moja zaprzyjaźniona pani architekt z gdyni stanęła kilka lat temu przed widmem bankructwa i zlikwidowania swej niewielkiej firmy, zajmującej się wystrojem wnętrz. powodem tej sytuacji była ciężko niedomagającą mama – osoba w zaawansowanym wieku. poruszająca SIȩ na wózku inwalidzkim i wymagająca ciągłej opieki.
wynajęcie polskiej opiekunki byłoby zbyt dużą wyrwą w budżecie. na szczęście istniały niegdysiejsze dzikie pola, częściowo tylko ucywilizowane. transformacja ustrojowa na naszych bardzo ongiś rozległych wschodnich kresach też została było zapoczątkowana kiedy rozpadł się „союз нерушимый республик свободных”, ale przebiegała o wiele niemrawiej niż w polsce i była o oczko, czy nawet kilka oczek mniej zaawansowana od naszej.
dzięki tej ospałości procesu dezintegracji światowej ex-potęgi polacy mogli zapoznawać się z owocami entuzjastycznie popieranej pomarańczowej rewolucji. pierwszymi ambasadorami bratniego kraju były ukraińskie sprzątaczki. wespół z innymi manualnymi profesjonalistami masowo ruszyły na polskie ziemie, pragnąc przekonać się jaka jest wartość w tych frazesów o przyjaźni, przełożona na wynagrodzenie za pracę w szarej strefie (najczęściej).
zwyczajowa stawka była niewielka, doradzono więc mej znajomej, by wynajęła ukraińską opiekunkę.
jako osoba słabo zorientowana w działaniu rynku tej półlegalnej pracy wyobraziła sobie, że najlepiej będzie załatwić sprawę za pomocą anonsu w gazecie. ogłoszeniodawczyni jest wszakże damą z nienagannymi manierami, wstydziła się więc napisać: „zatrudnię ukraińską pomoc domową”. zamiast tego w „dzienniku bałtyckim” ukazał się anons: „poszukiwana pomoc domowa z biegłą znajomością języka ukraińskiego”…
gdy przed kilkoma dniami przeżyliśmy ostrą europeizahę kijowskiego majdanu niepodległości, łącznie z pałowaniem manifestantów i ogólnym wzburzeniem, w polsce wystąpiła z brzegów wartka rzeka ukrainofilii.
niebywale wzrosła oglądalność telewizji, klikalność na portalach informacyjnych, a nawet czytelnictwo gazet i czasopism, choć jest ono związane z dużym natężeniem zwojów mózgowych, która to czynność od ładnych kilku lat przestała być modowa(excusez le mot) i spadła z topu….
z tej lekturooglądalności połączonej z masowym klikalnictwem wyłania się całkiem inny obraz gorących uczuć wobec naszych słowiańskich braci ze wschodu, nie wystarczy zatrudniać ich, ukradkiem, nie dopłacając i licząc jeszcze na wdzięczność za wyświadczane im przysługi. okazuje, że trzeba ich wpuścić do naszego domu, do naszej UE, bo dość już tego protekcjonalnego poklepywania po ramieniu ubogich ukraińskich krewnych – więc nawet pewien nader eurosceptyczny polskozbaw pojechał do kijowa, żeby ustawić się do zdjęcia, na którym wygląda jak przerośnięte dziecko przyszłego kandydata na prezydenta ukrainy (póki co jeszcze p/o mistrza wagi ciężkiej w boksie).
