2017-10-08.

Lata zajmowania się historią nauczyły mnie patrzeć chłodno na rzeczywistości oceniać ją wg ogólnie przyjętych w metodologii kryteriów.
Dziś mam wrażenie, że w zasadach przyjętych w rozumowaniu tzw. normalnego człowieka zabrakło jakichś elementów. Przyzwyczajony do tego, że wszelkie konflikty od wewnętrznych do wojen kontynentalnych wybuchają wtedy, gdy ktoś ma w tym interes zaczynam odczuwać dyskomfort niezrozumienia świata, na którym żyję.
Jaki interes ma Kim prowokując konflikt z USA? Oczywiście może być nim potrzeba ochrony przed własnymi poddanymi z trudem znoszącymi coraz gorsze warunki życia pod jego rządami. Bywało już tak w historii, że tyrani w obawie przed buntem poddanych wywoływali wojnę, która przekierowywała frustracje na zewnątrz i bez względu na wynik ratowała skórę władcy. Czy tak jest w tym przypadku? Za mało wiemy o północnokoreańskim społeczeństwie, by stwierdzić to kategorycznie. A skoro tak, to znaczy, że nic nie wiemy.
To co mnie w tym wszystkim przeraża, to doniesienia mediów, skupiające się na tym czy Kim nienawidzi Trumpa, i czy Trump pokazał język Kimowi. Mniej więcej ten poziom.
Wynik wyborczy AfD w Niemczech może być zrozumiały do pewnego stopnia, ale tylko w Niemczech. Tymczasem w Polsce ruszyła lawina komentarzy cieszących się z tego wyniku i… popierających głoszone przez tę partię hasła!
Nienawiść do Angeli Merkel, zdecydowanie najżyczliwszego Polsce kanclerza wszechczasów budzi więcej niż zdumienie. Wygląda to na radość samobójcy, że wreszcie są warunki do samounicestwienia się. Wydawałoby się, że dobre stosunki z Niemcami leżą w żywotnym interesie tysięcy pracujących tam Polaków i ich rodzin zasilanych emigracyjną kasą. A jest odwrotnie. Polscy internauci nie kryją radości, że oto pojawił się ktoś kto „zaora Makrelę”, jak zwykli nazywać panią kanclerz.
Polskiemu rządowi udało się bez większego trudu obudzić w rodakach antyniemieckie nastroje tzw. reparacjami, czyli argumentem nie mającym szans powodzenia, szczególnie w obecnej wewnątrzniemieckiej sytuacji.
Albo rodacy są tak głupi, że nie widzą, iż niczego nie uzyskają, a do stracenia mają wiele, albo dochodzi do tego czynnik wymykający się rozumowaniu ograniczonego człowieka, za jakiego zaczynam się uważać.
Gdybym miał poważnie traktować wypowiedzi tzw. zwykłych ludzi licytujących się „ile dostaniemy na rękę” – byłbym naprawdę przerażony. Na razie jestem przerażony poziomem umysłowym tych ludzi, z których składa się polskie społeczeństwo, „coraz lepiej wykształcone” jak jeszcze do niedawna zwykło się mawiać.
Jestem w stanie zrozumieć potrzebę wroga u rządzących, szczególnie takich jacy nam obecnie przypadli w udziale, ale jaki interes ma zwykły Kowalski w tym, że w Niemczech będziemy coraz niemilej widziani, coraz trudniej będzie nam prowadzić z nimi interesy i to w czasie kiedy chyba po raz pierwszy w historii mamy dodatni bilans w handlu z BRD? Konsekwencje pogorszenia się naszych relacji uderzą i to boleśnie właśnie jego i to mocniej, niż się spodziewa. Dlaczego więc?
Niewątpliwie jakąś rolę odgrywa w tym wszystkim retoryka „walki o Polskę” szeroko stosowana przez partię szkodników, którzy dorwali się do władzy. Niewątpliwie dużą rolę gra edukacyjne dno, które nie nauczyło Polaków, że władza wybrana demokratycznie nie może pozwolić sobie na wszystko. Przykład demokratycznie wybranego Hitlera jakoś nikomu niczego nie mówi.
