1. Pozostać
Trudno byłoby wyobrazić sobie rzecz bardziej oczywistej od tej, że demokratyczne państwo jest wspólną własnością jego obywateli. Że słowa Ludwika XIV: L’État c’est moi (państwo to ja) mają dziś charakter wyłącznie wdzięcznej anegdoty. Poruszył mnie przeczytany w „Rzepie” komentarz polityczny Andrzeja Stankiewicza i zamieszczone w nim zdanie: „Lider PiS chce zbudować Polskę na nowo, wedle własnej, oryginalnej receptury”; zdanie bynajmniej nie wydumane, lecz oparte na wielu wypowiedziach Kaczyńskiego. Wedle własnej receptury można ugotować bigos, można też po swojemu zbudować zamek w piaskownicy. Ale państwo wraz z jego obywatelami? Pamiętam irytację, jaką wywołało we mnie dość głupawe hasło, przy pomocy którego nieistniejąca już partia zaznaczała swą obecność: „Polska. Instrukcja obsługi”. Instrukcja obsługi dołączana do pralki czy aparatu fotograficznego – owszem, jak najbardziej. Ale do państwa? Któż by miał korzystać z takiej instrukcji? Tak czy inaczej była tam mowa o obsługiwaniu państwa, które już istnieje, nie zaś o budowaniu go na nowo.Skąd się biorą tak megalomańskie zamysły? Najprostsza odpowiedź mówi, że z przyrodzonej człowiekowi woli tworzenia. Wola tworzenia realizuje się zazwyczaj w sztuce – w literackim, muzycznym, malarskim czy teatralnym budowaniu rzeczywistości wyobrażonej, „sztucznej”. Potrzeba twórczości zaspokajana jest oczywiście także w realnym życiu, i to w przeróżny sposób – jako płodzenie i wychowanie dzieci, budowanie domu od fundamentów, wymyślanie nowych przepisów kulinarnych, oswajanie dzikiej natury (pokazuje to literatura amerykańskiego pogranicza), otwartość na nowe doświadczenia itp.
Wola tworzenia nabiera szczególnego charakteru wtedy, gdy jest podporządkowana ambicjom tak wielkim, że trudno byłoby odróżnić je od pragnienia boskiej nieśmiertelności. Pragnienia sławy oznaczającej trwałe istnienia w pamięci potomnych. O wieczności dzieła i jego twórcy pisał Horacy w jednej ze swych pieśni (Exegi monumentum), a po nim wielu innych, np. Juliusz Słowacki (Testament mój) czy Kazimierz Przerwa-Tetmajer (Evviva l`arte!). Okazuje się, że gwarantujących nieśmiertelność dokonań nie trzeba szukać w tak wysokich rejestrach. Znajomi, którzy otarli się o świat tzw. wielkiej polityki, opowiadali mi o poznanych tam, zapatrzonych w siebie ambicjonerach, którzy po kilku kieliszkach zupełnie serio zastanawiali się, czy mają już zagwarantowane miejsce w podręcznikach historii. Wspólnotowe TKM najwyraźniej oscyluje ku TKJ.
