13.11.2020
Polska podlega procesom rozkładowym. Jest tworem wszechstronnie niewydolnym. Wewnętrznemu uwstecznieniu towarzyszy zewnętrzna marginalizacja.
Zdaniem Zbigniewa Brzezińskiego USA: od II wojny światowej nie wygrały ani jednej wojny z wyjątkiem tej w 1991 roku.
Z perspektywy ostatnich lat kwestia tamtego zwycięstwa nasuwa dosyć poważne wątpliwości, a na pewno powinna w Polsce, zawsze zatroskanej kondycją słabującego Wujka Sama.
Ameryka jest chora, podzielona, zrewoltowana. To zmilitaryzowany kolos na glinianych nogach, dręczony koszmarami własnej przeszłości, uzależniony od krótkowzrocznej polityki tworzenia problemów zbyt złożonych, by dało się je rozwiązać dzięki kolejnej rzezi. Druga połowa ubiegłego stulecia upłynęła Stanom Zjednoczonym na kreowaniu dyktatorów, nad którymi w końcu traciły kontrolę.
Teoria domina ostatecznie obróciła się przeciw Waszyngtonowi. Do dziś pokutujący mit głosi, iż Ameryka była niekwestionowanym zwycięzcą zimnej wojny. Doprawdy? A jakież to spektakularne sukcesy odniosła polityka zagraniczna Białego Domu?
Ameryka nie była zdolna utrzymać wpływów w Chinach i porzuciła Czang Kaj-szeka. Dziś Chiny to obok Japonii największy zagraniczny wierzyciel USA.
Korea okazała się militarnym blamażem, który trzeba było tuszować przy stole negocjacyjnym. Choć Korea Północna bez wątpienia jest operetkową satrapią Kimów, to równocześnie stanowi wytwór amerykańskiej antykomunistycznej paranoi. Dyletancka doktryna USA, usiłujących szachować przeciwników arsenałem nuklearnym, doprowadziła do intensyfikacji programów atomowych wszędzie, gdzie sięgały wpływy ZSRR.
Jeszcze w Poczdamie Truman robił z siebie idiotę, usiłując zastraszyć Stalina wzmiankami o nowej, potężnej broni, lecz wszelkie zabezpieczenia Los Alamos okazały się fikcją, a szczegółowe raporty techniczne dotyczące postępów w budowie bomby atomowej błyskawicznie lądowały na Kremlu. Gdyby Truman uległ obłąkanym wizjom snutym przez MacArthura, to III wojnę światową z użyciem broni nuklearnej rozpoczęłyby Stany Zjednoczone od bombardowań miast chińskich.
Polityczna klęska w Wietnamie ciągnie się za Ameryką niczym smuga Agent Orange. Nieudolną prowokację w Zatoce Tonkińskiej poparł cały Kongres i niemal cały Senat. Pomimo ogromu technologicznego terroru USA przegrały, pozostawiając po sobie zgliszcza i około trzech milionów zabitych, w tym ponad dwa miliony cywilów. Do dziś w Wietnamie rodzą się ofiary amerykańskiej broni chemicznej. Skutki wywołanej przez Amerykanów wojny nie oszczędziły również Laosu i Kambodży.
Lokalni apologeci amerykańskiego militaryzmu z lubością powtarzają frazę o rozpadzie sowieckiego imperium — całkiem jakby oznaczał on automatyczne amerykańskie zwycięstwo, którego cudownym złotym bękartem miała się stać polska demokracja.
Gdzież to USA odniosły te wiekopomne wiktorie? W Afryce, Ameryce Łacińskiej, na Bliskim Wschodzie? Nawet maleńka Kuba i zgładzenie jej krnąbrnego przywódcy, okazały się zadaniami ponad amerykańskie możliwości.
Mimo to wszędzie, gdzie docierali jankescy najemnicy i instruktorzy CIA, kończyło się dyktaturami, prawicowymi bojówkami, torturami i zamordyzmem, w niczym nie ustępującymi wszystkiemu, co miało znamionować wpływy ZSRR. Od Somozy, Branco, Godoya i Pinocheta, Ngo Dinh Diema i Suharto, poprzez klanowych afgańskich watażków, po bliskowschodnich tyranów, z Saddamem Husajnem na czele.
W pojęciu polskiej prawicowej konserwy, radzieckie śmigłowce i samoloty zestrzeliwane przez mudżahedinów przy użyciu stingerów, to fajerwerki wolności, zaś lewicowi opozycjoniści zrzucani do oceanu przez siepaczy Pinocheta, to wielki sukces amerykańskiej demokracji. Podobnie zresztą, jak broń opychana Iranowi, by tak pozyskanym szmalem wesprzeć nikaraguańską wojnę domową.
Z dużym prawdopodobieństwem Reaganowi zawdzięczamy również wybór Ducha Świętego, który, jakże fortunnie dla polskiej demokracji, padł na zawsze świętego Wojtyłę. Nawet ta ludowa legenda obraca się na naszych oczach w łajno, a jak kraj długi i szeroki, wielki protektor pedofilów patronuje szkołom i przedszkolom.
Do krwawej talii ostatnich amerykańskich zwycięstw udało się Polakom dorzucić kilka znaczonych patriotyzmem karteluszków. Kiedy np. ktoś zatruje się w Rosji nadmiarem politycznych ambicji, to wielka tragedia i dowód na nieuleczalne barbarzyństwo tamtejszych władz centralnych. Gdy amerykański wywiad wojskowy ma chętkę na legalne tortury poza jurysdykcją jankeskiego wymiaru sprawiedliwości, to oczywiście zapraszamy serdecznie – czym polska demokracja bogata, tym rada. Posłać wojo, żeby u boku miłującej pokój Ameryki najechać pod byle pretekstem Irak – jasne, czemu nie? Rosyjska interwencja na Ukrainie – cóż za potworność!
Ci sami ludzie, którzy plotą o niewoli Wyszyńskiego, męczeństwie Popiełuszki i ofierze Wyklętych, przekonują zawzięcie, iż amerykańska obecność wojskowa w Polsce, to jeden z filarów miejscowej polityki zagranicznej. Ostateczny dowód, iż trzydzieści ostatnich lat demokratycznej balangi, to czas sukcesywnego wzrostu międzynarodowego znaczenia zapatrzonego w Wuja Sama kraiku. Faktycznie, wszystko wokół wskazuje na apogeum państwowego rozkwitu.
Od przemiany ustrojowej reprezentanci narodu wszelkich opcji lubią się pieścić statusem najwierniejszego sojusznika USA. Pod tym względem kierownictwo PiS nie odstaje od poprzedników, mniemając, iż wasalna czołobitność jest równoznaczna z regionalną nietykalnością, jednak historia wskazuje, jak często podobne rachuby zawodziły.