Argument, że zostali „wybrani przez naród” działa w sposób bezwzględny w umysłach często i tych, którzy nie są ich zwolennikami.
To co może zdumiewać, choć można znaleźć rzeczywiste przyczyny takiej postawy, to łatwość nabierania się na tę retorykę „walki” u ludzi, którzy wojnę oglądali tylko na ekranach telewizorów. Hasła niezależności, suwerenności i robięcochciejstwa znajdują naprawdę wielkie rzesze zwolenników.
Podawałem kiedyś swoim słuchaczom taki przykład: Jagiełło zwyciężył pod Grunwaldem, z którego to powodu do dziś puchniemy z dumy jak pawie napychane kasztanami. Sobieski pokonał Turków pod Wiedniem, co szczególnie trafia dziś do przekonania wszystkim antyimigranckim umysłom.
Jak to więc możliwe, że żaden z nich, a syn Łokietka Kazimierz nosi w naszych dziejach przydomek Wielkiego? Jakąż to on wygrał wielką bitwę? Jakież zwycięskie wojny prowadził?
Przydomek Wielkiego jako jedyny (Chrobremu przypisuje się go od stosunkowo niedługiego czasu) nosi król, który zasłynął z zagospodarowywania kraju i budowania jego, owszem – potęgi, ale gospodarczej!
Naprawdę tak wiele trzeba, by się nad tym zastanowić? Żadnego wniosku?
Czy ktoś uczy tego nasze dzieci i wnuki w szkołach?
Chyba, że komuś zależy na tym, by tego nie uczyć, co dowodnie widać po nowych podręcznikach do historii. A jeśli tak, to dlaczego?
A może to nie „ciemny lud”, a my nie uczymy się niczego?
Obserwowałem ostatnio Kongres Kobiet i jedno mnie uderzyło. Jakoś nie dostrzegłem ani zachęt, ani pomysłów stricte edukacyjnych, które mogłyby zmienić nieco proporcje poparcia dla poglądów prezentowanych i wspieranych przez władzę, a są to przecież poglądy cofające nas jeśli chodzi o prawa kobiet dalej niż I wojna światowa, będąca w tym względzie rewolucją na skalę światową.
Zwróciłem na to uwagę, ponieważ drugi już rok wykładam gdyńskim seniorom temat „Historia kobiety”, a pierwszy sezon tego tematu zaowocował wieloma zaskakującymi spostrzeżeniami dotyczącymi tego tak wrażliwego problemu.
Ze strony organizacji kobiecych nie widzę tego zainteresowania i na co dzień media prezentują nam co bardziej bojowe tzw. feministki rzucające hasła ni w pięć ni w dziesięć, kiedy tylko wydają się im dostatecznie nośne i bojowe – co może zaowocować ich własną popularnością w pewnych kręgach, ale ani o krok nie posunie sprawy do przodu.
Systematyczna, metodyczna nauka o problemie nauczyła i mnie i moich słuchaczy, że taki przedmiot powinien znaleźć się w szkołach średnich, a ponieważ chwilowo nie ma na to szans, to przynajmniej w programie szkoleniowym organizacji kobiecych.
Czy nikogo z nich nie interesuje dlaczego w takim np. Sumerze ponad 5 tysięcy lat temu kobieta miała większe prawa niż Francuzki u kresu XIX w.?
Jak to się działo, że w kojarzonej przede wszystkim z wojną Asyrii, a więc wydawałoby się – zdominowanej przez mężczyzn, to kobiety trzymały w łapkach rzeczywiste stery kraju rządząc jego gospodarką? Tysiące tabliczek klinowych zawiera dokumenty międzynarodowych firm handlowych kierowanych przez asyryjskie kobiety, które z racji tego miały w tym wojowniczym państwie status, o jakim pomarzyć może współczesna Polka.
