Jarosław Kapsa: Lasy i Trybunał7 min czytania

03.03.2023

Dawno temu przyszła w odwiedziny do córki jakaś Krysia Leśniczanka, poczęstowała nas przyrządzoną przez tatę Leśnika kiełbasą z dzika, i wydębiła podpis pod petycją, by lasy państwowe były na zawsze Lasami Państwowymi. Człowiek zazwyczaj podpisuje takie petycje bez refleksji; w dodatku w telewizji trwała nagonka opozycyjnego wtedy PiS-u z zarzutami, że PO sprzeda lasy Niemcom, by wypłacić Żydom odszkodowania.

PiS od zawsze specjalizował się w wymyślaniu głupich zarzutów, by umiejętnie przesłonić egoizm własnych interesów. A my, też od zawsze, łykamy pewne rzeczy, uznając je za oczywiste. Lasy państwowe – tak, jasne, bo właściciel publiczny ma obowiązek troski o szerszy interes społeczny, a prywatny kieruje się egoistycznym zyskiem. Potem dopiero się zorientujemy, że lasy państwowe nie są państwowe, ale należą do przedsiębiorstwa Lasy Państwowe, kierującego się równie egoistycznymi pobudkami, jak prywatny właściciel.

Lasy Państwowe to taki „Orlen”, tylko żyjący z rabunku drewna. Jest to jeden z największych w dziejach Rzeczpospolitej właściciel ziemski, dysponujący majątkiem o powierzchni 7 612 116 ha; dla porównania – powierzchnia Polski wynosi ok. 32 257 500 ha. Zasoby drewna na obszarze należącym do LP oszacowane są na 2 070, 3 mln m³; jest z czego żyć, a nawet trochę zostawić wnukom. Przyznać tu trzeba, że w LP nie szaleją, myślą o tych wnukach. Roczny przyrost drewna wynosi ok. 64 mln m³, pozyskanie (czyli wycinka) ok. 40,5 mln m³. Zwiększenie eksploatacji jest, z punktu widzenia LP, zbędne. Przychody roczne wyniosły w 2021 r. 10 142,5 mln zł, koszt działalności 9 406,9 mln zł; zysk brutto 735 595,9 tys. zł., od czego zapłacono podatek 34 275 tys. zł. Oprócz podatku CIT płacony jest także, na rzecz samorządów podatek leśny: 235 537 tys. zł. w 2021 r. Zatem przy przychodach przekraczających 10 mld zł. do budżetów publicznych LP przekazują ok. 250 mln zł. Ponieważ LP nie są spółką prawa handlowego, właściciel, czyli państwo, nie pobiera dywidendy. Koszty działalności LP wynoszą 9,4 mld zł, w tym pozyskanie drewna 2 220,9 mln zł. Największy udział w kosztach stanowią wynagrodzenia: 2 771 mln zł, tj. 29% ogółu kosztów. Średnia płaca w LP wynosiła w 2021 r. 9048,7 zł. Żeby być dobrze zrozumiany, dodam: to nie są płace drwali ani kierowców wywożących ze zboczy górskich ścięte pniaki. Praca fizyczna przy wyrębie mieści się w kosztach pozyskania. Wynagrodzenia przeznaczane są na utrzymanie 25 520 etatów, w tym 23 675 nierobotniczych. W służbie leśnej pracuje 16 650, w biurach dyrekcji generalnej i regionalnych 1396 osób.

Zatem prywatny największy w Polsce właściciel ziemski, czyli Lasy Państwowe, dość racjonalnie eksploatuje swoje zasoby, dbając o dobre zarobki zarządzających biurokratów. Podobnie „prywatne”, choć nazywane „państwowymi” podmioty żyją z eksploatacji węgla, gazu, ropy naftowej, miedzi czy innych podziemnych i naziemnych skarbów. Idea, że „publiczny” właściciel bardziej od prywatnego dba o dobro społeczne, nie jest poparta żadnymi dowodami. Raczej przeciwnie, zawłaszczenie zasobów naturalnych w Polsce, w Rosji, Arabii Saudyjskiej, Wenezueli czy w innych „dzikostanach”, łączyło się z ich rabunkową eksploatacją, przy zlekceważeniu skutków społecznych. Odczuwają to u nas mieszkańcy Bytomia lub Trzebini, bo im – dla „dobra publicznego” – wyrąbano dziury pod domami.