kiedy studiuje się polskie media, ma się nieodparte wrażenie, iż dzięki spontanicznemu porywowi polskich serc ukraina była o krok od członkostwa w unii, a brzydki janukowycz wzgardził naszą miłością. a przecież w odróżnieniu od gruzji i mołdawii ukraina nie jest gotowa na tę europejskość – jak z rzadka podnoszą co rozsądniejsi publicyści – ale nawet oni tracą z pola widzenia fakt, że podpisanie deklaracji o stowarzyszeniu jest początkiem, a nie zakończeniem procesu. polska stała się oficjalnym kandydatem do UE na szczycie unijnym w kopenhadze w roku 1993. rokowania i proces przystosowywania się do wymagań UE zajął10 lat i członkostwo nowych państw, łącznie z polską zostało ogłoszone, również w kopenhadze, nie wcześniej niż w roku 2002. potem trzeba było jeszcze przeprowadzić proces ratyfikacyjny wśród dawnych państw członkowskich, więc dopiero w roku 2004 polska zdołała wejść w sklad UE…
jeżeli prawdą jest – jak można wywnioskować z polskich mediów – że nasi ukraińskosłowiańscy bracia mogli teraz
do nas dołączyć, choć nie są gotowi i krok taki zdezorganizowałby całą unię, to powinniśmy im być wdzięczni, że tego nie zrobili…
dziękujemy! спасибі!
nathan gurfinkiel



To chyba nie miłość do Ukraińców, a raczej nienawiść do „ruskich” stoi za tym całym zamieszaniem.
„…tracą z pola widzenia fakt, że podpisanie deklaracji o stowarzyszeniu jest początkiem, a nie zakończeniem procesu…”
W dyskusji pod artykułem Azraela takie stwierdzenie padło.
„…nawet jeśli obali się obecnego prezydenta, to przyjecie Ukrainy do UE nie nastąpi w najbliższym dziesięcioleciu. UE stawia jednak wiele wymagań, których Ukraina w najbliższych latach nie spełni…”
Tylko, że na SO staramy się unikać „sensacyjności”, bo mamy delikatne żołądki, a emocje im szkodzą. Np i w towarzystwie są passé…
Anglik tak się ma do Polaka, jak Polak do Ukraińca… A ambasadorki Ukrainy (w przeciwieństwie do wielu ambasadorów) to dobrodziejstwo i zaciągnięty dług wdzięczności, który przyzwoitość nakazuje zacząć spłacać…
Mając z drugich, ale bliskich rąk ponad dziesięcioletnie doświadczenia z Paniami Wierą, Ołesią i Oksaną, opiekującymi się moimi nieszczęsnymi kolegami i koleżankami, wiem, że nie wiem co byśmy bez nich zrobili. Niestety tylko dwie z nich zdołały sobie w ten sposób dorobić trochę do swej przyszłej emerytury. Trzeci katolik nie miał widocznie na składkę do ZUS-u, więc ją przerobił na szarą strefę. Co zapewne ma miejsce w większości przypadków. Ale to jest krótkowzroczna głupota, bo tylko perspektywa długofalowa zapewnia solidność i uczciwość pracownika. One dostarczają nawet dublerki (z własnej wsi), jak muszą na urlop. Poza tym umieją robić gryczane bliny i inne takie. Ukraińska wiejska kuchnia jest równie niezdrowa jak nasza, ale wspaniała.
@Łukaszewski,a propos emocje:każda sroczka… Więc dopisałem w niedzielę do poprzedniego Gurfinkla naprawdę ładny komentarz, co jest na na temat i w dodatku nie mój własny. Ale przeleciało i nikt go nie przeczytał. A warto. Credemi!
@Pałasiński. Nie wiem kto Ci to podrzucił. W świetle moich osobistych kontaktów nie wydaje mi się to słuszne. Ale jeśli idzie Ci o tę miarę egzotyki, przeczytaj „Strasznego gościa” Kostka-Biernackiego. Ostrzegam: nie czytaj do poduszki.
Pałasiński, c.d.: a w drugą stronę, do Anglików? Do Szekspira nam bliżej , niż do Kochanowskiego, a Burgess i Graham Greene, to jak u nas w domu. (chyba, że mówimy o proletach). Ale i Ty, przypuszczalnie nie czytałeś poezji Johna Lennona (był bardzo mały nakład i żadna reklama). A nam do niego też bardzo blisko.