego w sprawie Roe vs. Wade i niemających właściwie nic wspólnego z aborcją. Ruch wybrał ten temat na swój papierek lakmusowy z przyczyn politycznych, a nie embriologicznych. Potem zaś zaczął modyfikować przekonania religijne znacznej części obywateli, aby realizować swe ambicje. W kwestii aborcji od samego początku nie chodzi bowiem tylko o usuwanie ciąż, ale o dzielenie i jednoczenie społeczeństwa w celu mobilizacji głosujących, a więc o pomnażanie siły politycznej”.
Muszę powiedzieć, że te rozważania na temat politycznego wymiaru dyskusji o aborcji miały dla mnie również dodatkowe znacznie ze względu na uderzające wprost podobieństwa z debatą na ten temat w Kościele katolickim w czasie pontyfikatu Jana Pawła II (1978-2005), kiedy to właśnie stosunek do aborcji stawał się jednym z najważniejszych kryteriów oceny ortodoksji czy lojalności teologów i duchownych wobec papiestwa. Tak naprawdę nie było żadnej debaty na ten temat tylko wymaganie jednoznacznego opowiedzenia się po stronie konserwatywnej wykładni doktryny. Równie interesujący pod tym względem jest ostatni rozdział pod znamiennym tytułem „Bolesne dojrzewanie globalnej świętej wojny”. Przede wszystkim dlatego, że pojęcie wojny religijnej zwykliśmy odnosić do fundamentalizmu islamskiego i radykalnych ruchów religijnych związanych z tą religią. Tymczasem w ostatnich dziesięcioleciach to właśnie religijna krucjata nacjonalistów chrześcijańskich daje o sobie coraz silniej znać. Co więcej, daje się zauważyć naprawdę globalne wzmożenie religijne w imię religii Jezusa. Pojawienie się prezydenta Donalda Trumpa, który już w 2016 roku odniósł sukces wyborczy głównie dzięki mobilizacji fundamentalistycznych ruchów chrześcijańskich, które dostrzegły w nim wprost męża opatrznościowego. Jak pisze Stewart: „Ameryka pod przywództwem Trumpa stała się źródłem nadziei dla członków nowego prawicowo-religijnego populistycznego ruchu o zasięgu globalnym”. Ten ruch bez przesady można nazwać „mianem globalnej świętej wojny”. Czy tak jest naprawdę zapewne pokaże przyszłość, jednak rozpoczęta 6 stycznia 2025 roku druga prezydentura Trumpa wskazuje, że jesteśmy na najlepszej drodze właśnie w tym kierunku.
Książka „Wyznawcy władzy. Religijny fundamentalizm i polityka w USA”, jak napisałem na początku tych uwag, to przede wszystkim trafna diagnoza sytuacji polityczno-religijnej w USA pod koniec drugiej dekady XXI wieku. Mimo porażających niekiedy przykładów niszczenia demokracji, jej zakończenie jest optymistyczne. Nie jest to optymizm wymuszony, ale wynika z trzeźwego oglądu sytuacji. Zdaniem Katherine Stewart te same narzędzia, które służą wrogom demokracji do jej niszczenia, mogą przecież posłużyć do jej wzmocnienia, a tam gdzie została zniszczona jej odbudowania: „Religijni nacjonaliści wykorzystują narzędzia demokratycznej kultury politycznej, aby niszczyć demokrację. Nadal jednak wierzę, że z pomocą tych samych narzędzi można ją odbudować”. W pełni podzielam tę wiarę. A lekturę książki polecam każdemu, kto chciałby znaleźć argumenty do zbudowania takiej wiary w demokrację w sobie.
Wszystko wskazuje że społeczeństwo w USA potrzebuje przejść to samo co większość krajów europejskich czyli faszyzm w tej czy innej postaci. To na podobieństwo do ludzkiego organizmu który jeśli zlekceważy szczepionkę (bo jest np płaskoziemcą) to zachoruje. Po dekadzie lub dwóch na powrót zrozumieją co mieli na myśli autorzy Deklaracji Niepodległości. Religia czy doktryna religijna jeśli nie ma w centrum dążenia do rozmontowania ego swoich członków to z duchowością ma słaby związek wtedy to nawet obejrzenie Diuny 2 ma większy pożytek niż te wszystkie pseudo eventy
Bardzo ciekawe omówienie książki Katherine Stewart. Profesor Obirek połączył analizę amerykańskiego fenomenu chrześcijańskiego nacjonalizmu z jego implikacjami globalnymi, w tym z analogiami do realiów polskich, co czyni jego refleksję użyteczną na naszym podwórku. To ważny głos w dyskusji o współczesnych wyzwaniach demokracji.
*
Dla mnie najważniejsze przesłanie artykułu zawiera się w nastepujacych wymiarach:
– rozpoznaniu zagrożenia; Autor wskazuje destrukcyjny wpływ nacjonalizmu chrześcijańskiego na demokrację, zwłaszcza poprzez instrumentalizację religii w polityce i łamanie zasady rozdziału Kościoła od państwa;. diagnoza, że mamy do czynienia z ideologią polityczną zamaskowaną religijną retoryką, spójna z analizą Stewart, wyjaśnia mechanizmy funkcjonowania tego ruchu.
