Taki obiad jedliśmy najbardziej upalnego dnia w Le Cape d’Agde. Dzisiaj to już wspomnienie naszych niedawnych wakacji. W dzień gorący, ale – po kilkukrotnym pływaniu w morzu – zatęskniliśmy za porządną miską makaronu z sosem z pomidorami. Nie było wyjścia, postawiłam na sprawdzony sos boloński, ale w wersji langwedockiej. Z owoców tej pięknej krainy wzięłam oliwki. Pięć ich rodzajów rodzajów na targu. Sprzedawczyni częstowała klientów kanapeczkami z bułki z tapenadą – pastą sporządzaną z mielonych oliwek, w różny sposób doprawioną. Jest pasta ciemna albo jasna, jest czerwona, z anchois lub bez nich, z jakimiś tajemnymi dodatkami zapewniającymi jej niepowtarzalny smak. Tak jak i oliwek, jest jej kilka rodzajów. A obok na stoisku znajdujemy butelki z oliwą z tychże oliwek. Wszystko zachwyca, inspiruje i napełnia podniebienie smakiem Południa. Chce się kupować, gotować, a potem spędzać przy posiłku godziny, gdy upał już słabnie.
Obiad zestawiłam z jasnej sałatki z selera głowiastego i czerwonego sosu na jasnym makaronie. Do sałatki wypiliśmy szklaneczkę któregoś z tutejszych białych win, pewnie sauvignion blanc. Do sosu mięsno-pomidorowo-oliwkowego wzięliśmy wino czerwone, może cabernet sauvignon Les Ormes de Cambras, pochodzący z Béziers, historycznej siedziby albigensów. Oczywiście, dania były przygotowywane w warunkach kuchenki campingowej. Nie mogły być wymyślne. Chciało się je jeść, nawet w gorącym dniu.
Sałatka z selera
- mały seler
- natka z pietruszki
- sok z cytryny
- crème fraîche lub gęsta śmietana
- majonez
- ew. sól, pieprz
Ze śmietany i majonezu sporządzić sos, doprawić go do smaku. Posiekać natkę, ale raczej grubo.
Seler oczyścić, zetrzeć. Od razu skropić sokiem z cytryny. Wymieszać natychmiast z sosem i natką pietruszki.
Proporcji tego mało ambitnego, ale smacznego sosu nie podaję, bo każdy może go dostosować do swego smaku. Soli się go mniej, jeżeli daliśmy więcej majonezu – i na odwrót. Pieprz najlepiej zastosować biały, ale na campingu możemy go nie mieć. Natki nie warto żałować, z selerem tworzą znakomity duet. Sałatkę do czasu podania trzymamy, w miarę możliwości, w lodówce.
Gdy sałatka czeka, szybko gotujemy sos do makaronu. Ja go robię z mielonej wołowiny. Przypomnę klasyczny przepis, nieco uproszczony, jak to na campingu.
Sos w stylu bolońskim
- 200–400 g mielonej wołowiny
- spora cebula
- 3–4 ząbki czosnku
- szklaneczka białego wina
- szklaneczka wina czerwonego
- oliwa
- dobry przecier pomidorowy (passata) lub 1/2 kg pomidorów świeżych
- sól, pieprz
- oliwki ciemne i jasne
- natka pietruszki lub świeże zioła, np. oregano lub bazylia
- zioła suszone, np. prowansalskie lub oregano
Oliwę rozgrzać, wrzucić do niej cebulę pokrojoną w kostkę. Gdy się zeszkli, dodać mięso, podsmażyć je na większym ogniu. Zalać winem. Gdy wino odparuje, dodać przecier pomidorowy lub posiekane świeże pomidory, zmiażdżone ząbki czosnku, suszone zioła, sól i pieprz. Dusić aż sos uzyska jednolitą konsystencję. Gdyby był zbyt gęsty, dolewać wino czerwone. Tuż przed podaniem dodać oliwki, podgotować, aby smaki się połączyły. Na końcu dorzucić natkę i/lub zioła świeże.
Dla dzieci sos przygotowujemy bez wina, ale z dobrym bulionem wołowym; wtedy nie solić. Z wodą tylko wtedy, gdy bulionu nie mamy. Ilość czosnku można dopasować do swojego smaku. Jak i przyprawy. Czy oliwki odpestkować? Dla dorosłych nie trzeba, ale dla dzieci musimy się pomęczyć lub kupić oliwki bez pestek.
Sos podałam z makaronem linguini, ale oczywiście może być i spaghetti. Makaron zawsze podaję oddzielnie, doprawiając go oliwą i jakimś zielonym dodatkiem ziół lub natki (może być czosnek lub/i chili). Ser powinien byś drobno starty. Ale tarki nie miałam, pokroiłam go więc w drobne słupki. Był nawet bardziej wyrazisty.
Alina Kwapisz-Kulińska