2. Receptura
Przepis poprzedza wykonanie. Ma charakter aprioryczny, zakłada coś bez oglądania się na fakty. To one mają dostosować się do tego, co postanowione. Jest receptą, czymś, co można tylko przyjąć (receptio). Apriorysta dekretuje rzeczywistość, chce, by wypełniła ramy programu, jaki dla niej przewidział. Tendencje do odgórnego regulowania różnych przejawów ludzkiego życia widać w wielu obszarach – i do każdego z nich wnoszą coś martwego. Tendencje te mogą się ujawniać w formie normatywów językowych (norma wzorcowa, norma użytkowa), prawnych, moralnych (kodeksy etyczne), obyczajowych (kanony przyzwoitości), politycznych (tzw. poprawność). Gęstość przepisów tego rodzaju sprawia, że od pewnego momentu rzeczywistość zaczyna przypominać matrycę z wytyczonymi ścieżkami, po których powinni (muszą) poruszać się ludzie. Matryca to matrix – macierz rozumiana jako urzędowy spis, wykaz obowiązków i powinności. Przeciwnicy apriorycznych sposobów regulowania rzeczywistości społecznej – przeciwnicy autorytaryzmu – wskazują, że podległy przepisom język staje się już tylko martwą jak łacina konwencją. Że rygoryzm prawny zawsze rozmija się z trudnymi do ogarnięcia mechanizmami życia, i że gdyby nawet karano śmiercią za rzucanie niedopałków na ulicy – i tak byłyby rzucane. Że posłuszeństwo etycznemu kodeksowi oznaczałoby, że podmiotem moralnych wyborów jest każdorazowo autor kodeksu, a nie uwikłany w konkretną sytuację człowiek. I tak dalej.Alexis de Tocqueville pisał, że prawa dyktuje większość, zaś podporządkowują się im wszyscy. Autorytaryzm pozwala mniejszości dyktować prawa większości, określać warunki legalności i wyznaczać ścieżki, na których może realizować się ludzkie życie. Te ścieżki mogą być zresztą pojmowane jak najbardziej dosłownie, jako dróżki będące elementem tzw. małej architektury. Doświadczam tego w niektórych fragmentach mojego miasta, gdzie aprioryczna, tłumiąca naturalne skłonności lokomocyjne struktura chodników – nieprzyjaznych, opartych na geometrii prostokątów – zmusza mieszkańców do posłuszeństwa wobec tego, co architekt wymyślił na rajzbrecie. Czesław Bielecki, sam architekt, mówi o pysznych „demiurgach przestrzeni”, takich jak Oscar Niemeyer (i większość modernistów), który sądził, że „[…] można narzucić ludziom pewien porządek społeczny i że można to zrobić również za pomocą architektury oraz urbanistyki”. Idea ta, dodaje Bielecki, zmierza do podporządkowania wolności jednostki niekontrolowanej przez nikogo władzy. Trudno zapatrzonego we własne wizje autokratę przekonać, że piękna warto szukać w życiu, a nie w harmonii form naniesionych na deskę projektancką. W Anglii i wielu innych krajach tworzy się alejki tam, gdzie wcześniej ludzie wydeptali swoje własne ścieżki.
Projekt nowej rzeczywistości jest w Polsce realizowany pod hasłem budowania nowej demokracji – bo demokracja nie musi być liberalna. A jednak musi. Ten przymiotnik jest w gruncie rzeczy zbędny, demokracja liberalna to tautologia. Pisał o tym Alexis de Tocqueville, pojmując demokrację raczej jako stan świadomości niż formę władzy. „Sens demokracji jest ściśle związany z ideą wolności politycznej. Przydać epitet rządu demokratycznego rządom, przy których nie istnieje wolność polityczna, to, zgodnie z naturalnym sensem słów, powiedzieć oczywisty absurd”.
Demokracja nieliberalna, zapoznająca wolność indywidualną, trójpodział władz i nie chroniąca mniejszości, jest jej pozorem – takim jak demokracja socjalistyczna czy „tutejsza demokracja” Putina. Demokracja z samej swej istoty jest demokracją ludzi wolnych, czyli obywateli. Pisał Monteskiusz, że to ustrój najtrudniejszy, wymagający od obywateli cnót politycznych, przedkładania dobra publicznego nad prywatne. Daje w zamian satysfakcję bycia podmiotem w polityce. Chroni też przed najgorszą z wojen – wojną domową.
