Zbigniew Szczypiński: Polska wódką stoi6 min czytania

17.02.2019

W niedzielnej audycji „Świat się chwieje” G. Sroczyńskiego (według mnie bardzo dobrego dziennikarza) wysłuchałem godzinnej jego rozmowy z panem Krzysztofem Brzóską z Agencji zajmującej się walką z alkoholizmem.

W natłoku spraw bieżących, tych ze świata i tych z kraju, to było jak rześka morska bryza – nic o wstawaniu z kolan, czego dowodem miała być (bo przecież nie była) warszawska konferencja poświęcona bliskiemu wschodowi, nic o kolejnej odsłonie afery wokół spółki Srebrna i roli prezesa Kaczyńskiego w tej aferze.

Godzinna rozmowa – to długo jak na radiową audycję – odsłoniła gorzką prawdę – jesteśmy jako kraj, jako społeczeństwo we władaniu przemysłu alkoholowego, tych wszystkich wytwórni, browarów, firm krajowych, ale i światowych koncernów produkujących alkohol w postaci piwa, wina, wódki.

To wielki biznes, wielkie pieniądze. Z wielu danych, jakie padły w trakcie rozmowy zapamiętałem takie zestawienie: Agencja do walki z alkoholizmem dysponuje kilkoma milionami złotych na promocję swoich działań antyalkoholowych, krajowy przemysł produkujący te wszystkie alkohole – ma na promocje ponad miliard. To jest różnica, tu zwycięzca może być tylko jeden.

Polska ma najwięcej całodobowo działających punktów sprzedaży alkoholu w Europie. W mieście takim jak Bydgoszcz jest więcej całodobowo otwartych „bud z wódą” niż w całej Norwegii. Polska jest krajem, w którym na stacji benzynowej można zatankować paliwo do samochodu i kupić dowolne alkohole – i nikogo to już nie dziwi.

To w Polsce w ostatnich latach obserwujemy wielki renesans „małpek” – małych buteleczek z wódkami smakowymi za 5 lub mniej złotych. Wygląd tych buteleczek to dzieło subtelnych projektantów, nadającym im kształt dostosowany do kobiecej dłoni, pasujący do kobiecej torebki. Roczna sprzedaż takich buteleczek w Polsce to grubo ponad miliard sztuk.

To musi robić wrażenie.

Tylko u nas, w Polsce, młode piętnastoletnie dziewczyny piją alkohol w tych samych ilościach co młodzi chłopcy. Tego nie ma nigdzie na świecie.

Żadna z dotychczasowych akcji walki z alkoholizmem podejmowana przez państwo, ale i przez dominujący w Polsce Kościół nie przyniosła sukcesu. Wszystkie zakończyły się totalną klęską.

Porównanie wpływów do budżetu z tytułu akcyzy i innych podatków od sprzedaży alkoholu (to kilkanaście miliardów złotych w skali roku) z kosztami, jakie ponosimy w wydatkach na zdrowie, związanymi z absencją, niższą wydajnością, kosztami terapii i rehabilitacji pacjentów z chorobą alkoholową nie pozostawia żadnych złudzeń – to nie jest interes dla państwa. Tracimy na tym wszyscy – poza przemysłem alkoholowym i światowymi potentatami, obecnymi na polskim rynku.

Redaktor Sroczyński i pan Krzysztof Brzóska bardzo precyzyjnie wskazali na jedną z przyczyn tej sytuacji – zalewu tanich alkoholi dostępnych całą dobę, w każdym miejscu. Zdaniem rozmówców przyczyniło się do tego przeniesienie uprawnień do wydawania zgody na prowadzenie punktów całodobowej sprzedaży na samorządy. Paradoksalnie – władze samorządowe jako te bliżej mieszkańców są bardziej bezradne niż państwo wobec takiej plagi, jaką jest nieprawdopodobna gęstość sieci „bud z wódą”, obecnych praktycznie na każdym rogu ulic. Mimo protestów mieszkańców na zakłócanie ciszy nocnej, na awantury i burdy pod tymi przybytkami, na zaśmiecanie otoczenia tłuczonym szkłem rozbitych „małpek”, skutecznych interwencji jest tyle, co nic.

Na 230 -250 tysięcy takich punktów sprzedaży alkoholu w Polsce udało się skutecznie zamknąć mniej niż dwieście. To jest jakiś promil, to dowód na nierównowagę sił w starciu alkoholowego biznesu z interesem społecznym i brakiem zgody mieszkańców na takie praktyki.

Odrębną sprawą jest prawo do reklamy wyrobów alkoholowych. To długa historia. Czasem śmieszna, a czasem straszna. Pamiętamy reklamy piwa „bezalkoholowego” i znane twarze ludzi kultury czy mediów, zaangażowanych do tych spotów reklamowych, w których najważniejszym momentem było „puszczanie oka” do widza. Pamiętamy duże kampanie reklamowe organizowane jako akcje informacyjne i walkę od której godziny reklama piwa może już być na wizji.

To wszystko już było.

Stan na dziś jest taki, że nawet putinowska Rosja jest bardziej konsekwentna w walce z plagą alkoholizmu niż Polska „dobrej zmiany”. Litwa i inne kraje „pribałtiki” mogą być dla nas niedoścignionym wzorem w walce z alkoholizmem. Smutne, ale prawdziwe.

Liczba danych i faktów przytaczanych w rozmowie była ogromna. Każdy może, jeśli chce odsłuchać audycję na „podkastach” radia TOK FM.

Słuchając tej rozmowy, uzmysłowiłem sobie, że oto jest prawdziwy, wielki problem społeczny. Znamy go od dawna, towarzyszy nam od pokoleń, jest trwałym elementem naszej kultury narodowej.

Polska wódką stoi, pijany jak Polak — mnogość dowcipów, w których alkohol gra często najważniejszą rolę — jest olbrzymia. Alkohol jako atrybut twórczości artystycznej, liczba dzieł powstałych w „pijanym widzie”, wódka jako zapłata za pracę pańszczyźnianego chłopa, wódka z gorzelni pana – dziedzica, rozlewana przez Żyda – karczmarza. Szopen, gdyby żył, to by pił… można tak bez końca.

Gdy zaczynała się transformacja – z lekką taką nadzieją odbierałem informacje, mówiące o zmianie struktury spożycia alkoholu w Polsce. Przechodziliśmy od absolutnej dominacji wódki na taki model, w którym rosło spożycie piwa, a wśród mocnych alkoholi takich „szlachetnych” trunków jak koniaki czy whisky. Był nawet taki czas, że wydawało się, że zaczynała się kultura wina.

To wszystko było. Jest nadal jeden dominujący model picia: pijemy, aby się upić. A do tego mamy odpowiednie oferty rynku i już zupełnie nie wiadomo czy to rynek tworzy nawyki, czy na nie odpowiada.

Nadal jesteśmy w światowej czołówce krajów o najwyższym stopniu spożycia czystego alkoholu na głowę mieszkańca, nadal jesteśmy krajem alkoholowej turystyki – takim, do którego przylatują pasażerowie tanich linii lotniczych, nie wiedząc nawet, jak nazywa się miasto, w którym wylądowali. Wiedzą jedno – tu jest tania wódka i dziewczynki.

Jeżeli to ma być trampolina naszego rozwoju, jeżeli to mają być nasze narodowe marki to ja zdecydowanie bardziej wolę te, co były – choćby markę mojej stoczni: Stoczni Gdańskiej, przez jakiś czas noszącej imię Lenina.

Zbigniew Szczypiński

Polski socjolog i polityk. Prezes Zarządu Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.

Print Friendly, PDF & Email