Nad Wisłą nie ma takiego amerykańskiego draństwa, którego nie dałoby się przedstawić jako przykrej konieczności podyktowanej najszlachetniejszymi intencjami i takiej rosyjskiej konieczności, która mogłaby uchodzić za coś innego, niż draństwo. Ciężko doświadczeni, bitni i bogobojni Kurdowie już witali się z gąską pod gwiaździstym sztandarem. Afgańczycy i Irakijczycy rozkoszują efektami misji stabilizacyjnych, bo nie ma to, jak odetchnąć głęboko wspaniałomyślnie darowaną wolnością, a że powietrze ciut wzbogacone uranowym pyłem, to już nie narzekajmy – dobrze, że nie rosyjskim polonem, bo to dopiero trucizna.
Tadeusz Kwiatkowski
Pedagog, publicysta
Rocznik 1977. Absolwent Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jednostka głęboko aspołeczna. Przejawia objawy organicznego uczulenia na polski patriotyzm, pojmowany jako przekonanie o nadrzędnej roli Polski w historii, oraz tzw. polskiej racji stanu w stosunku do interesów Europy w dobie postępujących procesów globalizacji. Z przekonania i zamiłowania antyklerykał. Na razie, od blisko dwudziestu lat szczęśliwy mąż, od kilku również ojciec; od ponad dekady aktywny entuzjasta biegów długodystansowych.
Kij w mrowisku, jako żywo. Warto może przypomnieć, że polska prawica miała też już na pieńku z Wujkiem Samem. Amerykanie zagrozili interwecją wojskową jeśli Polacy nie zrezygnują z próby założenia polskiej kolonii w Liberii.
Pomysły prawicy i w Polsce i USA nie oznaczają, jak Pan wie, poparcia całej ludności. To rozpowszechniony, klasyczny błąd percepcyjny polegający na tym, że kojarzymy politykę danego kraju z wolą jego mieszkańców. W każdym kraju rządzi pieniądz i tylko od poziomu wyedukowania obywateli zależy stopień odporności na propagandę opłacaną przez dzierżących stery. I w Polsce, i w USA, i w każdym innym kraju.
Czarno-biały obraz złej Ameryki i skrzywdzonej Rosji, albo złej Rosji i szlachetnej Ameryki słabo wyjaśnia rzeczywistość, jeśli w ogóle. A ona jest z natury skomplikowaną plątaniną rozmaitych procesów i interesów. To jest gra, w której intensywnie używa się technik manipulacji opinią publiczną. Ale my to przecież wiemy.
Czarno-biały obraz złej Ameryki i skrzywdzonej Rosji, albo złej Rosji i szlachetnej Ameryki słabo wyjaśnia rzeczywistość, jeśli w ogóle. Oczywiście, tyle, że w Polsce wyjaśnianiem rzeczywistości zajmują się od trzydziestu lat ludzie, którym ten fakt najwyraźniej umyka.
Rosjanie odeszli, bo taka była polityczna konieczność. Czy finansowe wsparcie amerykańskiego militaryzmu, poprzez rozbuchany program zbrojeniowych zakupów, tudzież wysiłki w celu sprowadzenia obcych wojsk, realnie podnosi poziom lokalnego bezpieczeństwa i wiarygodność Polski w oczach np. Niemców?
Ameryka chętnie zakłada bazy na całym świecie, a wśród rozlicznych, specyficznych dla każdego regionu powodów takiego stanu rzeczy jest i ten, iż gdzieś trzeba tych wszystkich niesytych kariery wojów upchać. Jeśli tubylcy pragną grzmiących kijów i ognistej wody, to oczywiście, niechaj kupują. Póki to się mieści w ramach aktualnej strategii Waszyngtonu, a przy okazji ichniej zbrojeniówce wpada trochę grosza, będą nas głaskać po husarskich skrzydłach.
Pytanie zasadnicze: kto w Europie jest dla USA partnerem kluczowym? Jeśli istotnie Polska, to raczej świadectwo degradacji amerykańskiej pozycji na Starym Kontynencie, niż dowód na faktyczny wzrost znaczenia polskiej pozycji. Nie sądzi Pan?
Jeżeli natomiast jest tak, że sprzedajemy się Ameryce, ponieważ nie potrafimy rozmawiać z sąsiadami, to chyba przedkładamy transatlantyckie miraże, ponad lokalne realia, a to one określają nasz kontynentalny status. Zachód długo znosił USA w roli rozdającego szturchańce żandarma i wiele wskazuje na to, że tamten czas należy już do przeszłości. Faktycznie, polskie elity polityczne fetyszyzują przeszłość. Zastanawia, jaką cenę przyjdzie Polsce za to zapłacić? Wygląda to trochę tak, jak gdyby USA odbierały z nawiązką pieniądze wsadzone onegdaj w Solidarność via Watykan.
Pewne pojęcie o infantylizmie polskiego i amerykańskiego podejścia daje wypowiedź Michaela Reagana (wypowiedź pochodzi z roku 2012): Mamy teraz prezydenta, który wycofał się z systemu obrony przeciwrakietowej w Polsce i Czechach. Nie rozumie on, że należy wspierać tę część świata, która odzyskała wolność dzięki pracy Ronalda Reagana i Papieża Jana Pawła II. Jan Paweł II nie dokonałby tego bez Reagana, a Reagan nie dokonałby tego bez Jana Pawła II. Dziś nie widać żadnej współpracy między Watykanem a Waszyngtonem i z tego względu świat ma dziś tyle problemów. Świat potrzebuje świadomości, że Ameryka czuwa, a jeśli jej nie ma, natychmiast wkrada się nieład…,
Wiadomo, jakie formy potrafi przybierać ład projektowany w Białym Domu. Michałek Reagan może bez konsekwencji zachłystywać się ojcowską legendą. Kiedy jednak podobny tok rozumowania czynimy drogowskazem aktualnej polskiej polityki zagranicznej, to pytanie o koszty zdaje mi się zasadne, a właśnie polityczna cena nieprzytomnego zaczadzenia tubylców mitem zawsze zwycięskiej Ameryki mało kogo tutaj zajmuje.
Panie Tadeuszu, przecież pax americana podoba się większości naszych rodaków więc może lepiej skierować energię na podnoszenie świadomości sąsiadów i znajomych, którzy głosowali na PiS, chrzczą w kościele swoje dzieci, gardłują za bezwzględną ochroną “wartości”, pierwsi zabierają głos po pytaniu ‘czym jest patriotyzm’ i nie wybrażają sobie niedzielnego obiadu bez rosołu z makaronem. To oni stoją za priorytetami polskiej polityki zagranicznej i nie tylko.