3. Resentyment
Chęć porządkowania społecznej rzeczywistości według własnych wyobrażeń stanowi wyraz nieufności w stosunku do ludzkiego samostanowienia. Wyraża też przekonanie o wyższej niż powszechna kompetencji normodawcy. To jednak niepełny obraz. Osoba o skłonnościach autorytarnych łączy w sobie kompleks niższości z przekonaniem o własnej sile. Jej wola dominacji wyrasta z doznania niewygody, niepewności dotyczącej własnego miejsca na ziemi. Dlatego komunikuje się raczej z własną wyobraźnią niż z realnym, trudnym i budzącym niechęć światem. W ważnej scenie Sprawy Dantona Stanisławy Przybyszewskiej (akt II) Robespierre i Danton, sami w osobnym pokoju, wykładają swe racje wiedząc, że to ostatnia ich rozmowa. Nieprzekupny mówi o świecie porewolucyjnym wolnym od niesprawiedliwości i przemocy. Lekko podpity Danton – nie ukrywając pogardy dla pospólstwa – zwraca uwagę na nierealność tej wizji, na to, że prawdziwe pragnienia ludzi są zupełnie inne, i że nie da się ludzi uszczęśliwić poza ich wolą.Normodawca wyobraża sobie i projektuje taką rzeczywistość, w której poczuje się bezpiecznie, gdzie jego słabości staną się zaletą. Tyle tylko, że realizacja tego projektu nie uwolni go od traumatycznych zaszłości. Max Scheler (Resentyment i moralność) opisuje wewnętrzny stan takiego człowieka. „Zawiść, złośliwość, utajona żądza zemsty osadzają się na dnie duszy, oderwane już od określonych przedmiotów; jako jego trwałe nastawienie kierują instynktownie jego uwagę, niezależnie od własnej woli, na takie zjawiska otaczającego świata, które mogą dostarczyć pożywki dla typowych form wyładowania tych namiętności”. Ulepszacze świata, mówi jeden z aforyzmów Wytautasa Karaliusa, ulepszają świat bez ulepszenia samych siebie.
4. Pycha
Wiele opowieści symbolicznych mówi o fatalnych skutkach pysznego równania się z bogami. Ludzką pychę uosabia między innymi Nemrod, władca Mezopotamii. Namawia poddanych do budowy wieży sięgającej nieba, na co ci chętnie przystają. Historyk Józef Flawiusz pisze, że Nemrod wprowadzał stopniowo rządy despotyczne, chcąc odwrócić uwagę ludzi od Boga i zająć jego miejsce.Ten, kogo wypełnia pycha, jest maksymalistą. Kieruje się zasadą: wszystko albo nic, żadnych stanów pośrednich. Dialog i gotowość do uznania racji przeciwnych jest dla niego wyrazem zgubnego kompromisu i zapowiedzią klęski. Ewolucyjne poprawianie świata byłoby świadectwem budzącej odrazę kontynuacji.
Bolszewicy wycinali z dawnych fotografii sylwetki niewygodnych dla siebie osób. Prezydent Andrzej Duda w przemówieniach związanych z podpisaniem porozumień sierpniowych ani razu nie wymienił nazwiska Lecha Wałęsy, który je podpisywał. Dla maksymalisty jedynym sposobem realizowania projektu politycznego jest strategia rewolucyjna – rozpoczęcie od punktu zerowego. Dozwolone stają się wszelkie środki, jeśli służą stłumieniu kontrrewolucji. Jarosław Kaczyński póki co poprzestaje na słowach, mówi o organizatorach społecznych protestów, że są to resortowe dzieci wpisujące się w tradycje zdrady narodowej. Robespierre szukał mocniejszych środków, wybierał terror jako wyraz sprawiedliwości. Mówił że jest on „konsekwencją ogólnej zasady demokracji dostosowaną do najpilniejszych potrzeb naszego państwa”. Louis Auguste Blanqui określał Robespierre’a jako osobowość destrukcyjną i samolubną: „gdy żądał rezygnacji z osobistych pragnień, to jedynie po to, by składano je na ołtarzu jego własnej dumy”.
