Tadeusz Kwiatkowski: Bój się boga!10 min czytania

22.03.2020

Niniejszy tekst jest próbą odpowiedzi na pytanie: dlaczego wiara w Boga, szczególnie zaś chrześcijaństwo, było, jest i prawdopodobnie zawsze pozostanie kompilacją formuł magicznych?

Tym samym odnoszę się do wpisu prof. Stanisława Obirka zamieszczonego na łamach SO 21.03.2020, zatytułowanego: „Jak uwolnić chrześcijaństwo od magii”.

Jakiś czas temu pisałem o pożytkach dla zwolenników myśli laickiej, mogących płynąć tak z moralnego hartowania, jak i odpuszczania. Zwrócono mi uwagę (zapewne nie bez racji) na mętność tamtego przekazu. Tym razem chcę się skoncentrować na, w moim subiektywnym mniemaniu, konieczności hartowania postawy moralnej u tzw. wiernych, bo to przede wszystkim oni wkładają władzę w ręce swych kapłanów.

Wakacje z bogami

Przy okazji kolejnych rocznicowych obchodów ni to hitlerowskich zbrodni, ni największej porażki obowiązkowo moralnie zwycięskiej AK, przez rozmaite telewizje przewija się mnogość wojenno-okupacyjnych wspominek. Większość to pospolity wypełniacz antenowych pustek, od nabuzowanych hormonami, pryszczatych harcerek, oddających cześć siedemdziesięcioletnim szkieletom poległych, po pełne westchnień za dawno minioną młodością patriotyczne pierdu-pierdu obwieszonych orderami staruszków.

Zdarzają się jednak prawdziwe perełki. Do tych ostatnich zaliczam m.in. fragment filmu Michała Nekanda-Trepki „Ostatni świadek”. Rzecz nie nowa, bo z roku 2002, niemniej warta przypomnienia. Bohaterem dokumentu jest ostatni żyjący uczestnik buntu w Treblince, Samuel Willenberg. Otóż w trakcie przechadzki po terenie zajmowanym niegdyś przez obóz, w którym wśród zagazowanych setek tysięcy ludzi znalazły się również dwie siostry Willenberga (rozpoznał ich ubrania podczas pracy w sortowni), stawia on sobie pytanie: „Gdzie wtedy był Bóg?”, po czym sam udziela takiej oto odpowiedzi: „Nie było go tutaj. Był na wakacjach”. Powiedział to człowiek, który uczestniczył w walkach kampanii wrześniowej, doświadczył nazistowskiego okrucieństwa, by w stosunkowo niedługi czas po ucieczce z obozu przyłączyć się do warszawskiej rozróby, pomimo że to polscy sąsiedzi zadenuncjowali jego ukrywającą się wraz z córkami matkę.

Bogowie. Niesyci udręki cenzorzy. Obłąkani maniacy. Wiecznie żądający ku swej chwale stosów pokiereszowanych zwłok ludzi i zwierząt. Sadyści upojeni krzykami zadręczanych, zwykle bezbronnych istot. Od spływających krwią schodów azteckich piramid, po izby tortur przepełnionych bojaźnią bożą inkwizytorów. Karnawał kaźni. Modelowane zachciankami kapłanów bestialstwa.

Wśród korowodu ubóstwionych zwyrodnialców prym wiedzie złoty cielec trzech religii, Jahwe/Allach. Ponoć najpotężniejszy, gdyż jedyny. Tylko ów stuknięty autor Biblii/Koranu, od swych wyznawców oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa, miłosierdzia, dobroci i skromności, jednocześnie zaś nakazuje mordować innowierców, porywać i gwałcić.

