2013-08-29. „Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – takimi i podobnymi cytatami lubimy nadawać wagę swoim przedsięwzięciom, podkreślając doniosłość roli edukacji, ale czasem skrywając za tą ważną, mądrą i stale aktualną myślą Jana Saryusza Zamoyskiego, miałkość i kruchość swoich pomysłów i przedsięwzięć.
Cytat ten był potem mottem w czasach Konstytucji 3 Maja, w okresie międzywojennym i reform powojennych w różnych okresach, ale i każdego programu politycznego o edukacyjnych akcentach. Stał się on mottem tylu edukacyjnych projektów, że w końcu odbierany jest jak wyświechtany slogan.
Innym przykładem jest cytat z Norwida użyty w exposé przez premiera D. Tuska „Wolni ludzie! Tworzyć czas”, po którym ci ludzie, do których chciał nawoływać, pytają – „No i coś Pan stworzył, panie Tusk? Jak żyć?” lub „Jacy tam wolni, skoro znów czegoś mi tam pan zabronił, np. poustawiał radary bym nie mógł przekraczać prędkości?”
Od każdego z nas, naszej wiedzy, doświadczeń, inteligencji i wyznawanych wartości zależy jak odbierzemy kierowane do nas słowa i projekty. Możemy przejść obojętnie wobec tych ważnych i pożytecznych, choć często trudnych i wymagających wyrzeczeń lub kupić kiepski towar w pięknym opakowaniu. Co robić, byśmy nie łapali się bezmyślnie na haczyk sloganów i reklamowych chwytów?
Edukować – innej drogi nie ma. Nie stworzymy takiego systemu, w którym opiszemy krok po kroku – jak żyć? Nikt nie dostanie wraz z aktem urodzenia przepisu na życie. A słynnemu paprykarzowi odpowiadam – ucz się pan, bo życie to sztuka uczenia się od urodzenia aż do śmierci.
Jesteśmy już ponad dwie dekady po transformacji, okres wystarczająco długi by dokonać wstępnej oceny, czego nauczyliśmy się przez ten czas. Nasze otoczenie tak dalece odmienne jest od tego z przed ponad 20 lat, że nauczyliśmy się zapewne sporo, choć każdy z nas odczuwa niedosyt. To tylko niedowidzący lub dotknięci syndromem pamięci krótkotrwałej zdają się tego nie zauważać. Powinniśmy z tego okresu nauczyć się też tego, że na zachwaszczonym poprzednio polu rosły jednak i pożyteczne ziarna, które warto było pielęgnować, a na przyszłość bacznie uważać by przy nowych zasiewach importowanego ziarna nie uprawiać innych chwastów, tylko odmiennego gatunku. Tej nauki chyba nam zabrakło.
Początek lat 90’ miał w naszej edukacji dwie skrajnie odmienne twarze. Z jednej strony uwolnieni z gorsetów poprzedniego systemu wyzwoliliśmy inicjatywę wielu pasjonatów, którym się w życiu coś naprawdę chciało – powstało wiele szkół o autorskim charakterze. Ale gdzieniegdzie i w szkołach państwowych ci ludzie z pasją mieli na tyle swobody, by edukować z sensem i na rzecz rozwoju ucznia. I zapewniam, w nich nikt o pracy zespołowej i współpracy nie zapominał. Gorzej było wśród tzw. decydentów – tu słyszałam, że potrzebne są zmiany, ale na pytanie – jakie, mieli tylko jedną odpowiedź – Teraz to będzie INACZEJ.
No tak, bo i skąd mieli wiedzieć? Ten świat decydentów – to była ta druga, raczej czarna strona owej transformacji, z coraz niższymi nakładami, niszczejącą infrastrukturą i wyposażeniem, obniżeniem wymagań, bo wychodząc z zapaści ekonomicznej na tę sferę brakowało argumentów i siły na obronę. A potem to INACZEJ okazało się wzorcem Wielkiej Unifikacji w imię szczytnych, ale jednak pozornych celów: równości szans, sprawiedliwych ocen, porównywalnych osiągnięć. Jednym słowem by mieć narzędzie do porównywania i uszeregowania szczurów, a szczury by miały wytyczone kierunki jak biec.
Na początku drugiej połowy lat 90’ znalazłam się w zespole do opracowania nowych podstaw programowych przy MEN. Do dziś nie bardzo wiem, jakim cudem tam się znalazłam, pamiętam dziesiątki wątpliwości pozostawania w nim od samego początku, ale ponieważ od krytyki nie stronię, a krytykanctwa stojąc z boku nie znoszę, to pomyślałam sobie trochę na zasadzie – „jak nie ty, to kto, jak nie teraz, to kiedy” – jak nie będzie mi to odpowiadało, to najwyżej ich sobie trochę pokrytykuję.
Roztaczana z coraz większymi szczegółami wizja, według mnie wchodziła na tyle min i nierealnych niemożności, była rozległa, że końca nie widać. Toteż odnosiłam wrażenie, iż wizjonerzy porywają się z motyką na Księżyc, a w coraz większych szczegółach z klapkami na oczach, bo jednak tej drogi na Księżyc nie ogarniają na rozległych horyzontach czasu i przestrzeni. No, ale może są tacy geniusze, może to ty jesteś przyślepa, przygłucha i nie musisz znać się na wszystkim. Rządy sprawowała wówczas lewica, choć przyznać trzeba, że żadnych oznak lewicowości, czy też jakichkolwiek partyjnych nie dawało się odczuć, tak jakby w cichości ducha wszyscy rozumieli zasadę – wszystkie dzieci są nasze.
Po mozolnych spotkaniach, pracach w zespołach na zjazdach i między nimi, rodziły się szczegółowo rozpisane nowe podstawy programowe. Rodziły się w bólach, bo zespoły były przedmiotowe, a każdy ciągnął skrawek kołdry w swoją stronę, stąd ci, co najbardziej byli świadomi integrujących fundamentów nauki i wiedzy wychodzili na tym najgorzej – wszyscy znamy efekt dyskusji między krzykaczem, a posiadającym wiedzę i kulturę – to krzykacz ma ostatnie słowo, choćby dla świętego spokoju. Rodził się też w bólach, bo np. w mojej grupie nie było poza mną czynnego nauczyciela – dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że wszyscy obok to jak nie wydawcy, to autorzy lub recenzenci przyszłych podręczników.
Gdy projekt podstaw był już w miarę gotowy, a był on tylko jednym z rozlicznych elementów tej reformatorskiej układanki przyszła zmiana rządu. Na początku nic nie zapowiadało zmian w pracach nad reformą. Rychło jednak okazało się, że wyniki prac zespołów są do skorygowania, że brakuje w nich tak ważnej roli wychowawczej, powstał więc jeszcze jeden zespół ds. rodziny i wychowania m.in. z siostrami zakonnymi i 5-krotnie liczniejszy, niż każdy do tej pory – musiał być taki, bo był przecież najważniejszy! Przy czym paradoksalnie pomijano liczne głosy, że wprowadzenie w tym systemie gimnazjów niesie największe zagrożenia natury wychowawczej, przestrzegając o wszystkich skutkach, które potem wystąpiły.