XVI wieczna Holandia – niektóre miasta tak zdominowane przez kobiety, że to mężczyźni musieli walczyć o równouprawnienie. Dlaczego? Jak to się działo?
Nic w dziejach ludzkości nie dzieje się przecież bez przyczyny.
Kogoś to interesuje? Organizacji kobiecych najwyraźniej – nie.
A szkoda, bo szukając rozwiązania tych zagadek można dojść do ciekawych wniosków, także praktycznych, a mianowicie – jakie hasła są do zrobienia od zaraz, a jakie trzeba odłożyć w czasie i dlaczego.
Poprzedni rok nauczył moich słuchaczy i mnie, że tzw. prawa (czyjekolwiek) to nie jest kwestia poziomu cywilizacyjnego, ale stylu życia danego społeczeństwa i wkładu jaki wnosi każdy z jego członków.
Kiedyś na SO podawałem prosty przykład: gdyby kobiety szerszym frontem wstępowały do partii politycznych, to zdominowałyby je bez trudu, bo jest ich w społeczeństwie więcej, niż mężczyzn. Konsekwencje? Ano takie, że to one decydowałyby o losach całego naszego społeczeństwa. Przecież mają prawo zająć się tymi tematami, mają prawa wyborcze. Ale tak się nie dzieje. No i nic się nie zmienia.
Hasła sztucznych konstrukcji społecznych jak np. parytety, nadal wybrzmiewają u nas donośnie, choć są bzdurne z samej zasady (wystarczy odrobina wyobraźni), a praktyka zagraniczna zdążyła już dawno je skompromitować.
U nas wciąż mają się dobrze.
No więc jak? Uczymy się czegoś czy nie?
Pytanie jest o tyle istotne, że w ostatnich, jakże gorących dyskusjach nad naszą kartoflaną władzą i stanem umysłów wciąż szeroko popierającego ją społeczeństwa, mało zwracaliśmy uwagę na jeden drobiazg.
Sukces obecnej nie tylko ekipy, ale i licznych grup społecznych nie wziął się z nikąd. Jednym z istotnych wg mnie czynników była właśnie od lat prowadzona edukacja. Rozmaite Kluby (choćby „Gazety Polskiej”, ale nie tylko) prowadziły tę edukację w oczekiwanym przez siebie kierunku. I ta praca trwała przez wiele lat, im też to nie przyszło z dnia na dzień.
Czym odpowiadaliśmy na te ich wysiłki? Pogardliwym prychnięciem, nie zawsze wybrednym żartem itd.
Nie stworzyliśmy niczego podobnego, czyli mówiąc krótko – oddaliśmy pole.
No to jak to się mogło skończyć?
Wiem, nie jest prosto zaczynać od zera. Ale jeśli mamy mieć jakąś nadzieję na przyszłość, jeśli mamy wierzyć, że Polska będzie krajem z przyszłością to nie ma innego wyjścia jak zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Nie liczmy zanadto na partie polityczne, niechęć do nich u przeciętnego Polaka wzrasta i raczej nie spodziewałbym się sukcesów projektu edukacyjnego prowadzonego pod egidą którejś z nich.
Skoro tzw. prawa strona potrafiła się na to zdobyć, to inna nie?
No, chyba że nie, ale wtedy może dajmy spokój narzekaniom i urządzajmy się jak się da najwygodniej.
To też jest jakieś rozwiązanie, prawda?
Aby nie być jedynie pokrzykiwaczem z ciepłego fotela, jestem w trakcie negocjowania warunków prowadzenia takiego kursu w moim mieście.
Nie wiem czy wszystko się uda jak bym chciał.
Ale spróbować trzeba, jeśli mam spokojnie patrzeć w lustro.
Czego i wszystkim czytelnikom życzę.
Jerzy Łukaszewski

To wszystko co Pan pisze to prawda. gorzka prawda ale tak właśnie u nas jest. Należy Pan, Panie Jerzy do klubu realistów co u nas rzadkie.