Państwo jako instytucja ma pewne obowiązki publiczne, wypełniać je powinno regulacjami ograniczającymi dowolność dysponowania własnością. Gospodarka leśna ma u nas krótsze tradycje niż górnictwo, ale i tu nie brak przykładów lepszych i gorszych regulacji. Wynikały one ze stopniowego wzrostu świadomości wpływu obszarów leśnych na życie ludzi. W 1934 r. była w Galicji wielka powódź, po niej na łamach prasy dyskutowano o przyczynach wielkich strat. Wśród tych przyczyn wskazano niewłaściwą gospodarkę leśną prowadzoną od czasu utworzenia przez Habsburgów, Potockich, Lubomirskich, a także korporacje kupieckie, wielkich, „nowoczesnych” gospodarstw leśnych. Wycinka drzew na zboczach Karpat zmniejszała możliwości retencji, powodowała szybki spływ wód z topniejącego śniegu lub w okresie ulewnych opadów.

Odkrycie dość banalne; zjawisko, o którym uczyć powinni w szkołach podstawowych; a jednocześnie odrzucane stanowczo przez wszystkich żyjących z wyrębu drzewa lub zamieniania stoków górskich w zjeżdżalnie narciarskie. Państwo jednak w 1934 r., choć niedemokratyczne i zacofane, nie mogło lekceważyć głosów przyrodników, hydrologów i geografów, więc zaczęło przygotowywać stosowne regulacje. Było to jednak w zamierzchłej epoce. W 1997 r. gdy była kolejna wielka powódź, tym razem w dorzeczu Odry, w debacie, jak się bronić przed kataklizmem, temat lasów nie istniał. Widocznie w naszych, współczesnych standardach demokracji, żadne nieszczęście, żadna katastrofa nie zmusi rządzących, by uznali, że czarne jest czarne, a białe – białe.

Właściciel ziemski, Lasy Państwowe, rąbie sobie, co chce i gdzie chce. Powodziami sobie głowy nie zawraca, bo to nie ich problem, tylko jakiegoś ministra od środowiska. Już i tak uznaje za wielką krzywdę, że jacyś „wynaturzeni” przyrodnicy wymuszają tworzenie rezerwatów, albo pozbawiają firmę wpływów z powodu ochrony jakiegoś „ptaszyska” czy ślimaka. A przecież leśnik to też wykształcony przyrodnik, w dodatku myśliwy, zatem sam z siebie, najlepiej zadba o dobrostan zwierzyny łownej.

Zrozumieć można, pełne oburzenia, zdziwienie dyrekcji Lasów Państwowych, po zapadłym wyroku TSUE, nakazującego Polsce stworzenie mechanizmu sądowej kontroli planów wycinki drzew. Oburzenie, bo z jakiegoś powodu TSUE daje prawo „narwańcom”, ekologom, by wtrącać się w sprawy zarządzania „naszą własnością”. Co gorsze, taki „bosonogi, nawiedzony, obrońca żab”, może przekonać sąd o niestosowności działań leśników… Przyznajmy, że dla ludzi przyzwyczajonych do posiadania monopolu na rację, taka decyzja Trybunału wydać się może niesprawiedliwa i antypolska. Do tego budząca pytanie: jak to, przecież to my, a nie jakieś „eko-żabki” czy sądy, zostaliśmy przez Państwo postawieni na straży sosen i dębów, kto nas w tej misji zastąpić może… Jestem przekonany, że rząd myśli tak jak Lasy Państwowe, z równym oburzeniem i zdziwieniem przyjmując wyrok TSUE. Zgodnie z nową świecką tradycją, nie wykona orzeczenia, bo co się tam Niemce, czy inne obce, będą wtrancać w nasze sprawy. Jakby przyszło znów płacić kary, to – nie ma sprawy – damy radę: suwerenność nie ma ceny.

Gdyby jednak stał się cud i zmienił rząd, bardzo bym prosił, by owo orzeczenie TSUE zostało potraktowane w sposób rozszerzający. Czas zacząć traktować Lasy Państwowe jak każdego innego właściciela prywatnego i narzucić ograniczenia w dysponowaniu własnością, zgodne z szerszym interesem publicznym. Może ktoś z polityków słyszał coś na temat zmian klimatycznych; one dotyczą nie tylko Grenlandii i Alp. Nie wystarczy dziś ograniczyć eksploatacje zasobów i utworzyć – na pokaz – getto dla salamandry. Trzeba dostrzec i zrozumieć funkcje obszarów leśnych w łagodzeniu skutków zmian klimatycznych. Gajowemu i drwalowi można ludzkim głosem prawdę powiedzieć: „chłopie, jak nie chcesz, by ci woda chałupę zabrała, to nie wyrębuj sosen na zboczu, bo stamtąd nieszczęście spłynie”.

W ochronie przyrody nie tylko o nieznane ogółowi gatunki roślin i zwierząt chodzi, ale przede wszystkim o dobro człowieka. Przestańmy ponad to dobro przedkładać wygodę i interes właściciela ziemskiego.

Jarosław Kapsa

 

2 komentarze

  1. Jacek 03.03.2023
  2. narciarz2 04.03.2023