Czyli gdzie, według Pana, powinienem pisać w tej sprawie? Ludzie w Polsce chrzcili dzieci na długo, nim PiS wykluł się w głowie Jarosława Kaczyńskiego. Donald Tusk, jako urzędujący premier, zachwycał się publicznie cudami czynionymi przez JP II, a taki np. Michał Boni, z pozycji urzędującego ministra chwalił, że z różańcem się nie rozstaje (dziś zapewne broni tych samych wartości, co kiedyś, tylko kwestie różańca przemilcza). Prezydent Kwaśniewski wywodzący się z socjalistycznej młodzieżówki i premier Miller, szef rządu lewicowych demokratów, też nie wyobrażali sobie oficjalnych uroczystości bez udziału przedstawicieli kleru katolickiego. Lider opozycyjnego ruchu i potem prezydent, demokratyzował kraj otoczony takimi ludźmi, jak np. Jankowski, a obecny święty nawet pilnował dla niego długopisu. W sejmie udekorowanym krzyżem podnoszono tak rzeczowo dobrane argumenty, jak np. nie róbmy przykrości papieżowi. Wszystko to i znacznie więcej, przypadło na okres mojego burzliwego wchodzenia w dorosłość i ukształtowało w dużej mierze mój ogląd rzeczywistości. Ludzie, którzy lubią myśleć, że budowali polską demokrację w ramach solidarnościowej dobrej zmiany, teraz wydają się tracić grunt pod nogami. Wszystko, co przez lata bezkrytycznie uznawali za pewniki, okazuje się tanią farsą. A może nie?
Byłże ci ten Wałęsa zbawcą narodu, czy może po prostu głupio teraz przyznać, że poszło się za kimś takim? Wojtyła obalił komunizm ku chwale ojczyzny, czy może tylko kręcił lody, budując w Polsce pozycję Kościoła w oparciu o naiwny zapał entuzjastów rosołu z makaronem, a co sobie po drodze kapłani zagrzewający lud do oporu przytulili i pociupciali, to tego im już pamiętać nie warto? Dogadywać się z Kościołem, czy może nie ma z kim, bo to zdrajcy narodowych interesów?
Niżej rada, żebym więcej gdybał, bo od gdybania serce rośnie – w domyśle, gdyby nie USA i słuszne ofiary ich polityki, to mielibyśmy jeszcze gorzej, więc cieszmy się, że jest, jak jest. Cóż poradzę, że jak pomyślę o dobrodziejstwach polskiej demokracji, to mnie takie gdyby nachodzi: gdyby Agca miał zrobić coś więcej, niż tylko uświadomić Wojtyle, iż błądzi, usiłując ingerować w interesy Watykanu, to może ludzie odpowiedzialni za Solidarność nie uczyniliby z niego i kierowanej przezeń instytucji złotego cielca polskiej wolności? Lepszy ostrzeżony, postrzelony żywy papież, niźli kolejny, bez wspomnień cudownego ocalenia? Zapewne nie o takie gdybanie panu PK się rozchodzi.
A Pan, jak ocenia po latach skutki polskiej transformacji? Młodzi zdaje się dosyć już mają gdybania, bo w Polsce to na razie proces jednokierunkowy, ale ja chętnie czytam Pańskie przemyślenia – swoją młodość też już mam za sobą.
“pytanie o koszty zdaje mi się zasadne,”
nie tylko!
Huntington w 1996 opisał ciąg dalszy po rozpadzie dwubiegunowego Świata Zimnej Wojny…
Ten scenariusz rozwija się nadal. Ostatnimi ofiarami wojen hybrydowych byli Ormianie… a Rosja i Turcja uściskiem rąk podpisały obopólne korzystne rozwiązanie swoich rozgrywek cudzym kosztem… nad trupami entuzjastycznych patriotów. A u nas?
Od wyboru Walezego na króla, stajemy ochoczo w wyścigu lokai – kto pierwszy zasłuży na ochłap z pańskiego stołu. Co ja gadam, nie wszyscy! Ale wielu z nas się wydaje, że służenie obcym, w ostatecznym rachunku opłaci się z nawiązką.
JK nie jest pierwszym naiwnym, przed nim byli inni, np. Sobieski, nie tylko przysięgał Karolowi Gustawowi, ale uważał to za Patriotyczny Obowiązek…
Targowica to nie banda ogłupiałych zdrajców, to szlachetni patrioci próbujący ratować instytucje RP przed Zachodnią (Francuską), jak choroba, zgnilizną, a że Car okazał się pomocnym mężem zaufania to nawet Super Patriota Czartoryski, stał się jego Cesarskiej Mości gorliwym ministrem… Ciekawe że ani Kościuszko, ani Fredro, pomimo różnicy pokoleń, nie dali się nabrać na plewy entuzjazmu romantycznych Papkinów…
Jednego upamiętniono pośmiertnie, na prośbę nowego króla, Alexandra, kopcem w Krakowie, drugiemu odebrano głos, zmieszano go z błotem, bo nie tylko bratał się z czarnym, ale nie chciał stać się typowym patriotem pod płotem…
Myślę, że czas na przywrócenie znaczeń definicjom słów trudnych. Trzeba wrócić do dialogu głównych bohaterów Polskiego Dramatu – Między Panem, Wójtem a Plebanem!
Na niezależność trzeba mieć pomysł!
Tradycji Nam nie brakuje, brakuje Nam mężów stanu.
Do tradycji Chrobrego, Śmiałego, Kazimierza Wielkiego, Zawiszy, Kochanowskiego, Frycza, Kościuszki, Fredry i wielu innych trzeba i najwyższy czas powrócić…
zanim będzie po raz kolejny za późno!
A filozofię polityczną przedmurza i dwóch wrogów wypada zastąpić współpracą trój-morza wspartą współpracą dwóch przyjaciół i kuzyna zza atlantyckiego stawu.
Tylko że na ten model Rzeczywistości mogłaby sobie pozwolić wyłącznie Rzeczpospolita wielu Narodów, czyli, jak chciał JJ Russo, nowa EU!
CZy jest to program dla opozycji i na miarę Trzaskowskiego?
Pożyjemy, zobaczymy, jak mawiają Bracia Rosjanie…
😉
ofiara – osoba której dobro chronione prawem zostało bezpośrednio naruszone lub zagrożone przez przestępstwo a także jej najbliżsi – słuszne ofiary ? w Europie ofiary polityki amerykańskiej ?