Gorycz jaka wiąże się z przyjęciem takiej prawdy tkwi w tym, że propozycje edukacyjne to ten typ działań, których skutki okażą się po latach, po wielu latach. Programy tworzone na tu i teraz będą słabo przystawalne do rzeczywistości świata za dwadzieścia czy więcej lat.
Czy zgodzi się Pan, Panie Jerzy, że trzeba równolegle prowadzić szkolenia, „robić” edukacje i podejmować działania na scenie politycznej, tu i teraz, nawet wtedy gdy wydaje się, że nic się nie da, że nie ma z kim, ze nie ma sensu
Co robić gdy wydaje się, że nic się nie da zrobić – to jest wyzwanie
Niech każdy robi swoje a może coś z tego będzie – teraz, za rok, za trzy a nie za te przysłowiowe dwadzieścia Prezesa Polski co taką zarysował perspektywę
Z przykrością stwierdzam, że nie byłbym w stanie dojeżdżać z Krakowa na pański kurs. Nie tylko zresztą ja. Czy nie byłoby dobrym pomysłem publikowanie filmów z tych zajęć w sieci, choćby ogłaszanych na S.O.?
Panie Jerzy, proszę o informacje na temat kursu. Pozdrawiam, Gdynianka.
Obecnie prowadzone są negocjacje w/s udostępnienia sali. Powinienem coś wiedzieć w ciągu tygodnia. Co do nagrywania, to nie mam pojęcia jak to się robi. Jak już będę wiedział gdzie i kiedy to poproszę fachmanów, może mi podpowiedzą.
Artykuł rewelacja!!! Próbuję stworzyć dokształcanie w moim powiecie Piaseczno- dam znać, jak to wychodzi.
Natomiast czy masz jakieś linki do tej dominacji kobiet w Holandii w XVI w?
Nawet wcześniej 🙂 Tu masz taki popularny skrót, trochę „ciekawostkowaty”, ale od czegoś trzeba zacząć.
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2011/10/08/sredniowieczne-miasto-kobiet-feministki-w-xiv-wiecznej-brugii/
Literatura tematu jest dość bogata, bo tamtymi terenami zajmowało się wielu, także naszych historyków.
” Co do nagrywania, to nie mam pojęcia jak to się robi.”
To proste. Skoro Pan pisze o edukacji, to łatwo się wyedukować. Trzeba zapytać najbliższego ucznia szkoły średniej, a najlepiej uczennicę. Oni/one to robią masowo, po czym „wrzucają” gdzieś (nie wiem, gdzie), po czym oglądają do woli, zaś każdy pełnoletni może pójść do wiezienia za oglądanie ich produkcji. Panie Jerzy, niech Pan pójdzie na przeszkolenie do tej postępowej części społeczeństwa. W ramach odpłaty może Pan im zaproponować uczestniczenie w Pana wykładach. Niech Pan im powie, ze za przyjście na Pana wykład można wylecieć ze szkoły albo dostać ekskomunikę, co na pewno jest prawdą. Niektórzy/niektóre poczują się zachęceni i może przyjdą i pomogą w nagrywaniu. A potem „wrzucą” tam, gdzie Pan nie ma dojścia, i tak się (może) zacznie. Miejmy nadzieję.
Wie pan, ja jestem zdania, że nie można znać się na wszystkim 🙂 I nie mam zamiaru. Oczywiście, że poszukam kogoś kto to umie i będzie chciał pomóc. Co zaś do pomocy, to muszę powiedzieć, że czytelnicy SO z Gdyni są bardzo konkretni i rzeczowi 🙂 Już mam ofertę pomocy ze strony jednego z nich, co napawa mnie ogromnym optymizmem.
Z cichym westchnieniem stwierdzam, ze znowu Pan nic nie zrozumiał. Przecież chodziło o uczennice.