Gdy mu się ktoś sprzeciwi, natychmiast zsyła choroby, powodzie, głód, szarańczę, zatruwa rzeki, skazuje na trwającą dziesiątki lat tułaczkę po pustyni, razi piorunami, odbiera wszelką nadzieję, a nawet przemienia w słupy soli. Dostarcza superbroni (Arka Przymierza), by zintensyfikować zniszczenie. Chce, by mu kadzić dymem palonych na stosach zwierząt. Nie koniec na tym. Jak każdy rasowy psychopata, rozkoszuje się manipulowaniem swymi ofiarami. Choć wie wszystko na temat tego, co było, jest i będzie, rozkazuje Abrahamowi, by poderżnął gardło własnemu dziecku. Takiego to dowodu „wierności” oczekuje pan wszelkiego stworzenia, zdolny jednym westchnieniem rozpylać galaktyki. Podobnie znęcał się nad Hiobem. Gdy umyślił sobie odnowienie „przymierza”, nie omieszkał przypieczętować go krwią, a jakże, swego syna. Oto dobrodziej ludzkości. Aktualnie na wakacjach.

Owo utkane ze sprzeczności monstrum nie kiwnęło palcem, gdy dobrzy chrześcijanie postanowili wybić gazem i posłać w niebo w postaci dymu i sadzy jego lud (naród wybrany). Bardzo mu natomiast wadzi, kiedy bydlęta uśmiercane zostają bezboleśnie. Ukochał bowiem krwawe rytuały, dlatego milsze mu tradycyjne, koszerne szlachtowanie. Gwałcone przez księży dzieci też raczej nie są dla niego jakimś szczególnym zmartwieniem. Nie chciał dla nich uczynić cudu, gotów jest natomiast interweniować za pośrednictwem nieżyjącego Wojtyły, który jakoby „odparował” tętniaka z głowy jakiejś kostarykańskiej dewotki.

Na swych posłańców Bóg zazwyczaj wybiera największe kanalie. Wystarczy wspomnieć choćby okres pornokracji, gdy kolejni następcy św. Piotra w krótkich przerwach pomiędzy spiskami i mordowaniem oponentów, nurzali się w rozpuście, nierzadko płodząc dzieci w związkach kazirodczych, a było też paru takich, którzy preferowali rodzinne figielki w szerszym gronie.

Przez wieki troską wielu papieży było głównie to, jak się utrzymać przy władzy i zabezpieczyć interesy zazwyczaj licznego potomstwa. Gdy akurat nie musieli mordować na własnym podwórku, zachęcali do rzezi na wrogach Boga, co zresztą najwyraźniej mu odpowiadało, dopuścił bowiem do dziewięciu oficjalnych krucjat i jednej, tzw. dziecięcej, której orężem miała być „bezgrzeszność” milusińskich w wieku 10-16 lat. Swoją drogą, ruch krucjatowy to jedynie część przebogatej historii wojen religijnych. Bóg kibicował naprzemiennie to żydom, to katolikom, to prawosławnym, to znów protestantom, czasem muzułmanom.

Dziś papieże mordują mniej spektakularnie, ale z tym samym poczuciem moralnej wyższości. Na przykład grzmiąc ustami misjonarzy o grzeszności środków antykoncepcyjnych, czym walnie przyczyniają się do rozprzestrzeniania m.in. HIV i wielodzietności, pogłębiającej nędzę wielkich połaci Afryki. Z pewnością to po myśli Boga. Wiedzą o tym również rabini i mułłowie. Dlatego też Bóg nieustannie podpowiada jednym, by nawoływali do dżihadu, drugim od chwili podziału Palestyny (1947), by zagrzewali do obrony Izraela. Wciąż w imię Boga wylatują w powietrze szkolne autobusy, restauracje i wojskowe posterunki, czołgi zaś i lotnictwo masakrują palestyński motłoch zawzięcie wywrzaskujący: „Bóg jest wielki!”. Ano tak, poprzez swoje zbrodnie np. na terenach Ziemi Świętej.