Tak, pyszność wyrasta z próżności, megaloman to narcyz. Wybujałe ego z trudnością potrafi znaleźć coś poza sobą. W teatrze o takich ludziach mówi się, że zakochują się w sobie z wzajemnością. W mocniejszej wersji – że, excuzes le mot, staje im do środka. Jest to stan poniekąd związany z istotą aktorstwa, a warto pamiętać, że każda sytuacja publiczna czyni z człowieka aktora. Aktor – pisał Edward Gordon Craig – „wpatrzony jest w samego siebie. Bezwiednie rozkoszuje się wizją własnej osoby jako głównej i centralnej postaci”. Dlatego w miejsce próżnego kabotyna wymyślił dla sceny postać nadmarionety.
Widomym świadectwem próżności jest otoczenie. Wspomniany wcześniej Ludwik XIV pozostał w pamięci jako Król Słońce (le Roi-Soleil); nie znaczy to jednak, że domagał się czci. Przeciwnie, gardził pochlebcami i oddalał ich od siebie, natomiast poważnie liczył się ze zdaniem krytyków.
Myślę teraz o otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego, o hołdach, jakie bez skrępowania, z dobrotliwym uśmieszkiem przyjmuje nie tylko od otaczających go na co dzień dworaków, ale i od ludzi obdarzonych bądź co bądź tytułami i pełniących państwowe stanowiska prezydenta, premiera, ministrów. Widać, że czuje się Prezesem – słowo to oznacza w łacinie (praeses) obrońcę, władcę, namiestnika. Czy widział Misia Stanisława Barei? Scenę z trenerem klubu Tęcza, Wacławem Jarząbkiem, śpiewającym: „Łubudubu, łubudubu, niech żyje nam prezes naszego klubu? Albo Dyktatora Charliego Chaplina, jego końcową przemowę w tym filmie?
Postscripta.
1. Rozdęte ego widać też u polityków, który powinni być szczególnie skromni. Ryszard Petru określa się, nie wiadomo na jakiej podstawie, jako lider opozycji. Grzegorz Schetyna za bieżące zadanie uznaje odebranie Petru tego miana. Też zakochali się każdy w sobie z wzajemnością? Schetyna mówi o możliwości wyprowadzenia na ulicę miliona ludzi, co pokazuje, że zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością.
Obydwaj powinni wyzbyć się chłopaczkowatych ambicyjek i zobaczyć rzeczy ważne. Spotkać się i choćby wysłuchać ze zrozumieniem Adriana Zandberga. Grzegorz Schetyna pokazałby, bez wątpienia trudną dla siebie, obywatelską dojrzałość zapraszając do współpracy Donalda Tuska, który tak paskudnie go upokarzał.
2. Styl niedawnych wypowiedzi prof. Piotra Glińskiego pokazuje, że spodobało mu się tu gdzie jest, że umościł się w nowej funkcji wyzwalając się z klatki akademickich jałowości. Karol Marks mówił o filozofii mającej zmienić świat i na mówieniu (pisaniu) poprzestał. Wielu intelektualistów, poczynając od Platona, ulegało pokusie zamiany myślenia na bezpośrednie działanie. W niedawnej przeszłości zrobił tak Martin Heidegger. Nie porównuję ich – rektora uniwersytetu we Fryburgu i wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego – wyborów. Tym bardziej nie zestawiam rangi myślowej obu tych postaci.
Andrzej C. Leszczyński



Ryszardowi Petru obecnie jak najbardziej należne jest miano lidera opozycji. To oczywiste, że jednego z liderów parlamentarnej opozycji.
skoro już snujemy porównania z louis quatorze, to warto przypomnieć, że nie był on człowiekiem tak tragicznie pozbawionym stylu jak nasz mały PiSudski z żoliborza.
za panowania ludwika XIV modną zabawą paryskich elegantek były wyścigi wolantów i kabrioletów i ulice stały się niebezpiecznym miejscem.
król słońce łatwo i w eleganckim stylu uporał się z groźną sytuacją.
