12.11.2021

Nowa forma działań wojny hybrydowej: najazd na Warszawę za pomocą uroczystości państwowej. Nowość jest tu dyskusyjna, wcześniej przećwiczono to na Westerplatte, rugując władze samorządowe m. Gdańska z uroczystości upamiętniającej wybuch II wojny światowej. A jak ktoś chce sobie przypominać ustroje „ideologiczne”, słusznie uznane za niesłuszne, może też zauważyć istnienie w nich monopolu władzy na wszystkie uroczystości publiczne (może z wyłączeniem religijnych).
Atak warszawski był jednak pod wieloma względami nowatorski. Władze państwowe uznały się za uprawnionego organizatora dwóch uroczystości z okazji Dnia Niepodległości. Jednej, przed Grobem Nieznanego Żołnierza, z udziałem Prezydenta RP, oraz drugiej – na ulicach – prowadzonej przez reprezentującego rządzących pana Bąkiewicza. Nie wiemy, co prawda, jaką „władzą” jest pan Bąkiewicz, ale skoro tzw. Marsz Niepodległości stał się legalny na mocy art. 2 pkt 1 ustawy Prawo o zgromadzeniach, wskazującego tryb stosowany wobec zgromadzeń organizowanych przez organa władzy publicznej, to rzecz wydaje się oczywista. Organ władzy publicznej zorganizował w Warszawie orgię nienawiści, pozwalając młodzieży wyładować frustrację przez palenie flag, wizerunków opozycyjnych polityków i obietnicę wieszania wyznawców islamu. Innymi słowy, organ władzy publicznej dokonał agresji na społeczeństwo, depcząc konstytucyjne gwarancje ochrony godności każdego człowieka.
Wojna, także hybrydowa, jest przedłużeniem polityki. Cel agresji dokonanej z pomocą uroczystości państwowej jest oczywisty. Chodzi o odebranie społeczeństwu poczucia podmiotowości. Narzucana różnymi metodami narracja utożsamia kastę rządzącą z patriotami, daje kaście rządzącej „niepodważalną” legitymację pozwalającej nie tylko utrzymać, ale rozszerzyć zakres władzy. Władza dała „Narodowi” „niepodległość”, władza strzeże tej „niepodległości”, a ty durnoto, ruki po szwam, mołczat sobaki. Język rosyjski bardziej niż polski odpowiada owej cywilizacji, w polskim nie da się z właściwą pokorą odpowiedzieć: „tak toczno, Wasze Wysokie Błagorodije”.
Nie da się z ruską cywilizacją władzy walczyć z pomocą ruskiego nihilizmu.
Nie odbuduje się podmiotowości społecznej, odrzucając wspólnotowość, nawet opartą na wyobrażeniu (naród, wspólnota regionalna i lokalna), negując potrzebę istnienia „wspólnotowych” instytucji, określonych jako państwo. Potrzebny nie jest nihilizm, lecz przywrócenie pewnych zasad, które sprawdziły się w różnych epokach i w różnych sytuacjach. Jeżeli przyjmujemy, że rolą Rzeczpospolitej jest ochrona dobra prywatnego każdego jej obywatela, jeśli – w obawie przez demoralizującą dyktaturą – optujemy za podziałem i równoważeniem władz państwa, jeśli uznajemy sens zasady pomocniczości, chroniąc prawa jednostki i rodziny przed wspólnotą lokalną, wspólnotę lokalną przed regionem, a region przed zachłannością władzy centralnej; to nie tworzymy utopii. Zdrowym jest konserwatyzm, chroniący to, co się sprawdziło, akceptujący zmianę tego, co było dla ogółu szkodliwym.
Po tragedii wojen religijnych dotarło do ciemnych głów, że król nie może być panem sumienia swych poddanych. Niestety, religię Kościołów zastąpiły religie państw, władza zapragnęła być papieżem dla swych poddanych, narzucając im dogmat patriotyzmu, ściśle kontrolując jego przestrzeganie i wymierzając kary heretykom. Tragedie wieku XX powinny nas zmusić do odrzucenia takiej religii „patriotyzmu”; żadna władza, nawet dysponująca demokratycznym poparciem zdecydowanej większości, nie jest i nie może być panem sumienia poddanych. Przywróćmy podstawowe zasady, oparte na moralnej odpowiedzialności jednostek. Za patriotę, musimy – przez domniemanie – uznać każdego obywatela, chyba że udowodnimy w formie postępowania przed niezawisłym sądem, że jest inaczej. Patriotyzm to nie deklaracja, ale wypełnianie obowiązków i korzystanie z praw obywatelskich.