Tu być może znajdzie Pan trop, który ułatwi zbliżenie się do odpowiedzi na postawione przez Pana pytanie:
https://www.tygodnikprzeglad.pl/granice-potegi-usa/
To rzecz jasna jedynie wierzchołek jankeskiego czopka.
Gdyby Pan rzeczywiście nie słyszał o ofiarach amerykańskiej polityki w Europie, to pewnie bym to jakoś ogarnął, ale Pan o nich wielokrotnie słyszał, tylko sposób gdybania, którego się Pan z takim uporem trzyma, uniemożliwia ich skojarzenie z USA.
Pogdybajmy jeszcze trochę. Gdyby proces poznawczy, określany przez Pana gdybaniem, miał nas prowadzić zawsze do konkluzji, iż już żyjemy w najlepszej możliwej wersji rzeczywistości, zaś jedynym światowym gwarantem podtrzymania dobrostanu tejże są Stany Zjednoczone, to według mnie podobne „dociekania” możemy sobie swobodnie odpuścić.
Moim zdaniem motorem historii cywilizacji jest proces dokładnie odwrotny, polegający na kwestionowaniu aktualnego stanu rzeczy, w tym głębokiego przekonania, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Proszę sobie np. odpowiedzieć na pytanie: dlaczego USA wciąż jest tak ciasno we własnych granicach?
Skąd ten szalony pomysł, że wszędzie i zawsze powinno być tak, jak sobie to wykoncypowała administracja w Waszyngtonie? Pan naprawdę w to wierzy, czy znowu tylko testuje moje poczucie humoru?
Praktyką rozwoju cywilizacji jest wykorzystywanie możliwości rozwoju, od pewnego etapu nie szkodząc i pomagając tym, którzy takich możliwości nie mają. Czy trzeba rozwijać cywilizację techniczną ? Ależ niekoniecznie i gdyby nie odpowiedzialność za planetę, którą już dostatecznie daleko zapchaliśmy w antropocen.. no ale zapchaliśmy i teraz trzeba posprzątać plastik, wybudować miasta dalej od brzegów i wyżywić ludzi czyli zapewnić im życie z warunkami rozwoju (hipotetycznie zakładam, że kosmici na czas nie dolecą).
Współczesna Europa to dalej jedno z nielicznych miejsc gdzie istnieją świetne warunki by zajmować się tym czym warto. Istotnie uważam, że historyczny wkład Stanów Zjednoczonych w rozwój współczesnej Europy jest pozytywny. Moje gdyby wydaje mi się o tyle precyzyjne, że zwraca uwagę na możliwość przewidywania alternatywnych dróg rozwoju, o czym napisałem poprzednio właśnie wobec Europy, którą ciężko mi sobie wyobrazić gdyby..
Przy czym akurat ja nie jestem w stanie zainteresować się przesuwaniem jakiejś granicy za jakąś górkę lub nawet za dwadzieścia kilka górek, tym bardziej angażując się przy tym w pchanie szlabanu, który mniej więcej równa ilość osobników popycha w kierunku przeciw położnym. Lecz jeżeli posiadając kompetencje i możliwości ktoś mógłby, na przykład rozwinąć technologię baterii, za dwadzieścia lat wyposażając w nie większość statków, które “zatankują” je przy polach wiatraków, lub innych baterii, które “zatankują” wodór, to należy to zrobić. Dlaczego taki przykład ? nie ma nic wspólnego z Izerą, Teslą lub Volkswagenem, czasami pływam po morzach a zrządzeniem losu zapamiętałem kiedyś uważnie obserwujące mnie oczy foki. Więc wracając do takich, całkiem potężnych bateryjek, że przyglądnąłem się, oczywiście jako laik, drodze rozwoju ich nowej technologii na politechnice bostońskiej, więc i zapytałem profesora: montujmy na statkach, dałoby radę? – dałoby. Im więcej takich politechnik tym więcej szans na uśmiech foki.
A teraz wracając do Europy, nie dziwiło Pana dlaczego, do diaska, mając tutaj nowoczesną Francję i nie tylko, i europejski XXI wiek nie potrafimy na tyle ogarnąć basenu morza Śródziemnego, żeby morze nie wyrzucało ciał emigrantów, nie mówiąc o tym, że zaczynamy się właśnie bać.. Turków, bo komuś znowu odbija. Ja się szczerze dziwię. Na politechnice bostońskiej nie byłem, na Harvardzie, który jest obok, byłem jeden dzień.
Kierunek ze wszech miar słuszny, tylko proszę nie wyhamowywać. Owszem, USA zainwestowały w odbudowę Europy Zachodniej, tyle, że nie był to odruch jakiejś mitycznej dobrej woli, a przejaw tego samego wyrachowania, które wcześniej podpowiadało, by inwestować w państwo Hitlera i prowokować Japonię. Powinniśmy zatem ustalić, czy mówimy o grze interesów, czy też moralnie usprawiedliwiamy uderzające podobieństwo metod po stronie amerykańskiej administracji, z tymi stosowanymi przez konkurencję? Osobiście to drugie wydaje mi się jałowe, choć w polskiej przestrzeni publicznej stosowane co najmniej równie chętnie jak przemilczanie.
Współodpowiedzialność Europy Zachodniej za kryzys uchodźczy nie ulega wątpliwości. Pytanie: czy gdyby nie parcie USA do wojny na Bliskim Wschodzie, wsparte przez część krajów Zachodu, do których ochoczo przystąpiła również Polska, to w ogóle mówilibyśmy o wzmiankowanym kryzysie?
Jeżeli czytał Pan podsumowanie analiz Bacevicha, z którymi oczywiście ma Pan pełne prawo polemizować, to wynika z nich, iż amerykańska polityka będzie coraz częściej napotykała rozliczne trudności. Na to samo wskazuje Brzeziński i Krauthammer. Oznacza to również większe kłopoty dla Europy, bowiem twardogłowy kurs konfrontacyjny, dla którego na razie nie widać po stronie USA żadnej rozsądnej alternatywy, będzie wymagał bądź to przyłączenia się, bądź też odcięcia od militarnych posunięć Waszyngtonu. Już teraz widać, że Francji i Niemcom nie po drodze ze Stanami w dotychczasowej formule, tak kategorycznie sformułowanej przez Busha: Jesteście z nami, czy przeciw nam? Papierkiem lakmusowym może tu być np. kwestia polityki energetycznej m.in. Niemiec, ściśle sprzęgnięta z interesami Rosji.
Zamiast zatem kokietować mnie głębią foczego spojrzenia, proszę wrócić z morskiego wód przestworu i ponownie skalkulować miejsce słabowitej Polski u boku wkraczających w okres schyłkowej dominacji Stanów Zjednoczonych Ameryki, dla których, co warto podkreślać, nigdy nie byliśmy partnerem priorytetowym, ani tym bardziej równorzędnym.
