Alina Kwapisz-Kulińska: I Krakowskie, i Przedmieście4 min czytania

Nie ma rady: dzielimy się na pół. Czy połowy będą nierówne i która będzie mniejsza, przekonamy się za tydzień. Stan podziału zbadałam w ostatnią przedwyborczą niedzielę na Krakowskim Przedmieściu. Krótki odcinek: od Ossolińskich po Miodową.

Rano jeszcze ich nie ma. Zjawiają się po pierwszej. Najpierw pod murem siada starsza siwa pani na składanym stołeczku. Ożywia się, gdy nadchodzi pan w wieku średnio starszym z tobołami. Potem kolejna pani z rulonami. No i zjawia się namiot. Mur, pod którym siadają, należy do gmachu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Oni są dziedzictwem. Za tydzień mogą już być kulturą.

Po południu namiot rozruszany. Nawet gra. Przez megafon idzie skoczna piosenka, coś o Tusku. Przechodnie się wsłuchują, nie patrzą na namiot i obwieszające go plakaty. To wrosło w pejzaż. Tylko turyści oglądają dokładniej. Pani w kolorowym sweterku nerwowo się rozgląda, woła do idącej z nią dziewczyny:

Gdzie jest Wojtek? Żeby tylko się nie wdał z nimi… – milknie spłoszona. Mąż idzie z kolegą, ironicznym spojrzeniem obrzuca wianuszek wokół namiotu. Kolega się śmieje. Ich żony mijają to miejsce przyśpieszonym krokiem, nie patrząc. Obok zatrzymuje się chłopak na rowerze. Coś wygłasza podniesionym głosem w stronę „patriotów”. Z ich grupki odrywa się pani w błyszczącym naszyjniku (rozpoznaję czeski jablonex, wyrób sprzed lat), pochyla się nad koszem na śmieci, zagląda wyraźnie zaniepokojona. Bomba?…

Po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia, pod pałacem prezydenckim, stoją z transparentem. Na nim coś o krzyżu. Na kartonach maczkiem wypisane postulaty. Tęgi pan przemawia przez mikrofon. Ludzie przechodzą bez zainteresowania.

Zatrzymuję się przy grupce starszych ludzi. Mówią głośno, podekscytowani. Ktoś tu kogoś (ich?) opluł. Słyszę tę opowieść po raz kolejny. Jeszcze latem, w pobliskim ogródku kawiarnianym, skarżyli się panowie etatowi spod namiotu, znani z przekazów medialnych, na bywalców słynnych „Przekąsek Zakąsek”. I tam słyszałam o pluciu.

Rozmowa obok mnie przechodzi na kampanię wyborczą. Siwa pani opowiada z rozbawieniem, jak kibice atakowali tego, no, Schetynę i jak on uciekał. Chyba czymś w  niego rzucali. Albo powinni rzucać.

A jak Tusk tam był, to trzeba go było tą papryką obrzucić – towarzystwo się zaśmiewa.

Nie paprykę, ale granaty trzeba było mieć w koszyku – dopowiada pani farbowana na czarno.

No nie, nie aż tak, cicho, cicho – mityguje ją koleżanka.

Jak ostatnio co wieczór, niedługo wyciągną znicze i ustawią je na chodniku. Pewnie pojawi się drewniany składany krzyż na kółkach. Rozpoczną się modlitwy. Patriotyczne uniesienia.

Nie czekam na spektakl. Idę dalej. Pod pomnikiem Mickiewicza chłopak gra na bębnach. Grupka ludzi stoi, słucha. Ktoś klaszcze rytmicznie. Przy kinie „Kultura” podświetlona wystawa plakatów na 85-lecie Instytutu Lotnictwa. Starszy pan ogląda uważnie każdy po kolei.

Dalej ciąg białych namiotów. Już drugi dzień trwa impreza „Węgrzy w Polsce”. Można się napić wina. Zjeść paprykarz albo wziąć do domu. Kupić przyprawy, kolorowe papryki, soki, marynaty. Ceramikę. Modne ciuchy. Książki o węgierskiej kuchni. Zjeść węgierskie smażone placki – langosze. Posłuchać muzyki. Potańczyć.

Wczoraj też był tu tłok. Tłumy ludzi. Jedni na rowerach. Inni z dzieciakami. Naokoło to wszystko, co na Krakowskim Przedmieściu jest w każdy weekend. W ogródkach zajęte prawie wszystkie stoliki. Pachnie pizza, kebab, są i pierogi. W ogródku „Telimeny” przy stoliku śmieją się dwie panie, pan robi im zdjęcie przy kubełku z szampanem. Niedaleko dzieciaki nudzą rodziców o rożki ze spiralami lodów. Można usiąść na ławce i lizać je, oglądając przechodniów. Można kupować pamiątki, wyroby indyjskie, regionalne polskie przysmaki na mini-bazarku pod kościołem świętej Anny. Można tylko chodzić, za darmo, nic nie kupując. Słuchać muzyki. Patrzeć na popisy breakdanserów. Słuchać akordeonisty grającego Bacha. Chłopaka z gitarą śpiewającego bluesa.

Dwa światy. Tam Krakowskie, tu Przedmieście, czy na odwrót? Za tydzień się policzymy: ilu nas po jednej, ilu po drugiej stronie. Jedna połowa zagłosuje na pewno, ta spod flag i ta od „granatów”. Czy zagłosuje ta druga, która spaceruje, bawi się, planuje ostatnie październikowe wyjazdy na południe?

Alina Kwapisz-Kulińska