Wyniki prac zespołów poddano akademickim analizom i bez względu na to, co ci akademicy w recenzjach napisali, wniosek był jeden – do kosza. Z ciekawości przeczytałam opasły zbiór akademickich recenzji, z których taki wniosek wcale nie wynikał, ale jak się chce, można wszystko wszystkim uzasadnić. Inna sprawa, że za wiele recenzji znanych mi person, bo byli niegdyś moimi wykładowcami, było mi po prostu wstyd, ja pod czymś takim wstydziłabym się podpisać. Pamiętam jedną z nich, z której widać było jasno, że recenzujący nawet nie zajrzał do materiału, który miał zrecenzować, za to rozwodził się na kilka stron nad stopniem scholaryzacji w Polsce. I w tym stopniu właśnie ukryty był następny haczyk. Tamte projekty nie zakładały zmian w cyklach kształcenia – 8+4(5). Wystarczyło zmienić na – 6+3+3(4) i przedłużając naukę tylko o jeden rok ponad ówczesną podstawówkę, uzyskiwało się sztucznie masowe wykształcenie ponadpodstawowe.
Wzrost stopnia scholaryzacji uzyskuje się latami w wyniku ciężkiej pracy, my zaś potrafimy czynić cuda i dokonujemy tego za pomocą podpisu ministra. W rankingach jak za dotknięciem różdżki staliśmy się odtąd znacznie lepsi. Dotychczasowe dokumenty opracowane przez zespoły pospiesznie poprzestawiano na nowy schemat, przy okazji niwelując do minimum kształcenie zawodowe, a o resztę niedokończonych warunków całości reformy już nikt się nie troszczył, wszak zmiana cyklu lat nauki postawiła inne ważniejsze cele i całość nazwano Reformą Handkego. Nikt z poprzedników przeciwko temu protestować nie zamierzał, bo do tak powstałego tworu przyznawać się nie miał zamiaru.
Opisałam powyżej po krótce dzieje pewnych działań reformatorskich, by na tym przykładzie pokazać, jak jakiekolwiek reformowanie jest w naszych warunkach trudne. Mamy wokół tyle uwarunkowań środowiskowych, ekonomicznych, wpływów różnego rodzaju lobby i politycznych, że czasem domagając się zmian dostajemy na tacy tylko pozór lub potworek. W tym uwarunkowania ekonomiczne i polityczne są najistotniejszą przeszkodą.
W 2010r. wybrałam się na spotkanie z panią minister Hall w sprawie przyspieszenia wieku dzieci uczęszczających do szkoły. Na wstępie wysłuchaliśmy wykładu na temat wagi edukacji dzieci od najwcześniejszych lat. Wypowiadająca się pokazała mapę Polski z zaznaczonymi obszarami objęcia dzieci opieką przedszkolną. Potem wysłuchaliśmy o tym, jak to słaba jest świadomość społeczna w tej kwestii i że te białe obszary zostaną objęte zaplanowanymi działaniami na rzecz podniesienia tejże świadomości.
Moje oczy robiły się pewnie okrągłe jak śliwki, a uszy nie mogły wyjść ze zdumienia, czy aby na pewno rozumowi przekazały to, co do nich dotarło. Jako żywo natychmiast miałam przed oczami scenę z filmu „Kogel-Mogel”, w której to Małgorzata Lorentowicz robiła na wsi wykład na temat zdrowego karmienia pudli. Nie wytrzymałam i zabrałam głos – „Mnie nikt do edukacji od najwcześniejszych lat przekonywać nie musi – spędziłam 3 lata pracując w przedszkolu, dzięki czemu m.in. potrafię teraz docenić rolę zabawy ucząc w szkole.
Ale czy nikt nie widzi, że pokazana tu mapa, to po prostu mapa biedy w Polsce? Najpierw państwo w klinczu zapaści ekonomicznej umyło ręce i przekazało przedszkola do prowadzenia gminom nie dając na to subwencji, potem co biedniejsze gminy likwidowały przedszkola, bo i też bronić w obszarach objętych wysokim bezrobociem nie było komu – jak baba nie ma roboty i siedzi w domu, to choć niech dziecisków popilnuje. A teraz chcecie ich uświadamiać bez zapewnienia warunków finansowych?” Nie muszę państwu opisywać, jaka była reakcja gospodarzy spotkania, wszak głos ten był wybitnie nie „po linii i za”.
Polityka i ekonomia, ale także rodzące się na gruncie tej polityki uprawianie pozorów to podstawowe elementy, które najwyraźniej odbijają piętno na wszelkich działaniach reformatorów i naprawiaczy. Najpierw są wizje bawiących się przedszkolaków, w pięknych salach obitych dywanami i zapełnionych edukacyjnymi zabawkami. A potem okazuje się, że na to nie ma pieniędzy. To zróbcie to bez pieniędzy! Takie cuda, to tylko w ERZE – mówiła kiedyś pewna reklama. Ale i tej ERY już nie ma.
Mówiąc o edukacji i o reformowaniu pomijamy w swoim myśleniu, że edukacja nie odbywa się tylko w szkole. Uczymy się wzorców w domu i poza nim. Politykowi, czy dziennikarzowi lub redaktorowi nie przychodzi nawet do głowy, że on właśnie uczy i to w pełnym tego słowa znaczeniu. Kaznodzieja nie uczy tylko na ambonie i katechezie, ale codzienną swoją postawą i to ta właśnie nauka wdziera się w postawy i zachowania otoczenia bardziej niż wypowiadane przezeń słowa. Edukacja tak jak kondycja firm nie jest samotną wyspą, ale uwarunkowana jest stanem umysłów i postaw całego otoczenia.
Nie wszyscy są równie inteligentni, mądrzy, wyposażeni w wiedzę. Ale nie do tych uboższych w te cechy mam największe pretensje, ale do tych światłych i wykształconych, którzy do tych uboższych w atrybuty zdrowego myślenia mają pretensję o ich głupotę. Sami jednak uważają swoje głowy za miejsce do uaktywnienia na naukowych konferencjach, jeśli są akademikami, albo do wymyślenia sposobu na największą oglądalność, słuchalność, poczytność, jeśli są dziennikarzami lub redaktorami. I nie czują żadnej odpowiedzialności, a raczej tylko pretensje za oceany głupoty i nieodpowiedzialności wokół nich.
Bo zatraciliśmy poczucie wspólnoty, postrzegając świat jak bezładny zbiór atomów bez wzajemnych powiązań. Ale i w świecie atomów tak nie jest, najdrobniejsze zaburzenie w jednym miejscu niesie skutki w dalekiej przestrzeni i nie ze wszystkimi parametrami do precyzyjnego określenia.
