Może to nieładnie, że zacznę od siebie. Ale niech będzie.
Zadzwonił do mnie dziennikarz z radia włoskiego – pytając oczywiście, co myślę o wszczęciu procedury z art. 7.1 traktatu o UE w sprawie łamania praworządności w Polsce. Włoski dziennikarz nie był wcale zdumiony moją tezą, że obecne problemy mojego kraju, a zwłaszcza po roku 1989 są związane z tym, że świeckie nominalnie państwo robi wszystko, by zadowolić Kościół katolicki. Krótko mówiąc, przedstawiłem tezę, że polskie problemy z demokracją (a ściślej mówiąc z destrukcją tejże) są związane ze ścisłym związkiem partii o autorytarnych ciągotkach z religijną instytucją, która tych ciągotek się nigdy nie wyzbyła.
Z tym większym rozczarowaniem czytam komentarze, że brytyjska premier Theresa May, mimo tego, że jest pod presją mediów, by zająć stanowisko w sprawie środowej decyzji Komisji Europejskiej, odpowiadając na pytania dziennikarzy, mówiła o tym bardzo ogólnie: – Kwestie konstytucyjne są i powinny być kwestią wewnętrzną danego kraju. W Europie jesteśmy przekonani co do tego, jak ważna jest praworządność. Cieszę się, że premier Morawiecki będzie rozmawiał z Komisją Europejską na ten temat.
Mówiąc językiem prostym, May zachowała się tak jak jej poprzednicy w latach 30., gdy trzeba było jasno określić stanowisko wobec bezczelnych roszczeń Hitlera. Wiemy, do czego to doprowadziło.
Włoscy dziennikarze, którzy dopytywali innych komentatorów, co sądzą o wszczęciu procedury z art. 7.1 traktatu o UE w sprawie łamania praworządności w Polsce, dowiedzieli się tylko jednego; dopuszczono w 2004 roku do struktur Unii Europejskiej kraje, które świeżo odeszły z reżimów totalitarnych nie były do tego przygotowane. Jedyne, co można zrobić teraz, co zamknąć przed nimi drzwi, by nie psuły demokracji krajów zachodnich.
Nie zgadzam się z tak radykalną diagnozą, gdyż uważam, że sojusz PiS-u z fundamentalistycznym skrzydłem w Kościele katolickim jest przejściowy. W rozmowie z dziennikarzem RAI dodałem, że bez Kościoła nie byłoby zwycięstwa PiS. To twardy fakt, że tylko jednoznaczna i bezkrytyczna propaganda PiS na poziomie parafii w skali ogólnopolskiej plus występowanie polityków tej formacji, i to kluczowych, jak Macierewicz, Ziobro, Szyszko, w mediach rydzykowych zapewniły zwycięstwo. Część Kościoła, ta konserwatywna, radykalnie fundamentalistyczna i wręcz ksenofobiczna, znalazła w PiS-ie oddanych zwolenników i odwrotnie.
Już bez odniesień do włoskiego radia warto przypomnieć, że Kościół po 1989 roku domagał się – najpierw nieśmiało – wprowadzenia bezpłatnej jakoby katechezy do szkół, organizując przed porozumieniami okrągłostołowymi specjalne rozmowy z rządem jeszcze przedsierpniowym. Później przybrało to kształt komisji państwowo-kościelnej ds. restytucji dóbr kościelnych zabranych Kościołowi w czasie PRL.
Od początku było wiadomo, że Kościół, z przyzwoleniem wszystkich rządów po 1989 roku, jest traktowany jako równiejszy, szczególnie uprzywilejowany. Nikt nigdy, łącznie z chwalonym dzisiaj za wyjątkowy wkład w demokratyzację księdzem Tischnerem, łącznie z żadnym z biskupów, nawet Janem Pawłem II, który jeszcze wtedy miał się dobrze i współrządził w Polsce, nie widział w tym nic dziwnego, że Kościół jest uprzywilejowanym członkiem społeczeństwa demokratycznego.
To oczywiście zmieniało się w zależności od rządów, ale nawet za SLD i prezydenta Kwaśniewskiego, który wywodzi się z lewicowego ugrupowania, nikt nie wątpił w uprzywilejowaną pozycje Kościoła i jej nie kwestionował. W tym sensie podtrzymuję moją tezę, że Kościół w swej większości, a w szczególności biskupi, stanowiąc jego reprezentację z nuncjuszem i papieżem, tak naprawdę nie pomagają demokracji.
