Tadeusz Kwiatkowski: Jankeski czopek5 min czytania

13.11.2020

Polska podlega procesom rozkładowym. Jest tworem wszechstronnie niewydolnym. Wewnętrznemu uwstecznieniu towarzyszy zewnętrzna marginalizacja.

Zdaniem Zbigniewa Brzezińskiego USA: od II wojny światowej nie wygrały ani jednej wojny z wyjątkiem tej w 1991 roku.

Z perspektywy ostatnich lat kwestia tamtego zwycięstwa nasuwa dosyć poważne wątpliwości, a na pewno powinna w Polsce, zawsze zatroskanej kondycją słabującego Wujka Sama.

Photo by Free-Photos on Pixabay

Ameryka jest chora, podzielona, zrewoltowana. To zmilitaryzowany kolos na glinianych nogach, dręczony koszmarami własnej przeszłości, uzależniony od krótkowzrocznej polityki tworzenia problemów zbyt złożonych, by dało się je rozwiązać dzięki kolejnej rzezi. Druga połowa ubiegłego stulecia upłynęła Stanom Zjednoczonym na kreowaniu dyktatorów, nad którymi w końcu traciły kontrolę.

Teoria domina ostatecznie obróciła się przeciw Waszyngtonowi. Do dziś pokutujący mit głosi, iż Ameryka była niekwestionowanym zwycięzcą zimnej wojny. Doprawdy? A jakież to spektakularne sukcesy odniosła polityka zagraniczna Białego Domu?

Ameryka nie była zdolna utrzymać wpływów w Chinach i porzuciła Czang Kaj-szeka. Dziś Chiny to obok Japonii największy zagraniczny wierzyciel USA.

Korea okazała się militarnym blamażem, który trzeba było tuszować przy stole negocjacyjnym. Choć Korea Północna bez wątpienia jest operetkową satrapią Kimów, to równocześnie stanowi wytwór amerykańskiej antykomunistycznej paranoi. Dyletancka doktryna USA, usiłujących szachować przeciwników arsenałem nuklearnym, doprowadziła do intensyfikacji programów atomowych wszędzie, gdzie sięgały wpływy ZSRR.

Jeszcze w Poczdamie Truman robił z siebie idiotę, usiłując zastraszyć Stalina wzmiankami o nowej, potężnej broni, lecz wszelkie zabezpieczenia Los Alamos okazały się fikcją, a szczegółowe raporty techniczne dotyczące postępów w budowie bomby atomowej błyskawicznie lądowały na Kremlu. Gdyby Truman uległ obłąkanym wizjom snutym przez MacArthura, to III wojnę światową z użyciem broni nuklearnej rozpoczęłyby Stany Zjednoczone od bombardowań miast chińskich.

Polityczna klęska w Wietnamie ciągnie się za Ameryką niczym smuga Agent Orange. Nieudolną prowokację w Zatoce Tonkińskiej poparł cały Kongres i niemal cały Senat. Pomimo ogromu technologicznego terroru USA przegrały, pozostawiając po sobie zgliszcza i około trzech milionów zabitych, w tym ponad dwa miliony cywilów. Do dziś w Wietnamie rodzą się ofiary amerykańskiej broni chemicznej. Skutki wywołanej przez Amerykanów wojny nie oszczędziły również Laosu Kambodży.

Lokalni apologeci amerykańskiego militaryzmu z lubością powtarzają frazę o rozpadzie sowieckiego imperium — całkiem jakby oznaczał on automatyczne amerykańskie zwycięstwo, którego cudownym złotym bękartem miała się stać polska demokracja.

Gdzież to USA odniosły te wiekopomne wiktorie? W Afryce, Ameryce Łacińskiej, na Bliskim Wschodzie? Nawet maleńka Kuba i zgładzenie jej krnąbrnego przywódcy, okazały się zadaniami ponad amerykańskie możliwości.

Mimo to wszędzie, gdzie docierali jankescy najemnicy i instruktorzy CIA, kończyło się dyktaturami, prawicowymi bojówkami, torturami i zamordyzmem, w niczym nie ustępującymi wszystkiemu, co miało znamionować wpływy ZSRR. Od Somozy, Branco, Godoya i Pinocheta, Ngo Dinh Diema i Suharto, poprzez klanowych afgańskich watażków, po bliskowschodnich tyranów, z Saddamem Husajnem na czele.