pewnego dnia ukazał się edykt monarszy, głoszący że odtąd prawo do powożenia pojazdem konnym będą miały tylko te damy, które osiągnęły już „l’âge de raison.”
nazajutrz po ukazaniu się edyktu ustała plaga wyścigów i przechodnie mogli znów poczuć się bezpiecznie.
tekst, który przypomniał mi styl załatwiania spraw przez oświeconego, choć nie zawsze łagodnego monarchę, zilustrowany jest słynnym portretem pędzla hyacinthe’a rigaud. zastanawiam się co mógłby wykrzesać najzdolniejszy nawet artysta z figury i rysów twarzy dzisiejszego głównego polaka najwyższego sortu
Jezus Maria – TYLKO NIE TO ! portret głównego Polaka najwyzszego sortu w kazdym biurze,klasie szkolnej – niesiony tryumfalnie na miesięcznicy???? błeeee
Ja tez bym tak nie potępiała Ryszarda Petru. Jak dotąd robi dobre wrażenie dynamicznego, nowoczesnego polityka, który wie, co mówi i wreszcie nie robi ze mnie balona swoimi wypowiedziami. Ale zobaczymy. Natomiast racja „w temacie” Schetyny: nie dość że znowu dali się podsłuchać, albo jakiegoś trojana wpuścili, to program opozycji wg Grzesia to ulica z tym milionem ludzi i kościół. Nie lubię używac słów ani nikogo obrażać, ale nie byłoby źle, gdyby ten program został mocno zrewidowany…
I cały czas mamy ten postaw sukna, co to go każdy w swoja stronę ciągnie… od stuleci. Nikt sie nie chce opamiętać?
Co zaś do artykułu – świetny, naprawdę gratulacje. Znakomite studium manii wielkości a la prezes Polski. Dziękuje i proszę o ciąg dalszy. Mnie bardzo intryguje, jakimi metodami mozna było osiągnąć taką podległość zdawałoby sie rozsądnych ludzi, jaki to aparat zorganizował? – szukam odpowiedzi na te pytania, ale to chyba za dużo lwów na mój głów. Już nie tyle chodzi mi o odbiór społeczny, ponieważ na negacji juz kilka typków sie wywindowało, ale sam mechanizm, który doprowadził starszego pana na takie szczyty. Wciąż wydaje mi się, że to jakaś nierzeczywistość, jakiś film SF, sen wariata, że to niemożliwe…
Ale do tej pory podsłuchac sie nie dali!!, a nowy główny policjant szydzi z wyposażenia gabinetów strąconego generała policji!!! – bo nie dał się podsłuchac może? Kino!
Jeszcze raz dzięki, także za inspiracje.
@gurnatko, mówisz – masz.
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/Luj%20de%20Pologne%201.jpg
mocno śliczne – merci bien, mon cher hyacinthe!
Czekaj, lepsze cienie mu położymy 🙂
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/Luj%20de%20Pologne%201.jpg
Leontyna – „Mnie bardzo intryguje, jakimi metodami mozna było osiągnąć taką podległość zdawałoby sie rozsądnych ludzi, jaki to aparat zorganizował? ”
Na swój użytek mam odpowiedź następującą. Otóż kiedyś profesor psychologii Zimbardo podzielił losowo grupę studentów na strażników i więźniów. Po kilku dniach strażnicy tak weszli w swoją rolę, tak zaczęli znęcać się nad swoimi kolegami z grupy więźniów, że profesor z obawy o bezpieczeństwo przerwał eksperyment. I na podstawie tych obserwacji wysnuł teorię, że w sprzyjających warunkach, gdy „odpowiednio” to wytłumaczyć, uzasadnić, każdy może stać się oprawcą.
Więc ja tak sobie myślę, czy zachowanie wielu posłów PiS /pomijając tych załganych, zaprzedanych karierowiczów z najbliższego kręgu furerka/ nie tłumaczy się, przynajmniej w jakiejś części, tym mechanizmem z eksperymentu Zimbardo.