05.10.2024
Wybitni kucharze może nie (a na pewno się do tego nie przyznają), ale my, kucharze domowi, często posługujemy się tym, co mamy pod ręką. Ja bardzo lubię takie improwizowane posiłki. Choć niekiedy poprzedza je chwila stresu, gdy po dzwonku do drzwi witamy niezapowiedzianą rodzinkę lub dawno niewidzianą przyjaciółkę czy przyjaciela ze studiów. A w dodatku wiemy, że „nic nie mamy w domu”!
Oczywiście, zawsze możemy skorzystać z propozycji znalezionej „W oparach absurdu”, nieśmiertelnej książeczce Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego:
CO PODAĆ DO STOŁU, GDY PRZYJDĄ GOŚCIE, A W DOMU NIC NIE MA
Świeżo upieczoną indyczkę pokrajać w plasterki, wyłożyć na półmisek, ubrać kaparami i sałatą z pomidorów. Funt łososia, trzy pudełka sardynek, szczupaka na zimno, pasztet ze zwierzyny i kilka śledzi marynowanych, zimne mięsa — rozłożyć na półmiskach i rozstawić na stole. Kilka butelek wódki i wina, trochę owoców, czarna kawa i likiery — i ta zaimprowizowana naprędce kolacyjka zadowoli najwybredniejsze gusta.
No cóż, indyczki akurat możemy nie mieć, a i szczupak na zimno właśnie nam „wyszedł”. A co mamy pod ręką? Kilka propozycji uwzględniających zapasy szafkowo-lodówkowe na improwizowane danka szybkie, może nie bardzo eleganckie, które jednak niespodziewanym gościom mogą posmakować.
Może mamy jakąś puszkę fasoli w szafce? Staram się zawsze mieć białą lub czerwoną, Z niej w mig można przygotować jakiś wariant swojskiego chili. Bez carne, z tym, co mamy w lodówce, choćby z parówką.
Ponieważ miałam normalną fasolę suchą, nie z puszki, najpierw ją ugotowałam. Miałam wtedy czas, bo na gotowanie trzeba przeznaczyć z 40 minut do godziny. Fasolę z puszki wystarczy podgrzać w płynie spod niej i odcedzić
Fasola czerwona z warzywami po mojemu
fasola czerwona lub inna
marchew, pietruszka, seler naciowy, czosnek itp.
boczek wędzony (pokrojony)
pomidory krojone z kartonika lub puszki
oliwa
do gotowania fasoli: liść laurowy, ziele angielskie i pieprz ziarnisty, ew. suszone papryczki chili
do duszenia w sosie: sól, pieprz, papryka słodka i ostra,
Fasolę zalać zimną wodą, zagotować, po chwili wodę odlać. Ponownie zalać wodą, wrzucić listek laurowy, ziele angielskie i pieprz w ziarnach oraz, kto lubi „na ostro”, suszone papryczki chili, gotować aż zmięknie (ok. 40 minut), lecz będzie lekko twardawa (al dente). Odlać płyn, przepłukać.
Warzywa pokroić, czosnek wycisnąć lub przesiekać.
Na patelni z grubym dnem podgrzać oliwę, wrzucić boczek, przesmażyć przez kilka minut, dorzucić warzywa, zasmażyć.
Zalać pomidorami wraz z sokiem, przyprawić solą, papryką, dusić ok. 10 minut.
Dorzucić ugotowaną fasolę, dusić aż potrawa nabierze smaku, jeśli potrzeba – dodatkowo przyprawić.
Oczywiście do duszonej fasoli można dodać i inne przyprawy korzenne i ziołowe. Tradycyjną jest cząber. Można dodać także lubczyk, nasiona kopru włoskiego, czosnek niedźwiedzi, a może curry? Każda przyda duszonej fasoli innego charakteru. Zamiast pomidorów krojonych można dodać świeże lub puszkowe w całości, jeśli są bez sosu – dodać koncentrat pomidorowy rozprowadzony wodą lub pomidorową passatę. W tych kwestiach pole do zmian jest nieograniczone.
Potrawę warto posypać przed podaniem posiekaną zieleniną: natką pietruszki, koperkiem, szczypiorem, ale i ziołami świeżymi: kolendrą, bazylią, estragonem.
Gdy podajemy ją następnego dnia (jak widać na zdjęciu przed przepisem), można ją odgrzać z plasterkami parówek lub innej wędliny (np. pikantne chorizo!). A może wariant węgierski?
Całość zagrzewamy wtedy z pokrojonymi ziemniakami (mogą być obgotowane, w tym też resztki z obiadu) oraz którąś węgierską pastą paprykową.
Czas duszenia zależy do tego, czy ziemniaki były ugotowane, czy surowe. Ale nie będzie długi.
Kolejną szybką potrawę z tego, co mamy w domu, przyrządzimy z naleśników. Zakładam, że pozostały nam już usmażone, z dawniejszego obiadu, lub że w lodówce czekają kupne gotowe. Choć usmażenie naprędce kilku naleśników, jeśli tylko mamy mąkę i choć jedno jajko, nie jest trudne i nie trwa wieki. Rzecz jednak w nadzieniu innym niż zwykłe, słodkie (twarożek, dżem, świeże owoce…). Mamy biały ser lub twarożek? Przyprawmy go na pikantnie.
Naleśniki z twarożkiem na ostro po mojemu
kilka naleśników
twarożek lub biały ser rozprowadzony np. jogurtem lub śmietaną
seler naciowy, cebulka dymka lub inna, ew. czosnek
przyprawy: papryka słodka, papryka ostra, np. chili, pasta harissa lub węgierska
olej
Seler, cebulę i czosnek drobno pokroić lub posiekać.