Można oczywiście spekulować na temat jakiejś polskiej autonomii poza granicami UE, dla której gwarantem niezawisłości byłoby uczynienie z Polski głównego amerykańskiego przyczółku u granic Federacji Rosyjskiej. Jeżeli jednak pominąć podobne political fiction, to nasz interes narodowy pozostaje trwale wpisany w mozaikę interesów UE i Rosji, i jedynie w ramach tego układu możemy mówić o jakiejkolwiek realnej przyszłości polskiej państwowości. Pan zdaje się jednoznacznie wskazuje na USA, a mnie ten kurs kojarzy się ze wszystkim, co opisałem powyżej, a co według mnie wyklucza powodzenie takiego „partnerstwa”.
Amerykanie, proszę Pana, nie są winni całemu złu świata. Ja zaczynam o nich myśleć jak o ofiarach swojego sukcesu. Ale to temat na inną okazję.
W realnym świecie każda osoba lub państwo może odegrać bardzo pozytywną rolę żeby za chwilę zostać zbrodniarzem, a po jakimś czasie znowu bohaterem. Nikt i nic nie jest jednoznaczne pomimo diabelskich starań polityków, religii i biznesu. Zupełnie zwyczajną jest sytuacja, w której dobry człowiek popełnia zbrodnię, a dotychczas zły człowiek wznosi się na szczyty człowieczeństwa. Wszyscy jesteśmy chwilową wypadkową splotu wydarzeń. Dotyczy to także państw. Nie ceni Pan Wałęsy? Ja także nie ale szanuję jego wkład w odzyskanie wolności. Wałęsa był wielkim przywódcą Solidarności i nikt mu tego nie odbierze. Przymykałem oko na jego Matkę Boską w klapie. Dzisiaj już jestem ostatnim, który mógłby przymknąć na to oko. Ale dzisiaj to nie rok 1982.
Nie można się zgodzić na ocenę dzisiejszej Ameryki z perspektywy wydarzeń sprzed dziesięcioleci. To słabe. Oceńmy ją za to, co robi teraz. Zgodzę się, że fala imigracji w czasie Arabskiej Wiosny obciąża USA ale już kryzys uchodźczy ostatnich lat to dzieło Putina.
Brutalne podsumowanie sytuacji Polski: Jeżeli Polska będzie równa Niemcom pod względem siły gospodarki i PKB, to nic nie stoi na przeszkodzie spokojnemu rozwijaniu współpracy i kształtowania polityki obydwóch krajów z uwzględnieniem ochrony interesów drugiej strony. Zanim to nastąpi ktoś musi równoważyć siłę Niemiec i to w sytuacji słabej, zacofanej Polski, która nie ma ochoty się modernizować, bo “tradycja”, “wartości”… Unia Europejska jest najprostszą odpowiedzią ale nieoczekiwanie dostaliśmy od “patriotów” wspieranych przez Moskwę (Rosja też wolałaby nie mieć tranzytowego państwa w planowanym przyszłym sojuszu z Niemcami) konia trojańskiego w postaci PiS z koalicją i Kaczyńskim na czele, Korwina i Konfederacji. W tej sytuacji jedynym akceptowalnym partnerem dla wszystkich stron są USA.
Pana i moja Polska nie jest w interesie Moskwy. Oni, pomimo słabowitej gospodarki, nadal mają ostre i długie zęby. Będzie Pan dalej tracił czas na malowanie brzydkiej gęby Amerykanom? Nikt im nie odmawia brzydoty ale dzisiaj widać ogólną tęsknotę za tę jaśniejszą częścią ich twarzy. Ciekawe dlaczego?
Nie wiem jaka będzie polityka amerykańska, miałbym nadzieję, że USA obróci swój potencjał gospodarczy na rzecz obrony cywilizacji przed zmianami klimatu a rakiety Muska wylądują na Księżycu skąd Artemis poniesie dalej wiadomość, że jednak sobie radzimy. Co do Rosji miałbym nadzieje, że znajdzie drogę rozwoju budując własną gospodarkę w mniejszym stopniu opierającą się o wydobycie surowców i że nigdy nie dojdzie do wojny o Arktykę.
Wszędzie pan widzi USA, ja natomiast, być może podobnie być może inaczej niż pan Arkadiusz Głuszek uczyłem się, że “ameryki” są różne. Zwiedzałem Pearl Harbor i zwiedzałem Hiroszimę, byłem też w “silosie” gdzieś pod Nowym Meksykiem z którego mogły wylecieć rakiety, oczywiście jako turysta, personel zakręcano tam na pół roku, wiem, że Amerykanie cholernie bali się Rosjan przy czym wcale nie chcieli ich wtedy atakować. Istotnie dobrze, że wszystko nie wystrzeliło.
Polska ? no przecież sam Pan napisał, że naszym największym wrogiem jesteśmy my sami. Co ja na to poradzę ? Stany mogą pomóc a ich przynajmniej nie zaatakujemy.
Teraz trzymajmy lepiej kciuki, żeby nowa rosyjska prądnica na Białorusi przy granicy litewskiej nie roztopiła się: podciągnęli 50% mocy i podobno wybuchły jakieś przekaźniki, no ale mówią, że spoko. A widzi pan, przypomniałem sobie rosyjsko-amerykański epizod: kiedyś miałem pokój na korytarzu na którym moja sąsiadka miała na ścianie mapę: rosyjskich składów radioaktywnych w południowej Rosji jako, że firma stawiała płoty i zatrudniała Rosjan aby nikt ich nie zatrudnił w Iranie. Po korytarzu chodził facet z dwoma skrzyżowanymi flagami w klapie, ale amerykańską i chińską, a mój starszy kolega zamilkł kiedyś patrząc przez okno swojego biura na niewielki samolocik, pamiętam jego komentarz: no dobra, poleciał. Ja wtedy jako głupek z czopkiem miałem w piwnicy więcej wody i więcej duck tape. Nikogo nie chcieliśmy atakować lecz Coast Guard wywiesił flagi: Don’t tread on me. I nikt się nie śmiał.
Chyba czas na slogan: Let America be America again.
Sam mam naturę buntownika i za każdym razem cieszę się z pańskich prowokacji. Tym razem jednak usłyszałem salwę z karabinów, a zaraz potem trzask łamiącego się pod naporem gradu pocisków płotu. Śpieszę zatem z pomocą.