Gdy oglądamy „Tango” Sławomira Mrożka to niejeden widz myśli sobie – jak to dobrze, że my nie byliśmy i nie jesteśmy Stomilami. Czy na pewno? Czy nie tańczymy właśnie teraz Walca? A i Edzio dziś trochę inny – on dziś z gatunku takich, co umie już z nami zatańczyć nie tylko tango, ale i nawet walczyka.
Danuta Adamczewska-Królikowska


Mam dwa fakultety i trzy licencjaty, ale nigdy nie słyszałem o takim programie. Przeleciałem wszystkie kanały w kablówce, ale też nigdzie nie znalazłem takiego programu. Tango? Czy to jest coś w stylu tańca z gwiazdami? To może być zajefajny show, o ile ten cały Mrożko umi to jakoś sensownie poprowadzić.
jmp eip
Aluzju poniała i jak na 100% belfra przystało powiem – w kiepskim stylu. Sądząc po autoprezentacji myślę, że stać waćpana na więcej.
PS
I jeszcze jedno, żeby nie było …
Jestem jak najbardziej za e-dukacją. Postęp musi być w tym naszym zaścianku.
Mówiąc szczerze, rozmyślań o reformowaniu specjalnie nie zrozumiałem. Nie rozumiem również zarzutów wobec polskiego systemu oświaty. Pewnie z braku znajomości faktów, co do aktualnego stanu edukacji. Mimo usilnych starań dotarcia gdziekolwiek do jakiś wiarygodnych informacji.
.
Natomiast zgadzam się i gorąco popieram myśl, że nie docenia się roli edukacji poza szkołą. Ja poszedłbym nawet dalej. Mówi się, że nie można przecenić roli edukacji, i jest to w dużym stopniu prawda, ale jednak w wielu dyskusjach i w świadomości się rolę edukacji jednak przecenia. Życia nikt jeszcze nie nauczył się w szkole. Życia uczy się w życiu. Edukacja szkolna traci mocno na znaczeniu, gdy nie ma szans zastosowania w realnym życiu. A taką sytuację mamy chyba w Polsce. W szkole się uczy lepiej lub gorzej, ale jednak według jakiegoś utartego i sprawdzonego kanonu. Lecz po co komu zasady racjonalnego myślenia, gdy świat poza szkołą zatopiony jest w oparach absurdu. Po co logika? Po to by krzyczeć o jakiś bombach w samolotach ignorując całkowicie profesjonalne raporty na temat zdarzenia? Żeby dyskutować o tym jak zwiększyć wydatki, znosić podatki zmniejszając przy okazji deficyt, co jest absolutnie dominującym tematem w mediach? Aby analizować postanowienia konstytucji, które i tak każdy na czele z sądami traktuje jako stertę nikomu niepotrzebnej makulatury?
.
Moim zdaniem problemem w Polsce nie jest edukacja. Ta jest średnia a może i dobra. Problem polega na blokadach systemowych i oparach absurdu w realnym życiu. Nawet 30 lat najlepszej edukacji ulega dewastacji w zetknięciu z kilkoma miesiącami praktykowania absurdów i blokad napotykanych w realnym życiu.
Bisnetus, ma pan rację – oparach absurdów i nieżyciowych przedsięwzięciach w następnym odcinku 😉
Edukacja poza szkołą jest efektywna jedynie w przypadku osób już dobrze wyedukowanych. Czyli jest niedostępna dla większości absolwentów polskich szkół, których objęła ostatnia reforma.
Nie maja oni podstaw do samodzielnej nauki – nie znają wystarczająco matematyki, fizyki, chemii, słabo posługują się językiem polskim. Nie potrafią naprawić kontaktu, nie mówiąc o posługiwaniu się wiertarką, czy frezarką (podstawy tego poznałem w gomułkowskim liceum).
Polskie społeczeństwo jest nowoczesne w sensie amerykańskim – w USA matołki wymagają procedur, dobrych instrukcji, szkoleń. Co gorsza, i tym się różnimy od USA: w Polsce tępione jest szkolnictwo elitarne, w USA szkolnictwo to kształci elity, które matołkami kierują. W Polsce najlepsi mają podciągać kiepskich, a niestety to najgorsi demoralizują lepszych… Jedyne , co potrafią robić, to rzecz, której byli cały czas uczeni: rozwiązywać testy.
Najlepsi zbijają w szkole bąki, a kiepskim i tak jakakolwiek nauka wisi: kiepscy robią dwa fakultety i trzy licencjaty, po czym pracują w telemarketingu, albo „na” kasie, stosownie do swoich rzeczywistych kwalifikacji.
Na szczęście jest jeszcze spora grupa Polaków, którzy idą pod prąd ministerstwu i poprawnym politycznie dziennikarzom. Nauczyciele wiedzą, że szkoły o wyśrubowanym poziomie maja nadmiar uczniów, mimo niżu demograficznego, a rodzice, że uczniowie, których szkoła zmusi(sic! – uczeń dobrowolnie zwykle nie robi nic) do nauki jakoś znajdują pracę nawet w zawodach tak trudno dostępnych jak prawnik.
W mojej firmie przestaliśmy wzywać na rozmowy tych, co maja więcej niż jeden fakultet. Nie warto tracić na nich czasu.
@biznetus
Nie narzekaj Acan na absurdy i blokady w „realnym” (jest życie nierealne?!) życiu. Sam sobie je ułożyłeś i masz to, na co zasłużyłeś. W miarę swoich możliwości i otoczenia. To wina Waszeci, że „realne” życie jest, jakie jest. Gdzie indziej są też problemy. Może troszkę inne, może troszkę ich mniej jest, ale też są.
Polecam lekturę i zadumę nad „Kandydem” Woitaire’a.
Pani Redaktor (może być ta forma zmaskulizowana?)
Kiedyś prześledziłam losy reform oświatowych w Wielkopolsce i na Kujawach od XVIII w. Były to światłe reformy królów pruskich (najlepsza wtedy szkoła w Europie)potem polskie aż po reformę jędrzejewiczowską, a te powojenne odczułam osobiście – i jako uczennica i jako belfer. Ta sama historia ciągnie się od 300 lat: oświata jest niewydolna, efekty nie spełniają oczekiwań społecznych, szanse dzieci trzeba wyrównać, nauczycieli podszkolić – jednym słowem konieczne reformy. Po kilku, albo kilkudziesięciu latach dokument wreszcie gotowy i władza dała imprimatur. I wtedy się okazuje, że warunki brzegowe dalekie od mitów, baza nie gotowa, kadry brakuje, społeczeństwo nie docenia i pieniędzy na nią brakuje. Więc wdrażamy etapami, starając się stopniowo reformować szkoły, procesy i procedury. Mniej więcej po 15 – 20 latach orientujemy się, że szkoła nie wydolna, nauczyciele itd itp – reforma nie dokończona, a już wiadomo, że reformować trzeba na gwałt. I zabawa od początku – worek mitologii, wiatr pięknoduchych wzruszeń, ciężka praca… i brakuje bazy, pieniędzy, zrozumienia i wsparcia. Ale trzeba….