Panie, Jerzy, Pan nie rozumie, dlaczego „oni” wygrywają? A przecież to takie proste. Czy Pana nie zastanawia, ze w autobusach i na przystankach dość łatwo zauważyć ślady działania ludzi, którzy z własnej woli i zapału rżną i niszczą szyby i siedzenia? Zaś dużo trudniej zauważyć ślady tych, którzy z własnej woli (tzn., nie na etacie) przyjdą i posprzątają? No, właśnie. To się nazywa „druga zasada termodynamiki”, która mówi (cytuję z pamięci) że „przyjemniej jest dokopać niż pogłaskać”. Oni mają wielką, ogromną, niekłamaną przyjemność z dokopania. A także z zabronienia, zakazania, pogonienia, i rozgonienia. Oczywiście, zakazania innym. Zakaz handlu w niedziele najlepiej smakuje, jeśli samemu można w niedziele pójść na melinę i kupić to, co i trzeba. Nakazywanie moralności najlepiej smakuje, jeśli samemu można wsadzić ministrantowi to, co trzeba, tam, gdzie trzeba. Pilnowanie praworządności najlepiej smakuje, jeśli samemu pobiera się regularna i wysoką zapłatę ze SKOKów. I tak dalej. Nie muszę chyba mnożyć przykładów, bo pchają się same.
Pan by chciał, żeby społeczeństwo kierowało się rozumem i altruizmem, które się w zasadzie opłacają, jak to pokazuje historia rozwoju cywilizacji. Ale teraz do głosu doszła ta warstwa społeczna, która uważa, ze rozum jest atrybutem frajerów. I wie Pan co? Oni mają rację. Z ich punktu widzenia Pan jest frajerem, któremu można zabrać. Na przykład, zabrać emeryturę, albo i mieszkanie. A potem można sie w Pana mieszkaniu rozgościć i oglądać Pana z na materacu pod śmietnikiem. I wie Pan co? Dobrze będzie, jeśli skończy się tylko na tym. Bo mi się coś wydaje, ze po Rosjanach, Niemcach, i Serbach teraz przyszła kolej na Polaków. To Polacy niedługo będą pokazywać światu, na czym polega barbarzyństwo.
A wszystkiemu winien jest Kościół.
Szanowny Panie Jerzy,
– Kim nie zmierza do małej wygranej wojny. Zresztą, jakoś nie mogę sobie przypomnieć dyktatury, której by taka wojna pomogła. Pamiętam natomiast junty w Grecji i w Argentynie, którym te wojny zaszkodziły. Ostatecznie. I Kim, który uczył się czegoś w Szwajcarii to wie. Wie też, że w jego przypadku nie wchodzi w grę żadna mała wojna, tylko totalna katastrofa, raczej nuklearna. On stosuje strategię Szwajcarii; żeby potencjalnemu napastnikowi nie kalkulował się atak. A przy obecnym układzie sił i nowoczesnym uzbrojeniu tylko rakiety z nuklearnym ładunkiem dają mu takie zabezpieczenie. Jeśli nie zwariuje, czego nie można wykluczyć, to nie uderzy. Może zacząć szantażować, żądać tego i owego i to już by było wariactwo.
On już wyciągnął zawleczkę z granatu i trzyma go, przyciskając łyżkę do korpusu. Długo tak może?
– Społeczeństwo nie składa się z profesorów prawa państwowego, ani nawet ze średnio rozsądnych ludzi, lecz z przestraszonych człowieczków. To powiedział i wykorzystał Hitler. Nie absolutyzował bym tego w odniesieniu do Polski 2017, ale jest coś z tego na rzeczy. Tyle, że wystarcza na to co mamy. Chwilowo, lecz nie wiemy jak długo ta chwila potrwa. Można cały czas oszukiwać jednostki. Można przez jakiś czas oszukiwać wszystkich. Ale nie można przez cały czas oszukiwać wszystkich. To z kolei – Lincoln.
W roku 1958 byłem przez parę miesięcy młodszym archiwistą w Archiwum Akt Nowych w Warszawie, do którego akurat przywieziono archiwum Paderewskiego ze Szwajcarii. Siedziałem nad jego korespondencją. Czego do niego nie wypisywano! Ktoś przeprowadzał dowód, że on to właśnie owo CZTERDZIEŚCI CZTERY. Ktoś inny pisał, że te 44 wcieliło się w niego i Piłsudskiego i że obaj stanowią JEDNIĘ. Słowo „jedność” było nazbyt trywialne. I nie było to kuriozalne podejście w II RP.