Ameryka ma wiele za uszami, wiele z jej dawniejszych przewin nie dotarło nawet do polskich uszów, jak na przykład okoliczności wojny z Hiszpanią, zbrodnicze potraktowanie Filipin i Filipińczyków, a wcześniej zbrodnie wojenne w wojnie z Meksykiem i zabór niemal połowy terytorium ówczesnego Meksyku (USA powiększyły o 1/3 własne terytorium ale warto tutaj wspomnieć, że Północ była przeciwna temu zaborowi jednak zgodziła się w obliczu grożącego rozpadu kraju i wojny z Południem – do wojny w końcu i tak doszło), masakra nad Wounded Knee żeby rzucić tylko kilka przykładów.
Po pierwsze, Ameryka nie ma jednej twarzy. To teren rywalizacji dwóch sprzecznych koncepcji cywilizacyjnych. Dzisiaj wciąż żywy. Starszej cywilizacji rolniczej bezpośrednio związanej z Europą, jej wysoką kulturą i tradycjami, i nowszej cywilizacji przemysłowej. W skrócie, ta pierwsza reprezentuje Południe. Ta druga Północ. Żeby nie ułatwiać, obydwie twarze Ameryki mają zarówno szlachetne rysy jak i obrzydliwe i okrutne grymasy. Polityka amerykańska zdominowana przez polityków Południa oznaczała wojny i chęć zdobycia nowych ziem, bo ziemia jest wartością nadrzędną dla ekonomii kultur rolniczych. Politycy Północy dążyli do ochrony rynku zbytu dla produktów amerykańskiego przemysłu, a w konsekwencji izolacjonizmu. W nowszych czasach priorytetem stawało się dla nich pozyskiwanie rąk do pracy oraz nowych rynków zbytu, czyli eliminacja konkurencji na rynkach zagranicznych. Kradzież technologii i dzieł kultury bez uznania praw autorskich były na porządku dziennym w XIX w. Dzisiaj USA jest pierwszym policjantem surowo karzącym to co Ameryka sama robiła 150 lat wcześniej.
Żeby jeszcze bardziej skomplikować ten obraz należy dodać, że Partia Demokratyczna była dawniej ostoją konserwatyzmu Południa, a Republikanie byli postępowymi demokratami.
Po co o tym piszę? Żeby pokazać, że nie ma jednej Ameryki, tej imperialistycznej i nienasyconej. Ameryk jest wiele. Jest też moja ukochana, myśląca i liberalna Ameryka Parków Narodowych (National Park Service).
Szczególne przywiązanie polskich elit do USA nie jest odwieczne. Jest to częściowo pokłosie francuskich sympatii wykreowanych głównie przez czasy rewolucji i udziału w niej Polaków, także przez dzieła Tocqueville’a ale przede wszystkim przez splot sprzyjających okoliczności w czasie I Wojny Światowej (silna, liczna i wpływowa wówczas Polonia w USA, rozpad państw zaborczych, wpływ Wilsona na ustalenia wersalskie itp.). W czasie Zimnej Wojny USA było jedyną światową siłą, na której wsparcie mogli liczyć polscy opozycjoniści. ZSRR nie był wyimaginowanym zagrożeniem dla Polaków. Rosjanie, o czym mało kto wspomina, mieli w pamięci fakt, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku Rosja utraciła najwyżej uprzemysłowiony region Cesarstwa. Gierek z jego polityką unowocześnienia Polski był bardzo wrogo traktowany w Moskwie. Stąd ten zalew wiernopoddańczych gestów w życiu publicznym PRL lat 70. ZSRR nie był też wydumanym zagrożeniem dla świata. To była śmiertelnie poważna rywalizacja i nikt nie liczył kosztów. Breżniew naprawdę planował atak na NATO i Kukliński był naprawdę wielkim patriotą. Proamerykańska histeria w Polsce to tak naprawdę półwiecze od lat 60. do czasów misji stabilizacyjnej w Iraku. Od wstąpienia Polski do UE uwaga opinii publicznej w naturalny sposób zaczęła się kierować w stronę Europy. Jednak to polityka Niemiec wpycha Polskę w amerykańskie ramiona. I to właśnie relacje z Niemcami są najpoważniejszym problemem polskiej polityki. Inny tradycyjny problem to Rosja. I to są miejsca gdzie spotykają się polskie i amerykańskie interesy, bez względu na światopogląd aktualnego rządu w Warszawie czy Waszyngtonie. Są tu jeszcze liczne interesy i interesiki, wojenki światopoglądowe ale to są sprawy drugorzędne.
A Ameryka sama się zmienia. To już nie jest kraj, który Pan opisuje. Notabene, w Ameryce wciąż odbywają się manifestacje Black Lives Matter. Wczoraj jeszcze pozdrawiałem protestujących w mojej okolicy. Większość z protestujących to byli biali i samo to świadczy o tym, że nie chodzi tu tylko i wyłącznie o rasizm.
Polska transformacja? Po ostatnich protestach kobiet i młodzieży jestem już spokojny. Czas polskiego kołtuna jest już policzony. Ostatni autentyczny kołtun został ścięty bodaj w 1951 roku. Plica polonica trzymała się dobrze jeszcze przez lata w organie położonym poniżej włosów, szczególnie w ostatnich 4 latach ale właśnie jesteśmy świadkami ostatnich jej podrygów. Przyszło mi właśnie do głowy, że “prawdziwy Polak” według Kaczyńskiego to przecież synonim plica polonica.
Przed nami bardzo dużo pracy z odwojtynianiem Polski. Ameryka już nie ma tutaj wiele do gadania. Weszliśmy w czasy bardzo szybko zmieniającej się rzeczywistości, czego wielu ludzi nie zauważa. Trzymam kciuki za celne strzały publicystyczne 🙂
Jest dla mnie oczywiste, że Niemcy przedkładają interesy z Rosją, ponad polskie popiskiwania. Trudno oczekiwać, by było inaczej. Nie zgadzam się natomiast, iż jedyną receptą jest padanie w objęcia zawsze skłonnego do molestowania Wujka Sama.
Nie opisywałem całej dzisiejszej Ameryki, a właśnie nadal żywe tendencje. Proszę przeczytać moją ostatnią odpowiedź dla pana PK. Też bym wolał, żeby w Białym Domu zasiadał ktoś taki, jak Bernie Sanders. Jak Pan widzi, serie w płoty nie zawsze muszą oznaczać strzały chybione – nie sposób dyskutować bez choćby skrótowego naszkicowania tła i sam Pan sięga po tę metodę.
Wydaje mi się, że nie dzieli nas uznanie rzeczywistego charakteru zbrodniczych metod stosowanych przez USA, a właśnie powszechne w Polsce i często bezrefleksyjne uznanie zasadności i łatwości sięgania po nie.