A co umożliwia uprzywilejowaną pozycję Kościoła katolickiego w Polsce? Na pewno jednym z powodów jest ciesząca się dziś dużym wzięciem polityka historyczna. Bardzo subiektywne, selektywne i manipulacyjne chwilami podejście do historii. Wydobywa się tylko to, co potwierdza z góry podjętą tezę, a teza jest właśnie ta, którą sformułował pod koniec XIX wieku najostrzej Roman Dmowski, dodajmy, sam nie będąc człowiekiem wierzącym. Uznawał, szczególnie w późniejszym swoim okresie, że katolicyzm jest bardzo skutecznym partnerem politycznym i nie ma powodu, żeby z niego rezygnować.
Uznał to, samemu nie będąc katolikiem. Znalazł, i słusznie, skutecznego sojusznika w Kościele. Ta wizja Dmowskiego i endecji plus niektórych bardzo radykalnych ugrupowań, jak ONR czy Falanga, że katolicyzm to ta siła, która umożliwi budowanie wyrazistej mocnej tożsamości, została w okresie II wojny światowej wyeliminowana, jak całe państwo.
W PRL była zamrożona, ale po 1989 roku została wyjęta z zamrażarki i to przez ludzi, którzy dziś dystansują się do tej obecnej Polski, jak chociażby cała rodzina Giertychów, która bardzo skutecznie przywołała tradycję endecką po 1989 roku. Ale warto też sięgnąć do historii. Udział Kościoła katolickiego i biskupów w Targowicy, czyli w zamachu na modernizacyjny projekt wypracowany przez Konstytucję 3. Maja, potem kolaboracyjne doświadczenie tychże biskupów z zaborcami, niechęć biskupów i papiestwa do kolejnych powstań, to wszystko, co można by przypisać jako cień, niechlubną kartę katolicyzmowi rzymskiemu — zostały bardzo skuteczne usunięte z pamięci Polaków.
Dziś społeczeństwo pamięta Kościół jedynie jako ten narodowotwórczy i tożsamościotwórczy. Wydaje się, że nie ma innej alternatywy, ale tylko dlatego, że z pamięci kulturowej i religijnej społeczeństwa polskiego te elementy zostały wymazane. Nie ma woli ani politycznej, ani kulturowej, aby te alternatywy przywołać i włączyć je w debatę normalną, partnerską i demokratyczną w naszym kraju.
W tych dniach ogłoszono w Watykanie, że proces beatyfikacyjny kardynała Stefana Wyszyńskiego ruszył, a jednym z głównych argumentów był jego aktywizm w popularyzowaniu modlitwy różańcowej. Mniej się mówi o tym, że kardynał Wyszyński razem z sekretarzami był jednym z głównych czynników dyscyplinujących intelektualistów, by wspomnieć słynne kazanie Wyszyńskiego z 1976 roku, gdzie wypomniał właśnie obrazoburczą, niechętną Kościołowi w jego mniemaniu twórczość Jerzego Grotowskiego czy Tadeusza Różewicza.
W tym samym czasie cenzura państwowa nękała tych samych artystów.
Oczywiście wiadomości o tym możemy znaleźć w specjalistycznych opracowaniach Leszka Kolankiewicza czy innych historyków teatru, literatury, natomiast Kościół się tym nie chwali. Kartą martyrologiczną chętniej.
No cóż, polityka polityką, ale o faktach trzeba pamiętać. I to nie tych tworzonych na potrzeby doraźne, ale tych kształtujących naszą rzeczywistość.
[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Czytaj na głos”]
Stanisław Obirek


Świetna diagnoza!
Kościół to feudalna struktura i to jeszcze zaplątana w politykę.
A wiernym nic nie przeszkadza – ani ten feudalizm, ani to że podstawy tej religii, jak zresztą wielu innych, są wyjątkowo nielogiczne, ani grzechy kapłanów, ani jaskrawe zaprzeczenie w praktyce nauk Nauczyciela. Nie ma szans na istotną poprawę sytuacji.
Ja inaczej tłumaczę Znajomym z zagranicy, co się w Polsce dzieje:http://e-npp.pl/?p=46181
Miłych Świąt
Przyłóżmy do instytucji tego Kościoła narzędzie politologiczne i nazwijmy rzecz po imieniu. Ta globalna, z pretensjami do rozszerzania swoich wpływów (np. zabiegi o podporządkowanie prawosławia) organizacja, po odarciu z instrumentalizowanych „nauk” chrystusowych, jest qasi-partią polityczną. Zabiega o władze we własnym interesie i dba o jej utrzymanie. Korzyści materialne i wpływ na politykę krajów opanowanych ideologicznie ewidentnie osiąga. Globalnie też umie być skuteczna. Taka znana nam z epoki socjalizmu „walka o pokój”, wtedy i tam, gdzie jest wygodniej i nie zagraża to interesom jej urzędników.