I myślałem wówczas, że jest jak jest, bo już, po studiach w Moskwie, stać mnie było na krytyczne podejście do rzeczywistości, ale sądziłem, że po doświadczeniu wojny i tego co było potem, przynajmniej nie ma w obiegu takich bredni. No, może stanowią jakiś margines wśród tych co pisywali do Paderewskiego, Żyli jeszcze w tym czasie.
Teraz wiem, że te brednie nie mogły się tylko ujawnić. Są! I nigdy nie mogły być tak rozpowszechniane jak teraz. Już nie mówię tylko o blogach i mailach. Co chwila przy jakimś linku wyskakują dziesiątki filmów i filmików, sugestywnie podających niesamowite brednie. Przed chwilą dowiedziałem, się że we Wrześniu mieliśmy zająć Berlin, ale żadnej wojny w gruncie rzeczy nie było, bo dowódcy, w tym Rydz Śmigły, już drugiego września uciekli do Rumunii, gdyż byli masonami, a masoneria zaplanowała upadek Polski.
No i mocną pozycję zajmuje antysemityzm. Taki, że to jest zgoła Der Stuermer.
– To co pan pisze o ruchu kobiet – sama prawda. Pisałem to kiedyś i może znajdę, by podać link, jak to się robi w USA. Tam, przy Demokratach, powstała fundacja która szkoliła kobiety chcące wejść do polityki, promowała je w kampaniach i zbierała na to pieniądze. Analogiczną strukturę zrobili Republikanie. Udział kobiet w Izbach i na wszelkich stanowiskach publicznych powiększa się. Kobieta była już sekretarzem stanu i kobieta zebrała więcej głosów w wyborach prezydenckich niż jej konkurent, Trump.
Odnoszę wrażenie, że ruchowi kobiet, podobnie jak ruchowi LGBT i wszelkim ruchom radykalnej lewicy – wykreślam słowo „lewactwo” – bardziej chodzi o sam ruch, o samorealizację niż o konkretny cel do osiągnięcia. Pewnie robię się monotematyczny, ale myślę, że wszelkie te ruchy mogły by już zaprzestać skarg na III RP, w tym na Tuska, za to czego dla nich, tych ruchów, nie zrobiono. I raczej pomyśleć czego dla nich nie zrobi i co im zrobi PIS, a następnie wyciągnąć z tego praktyczne wnioski.
Tyle do pana, panie Jerzy. A teraz chcę powiedzieć panu Zbyszkowi 123 i wszystkim innym, że gorąco popieram jego postulat. Długi marsz, praca u podstaw, jak najbardziej. Ale, właśnie jak pan postuluje, to nie powód, żeby zbierając siły, planując posunięcia, odpuścić sobie bieżący udział w polityce, . Cokolwiek teraz obronimy i cokolwiek uda się nam osiągnąć, tego już nie trzeba będzie wydzierać w bliższej i dalszej przyszłości. Nie czekać na polskiego Macrona, tylko tak kombinować, żeby w przyszłym roku obronić samorządy, a za dwa lata odsunąć PIS od władzy. Być może szanse na to są niewielkie. Lecz jeśli nie będzie się tak działać, to nie ma żadnych!
Dixi
–
JŁ > „Jestem w stanie zrozumieć potrzebę wroga […] ale jaki interes ma zwykły Kowalski […] Dlaczego więc?”
Te niemce nas mordowały a patrz jak teraz im bogato… A niech im tak wyzdycha!
Pis Kowalski właśnie nie ma żadnych interesów z Niemcami. Co więcej, Pis Kowalski nie może ich mieć, bo języków nie zna, bo arytmetyka trochę kuleje jak to na kacu, bo przyszedł inkasent po ratę od chwilówki… A jak już Pis Kowalski ma rozpoznanie „interesu” to ma je całkiem swojskie: ten taki owaki sąsiad do bauera jeździł a teraz chemią z furgonu niemieckimi proszkami handluje i samochód drugi kupił i w ogóle zaprzaniec zdrajca taki. A niech mu tak wyzdycha!