Nie wiem, czy Pan się zgodzi, lecz brnięcie w bałwochwalcze „partnerstwo” z USA, nie przybliża nas do wypracowania jakiejkolwiek sensownej polityki kontynentalnej. Według mnie jest dokładnie odwrotnie. Mija cenny czas, a my kręcimy się w kółko, licząc że Ameryka nas wspomoże i będziemy tu robić jakąś politykę niezależną, oderwaną od europejskich realiów. Jakież one są? Ano takie, że w ramach UE musimy się podporządkować tym, od których zależy nasz byt państwowy. Sztuka, aby to podporządkowanie przekładało się jak najlepiej na polskie interesy. Żeby to było możliwe, trzeba najpierw mentalnie wrócić na lokalne podwórko. Tego się nie da zrobić grając pod Waszyngton, ponieważ w takim układzie nie mamy nic, co mogłoby stanowić kartę przetargową w rozmowach z sąsiadami. Stąd my z Ameryką, Ameryka z nami, a rzeczywistość sobie, bez nas. Tak już bywało.
“podporządkować tym, od których zależy nasz byt państwowy“, “mentalnie wrócić na własne podwórko” – oj ja już wróciłem.. i rozumiem, że własna opinia o tym co na podwórku podporządkowuje mnie tym, od których zależy mój byt , just got to try me harder..
Jestem skłonny uwierzyć, że skądś Pan wrócił i jest głęboko przekonany, iż coś zrozumiał. Natomiast nie przekonuje mnie Pańskie tłumaczenie, co do powrotu na “własne podwórko”. Wyraźnie pisałem o podwórku lokalnym. Będę się upierał, że to jednak zasadnicza różnica. Polacy lubią myśleć, że co lokalne, to własne. Tu zupełnie się rozmijamy w ocenie sytuacji. Lokalne podwórko zostało nam jedynie darowane i wszechstronnie urządzone. Według mnie to spory dar historii i, co tu kryć, sąsiedzkiej woli – fakt, że modelowanej czynnikami o zasięgu znacznie wykraczającym poza lokalne uwarunkowania. Tak czy inaczej, pisząc o aktualnej polskiej kondycji państwowej, rzeczywiście nie uwzględniłem Pańskiego powrotu. Teraz widzę, że był to z mojej strony poważny błąd. Miło, że ma Pan poczucie, iż jest u siebie. Kiedy Pan już zarejestruje, jak wielu ludzi w tym kraju nie podziela Pańskiego poczucia komfortu, to może łatwiej będzie dostrzec wzmiankowaną wyżej różnicę i jej nieco szersze polityczne implikacje.
U siebie w sensie trywialnym – w kraju mojego urodzenia. Zarejestrowałem na własnych plecach, że kraj się istotnie zmienia – ostatnio na przykład, choć już ponad rok temu uczennice umieściły mi tam damską podpaskę. How lovely. Sądzę także, że to nie pierwsza ozdoba którą tam umieszczono.
Ad meritum zaś, jeżeli o mnie chodzi wręcz nalegam aby czuł się Pan komfortowo zawierając sojusze z kim się Panu podoba, że wymienialiśmy opinie o Stanach Zjednoczonych stąd moja uwaga porównawcza.
Może być pan skłonny uwierzyć gdyż nie mam zwyczaju mijać się z prawdą.
Oczywiście. Już próbowałem, rzecz jasna z USA. Waszyngton stawia jeden, za to trudny do zaakceptowania warunek. Mówią, że doktryna Busha nadal w mocy. Tak więc albo Pan wraca i jest z nimi, albo zostaje przeciw nim. Tłumaczyłem, że Pan już wrócił, ale to ich nie przekonuje. Nici z sojuszu. Próbowałem wybrnąć, że Pan jest za, a nawet przeciw, jednak tamci twierdzą, że drugi raz ten numer nie przejdzie i nie dołożą do polskiego interesu złamanego centa. Ja im na to, że w takim razie nie dostaną nawet podpaski. To ostatnie faktycznie, nieco ich zastanowiło. Może zmiękną.
Założywszy, że jednak wymieniamy opinie na temat światowego terroryzmu, mielibyśmy doczynienia z postępowaniem gnojka, który eskaluje konflikt dla własnej korzyści. To może proszę znaleźć gnojka. Wait… are you the Navy now ?
Założywszy natomiast, że wymieniamy opinie na temat standardów społecznych, to ja na własnym, to jest lokalnym podwórku mam już „po warkoczyki”.
Jeszcze zapomniałem zapytać: jaki to interes ? jaki to numer ? jaka to kasa ? i dlaczego powtórnie ? garść szczegółów mi znowu umyka.
Interes niezmiennie jankeski, u źródeł terrorystyczny, a po polskiej stronie godny imćpana Zabłockiego. Numer nazywał się Solidarność. Kasa brudna, krwawa, może ta nikaraguańska. Powtórnie raczej nieprędko, choć jankeskie sojusze dosyć delikatne, kruche. Prezydent elekt ma zdaje się o Polsce raczej niskie mniemanie i już z tego tytułu Polonia podnosi larum. Jestem głęboko bidenosceptyczny, nie dlatego, że Biden powiedział to, czy tamto, lecz dlatego, iż cały majchrowy trud USA siedmiu dekad, za który życiem zapłaciły miliony ludzi, ostatecznie obraca się z perspektywy Waszyngtonu w guano, nie tylko lokalnie.
Pozostając jednak na polskim podwórku, nadwiślańska kraina zajęła właśnie w umyśle przywódcy Ameryki właściwe miejsce. Z najwierniejszego sojusznika ekspresem wylądowaliśmy wśród reżimów totalitarnych, a jeszcze miesiąc temu było tak pięknie. Cóż, na pstrej kobyłce łaska waszyngtońska hula. Trudno się nie śmiać, gdy nie mamy o czym rozmawiać i w ramach UE (polski rząd zapowiedział veto dla unijnego projektu budżetu, a poszło przecież o standardy praworządności), a i USA też już Warszawie nie pasują. Nareszcie zmierzamy ku totalnej niezależności, no, przynajmniej we łbach pisowskiej wierchuszki.
Cały cyrk miejscowej demokracji kręci się wyłącznie dzięki dostawom rosyjskiego gazu, ropy i węgla. Jeśli lokalnym patriotom jest teraz ciepło w zadki, to powinni mieć świadomość, iż jest to ciepło głęboko niesłuszne. Zaiste, prawdziwie patriotycznie byłoby szczękać zębami. Rosja po wsze czasy naszym wielkim wrogiem! – wiadomo, byli komuniści, to zawsze komuniści.