Jaruta, trafia Pani w sedno – rzeka płynie coraz bardziej wartkim nurtem. Dziękuję za ten głos, bo to bardzo ważne.
O niedostatkach obecnych systemów, a także o perspektywach chcę podyskutować w następnych odsłonach problemów.
Bardzo dziękuję za ten głos.
Edukacja odbywa się w szkole. Ale nauka płynie zewsząd. Na tym właśnie polega problem, że edukacja (szkolna) została zmarginalizowana w życiu społecznym. W przeszłości wykształcenie było wyznacznikiem pozycji społecznej, a współcześnie – jest zaledwie paradygmatem. Wpływ procesów innych niż edukacyjne stał się dominujący.
Zmian cywilizacyjnych zawrócić ani powstrzymać nie sposób. Można natomiast – i trzeba – przywrócić zależność między edukacją a wiedzą. Uzdrowienie rynku pracy jest do tego niezbędne. Abiturienci potrzebują wiedzieć, że od ich zaangażowania w naukę zależy ich powodzenie w przyszłym życiu zawodowym. Moje pokolenie, tzw. pokolenie stracone, doświadczyło niestety fałszu i naiwności powiedzenia: „ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz”…
Federpusz, myślę, że pokoleniu straconemu mówiono „ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz”, mając wszelako na uwadze nie samą naukę, a dyplom, czyli papierek, który zdążył się w międzyczasie zdewaluować i stracić na znaczeniu. Umieć coś, a legitymować się papierkiem, to jednak nie to samo.
Przywiązując jednak wagę do papierków, jak w tym okresie przejściowym to odróżnić? Jak pogodzić się z tym, że coś co było atrybutem otwarcia drzwi do szczęścia, już nim nie jest?
Jak odróżnić wiedzę od głupoty? Pani Danuto, przecież to podstawowa umiejętność nauczyciela. Gorzej, gdy odróżnianiem i decydowaniem zajmują się osoby niekompetentne lub niedoświadczone; co zdarza się często, bo tak jest wygodniej i taniej. Przykład? Stażysta w roli doradcy zawodowego albo student na stanowisku specjalisty HR. I znów wracamy do zagadnienia rynku pracy…
Pozdrawiam serdecznie.
PS. Równie istotne jest finansowanie uczelni.
PPS. Jak się pogodzić…? Nie godzić się w żadnym razie! Nie pokornieć, póki sił starcza! Jeśli nie można walczyć ze złem, trzeba wspierać dobro.
Proszę przeczytać jeszcze raz to, co Pan napisał.
1. Edukacja odbywa się w szkole? – A np. w domu już nie?
2. została zmarginalizowana? – Chyba nie, skoro tyle się o niej pisze, może raczej nie spełnia oczekiwań społeczeństwa?
3. „W przeszłości wykształcenie było wyznacznikiem pozycji społecznej, a współcześnie – jest zaledwie paradygmatem.”
Wyznacznikiem pozycji społecznej? Może raczej dostarczało umiejętności potrzebnych do pracy, pozycja społeczna była raczej wynikiem tychże umiejętności? I wykształcenie paradygmatem?! Co Pan rozumie przez paradygmat? Definicji tego pojęcia, opracowanej i podanej przez Kuhna, jakoś zastosować nie potrafię do pańskiego zdania.
I tak dalej…
Dawno takiego grochu z kapustą nie czytałem.
A tu jeszcze Pani Sawa z powaga Pana komentuje. Chyba jednak za bardzo przywykliśmy tekstów bez treści i sensu.
@Incitatus
Skąd tyle zawiści? Nie wiem, czym sobie zasłużyłem, więc proszę wybaczyć, że nic Panu nie poradzę.
Zawiści??? Chyba «niechęci»?
Zasłużył??? Raczej «naraził».
A cóż ja mogę Panu zazdrościć? Nieznajomości języka polskiego? Braku umiejętności logicznego myślenia?
Znam Pana tylko z tego forum i powysze cechy mojej zawiści nie powodują, naprawdę….
PWN Słownik Języka Polskiego:
zawiść «uczucie silnej niechęci do osoby, której się czegoś zazdrości»
Incitatus, przykro mi, że komentowanie jakiejkolwiek wypowiedzi jest przez Pana tak negatywnie odbierane. Ale mimo to Pańską wypowiedź też skomentuję.
Odnoszę bowiem wrażenie, że za wiele uwagi przywiązuje pan do definicji słowa, a nie samego jego sensu jaki z kontekstu wynika (tak też odbieram to u pańskiego interlokutora). W definicyjne spory (edukacja kontra nauka) nie ma sensu się wdawać, bo one z reguły prowadzą do takiego spłycenia problemu, że i sens problemu wysyłają na manowce.
Zwrócił pan tym samym uwagę na to, że kultura porozumiewania się, dialogu jest jeszcze jednym ważnym elementem, której w naszej edukacji, nauce, kulturze (można by tu jeszcze znaleźć więcej słów definiujących) bardzo brakuje. Widać w naszej kulturze bardziej przyjęty jest styl zdania odmiennego – „gadasz pan głupoty, nie gadam z panem” czyli po belfersku – „Siadaj! Pała”
Droga Pani Sawo,
Gdyby nie Pani komentarz, nie napisałbym swojego.
Bardzo cenię Pani wpisy, tym bardziej dziwię się powyższemu.
Broni Pani złej sprawy. Nobilitowała Pani beztreściowy, bełkotliwy wpis z błędami semantycznymi.
Czytając myślała o czymś innym? Umknęła Pani treść, a raczej jej kompletny brak we wpisie F., logiczne i semantyczne błędy, które popełnił?
Niech sobie deDmowski, czy Federpusz bełkoczą, sprawa moderatora, ale po co ich nobilitować komentarzami?!
„ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz”…
i dalej:
„im się będziesz więcej uczył,
tym będziesz miał więcej kluczy
i zostaniesz dozorcą…”
http://farm6.staticflickr.com/5487/9622534717_cfbdd5a58c_o.jpg
🙂 Panie Jerzy, gdyby nie data na dole, to na prawdę trudno byłoby mi umiejscowić w czasie ten zalinkowany głos (trochę pożółkła kartka świadczyć by mogła o leciwym wieku, ale niewiele ponad to).
@SAWA, prawda? ja też się ubawiłem czytając. A najbardziej podobało mi się ostatnie zdanie: „…trzeba wynaleźć inną drogę…”
I na tym koniec 🙂
@Sawa
Dziękuję za krytyczne słowa i wiarę w moje możliwości, ale ja w swoim tekściku żadnej aluzji nie zawarłem, przynajmniej nic o tym nie wiem.