Dlatego.
Innymi słowy: deprecjonowanie nieosiągalnego dobra jest jednym z podstawowych mechanizmów utrzymywania dobrego samopoczucia Pis Kowalskiego.
JŁ> „Konsekwencje pogorszenia się naszych relacji uderzą i to boleśnie właśnie jego i to mocniej, niż się spodziewa.”
Pis Kowalski nie jest w stanie przewidzieć poniedziałkowych konsekwencji sobotniego picia do późnej niedzieli, a szanowny Autor wymaga od niego rozumienia polityki międzynarodowej?
Poza tym, „konsekwencje pogorszenia się naszych relacji” będą przecież bezpośrednio dowodziły geniuszu Najwyższego Przywódcy, który zawsze wiedział, że Niemcy są źli. Nieprawdaż?
Apropos edukacji – uczmy młodzież, żeby nie rządzili nami tytani intelektu.
Jak z obrazka
Punktem wyjścia winno być:
„Na razie jestem przerażony poziomem umysłowym tych ludzi, z których składa się polskie społeczeństwo, „coraz lepiej wykształcone” jak jeszcze do niedawna zwykło się mawiać.”
Z tym „lepiej wykształcone” nie przesadzałbym. Mamy masowe nie wykształcenie, lecz rozdawnictwo wszelakich dyplomów. A z drugiej strony, odsetek profesorów, doktorów i czego tam jeszcze w społeczeństwie sam z siebie też niczego nie gwarantuje.
Mały komentarz do artykułu Autora
Całkiem sporo lat temu jeden z całkiem dobrze znanych polskich historyków, przy okazji publicznego wykładu na wrocławskim uniwersytecie zaproponował podobno słuchaczom tezę, że ich kraj jest jednym z ostatnich krajów plemiennych w Europie. Wieść niosła, że słuchacze popadli w zdumienie, a profesor w kłopoty. Czy jest jednak w tym coś na rzeczy poza tradycyjną polską uprzejmością ? Sądzę, że jest i że warto się tutaj takim zadaniem podzielić. Naukowiec bowiem dokonał analizy porównawczej a następnie spopularyzował konkluzje, przy czym mając na uwadze być może, że także własne poczucie inteligencji, doszedł zapewne do wniosku, że słuchaczy tym nie urazi. Uraził. Gdyby jednak zechciał wtedy kontynuować swoje badania, w gruncie rzeczy historio – socjologiczne, nadarzała się właśnie świetna okazja ku temu, żeby je dalej poprowadzić.Nazwijmy więc rzecz oględniej lecz ściślej, także żeby w kłopoty nie popaść i na jakże często zgubnym poczuciu własnej inteligencji (nawet jeśli z braku cudzej) się nie podeprzeć: mamy naturalną skłonność do przyjmowania narracji grupowych. Wątpliwości zaczynają się kiedy przestajemy mieć wątpliwości i nad tym zdaniem należałoby się co najmniej jeszcze chwilę zastanowić. Moglibyśmy zapewne następnie analizować różne wątki w historii rozwoju społeczeństw, np. wpływ klasy średniej (jakiego polskie społeczeństwo w znacznej mierze porównawczej zostało pozbawione), przy czym wpływ taki byłby zapewne i dobry i zły, chociażby jeżeli sięgnąć po budowanie własnej wartości lub tzw. dulszczyznę. Szanując czytelnika pozostaje mi się tu nie rozpisywać życząc mu aby sam badał własne predylekcje. Nic w tym specjalnie odkrywczego: 'dubito ergo cogito, cogito ergo sum’ te słowa padły wprawdzie jakieś sto lat po Dantem lecz to przecież już jakiś czas temu o społeczeństwach otwartych vs. zamkniętych pisał Karl Popper, a całkiem niedawno jako, że wczoraj, Richard Thaler otrzymał znaną nagrodę szwedzkiego banku za prace w dziedzinie ekonomii behawioralnej (przy czym w tym przypadku chodzi nie tyle o życie dzikich co o przekonywujące integrowanie psychologii i ekonomii). Być może więc coś jest na rzeczy.