Bóg jako upośledzony wykwit pożądającego dominacji słabego umysłu, jest tylko przywiędłym listkiem figowym dla ego. Fantazją ogniskującą nasze najniższe instynkty. Tragedia polega na tym, iż ludzkość może istnieć bez „boskiej” kurateli, natomiast bóstwa bez ludzi ulatniają się jak kamfora, mogą nas bowiem krzywdzić jedynie, gdy im na to pozwolimy, podtrzymując iluzję ich dominującej obecności. Lapidarnie ujął to niegdyś John Lennon w słynnym „God”: „Bóg to pojęcie, którym odmierzamy nasz ból”. Jak wiadomo, Bóg bardzo się za te słowa na Lennona pogniewał, stawiając w końcu na jego drodze Marka Davida Chapmana.

Franciszek robi pod siebie

Polska Agencja Prasowa regularnie podrzuca tubylcom rewelacje z dworu najwyższego katolickiego czarownika. Papież pragnie dokonać cudu i przeskoczyć samego siebie. Z uporem godnym lepszej sprawy opowiada gawiedzi niestworzone historie o kościelnym ubóstwie, raz duchowym, raz materialnym. Obie jego formy są zresztą w jego mniemaniu metafizycznie sprzężone. Kiedyś podczas piątkowej mszy Franciszek obwieścił katolickiej części świata: „To ciekawe, lud boży potrafi wybaczyć księżom, kiedy mają jakąś słabość, poślizną się z powodu grzechu, to umie wybaczyć. Ale są dwie rzeczy, których lud boży nie potrafi wybaczyć: kiedy ksiądz jest przywiązany do pieniędzy i kiedy źle traktuje ludzi. Ileż razy, także dzisiaj, widzimy, wchodząc do kościoła cennik opłat. A ludzie się gorszą”. Zachęcał też do „ujawniania przypadków robienia interesów w Kościele” (sic!). Zapraszamy do Polski, tu co kościół, to uboższy. Rzecz jasna, polski Kościół zaczął ubożeć pod czujnym okiem oddanego umartwieniom Wojtyły.

Poziom degrengolady kleru, tudzież zidiocenia powolnej jego manipulacjom ludzkiej czerni, sięga już krzyża wieńczącego kopułę Bazyliki św. Piotra. Nie było w historii łajdactwa czy pospolitej zbrodni, z których kler nie czerpałby korzyści politycznych, umożliwiających dalsze bogacenie, aż tu facet mieniący się namiestnikiem sił nadprzyrodzonych, zakumplowany z Jezusem i resztą niebiańskiej menażerii, po raz setny odkrywa cennik „co łaska”.

Wedle Franciszka, tuż za progiem nowego tysiąclecia ludzkość nie ma większych problemów niż finansowe matactwa jego podwładnych. Idąc śladem prezentowanego przez papieża toku rozumowania, można przyjąć, iż lastrico, zamiast marmurowej posadzki, lub też seryjnie produkowana drynda, w miejsce montowanej na zamówienie limuzyny, skłoniłyby przynajmniej część kościelnych bonzów do rezygnacji z łóżkowych pieszczot swych sekretarzy, asystentów, służących, ministrantów, tudzież nieletnich, przyczyniając się w ten sposób do wzmożenia duchowych mocy Watykanu, co miałoby się rzekomo przełożyć na wzrost jego roli we współczesnym świecie. Sprawa równie wątpliwa, jak szczerość papieskich utyskiwań.

Zresztą, co pokazuje rozwój wypadków, jak dotąd żaden papież nie potrafił przekonująco wyjaśnić, czemu katoliccy bogowie przywiązują taką wagę do odrobiny spermy w pochwie usługującej biskupowi pokojówki, lub odbycie jego szofera. Gdyby Jezus wraz z mamą, tatą i całą zgrają aniołów oraz świętych, postanowili ukrócić figle swego ziemskiego personelu, to zawsze mogą jego członków uwałaszyć. Ewentualnie podpowiedzieć papieżowi dogmat o obowiązkowej kastracji poprzedzającej ceremonię święceń kapłańskich.