Ta wypowiedź jest prawie cytatem z pewnej bardzo ambitnej i dość młodej osóbki (ok. 30), która naprawdę ukończyła studia na dwóch kierunkach (ekonomicznym i filozoficznym!!!), ma się dobrze i jest bardzo ceniona w swoim środowisku zawodowym („korpo”) i prywatnym. Dla zachowania poziomu tego portalu nie będę cytował innych jej wynurzeń „na odcinku” ogólnokulturalnym, dodam tylko, że w swoim gronie nie wyróżnia się in minus, a można właściwie powiedzieć, że stanowi jakąś wypadkową (średnią).
Chciałem przez to pokazać, jakimi wynikami skutkuje nasz obecny system edukacyjny.
*
Ma Pani rację, że nie tylko szkoła edukuje i bardzo słusznie Pani zauważa, że „Edukacja … nie jest samotną wyspą, ale uwarunkowana jest stanem umysłów i postaw całego otoczenia”.
Oznacza to rzecz bardzo przykrą, że my jako całe społeczeństwo, mimo niepodważalnego wzrostu dobrobytu, staczamy się chyba w kierunku łatwo importowanej i bezkrytycznie przyswajanej (ale też i własnej, rodzimej) ogólnie rzecz biorąc głupoty, prymitywizmu, bałaganu myślowego itp.
Ci (m.in. dziennikarze, ba, całe redakcje, politycy, naukowcy, ale też i nauczyciele wszystkich poziomów szkolnictwa), którzy przyczynili się i nadal przyczyniają do takiej sytuacji podpierają się nośnymi szczególnie wśród młodzieży hasłami postępowości i walki z ciemnogrodem, zaściankiem, ksenofobią oraz innymi modnymi fobiami i nie chcą przy tym zauważyć, że na pobojowisku walki o ten szczególnie rozumiany postęp i nowocześność „… zatraciliśmy poczucie wspólnoty, postrzegając świat jak bezładny zbiór atomów bez wzajemnych powiązań”. Podejrzewam, że nie tylko nie chcą tego zauważyć, ale że wręcz jest to jednym z celów „nowego ładu”, żeby nie powiedzieć jądrem ideologii spod znaku Nowego Wspaniałego Świata.
*
Bardzo zaintrygowało mnie to zdanie:
„Powinniśmy z tego okresu nauczyć się też tego, że na zachwaszczonym poprzednio polu rosły jednak i pożyteczne ziarna, które warto było pielęgnować, a na przyszłość bacznie uważać by przy nowych zasiewach importowanego ziarna nie uprawiać innych chwastów, tylko odmiennego gatunku. Tej nauki chyba nam zabrakło.”
Nieco zalatuje O’Grodnickiem, ale proszę wyjaśnić, co Pani miała na myśli w drugiej części zdania, pisząc o uprawie chwastów?
*
Serdecznie pozdrawiam.
@jmp eip
ta młoda osóbka jest już po części wytworem tego systemu, ona nie zdobyła w nim wykształcenia, tylko papierki i zbierze ich zapewne jeszcze więcej – może tapetuje nimi mieszkanie? A funkcjonuje w „korpo” jako ceniona, bo widać tego oczekuje od niej otoczenie – lekko, łatwo i przyjemnie. A gdy lekko łatwo i przyjemnie sparzy się na rynku zawodowym, to rzesze krzykaczy wezmą ją w obronę – „jak żyć” z dwoma dyplomami jako bezrobotna lub na umowach śmieciowych.
.
W sprawie importowanego ziarna sam Pan dał odpowiedź, choćby w tym zdaniu „łatwo importowanej i bezkrytycznie przyswajanej (ale też i własnej, rodzimej) ogólnie rzecz biorąc głupoty, prymitywizmu, bałaganu myślowego itp.”
Przy czym importowane ziarna, które w innych warunkach mogły dawać dobre plony, rzucone na inny grunt kulturowy mogą dać katastrofalne skutki. Nie jest dobrym rozwiązaniem zaimplementowanie np. koreańskiego systemu na inny grunt kulturowy (wszak to oni osiągają najlepsze wyniki), bo tego gruntu się nie przetransportuje, a to on jest podstawą na której obudowane są systemy. I do każdego gruntu dobiera się inne ziarna do zasiewu.
Wyrażam Autorce wysoki mój podziw za wytrwałość, pięknie wyważoną analitykę i trafny, moim niebelferskim zdaniem profana, dobór hierarchizujących rozwiązania argumentów.
Tezy podstawowe i wnioski Autorki popieram stuprocentowo.
Mam niezasłużony przywilej niezależności pozycyjnej, uproszczeniowo rozpoczynając od analiz europejskich skutków międzykulturowych, zwłaszcza od najbliższego moim doświadczeniom europejskiego obszaru niemieckojęzycznego.
.
Od dobrych dwudziestu lat pojawiło się u mnie obrzydliwe przekonanie, ciągle jakoś, psakrew, rosnące, że środowisko „belferskie” organicznie nie jest w stanie dopracować się jednolitości opinii co do najlepszych metod naprawczych, a wreszcie jakiejś uniwersalnie stale aktualnej projekcji celów. Przynależna stanowi belferskiemu niezwykła łatwość nabywania praw do wygłaszania absolutnych twierdzeń odrębnych to pewnie sprawia. Aliści twarda stała życzliwa i rzeczowa konfrontacja z dobrymi postulatami, pomysłami i programami mogłaby ten gnuśny i pełen zawodowej wyniosłości stan klęski tegoż właśnie środowiska w końcu twórczo zrektyfikować.
.
Jestem metodologiem rozwoju i chętnie wziąłbym w takiej destylacji tematycznej udział. Dla mnie np. e-learning jest czymś znacznie lepszym do zastąpienia.
@ de mowski
Niestety, ja też mam to obrzydliwe przekonanie. I nie bierze się to z przynależnej belfrom łatwości do wygłaszania absolutnych twierdzeń. Proszę zwrócić uwagę, że to dotyczy nie tylko nauczycieli, ale jest przynależne każdemu korporacyjnemu myśleniu – od lekarzy, przez prawników, po setki innych. Te środowiska nie zmieniają się same od środka, choć to one właśnie mają po temu najwięcej wiedzy, co w ich systemach jest złe i wymaga naprawy. W każdym takim środowisku, są geniusze, są ludzie, którzy pracują dobrze, ale wszędzie też są „czarne owce”. Te nieliczne przypadki „czarnych owieczek” nie są przez środowiska odrzucane, potępiane, choć to one im szkodzą najbardziej.
Co do e-learningu to uważam, że mądrze zorganizowany (co nie jest takim prostym zabiegiem) prędzej czy później stanie się on powszechnym elementem w systemie edukacji. Ale podkreślam – jako jeden z elementów, a absolutnie nie zamiast.