Jestem patriotą, jeśli płacę podatki i szanuję to, co ogół uznaje za dobro wspólne. Nie muszę tego dodatkowo udowadniać śpiewaniem hymnu i staniem na baczność przed władzą.
Prawo do zgromadzenia ma każdy, władza lokalna może ograniczyć to prawo tylko w trosce o bezpieczeństwo ogółu. Władza centralna nie może rościć sobie tu nadzwyczajnych przywilejów ani decydować, które zgromadzenie jest słuszne, a które powinno być zabronione. Do samorządów – lokalnych i regionalnych – powinna należeć troska o miejsca tzw. pamięci narodowej, o symbole – pomniki, nazwy ulic itd. Pamięć zbiorowa nie jest czymś narzucanym centralnie, to suma indywidualnego przekazu międzypokoleniowego w rodzinach, to suma lokalnego uwrażliwienia wobec dorobku przeszłości, to także obowiązek zachowania wartości materialnych i niematerialnych ludzi oraz tworzonych przez nich grup społecznych i etnicznych, których dziś już nie ma, których „starł z ziemi walec historii”. Centrum nie ma kompetencji by glajszachtować pamięć zbiorową, by narzucać swoje wizje ogółowi.
Jest rzeczą obrzydliwą żerowanie na ludzkim strachu i szczucie jednych na drugich.
Jest w tym niedopuszczalna moralnie drwina z wartości religijnych, bo w większości religii obowiązuje uniwersalny przekaz o niezbywalnej godności każdego człowieka, każdej istoty stworzonej przez Boga. Jest w tym naruszenie kardynalnych praw zawartych w Konstytucji i w respektowanych przez nasze społeczeństwo prawach ponadnarodowych. Jest to chamskie deptanie po wszystkim, co dla ogółu społeczeństwa powinno być święte.
Napad uroczystości państwowej na Warszawę, Bąkiewicz jako organ władzy publicznej, patronat instytucji państwowej nad paleniem wizerunku opozycyjnego polityka i nad wezwaniami do wieszania ludzi…
Jak nisko upadła ta elita zawodowych polityków, mniemająca o sobie, że pracuje dla dobra Polski ?
Jarosław Kapsa
„Jak nisko upadła ta elita zawodowych polityków, mniemająca o sobie, że pracuje dla dobra Polski ?”
Po pierwsze to żadna elita, a grupa trzymająca władzę.
Po drugie – doświadczymy pewnie jeszcze dużo poważniejszego jej upadku.
Po trzecie – nic nie trwa wiecznie.
https://www.youtube.com/watch?v=sSht4iYyvrc
„Jak nisko upadła ta elita zawodowych polityków, mniemająca o sobie, że pracuje dla dobra Polski ?”
Błąd, oni tylko „mówią”, ze pracują dla Polski dobrze wiedząc, że „pracują” wyłącznie dla siebie.
Poza tym, w Polsce „zawodowych” polityków nie ma. Są tylko nieudaczni amatorzy uzurpujący sobie to miano bo raz kiedyś przez pomyłkę zostali wybrani „na pOsła”.
Jeżeli chodzi o zawodowych polityków – pełna zgoda. Ci „…nieudaczni amatorzy uzurpujący sobie to miano bo raz kiedyś przez pomyłkę zostali wybrani „na pOsła”, w pewnej części są ” nieudacznymi amatorami uporczywymi”, czyli pełniacymi swoje funkcje przez wiele kadencji. Nie są zawodowcami, ponieważ sami starannie pracują na to aby pozbawić te zajęcia wszelkich reguł, etyki zawodowej i najzwyklejszej przyzwoitości. Nawet takie pojęcia jak racja stanu nie mają dla nich znaczenia. Ich uporczywe i nieudaczne amatorstwo jest w zasadzie pospolitym szkodnictwem.