– globalna perspektywa – zwrócenie uwagi na rozprzestrzenianie się tego zjawiska poza USA, także do Polski i innych krajów, prowadzi do wskazania uniwersalnych mechanizmów i sygnałów ostrzegawczych, które można rozpoznawać w różnych kontekstach,
– złożoność tematu aborcji – Profesor Obirek podkreśla, że spór o aborcję jest przykładem wykorzystywania konkretnych kwestii moralnych jako narzędzi politycznej mobilizacji, a nie rzeczywistego pola merytorycznej debaty; to spostrzeżenie pomaga zrozumieć sposób, w jaki religia może być używana do celów politycznych,
– dostrzeżenia szansy – kluczowym elementem wniosków z artykułu jest podkreślenie optymistycznego momentu w zakończeniu książki Stewart; narzędzia używane przez nacjonalistów mogą zostać użyte przez zwolenników demokracji do jej obrony i odbudowy, co jest strategicznym i konstruktywnym podejściem, ważnym zwłaszcza w dyskusjach publicznych.
– polski kontekst – Autor nie poprzestaje na opisie zjawiska w USA, ale rozwija go o porównanie z polską rzeczywistością, co czyni analizę użyteczną dla polskich czytelników zainteresowanych polityką i religią.
Omówionych tu książek jeszcze nie czytałam, ale jeśli koncentrują się wyłącznie na „wojnach religijnych”, to warto przy ich lekturze mieć na uwadze kontekst społeczno-polityczny Ameryki. Polityczne cele szeroko rozumianych wojen kulturowych (po stronie światopoglądowej lewicy to będą polityczne projekty tożsamościowe) są dla obu konkurujących o władzę partii bardzo wygodnym tematem zastępczym, zasłoną dymną dla narastających problemów Ameryki: od rosnącej bezdomności, pogłębiającej się nędzy najuboższych i najsłabszych, po sypiącą się infrastrukturę i wciąż generowane problemy klimatyczne. Zarówno fundamentalistyczne, jak i postępowościowe histerie fanatyków są tak samo skuteczne w odwracaniu uwagi od skrzeczącej rzeczywistości.
Ciekawe, że we wszystkich doktrynach politycznych postawy fundamentalistyczne czyli fanatyczne sa tolerowane, w przeciwieństwie do postaw postępowych, zwanych dzisiaj progresywnymi. Na przekór trendom cywilizacyjnym.
Rzecz w tym, że w tzw. wojnach kulturowych fanatyzm jest widoczny po obu stronach. Fundamentalizm religijny wcale nie musi być fanatyczny, staje się takim, kiedy zamienia się w ideologię w służbie polityki (o czym zresztą wspomina prof Obirek). Z kolei tzw. progresywizm (zwłaszcza w obrębie zmieniającej się pod wpływem wiedzy naukowej obyczajowości) radykalizując się ideologicznie, staje się kontproduktywny, a przez to coraz niechętniej akceptowany, aż do poziomu nietolerancji nawet u progresywnie usposobionych uczestników/obserwatorów życia politycznego.
Bardzo jestem wdzięczny za głos/y komentarza Mulier Religiosa. Opisy Katherine Stewart są intrygujące dlatego, ze chwytają na gorąco polityków dla których religia jest poręczna trampolina dla projektów politycznych. Mysle, ze w Polsce mistrzem takiego wykorzystania religii był Roman Dmowski, a dziś jego pojętny uczeń Jarosław Kaczyński. W USA z kolei najbardziej skutecznym okazuje się Donald Trump, którego zreszta okrzyczano następca Cyrusa Wielkiego. Dyskurs postępowy w dużym stopniu się skompromitował przez skupienie uwagi na kwestiach marginalnych, często podnoszonych w sposób histeryczny, co zostało skrupulatnie wykorzystane przez konserwatystów i obrońców tradycji.
Pomijając na chwilę politykę trzeba przyznać że religia jest też trampoliną w całkowicie doczesnych obszarach dla pastorów a przede wszystkim dla instytucji religijnych. Z tego powodu to co głoszą politycy z pod znaku fundamentalizmu religijnego nie jest napiętnowane przez oficjalne instytucje religijne i nigdy nie będzie. Jedni i drudzy rezonują na tych samych falach doskonale się rozumiejąc, „robią w religii” jedni jako kaznodzieje a drudzy jako politycy choć w luźniejszej formie. Dla nich wszystkich wystarczy tego tortu ponieważ nie konkurują ze sobą a nawet działania jednych napędzają koniunkturę drugich. A pośrodku jest zwykły człowiek przeorany przez system edukacji, rodzinę i media który nie potrafi się z tych uwarunkowań wyzwolić
Komentarze do felietonu muszą ustąpić ewangelii czytanej w niedzielę, 17 września w Polskim Radio;
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. (…) Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.
(Łk 12, 49-53). Żadne tam fundamentalizmy, nacjonalizmy, czy polityka… Istotą chrześcijaństwa jest wojna, łagodzona przez rozmaite zabiegi homeopatyczne, kadzidło i święconą wodę