Chiny to też komuniści, bez których globalny bajzel w ogóle nie ma widoków na kontynuację. Tak więc chińscy komuniści nas zaopatrują w gros tego, co dostępne w każdym przedziale handlowego asortymentu. Fakt, elektronika jeszcze po dużej części działa na amerykańskich patentach, ale i to wkrótce się zmieni. Jeżeli czytał Pan założenia kolejnej chińskiej pięciolatki, to wie, że jankesi mają poważne powody do frasunku. W świetle tego, czego do tej pory dokonał komunizm w Chinach, a przecie również działał w krwawym znoju, to Chińczycy z dużym prawdopodobieństwem dopną swego, a jankeskie próby torpedowania ich planów raczej w dłuższej perspektywie nie wyjdą Ameryce na zdrowie. Tu warto dorzucić, iż w Hanoi (Hanoi!) zakończono trwające osiem lat negocjacje. Jak Pan wie, AESAN to również inicjatywa chińska. Na razie to 2 mld ludzi i 30 proc. światowego PKB. Jeżeli do porozumienia przystąpią również Indie, a nie jest to wykluczone, to przyszłe rozbijanie się USA po Azji stanie się więcej niż problematyczne. Stojący za tymi posunięciami międzynarodowy gest miłości posłanki Lichockiej, jest rzecz jasna skierowany ku administracji Białego Domu.
Wracając jeszcze na moment do Rosji, pierwsze linie Nowego Jedwabnego Szlaku już działają i choć projekt daleki jest od finiszu, to i na tym odcinku Chiny nie skąpią grosza.
Bliżej zostały nam chyba jeszcze Węgry, skoro Niemcy i reszta be.
Czyj zatem ten polski interes? Oczywiście, a co by było gdyby…? Gdyby ZSRR przegrał to pewnie bylibyśmy dzisiaj częścią niemieckiej potęgi, tyle że nikt by się z nami nie pierniczył, pytając o zdanie na forum UE, z którą też nam nie po drodze. To może proszę mi tego gnojka wskazać, najlepiej od razu na arenie międzynarodowej.
Jan Paweł II, Gorbaczow, Jaruzelski, Wałęsa, Mazowiecki i oczywiście ludzie którzy krok po kroku czuli odzyskiwaną podmiotowość. Tak mnie się przynajmniej wydaje, że zmieniała się środkowa Europa.
Od kiedy przystąpiliśmy do NATO mamy i zobowiązania i gwarancje bezpieczeństwa między innymi i od Niemiec, i od Francji i od Stanów Zjednoczonych. Problem nie w tym, że Stany Zjednoczone będą pozostawać w opozycji do polityki energetycznej Rosji w Europie, lecz aby budować partnerstwo oparte na przyjmowanych wspólnie zasadach w ramach sojuszy.
Moje gdyby było inne: gdyby Stany Zjednoczone nie przystąpiły do zakończenia II wojny światowej w Europie bylibyśmy prawdopodobnie o wiele bardziej ograniczeni w możliwościach rozwoju i zmian nawet w latach osiemdziesiątych XX wieku.
Oczywiście, że punkty ciężkości gospodarki światowej przesunęły się do Chin, należy życzyć dobrze Rosji by zbudowała swoją nowoczesność także na swoich wschodnich granicach, a możliwości takie się mogą otwierać. Że rosyjscy komuniści ? unfortunately , ostatni car zamiast budować nowoczesne państwo najpierw rozwalił flotę o Japonię a potem armię o pierwszą wojnę światową, no to jak się to mogło skończyć…
Z tym, że podobno już moi praprzodkowie w St.Petersburgu nie mieli dobrej opinii o Romanowych, także jednak nie znam szczegółów.
Wszystko to prawda, na samodzielność trzeba się wybić a nie bywać Francuskim i Watykańskim, później również Szwedzkim, żeby skończyć na carsko cesarskich porządkach, zawodząc po raz pierwszy “Boże coś Polskę…”
Ani lewica ani prawica nie prowadziły do integracji naszej nacji. Poziom życia się poprawił, ale i wielu zapomniano stąd tęsknoty za opieką i klientyzmem. Należałoby za Kochanowskim powtórzyć “Mądry Polak po szkodzie…” ale czy na pewno?
… i 400 lat minęło!
“Wake me up when September ends…”
Jared Diamond w “Collaps” opisał kraje którym mimo wszystko się udało… 😉
Szanowny Panie Tadku, a co by było gdyby..
nie byłoby Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, nieco wcześniej nie byłoby Organizacji Europejskiej Współpracy Gospodarczej, nieco wcześniej George Marshall nie podjechałby na uniwersytet Harvarda i nieco wcześniej nie byłoby operacji Overlord. Pewnie nie powstałby Układ Warszawski jako, że RFN nie wstąpiłaby do NATO, bo i nie byłoby RFNu. Wynika mi z tego, że Układ Warszawski to także wina Amerykanów.
PS. To miłe, że chciałby pan naprawiać świat od strony wojen, ja proponowałbym jednak rozważyć zaangażowanie pozytywne kiedy jest możliwe (zapewniam, że także nie zawsze bywa bezpieczne) i co jakiś czas odpowiedź na: a co by było gdyby. Taka moja rada głupka z polskim czopkiem.
W polityce obowiązuje prawo Kalego: jak ktoś zabrać Kalemu krowy to jest to grzech, a jak Kali zabrać komuś krowy – dobry uczynek.
Co smutniejsze, narody akceptują takie rozwiązania, czego przykładem było poparcie rodaków dla włączenia się Polski do napadu na Irak, bo obiecywano że będziemy mieli tańszą ropę i udział w odbudowywaniu Iraku po wojnie (!!).
Przykład filozofii Kalego podawał kilka lat temu Ludwik Stomma:
Kiedy z pominięciem i złamaniem wszelkich międzynarodowych procedur wykrawa się na ciele niepodległego państwa dziwaczny twór zwany Kosowem, słyszymy do znudzenia (i z prawa, i z lewa), że stało się zadość demograficznym proporcjom. Kiedy natomiast rzecz się dzieje na Krymie, argumenty demograficzne nagle przestają obowiązywać i odchodzą w dziwny niebyt. Przebąkiwać się zaczyna nawet o historycznej (sic!) – od odległych czasów Chruszczowa – ukraińskości Krymu, podczas gdy nie tak dawno całkowicie zapomniano, że Kosowo jest kolebką Serbii, o czym choćby bitwa na Kosowym Polu stoczona w 1389 r. przypomina.
Taka piękna planeta, także dlatego warto pozbierać plastik z oceanów i na Księżycu założyć ośrodek obliczeń kwantowych – z dwóch względów: jeszcze jest tam trudniej dolecieć a przez okno codziennie widać o co chodzi.