Scentralizowana, utajniona i autorytarna jest skuteczniejsza niż partyjne rządy krajów demokratycznych, którym ciągle obywatele odbierają jakąś cząstkę władzy i żądają jawności. Organizacyjnie ta instytucja dowodziła politycznej skuteczności przez wieki – w zamian za paradygmat obietnicy „życia wiecznego”.
W tym linku od Hazelharda jest na końcu zdanie:” Odsunąć PiS od władzy możemy jedynie poprzez edukację. Edukację od przedszkola do starczej demencji.”
Dodałbym, że PiS doszedł do władzy dzięki braku edukacji. Ale jeszcze przed reformą – deformą oświaty przez 12 lat nauczania w szkole, lekcji religii było więcej niż biologii, chemii i fizyki razem wziętych. Teraz nie będzie lepiej.
Jakoś mi to wiąże się to ze znalezionym przeze mnie zestawieniem analfabetyzmu o okresie około 1910 roku.
„na 1000 mieszkańców nie umie czytać: w Rumunji 884, w Serbji 830, w Portugalji 786, w Hiszpanji 637, w Rosji europejskiej 617, w Polsce 503, na Węgrzech 485, we Włoszech 395, w Austrji 165, w Belgji 131, we Francji 30, w Finlandji 12, w Anglji 10, w Holandii 8, w Szwecji 2, w Danji 2, w Niemczech 0,04, w Szwajcarji 0,08.” – za Myśl Niepodległa z 12.03.1921 roku.
I drugi cytat z tego artykułu:
„Gdy 24,999 Niemców nie liczy się zupełnie z 1 analfabetą, u nas 12,500 analfabetów wpływa niekorzystnie na postanowienia 12,500 ludzi mądrzejszych. A gdy 1 analfabeta bądź co bądź mądrzeje śród 24,999 Niemców kształconych, u nas 12,500 ludzi kształconych głupieje w towarzystwie 12,500 analfabetów.”.
Polecam cały artykuł: http://retropress.pl/mysl-niepodlegla/analfabetyzm/
http://retropress.pl/mysl-niepodlegla/analfabetyzm/
Czy obecnie jest dużo lepiej?
Czyli powrót do starego pytania: czy jest w Polsce szansa na chrześcijańską demokrację, czyli na taką partię, w której sami wierzący oponują przeciwko religii państwowej i szarogęszeniu się Kościoła na arenie politycznej. Głosy takie jak ten, czy Tadeusza Bartosia to głosy pokazujące problem, ale gdzie są próby zorganizowania wierzących, chcących by ich wiara nie kolidowała z demokracją? Biskupi nie pomagają demokracji? Oczywiście, nikt tego od nich nie oczekuje, nie ma tu żadnych nacisków. Chrześcijanin demokrata to szara myszka narzekająca w zaciszu domowym. Oczywiście, że spotykamy demokratów wśród wierzących , niektórzy gniewnie opuszczają Kościół, większość z szacunku dla Kościoła kieruje irytację na Rydzyka i polityków odmawiając przyznania gdzie jest problem.
To ja tak dla równowagi dam to
https://wiadomosci.wp.pl/papiez-miliony-ludzi-uciekaja-tak-jak-jozef-i-maryja-6201977087968897a
Poczytajcie komentarze.
Klasyczna sytuacja sienkiewiczowska. „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”.
Jeśli hierarchia nie zdaje sobie sprawy z tego niebezpieczeństwa, to czeka nas/ich wstrząs, który może parę rzeczy odwrócić.
Oprócz tych faktów historycznych, o których wspomniał autor, można też wspomnieć skutki kontrreformacji jako jeden z istotnych czynników upadku I RP czy fatalny wpływ szkół pod kuratelą kościoła na stan umysłów młodej szlachty. Wracając do czasów współczesnych zwróciłbym uwagę na psychologiczny aspekt nauki religii – zwłaszcza w szkołach. Otóż jedną z podstaw „pedagogiki kościelnej” jest wzbudzenie w uczniach strachu. Niemal każdy kto uczęszczał na religię wspomina epizody związane z przerażeniem przed piekłem i wiecznym potępieniem. W ten sposób wychowuje się wiernych, którzy w dorosłym życiu, nawet gdy posiądą już umiejętność krytycznego myślenia – i ile ja posiądą – mówiąc kolokwialnie „przysiadają na zadzie”, gdy mają do czynienia z księdzem, nie mówiąc już o biskupie. Tu wg mnie leży np. tajemnica zalecanie się PO do kościoła, aczkolwiek trzeźwa ocena sytuacji pokazywała jasno, że te wysiłki będą całkowicie daremne.