Lewy sierpowy
03.04.2023
Co prawda niektóre „libki” widzą w tym uleganie populizmowi, jednak logika walki wyborczej jest bezlitosna i wymusza na opozycji sięgnięcie także do argumentów socjalnych.
Nie tak dawno przekonywałem tu, że jeśli opozycja chce odsunąć PiS od władzy, to zamiast koncentrowania się na „obrzydzaniu” wyborcom PiS-u, powinna ona podjąć wysiłek przekonania ich, że jej rządy zapewnią im lepsze życie.
Dziś wiele wskazuje, że także do opozycyjnych polityków coraz mocniej dociera świadomość, że wyborcom trzeba zaoferować pozytywne propozycje rozwiązania ich bytowych i życiowych problemów. Chyba wszystkie partie opozycyjne zgodne są przy tym, co do tego, które z problemów socjalnych nie zostały rozwiązane przez PiS i będą wymagały podjęcia i rozwiązania przez (miejmy nadzieję) nową ekipę. Zgodnie zalicza się do nich: powstrzymanie inflacji i ochronę przed skutkami drożyzny, zwiększenie dostępności i skuteczności opieki zdrowotnej, rozwiązanie problemu mieszkaniowego (w szczególności młodych), czy ułatwienie kobietom powrotu do aktywności zawodowej po przerwie związanej z macierzyństwem. Do listy problemów wymagających rozwiązania przez nową władzę można także dołączyć: walkę z wykluczeniem komunikacyjnym, podniesienie poziomu edukacji, zapewnienie minimalnego poziomu emerytur i jeszcze kilka innych.
Przy dużej zgodności partii opozycyjnych co do zakresu problemów wymagających podjęcia, pojawiają się wśród nich (co naturalne) istotne rozbieżności dotyczące proponowanych sposobów ich rozwiązywania. Przyjrzymy się im bliżej w odniesieniu do tych dwu z wymienionych tu problemów, w których opozycja zarysowała już swoje propozycje tj. polityki mieszkaniowej oraz opieki nad dzieckiem i aktywizacji zawodowej kobiet.
W odniesieniu do kwestii mieszkaniowej założenia swojej polityki mającej realizować hasło „mieszkanie prawem nie towarem” ustami D. Tuska w końcu lutego ogłosiła PO. W tej samej kwestii na ostatniej konwencji programowej 2 kwietnia ponownie wypowiedziała się także Lewica. Porównanie tych propozycji bardzo wyraźnie pokazuje różnice w sposobie podejścia do tego problemu. Hasłowo rzecz ujmując, propozycja D. Tuska to „Kredyt zero procent”, zaś Lewicy to „Ministerstwo Budownictwa i 300 tysięcy mieszkań na wynajem”.
Zastanówmy się zatem, który z tych dwu diametralnie różnych sposobów na rozwiązanie problemów mieszkaniowych młodych Polaków będzie skuteczniejszy a który jest w stanie bardziej przyciągnąć wyborców?
Z punktu widzenia skuteczności wskazuje się, że program zero procent tak naprawdę będzie prowadził przede wszystkim do wzrostu zysków banków i deweloperów i po krótkim okresie spowoduje wzrost cen mieszkań. W rezultacie program ten pomoże rozwiązać problemy mieszkaniowe jedynie niewielkiej części (i to tej lepiej sytuowanej) potrzebujących. Natomiast skuteczność lewicowego programu 300 tys. mieszkań na wynajem uzależniona jest od sprawnego działania aparatu państwowego i samorządowego, czego zapewnienie, jak pokazują doświadczenia pisowskiego programu mieszkanie plus, wcale nie jest łatwe ani pewne. Natomiast w przypadku powodzenia program lewicy powinien prowadzić do obniżenia cen zarówno na rynku wynajmu, jak i w konsekwencji na rynku budownictwa mieszkań własnościowych.
Jeśli natomiast na dwie te propozycje spojrzeć z punktu widzenia ich atrakcyjności wyborczej, to wydaje się, że zdecydowaną przewagę ma platformiany program kredyt zero procent. Daje on bowiem namacalne i łatwe do określenia indywidualne (policzalne we własnym portfelu) korzyści finansowe. Przy przeważającym w naszym społeczeństwie przywiązaniu do idei „własnego mieszkania” daje on także, przynajmniej pozorną, nadzieję na stanie się właścicielem „kapitału”.
W porównaniu z tym projekt lewicy może wydawać się mało atrakcyjny. Obiecuje on wprawdzie dostęp do taniego mieszkania, ale bez bezpośrednich korzyści finansowych i bez perspektywy stania się jego właścicielem. Poza tym może on rodzić obawy czy państwu i samorządom uda się efektywnie zająć się budownictwem mieszkaniowym i czy (podobnie jak to było z mieszkaniem plus) po paru latach nie okaże się, że natrafił on na niepokonalne trudności realizacyjne.
Trochę podobnie wygląda porównanie proponowanych przez PO i Lewicę sposobów na rozwiązanie problemy opieki nad dzieckiem i aktywizacji zawodowej kobiet. Donald Tusk zaproponował tu „świadczenie babciowe” zaś Lewica budowę nowych żłobków, które zapewnią 100 tysięcy nowych miejsc dla maluchów. Także w tej kwestii propozycja PO opiera się na stworzeniu mechanizmu bezpośredniego przepływu pieniężnego i założeniu, że resztę załatwi rynek. Rodzi to jednak obawę, że zamiast do wzrostu podaży usług opiekuńczych doprowadzi to jedynie do wzrostu ich ceny i spowoduje, że będą one dostępne jedynie dla lepiej uposażonych. Natomiast koncepcje lewicy zmierzają do rozwinięcia podaży usług opiekuńczych na podstawie bezpośredniego zaangażowania się państwa i samorządów w ich rozwój. I podobnie jak w poprzednim przykładzie, (pod warunkiem dobrego zarządzania środkami przez państwo i samorządy), rozwiązanie proponowane przez Lewicę zdaje się skuteczniej i trwalej rozwiązywać problem usług opiekuńczych nad dziećmi. Także w tym przypadku pod względem nośności wyborczej „prywatyzacyjna” propozycja platformy wydaje się bardziej atrakcyjna niż „prospołeczna” propozycja Lewicy. Obiecuje ona bowiem określonej grupie społecznej wyborców konkretne korzyści pieniężne. To zaś, że na dłuższą metę nie rozwiązuje ona istoty problemu, wyborczo będzie już miało mniejsze znaczenie.
Ogólnie rzecz biorąc w obecnej sytuacji cieszy to, że opozycja zaczęła w kampanii wyborczej dostrzegać znaczenie jakie dla wyborców mają kwestie socjalne. Niewątpliwie jednak będą to sprawy w których partiom opozycyjnym będzie znacznie trudniej się porozumieć niż w odniesieniu do koniecznych zmian ustrojowych i sposobu powrotu do prawdziwej demokracji.
Osobiście bliższe jest mi lewicowe podejście do rozwiązywania problemów społecznych, jednak prawdopodobnie ma ono mniejsze szanse na uzyskanie szerokiego poparcie społecznego i w walce wyborczej jak zwykle zwyciężać będzie populizm, tym razem liberalny.
Janusz J. Tomidajewicz
Em. profesor ekonomii na UEP i w Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.

 
                     
											 
											 
											