Osobiście nie mam nic przeciw homoseksualnym afektom kleru. Każdy powinien móc robić to wedle własnych upodobań. W samym tylko Rzymie seksualna wstrzemięźliwość sukienkowych kochasiów poważnie ograniczyłaby zyski licznych klubów gejowskich, tudzież tradycyjnych burdeli, a ja rozrywkowej branży życzę jak najlepiej. Nie gorszy mnie bogactwo biskupów – wszak nie po to knuli i ciułali przez większą część życia, by na starość zostać biedakami. Mam gdzieś los usuwanych na margines reformatorów, pragnących moralnego uzdrowienia Kościoła – są jeszcze bardziej oderwani od rzeczywistości, niż ich pochłonięci geszeftami przełożeni. Kościół, jaki jest, każdy widzi — a widzi, co chce. Jeżeli ktoś nie umie żyć bez Kościoła, to niechaj przyjmie do wiadomości: ubóstwił złocony wyszynk z zamtuzem na pięterku, tyle że zwieńczony krucyfiksem. Albo przyłączy się do zabawy, usiłując uszczknąć coś dla siebie, albo strojąc fochy, zostanie wyproszony.

Zastanawiająca jest natomiast bezwzględność tak zwanych „wiernych”, którzy nadal uważają, iż ich knajpa i burdelik powinny posiadać monopol na zaspokajanie potrzeb ciała i ducha. Otóż nie, kościelne przybytki wyróżnia jedynie krzyżyk. Nawet on to mnogość form geometrycznych, a gdzie kółka, trójkąty, trójzęby, rozmaite gwiazdki i półksiężyce? W zwieńczonych nimi lokalach też dobrze dają, więc po co się ograniczać? Konkurencja zwykle wymusza różnorodne obniżki i promocje. Warto też rozważyć możliwość rozkręcenia duchowej zabawy we własnych czterech ścianach, ostatecznie bogowie są wszędzie i jeżeli faktycznie komuś błogosławią (np. pedofilom, oszustom i złodziejom), to z powodzeniem można odprawiać nabożeństwa we własnej łazience, garażu lub ogrodzie. Na tym straganie wszystko jest najlepsze, na drodze zaś ku świętości warto luksusowo podupczyć na jedwabiach, uprzednio dogodziwszy podniebieniu, kończąc dzień w kapiącej od złoceń, prywatnej kaplicy. W tym zakresie Kuria Rzymska od wieków świeci przykładem.

Zatem jak mieliby się hartować wierni? Zapewne uodparniając na przekaz swych duchowych przewodników, gdyż najwyższym aktem wiary może się okazać jej odrzucenie. Nie w imię kolejnej poronionej dogmatycznej doktryny, a szeroko pojmowanego dobra wspólnego – nie w zaświatach, lecz tu, w udręczonych religijną magią umysłach kształtujących doczesną rzeczywistość.

Tadeusz Kwiatkowski

Pedagog, publicysta

Rocznik 1977. Absolwent Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jednostka głęboko aspołeczna. Przejawia objawy organicznego uczulenia na polski patriotyzm, pojmowany jako przekonanie o nadrzędnej roli Polski w historii, oraz tzw. polskiej racji stanu w stosunku do interesów Europy w dobie postępujących procesów globalizacji. Z przekonania i zamiłowania antyklerykał. Na razie, od blisko dwudziestu lat szczęśliwy mąż, od kilku również ojciec; od ponad dekady aktywny entuzjasta biegów długodystansowych.

Literatura:

  • Russell Chamberlin „Źli papieże”, Amber, Warszawa 2005
  • Pierre Crépon „Religie a wojna”, Wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1994
  • Michael Howard „Wojna w dziejach Europy”, Ossolineum, Wrocław 2007
  • Frédéric Martel „Sodoma”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019
Print Friendly, PDF & Email
 

6 komentarzy

  1. wejszyc 22.03.2020
  2. jas fasola 23.03.2020
    • asc 23.03.2020
  3. asc 23.03.2020
  4. Bogdan Miś 24.03.2020