W pojęciu polskiej prawicowej konserwy, radzieckie śmigłowce i samoloty zestrzeliwane przez mudżahedinów przy użyciu stingerów, to fajerwerki wolności, zaś lewicowi opozycjoniści zrzucani do oceanu przez siepaczy Pinocheta, to wielki sukces amerykańskiej demokracji. Podobnie zresztą, jak broń opychana Iranowi, by tak pozyskanym szmalem wesprzeć nikaraguańską wojnę domową.

Z dużym prawdopodobieństwem Reaganowi zawdzięczamy również wybór Ducha Świętego, który, jakże fortunnie dla polskiej demokracji, padł na zawsze świętego Wojtyłę. Nawet ta ludowa legenda obraca się na naszych oczach w łajno, a jak kraj długi i szeroki, wielki protektor pedofilów patronuje szkołom i przedszkolom.

Do krwawej talii ostatnich amerykańskich zwycięstw udało się Polakom dorzucić kilka znaczonych patriotyzmem karteluszków. Kiedy np. ktoś zatruje się w Rosji nadmiarem politycznych ambicji, to wielka tragedia i dowód na nieuleczalne barbarzyństwo tamtejszych władz centralnych. Gdy amerykański wywiad wojskowy ma chętkę na legalne tortury poza jurysdykcją jankeskiego wymiaru sprawiedliwości, to oczywiście zapraszamy serdecznie – czym polska demokracja bogata, tym rada. Posłać wojo, żeby u boku miłującej pokój Ameryki najechać pod byle pretekstem Irak – jasne, czemu nie? Rosyjska interwencja na Ukrainie – cóż za potworność!

Ci sami ludzie, którzy plotą o niewoli Wyszyńskiego, męczeństwie Popiełuszki i ofierze Wyklętych, przekonują zawzięcie, iż amerykańska obecność wojskowa w Polsce, to jeden z filarów miejscowej polityki zagranicznej. Ostateczny dowód, iż trzydzieści ostatnich lat demokratycznej balangi, to czas sukcesywnego wzrostu międzynarodowego znaczenia zapatrzonego w Wuja Sama kraiku. Faktycznie, wszystko wokół wskazuje na apogeum państwowego rozkwitu.

Od przemiany ustrojowej reprezentanci narodu wszelkich opcji lubią się pieścić statusem najwierniejszego sojusznika USA. Pod tym względem kierownictwo PiS nie odstaje od poprzedników, mniemając, iż wasalna czołobitność jest równoznaczna z regionalną nietykalnością, jednak historia wskazuje, jak często podobne rachuby zawodziły.

Nad Wisłą nie ma takiego amerykańskiego draństwa, którego nie dałoby się przedstawić jako przykrej konieczności podyktowanej najszlachetniejszymi intencjami i takiej rosyjskiej konieczności, która mogłaby uchodzić za coś innego, niż draństwo. Ciężko doświadczeni, bitni i bogobojni Kurdowie już witali się z gąską pod gwiaździstym sztandarem. Afgańczycy i Irakijczycy rozkoszują efektami misji stabilizacyjnych, bo nie ma to, jak odetchnąć głęboko wspaniałomyślnie darowaną wolnością, a że powietrze ciut wzbogacone uranowym pyłem, to już nie narzekajmy – dobrze, że nie rosyjskim polonem, bo to dopiero trucizna.

Tadeusz Kwiatkowski

Pedagog, publicysta

Rocznik 1977. Absolwent Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jednostka głęboko aspołeczna. Przejawia objawy organicznego uczulenia na polski patriotyzm, pojmowany jako przekonanie o nadrzędnej roli Polski w historii, oraz tzw. polskiej racji stanu w stosunku do interesów Europy w dobie postępujących procesów globalizacji. Z przekonania i zamiłowania antyklerykał. Na razie, od blisko dwudziestu lat szczęśliwy mąż, od kilku również ojciec; od ponad dekady aktywny entuzjasta biegów długodystansowych.

Print Friendly, PDF & Email
 

25 komentarzy

  1. Arkadiusz Głuszek 13.11.2020
    • Tadeusz Kwiatkowski 13.11.2020
      • Arkadiusz Głuszek 13.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 13.11.2020
        • poltiser 13.11.2020
        • PK 14.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 14.11.2020
        • PK 14.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 14.11.2020
        • Arkadiusz Głuszek 14.11.2020
        • PK 14.11.2020
        • Arkadiusz Głuszek 14.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 14.11.2020
        • PK 15.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 16.11.2020
        • PK 16.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 16.11.2020
        • PK 16.11.2020
        • PK 17.11.2020
        • Tadeusz Kwiatkowski 17.11.2020
        • PK 17.11.2020
  2. poltiser 13.11.2020
  3. PK 13.11.2020
  4. PIRS 14.11.2020
    • PK 14.11.2020