Korporacyjne zadufanie we własną wielkość i znaczenie tenduje w stronę uszminkowanego tworzenia rzeczywistości i reglamentacji uprawnień oraz prawa do opinii dla wszystkich niekorporacyjnych. Ale to zawsze jest rynek – opinii i opłacalności, ekonomii trwania, i prędzej czy później zwolennicy tworzenia równoległych rzeczywistości zaczynają nurkować w szambie własnej produkcji. Firmy komercyjne, które na to chorują, choćby gigantyczne – zawsze albo z trzaskiem się załamują, albo długo karleją.
Rządy nieudaczne i głupie ciężkiej ręki – takoż.
.
Moje zarzuty: ten współcześnie w Polsce znany rodzaj e-learningu o znanych najbardziej formach, o którym przypuszczalnie Pani myśli, iż na pewno kiedyś będzie użyteczny – jest w efekcie tylko poglądowy, powierzchowny, ciekawostkowy jak projekcje filmów, bardzo nieelastyczny z podażą alternatyw stylu i poziomu, nienawrotny (-jak książka), antydialogowy i antyresponsoryjny, eliminuje indywidualność -także wychowawczą- kontaktu i respektu kontaktu, spłyca, a wreszcie redukuje wymagania własne ucznia i studenta, redukuje wiecznie cenną i potrzebną elastyczność wykładowcy, zmienia – jak na razie raczej niekorzystnie reżim psychicznego przymusu nauki własnej jako aktu dorównania normie lokalnej, grupowej, a wreszcie GŁUPIO usuwa samego wykładowcę i wychowawcę.
Miast starać się o pełną synergię wszystkich elementów.
.
Żądania ulepszeniowe są znaczne i długa to lista. Proponuję osobną dyskusję tego tematu.
.
Szukając „mądrych wypowiedzi” starajmy się nazywać w nich to, co naszym zdaniem najcenniejsze, -i dlaczego.
W sprawie e-learningu to nie miałam na myśli tego, co pan opisał, ale wizję gdzieś tam w przyszłości, gdy ta forma okrzepnie z pierwszych bóli porodowych, potem gdy opadnie kurz zachwytu i hurraoptymizmu, a dopiero po tych etapach można się spodziewać sensownego wykorzystania z pożytkiem w systemie edukacji. To z czym mamy do czynienia teraz (opisał pan to właśnie)to nawet nie etap na sali porodowej, a w każdym razie nie ten, gdy kobicie mówią „przyj” (przepraszam za te babskie porównania i za to, że zapewne tylko kobiety zrozumieją te subtelne w nim różnice, ale faceci też mają charakterystyczne tylko dla nich i nam kobietom pozostawała tylko wyobraźnia).
Ja gdy się wypowiadam, to raczej unikam spraw, których sama nie liznęłam, przeto w ubiegłym roku spraktykowałam to na sobie w dwóch rolach. Zapisałam się na pewien e-learningowy kurs, a z drugiej strony występowałam w innym programie jako moderator i zatwierdzający część materiałów pod kątem merytorycznym.
Efekty jednego i drugiego oceniam poniżej miernych, ale daję tej metodzie przyszłość widząc z czego wynikała mierność jednego i drugiego i jednocześnie widząc też potencjalne możliwości.
Nadal jednak przestrzegam przed hurraoptymizmem i widzeniem tej metody nie jako jednej z elementów, ale wręcz zamiast.
Z ogromną przyjemnością przeczytałam dziś rozmowę z profesorem Łukaszem Turskim. To o czym mówi tak bardzo bliskie jest moim przemyśleniom:
http://www.instytutobywatelski.pl/16627/lupa-instytutu/rozpoznac-talenty
Przeczytałem emanacje tego Turskiego. Zapatrzony entuzjastycznie w bankructwo in spe niektórych wzorów. I łże niekiedy też. Jest poważnie niekompletny i niespójny. Tego, co najbardziej nowoczesne i przyszłościowe – najwyraźniej nie zna. Jest tam też kilka cennych myśli.
Mówię to z dość osobliwej perspektywy – ewentualnego mego wpływu na europejski rozwój bardzo szybkich w objętości i skuteczności systemów edukacyjnych (eksperckich).
A czy przypadkiem ja tu nie przeczytałam powyżej afirmacji nie „tego”, ale osobnika o nicku „de mowski”?
O kulturze dialogu i porozumiewania się powtarzać się nie będę – napisałam to wyżej do @Incitatusa. Powszechniejsza to jak widać sprawa, a tu widzę, że poważniejsza.
🙁
P.S. Ja już wcześniej o tym na SO pisałem – u Misia „sen o szkole” był mój wpis wart solidnego rozszerzenia. Globalna wartość faktycznie całkiem nowej branży edukacyjnej opartej na tych założeniach jest dobrze jedenastocyfrowa, a przede wszystkim usuwa z dużym przeskokiem metodycznym zapóźnienia systemu. Jest – w swych odmianach – bezpośrednio ważna dla przemysłu i błyskawicznego rozwoju gospodarki.
Jest podstawą podstaw.
@de mowski – pisze Pan, że jest metodologiem rozwoju, a dalej że „…to z dość osobliwej perspektywy – ewentualnego mego wpływu na europejski rozwój bardzo szybkich w objętości i skuteczności systemów edukacyjnych (eksperckich)” – aż strach się bać, jak też pan ten rozwój metodologicznie ukierunkuje.
Szanowny panie, wszelkie metody badawcze jak HDI, czy LHDI mogą być narzędziem wspomagającym, choć wcale nie muszą się takimi okazać, a powstające na ich gruncie wzorce, normy i zaprogramowane systemy mogą być potem źródłem postępu jak i regresów. Jednak przewidywać mogę zdecydowany regres, jeśli ich zwolennicy będą ślepi i głusi na zdania odrębne, a ponadto gdy bezrefleksyjnie zawierzą w powszechność panaceum swoich specyfików.
Panie de mowski – być może uzna Pan moją notkę za herezję, ale niech Pan na chwilę powściągnie swój entuzjazm. Szkoła ma wiele istotnych funkcji – i to niezależnie od tego, czy są wymienione w planie pracy, czy nie. Jasne, że każde nowe narzędzie pracy (w tym i systemy sieciowe) są ważne i oczekiwane. Jednak podstawową funkcją pozostaje socjalizacja uczniów, a także funkcje dyscyplinujące. A to ważne w przygotowaniu do społecznego funkcjonowania. Dzieciak w szkole musi się nauczyć zdobywać na wysiłek, wspomagać innych i radzić sobie z własnymi porażkami. Nauczyć się, że każdy z nas podlega różnym hierarchiom w różnych grupach, że jesteśmy różni, a każdy jakoś tam ważny dla całości, uczyć się zdobywać własne miejsce w tych hierarchiach. Pięknie brzmi „szkoła przyjazna, nieopresyjna” i cudownie ta dewiza sprawdza się w pierwszych dwóch latach nauki. Potem bywa różnie. Uczymy się tyle, ile jest niezbędne aby nam dali święty spokój, a potem przychodzi zderzyć się ze światem, który nie jest przyjazny, zabawowy i w którym szef nie chce docenić naszej ciepłej osobowości
Dyscyplina, podleganie hierarchiom … brrrrrrrr.