To zaczyna się już na tym poziomie – oto podręcznik klasy V. Co jest bardzo straszne, to nie tylko fakt, że większość ludzi nie zauważy o co tu chodzi i w czym problem. W ten sposób tworzy się społeczeństwo, w którym potem słyszy się często komentarze: „O co chodzi tym feministkom?” „Pracują, jeżdżą samochodami, mają firmy – na czym tu polega ich problem?” ONI NAPRAWDĘ TEGO NIE KUMAJĄ!!!! Oni i ONE, bo identycznie myśli wiele kobiet. Nie widzą żadnego związku między tym co na załączonym zdjęciu a obrazem i kształtem społeczeństwa. Tu jest DUŻY problem, ten brak dostrzegania związku przyczynowo-skutkowego.
Dzisiaj mi jakoś poszło w obrazki (i polecam inne prace Igora Morskiego: http://rebelianci.org/489050)
Po tekście tego troglodyty Sklepowicza kilka osób powinno było zniknać na zawsze z „przestrzeni publicznej”, a nie tylko zniknęły, ale mają się całkiem nieźle… Hańba.
A tu przykład edukacji zaczynającej się dość wcześnie.
picie w korytarzu to istotnie nie najlepszy pomysł, dobre nawyki trzeba wyrabiać już wcześnie, nawet kiedy promuje się świętość
Przekonany o słuszności wniosków Autora podesłałem tekst pewnej znanej Polce, która odpisała mi następująco:
„Zręczny tekst, aczkolwiek w sprawie parytetów jest dokładnie odwrotnie, rośnie zainteresowanie międzynarodowe. Myśle tez, ze można mieć zupełnie inna ocenę ruchów kobiecych niż Autor. Ponadto, kiedy Pan historyk używa słowa „łapki” zaczynam wątpić w Jego feminizm”.
Autorowi nie chodziło o „zainteresowanie” (cokolwiek to znaczy), a o skutki dla samych kobiet.
Po pierwsze, lata już minęły od czasu kiedy jedna ze szwedzkich Akademii Medycznych zarządziła parytet w przyjęciach na studia. Po ogłoszeniu wyników okazało się, że panie, które znalazły się „pod kreską” lepiej zdały egzaminy, niż kilku kolegów, którzy na studia się dostali. Jak parytet to parytet. No i panie (proszę odpowiedzieć samemu sobie: dlaczego) oddały sprawę do sądu i wygrały. No to jak? Parytet wtedy kiedy nam pasuje, a jak nam nie pasuje to parytet jest zły?
Po drugie prosta logika podpowiada, że mając np. w partii 10 mądrych pań i tylko 10 miejsc na liście wyborczej, 5 z nich muszę usunąć i w to miejsce wstawić 5 głupich panów, bo … parytet.
Tylko pozornie parytet działa na rzecz kobiet i tylko patrzącym bardzo „po wierzchu” może on wydawać się czymś pozytywnym.
Po trzecie nie rozumiem frazy „zaczynam wątpić w jego feminizm”. Gdzieś napisałem, że jestem feministą? Nie sądzę.
Samo użycie tego zwrotu świadczy, że rozmawiamy o czymś zupełnie innym.Mnie nie interesuje żadne nastawienie za czy przeciw. Mnie interesują przyczyny i skutki. Właśnie dlatego, że jestem historykiem i (wiem, dziś to niemodne) nie wolno mi z góry opowiadać się po jakiejkolwiek ze stron, bo wtedy dostajemy nie historię, a politykę historyczną (niech miano jej będzie przeklęte po wieki).
A „łapki”? Też mam. Nawet spore, ale potrafią być delikatne 🙂