Z twarożku przygotować jednolitą pastę rozcierając go z przyprawami.
Pastą z twarożku smarować naleśniki. Zwijać w rulony lub składać inaczej (w prostokątną książeczkę, w trójkątną chusteczkę). Odsmażać na rozgrzanym oleju. Podawać posypane papryką – słodką lub ostrą.
Do takich pikantnych naleśników pasuje zimny jogurt lub jego turecka wersja – ajran. Ale i kefir, i swojskie zsiadłe mleko będą bardzo dobre. Dobrze podać też miskę sałaty lub sałatkę pomidorów lub ogórków. Co tam mamy pod ręką.
A może mamy małą główkę jeszcze młodej kapusty? Można z niej przyrządzić surówkę lub ją ugotować. Młoda kapusta będzie się gotowała z 20 minut.
Młoda kapusta gotowana po mojemu
główka młodej kapusty
liść laurowy, ziele angielskie, pieprz ziarnisty
cytryna, ew. ocet z białego wina
koperek
sól, pieprz, cukier
cebula i masło lub zasmażka z dwóch łyżek masła i płaskiej łyżki mąki
Kapustę poszatkować. Zalać wodą, dodać przyprawy, posolić, gotować z kwadrans. Ze sparzonej cytryny zetrzeć skórkę, wycisnąć sok.
Do podgotowanej kapusty dodać startą skórkę, doprawić ją sokiem z cytryny (lub delikatnym octem), cukrem (łyżeczka lub więcej), pieprzem.
Zasmażyć samą cebulkę z masłem lub z dodatkiem mąki. Dodać do kapusty, pogotować jeszcze z 5–10 minut. Podawać posypaną świeżym posiekanym koperkiem.
Gotowana kapusta może być dodatkiem lub daniem samodzielnym, podawanym np. z gotowanymi ziemniakami i parówkami, z podsmażoną kiełbasą, ze smażoną rybą czy kotletami. Ale podana tylko z pieczywem, jako lekki letni kapuśniak, też jest wyborna.
Na zakończenie coś mniej oczywistego. Wykorzystującego zapas z zamrażalnika. Bo mrożonki warto w nim trzymać na zapas. Przydadzą się zwłaszcza wtedy, „gdy niczego nie ma w domu”. Rzecz jasna, nie można ich trzymać w nieskończoność. Co jakiś czas trzeba zużyć i asortyment zamrażalnika uzupełnić.
W moim od jakiegoś czasu czekały na jakąś okazję mrożone owoce morza. Planowałam je podać razem z którymś z włoskich makaronów lub jako pizzę marinara. Nie wyszło. Poszłam więc za radą „W oparach absurdu” i „nie mając nic w domu” przyrządziłam z nich potrawkę „naprędce”. Gdy chciałam przygotować potrawkę, okazało się, że nie mam cebuli, lecz w lodówce znalazłam jakiegoś smętnego pora. Stąd w przepisie jest por. Sprawdził się znakomicie. Obok niego dodałam też nieco zapomniana chińską kapustę pak choi. Też się sprawdziła.
Owoce morza duszone z oliwkami po mojemu
mrożone owoce morza
por lub cebula
kapusta pak choi
pomidory krojone w soku własnym
oliwki
sól, pieprz, ew. ostra papryka
oliwa
Mrożonkę wyjąć z zamrażalnika, przelać gorącą woda, odstawić. Na rozgrzanej oliwie zasmażyć pasterki cebuli lub pora tak, aby zmiękły, lecz się nie zrumieniły.
Dorzucić owoce morza. Doprawić solą i pieprzem, zasmażyć przez 5 minut, mieszając.
Dołożyć pomidory wraz z sokiem, dusić aż owoce morza zmiękną i nabiorą smaku.
Dorzucić oliwki, zagrzać razem.
Dołożyć pokrojoną kapustę pak choi – najpierw łodygi, na końcu liście.
Chwilę poddusić. Sprawdzić smak, ewentualnie dosolić lub zaostrzyć. Podawać do pieczywa.
Z pieczywem będzie najprościej (można wykorzystać chlebek pita), ale można do potrawki ugotować ryż, makaron ryżowy lub sojowy lub inny, albo po prostu ziemniaki i podać je w całości. Każda zielenina do posypania będzie bardzo „a propos”. No i micha sałaty. A może mamy ogórki małosolne? Donoszę, że niedawno kupiłam takie gotowe, w torebce zalane płynem, z koprem i wszystkimi ingrediencjami – były znakomicie chrupkie oraz bardzo smaczne.
Tyle moich szybkich potraw „z niczego”. Te historyczne, na które trafiłam, wykorzystują bez pardonu resztki. I dobrze. Takich propozycji nigdy nie dość. W zasadzie też mogą podpadać pod kategorię „gdy niczego nie ma w domu”. Na początek resztki z roku 1929 z pisma dla postępowych kobiet żydowskich „Ewa”, ukazującego się w Warszawie przez kilka lat. Szkoda, że krótko.
Propozycja nam bliższa, choć od nas też dzieli ją epoka, pochodzi z „Przekroju” z bieda-roku 1980. Tak, tak, to te czasy, kiedy na pólkach królował ocet. Choć, wbrew szerzonej famie, wcale nie wyłącznie. Było trudno, żyło się tym, co dało się upolować. A pisma zamieszczały takie ratujące życie przepisy, jak poniższe.
Dzisiaj resztki wykorzystujemy już z innego powodu niż niedostatek czy niedobór. I dobrze.
Alina Kwapisz-Kulińska