.
Zaraz bym wycofał dziecko z takiej szkoły. Pruski model szkoły się przeżył, na szczęście. Zresztą, jak i same Prusy.
bisnetus – …. i przeniósłby pan to dziecko do innej szkoły, gdzie podlegałoby różnym hierarchiom, przejawom dyscypliny, bo świata bez tych elementów nie ma. Problem tylko w tym by były one dyscypliną wewnętrzną, wynikającą z potrzeb jednostki. Te osiąga się najtrudniej, ale warto o własne motywacje do nauki, pracy, potrzeby samorozwoju zabiegać również, a może przede wszystkim, od najwcześniejszych lat w szkole właśnie. Jaruta nie napisała o stylu dyscypliny wojskowej, a Pan od razu o pruskiej szkole – po co?
A tak przy okazji to panu powiem, że w szkole, jak w każdej zbiorowości każdy jest inny i tacy, którym to dyscyplinowanie potrzebne jest w większym stopniu niż u innych. I jestem pewna, że gdyby taki osobnik uporczywie krzywdził pana latorośl, to pewnie domagałby się pan dyscyplinujących działań w stosunku do tego osobnika.
Nie zgadzam się. Szkoła nie jest od nauczania dyscypliny i zamykania ludzi w hierarchiach. Jeśli są jeszcze takie resztki myślenia w szkole, to reforma oświaty powinna właśnie wyplenić ze szkół resztki takiego myślenia.
.
Dyscyplina wewnętrzna, jak sama nazwa wskazuje, może pochodzić tylko od wewnątrz. Pojawia się sama gdy staje się wartościową i potrzebną dla jakiś celów osiągnięcia.
@ Jaruta: w żadnym przypadku nie uznałbym Pani notki za „herezję” – jest to normalny, cenny głos w dyskusji.
Odniosę się do Pani tez bez jakichkolwiek ukrytych niecnych emocji.
Wydaje mi się, że socjalizacja grupy polega bardziej na behawioralnej normie lokalnej samorzutnie się na szkolnym placu, na boisku i na korytarzach tworzącej, na którą „nowoczesny rodzaj powagi pedagoga” może już bardzo niewiele mieć praktycznego wpływu. To indolencja współczesnego układu prawnego w brakującej tu powinności swojej łączącego funkcyjnie i kompatybilnie -uprawnieniowo szkołę z rodziną – psuje doniosłość realnej powagi pedagoga, lekceważy tę funkcję po prostu, zamiast ją wymusić i usankcjonować.
.
Niżej opisywałem był Autorce współczesne wspaniałe techniczne możliwości metodyczne, ale do nich, do ich sukcesu realny (pełnoprawny) i duży wzrost powagi pedagoga – moderatora jest właśnie absolutnie niezbędny, choć tak wielki rozrost wiedzy i techniki który stoi przed nami mógłby pozornie wydawać się istotniejszy.
.
Logika praw i obowiązków, ekonomia współpracy, techniki komunikacyjne, techniki przyswajania wiedzy, organizacji pracy osobistej i grupowej, nakierowana na osobistą i rodzinną niezależność „niepodległościowa” harmonizacja celów życiowych czy gospodarskie wzory municypalne – to są tematy, o których zapewne Pani myślała, pisząc ogólnie o hierarchiach (-ważności, co w życiu po czym ważne).
Prawda, kiedyś było i tak, że szkoła „wychowywała” do życia podległego -bez honoru, niewolniczego i mataczego.
Niektóry mógł nie „zaskoczyć” z zaleceniem hierarchii.
Doszło też chyba do niepotrzebnego nieporozumienia – wyjaśnienie, że chodziło Pani o wykształtowanie u ucznia samodyscypliny w nauce, „wytrwałości wysiłkowej”, czyli nawyku świadomej automotywacji zadaniowej – powinno bisnetusa już chyba uspokoić.
Wspomagać innych – to nauka służebności wzajemnych i służebności powinnych, tych z wiązki „obowiązków stałych” intensywnie psutych prawnie w dobach przedrozbiorowych. Ono się bierze z kultury rodzinnej, z domu głównie. Jak tego nawyku tam nie będzie, to tylko społeczność uczniowska i mądrość doradcza pedagoga takiego sobka i samoluba TROCHĘ skorygują, ale w środku taki gnojek już na całe życie zostanie, choć często będzie brał cięgi. Co Pani powiedziałaby o mojej wizji szkolnictwa jako systemu, opisanej u Misia?
^To już tylko na zamknięcie wątku.
Stara, rzymska zasada: non scholae, sed vitae discimus, jest nadal aktualna.
Stało się mniej więcej to, czego w belferskich dyskusjach stale się obawiać należy – ambicjonalne odchodzenie w dyskusjach od meritum. Od centrum.
.
@SAWA wpis z g.16.11: co takiego jest dziwnego, przepraszam, w tym, co zamieściłem powyżej? Od 1988 roku zajmowałem się strategią wczesnego rozwoju, w Niemczech miałem dwie własne firmy w tej branży, a z zawodu jestem metodologiem innowacji. Powinno to być bardzo przydatne przy tych rozważaniach. Ja jeszcze nie wiem dzisiaj, czy w tym instytucie badawczym przyjdzie mi długo się tym zajmować, ale to faktycznie zanosi się na skutki europejskie. Niewątpliwie – dla sytuacji ekspertingu edukacyjnego w Polsce jest to dość niecodzienna platforma porównawcza. A zapał i euforia po lekturze wywiadu z prof. Turskim mieszczą się u mnie raczej w wąskich granicach. Przyznam się, nie bardzo rozumiem też apriorycznych pozwoleń na dziecięce choroby systemu. Mówmy od razu, co dobre a co złe. Rozsądku ci u nas dostatek, po co długo czekać.
.
Wyjaśnię: zaawansowane systemy eksperckie zawierają „w pigułce” wszystkie te elementy, które w rozwodnionej, łagodnej i powolnej – dostosowanej do wieku, możliwości i predyspozycji dzieci i młodzieży postaci – ma szkoła. Niemniej są to bardzo efektywne systemy o własnej inteligencji (tzw. KI- systemy, z niem. kuenstlicher Intelligenz).
Dobierają materiał, jego porcjowanie i sposób wykładu do postępów i możliwości uczącego się, wcześniej niepostrzeżenie zmierzonych i zbadanych. W sytuacjach wyjątkowych wykształceni, ale fachowo postronni lub nawet całkiem zwykli, przypadkowi ludzie stają się ekspertami zdolnymi do dokonywania skomplikowanych czynności i operacji, jak lądowanie samolotem czy operacja chirurgiczna. I nie tylko dlatego, że zostali w pośpiechu wycinkowo przeszkoleni czy nagle przyuczeni do procedur, ale dlatego, że przy tym w wielkim tempie opanowali sporo esencyjnej wiedzy, pozwalającej im na – wprawdzie ograniczoną, ale i już bezpieczną samodzielność subdecyzyjną i decyzyjną.
.
Nauka w systemie kierowanym KI, natychmiast odpowiadającym w nieograniczony sposób na wszystkie wątpliwości i pytania zwrotne, jest dla ucznia wielką, rozbudzającą zainteresowania frajdą poznawczą. Nauczyciel uzupełnia i moderuje przekaz. Dzisiaj jest to nareszcie stuprocentowo możliwe. Zachęcam do dyskusji.
Panie de mowski, to fakt, że przy tak szybko rosnącym tempie wiedzy nieuchronnym będzie efektywne jej zdobywanie przez całe życie, a nie raz na zawsze, poza tym w coraz bardziej wąskich specjalnościach. I to o czym pan pisze jest wyjściem na przeciw poszukiwaniom poradzenia sobie z tymi problemami. To na etapie specjalizacji zawodowych. Zapewne i sposób przygotowania dzieci i młodzieży do tak zmieniającego się rynku pracy też będzie musiał te elementy brać pod uwagę i na pewno prędzej czy później szkoła jako instytucja zacznie się pod tym wpływem też zmieniać. Zmieni się też, bo będzie musiała rola nauczyciela z eksperta na moderatora zmian > właściwie ta potrzeba jest formułowana już od bardzo dawna, ale jakimś dziwnym trafem system tkwi w przeszłości. Niemniej jednak te „efektywne systemy o własnej inteligencji” będą zawierały te elementy, które ktoś do nich wprowadzi, zalgorytmizuje. A ja mam do takich struktur tym mniej zaufania im materia, której to miałoby dotyczyć jest młodsza, bo jest niezwykle zmienna, nieprzewidywalna, płynna, o trudnych do przewidzenia kierunkach rozwoju i problemach. Dlatego mówię panu – obok jako element wspomagania, a nie zamiast. Nie stworzy pan takich jak pan pisze „systemów kierowanych KI, natychmiast odpowiadających w nieograniczony sposób na wszystkie wątpliwości i pytania zwrotne” dotyczące rozwoju małego człowieka – przecież pan zdaje sobie sprawę, że one są z konieczności ograniczone tym, co pan do systemu włoży, zaprogramuje. Zaprogramować w pełnym tego słowa znaczeniu to pan może robota.
.
Pyta pan w końcu, po co czekać i że rozsądku ci u nas dostatek. Po pierwsze rozsądku ci u nas jak na lekarstwo, a i pana rozsądek nie równa się rozsądkowi kogoś innego, m.in. ja uważam pana pochopność za nierozsądną. Po co okres przejściowy, przedszkolny? Ano po to właśnie, by u rzeszy wykonawców i odbiorców powstało przekonanie potrzeby zmian, by nie odbierali jako zbędnego przymusu i by po prostu mieli czas by się z nimi zapoznać, a nie powierzchownie wykonywać polecenia bez zrozumienia sensu. Z takich reform to wychodzą tylko wynaturzone potworki.
@SAWA – Nie sądzę, by istniejący, wprawdzie w innym nieco świecie, wachlarz możliwości technicznych – automatycznie, już ze względu na swą wielkość był zagrożeniem, a jego rozważanie – dowodem lekkomyślności, bowiem tylko werbalnie „zbytszybkość” to zawsze może być, zakładamy w ciemno, pochopność, a pochopność już wtedy, gdy taką gromko publicznie ogłoszona zostanie, po prostu MUSI być głęboko nierozsądna.
Więc – lekkomyślna. Jak to szybko idzie z jednostronnym tworzeniem odpowiedniego wrażenia, nie?
Rozsądku ci U NAS, U TYCH ZMIENIAJĄCYCH dostatek, ale zgodzę się chętnie, że tania i łatwiznowata szkoła tradycyjna wiele go nie potrzebuje, bo i do czego.
.
Tu gdzieś jest potrzeba wzbogacenia poprzedniego Pani wywodu, że „systemy są ograniczone tym, co się do systemu włoży, zaprogramuje”, i dalej mniemanie, które najpierw nie ja słowem „zaprogramuje” do dyskusji w tym powyższym sensie wniosłem, a jeszcze Pani ad absurdum pogłębia – „zaprogramować to można…”
Pragnę zwrócić uwagę, że objętość techniczna i sposób programowania, do którego Pani się wypowiada był taki mniej więcej przed dwudziestu laty; mnożnik dzisiejszy tamtego stanu jest stumilionowy.
.
Dziś to już nie „twórca programu” mozolnie coś tam w nim treściwego upycha, jak to było wtedy, lecz sam ten uczący się go faktycznie tworzy – z szerokiej taśmy programowej realizującej ogólne wytyczne docelowe danego etapu i szczebla, które zostały odgórnie, tak jest – tu nic się nie zmienia – postanowione, wybiera sobie ten jemu pasujący modus wykładu, styl języka wykładu, pasującą mu osobowość i płeć wykładowcy, nasycenie przykładami wizualnymi różnego typu (wykresy, ruchoma grafika, poglądowe filmy, schematy funkcyjne czy animacje „kreskówkowe”) oraz strukturę przekazu i tempo.
Połowę tych ustawień sugeruje mu sam ten system edukacyjny po testingu typu intelektu, szybkości i dokładności uczącego się, nawet, jeśli jest to dopiero uczeń trzeciej klasy podstawówki (dwie pierwsze są przystosowawcze i metodyczno – logiczne, uczą korzystania z systemu).
Te systemy szybko uczą też samodzielności, odwagi, umiejętności pracy indywidualnej, logiki, rozpoznawania i artykulacji sensu, oraz zaawansowanych technik myślowych, rozwiązujących problemy.
Właśnie w ten sposób najszybciej omija się niedrożny system, w swych prostych następstwach tak wielu zaniechań staczający całość oszukanej kultury w alkohol, wulgarność, tępotę i bierność.
.
Tradycyjna szkoła – to głównie pełen wątpliwości i obaw tradycyjny „szkolny” nauczyciel, któremu trudno się emocjonalnie z nadobfitością wiedzy zaprzyjaźnić: kiedyś była ona wąsko reglamentowana „podręcznikami” a egzekutor – priepodawatjelj był w takim systemie kluczową i niezbędną postacią, pilnującą egalitaryzacji opieranej o poziom minimum standardu. Rozwój „w górę” nie był adekwatnie wysiłkom premiowany; nauczyciel nic z tego nie miał. Reglamentacja wiedzy statuowała minima.
Tymczasem dziś całą wiedzę całego intensywnego naukowo życia człowieka można zmieścić na gwizdku za 20 złotych.
Coś z tym trzeba dla szkoły zrobić.
Czytała Pani moje wpisy u Misia?
Hej, co się stało? Zaniemówiły i pouciekały te dzielne kobiety??