Jerzy Łukaszewski: Kultura niejedno ma imię9 min czytania


03.05.2024

Rozmawiając o cenzurze nietrudno zauważyć, że jej działalność dotyka przede wszystkim sfery kultury. Tak dawniej, jak i dziś. Raptem kilka lat temu Piotr G., syn Tadeusza i Marty Glińskich usiłował zatrzymać realizację spektakli teatralnych, które uważał za niewłaściwe, popierając jednocześnie (na koszt państwa, czyli każdego z nas) te „słuszne”. Przypadek o tyle ciekawy, iż to on właśnie odznaczył orderem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” teatr ongiś mocno wyróżniony w walce o „kulturę socjalistyczną” w pierwszym okresie PRL.
Podobieństw w działaniu PRL, a rządu PiS jest dużo więcej. Walka z/o kulturę widocznie zawsze ma podobny przebieg.

Od epoki kamiennej kultura stanowiła z jednej strony wizytówkę społeczeństwa, a z drugiej jego drogowskaz.

Oba znaczenia miały zawsze swoich zwolenników i swoich przeciwników, ale nawet w przypadku tych drugich, kultura była istotnym punktem odniesienia.
Dla tzw. zwykłego człowieka była ramami obrazu jego życia, wewnątrz których poruszał się bezpiecznie będąc zrozumiany przez zdecydowaną większość mu podobnych. Była przewodnikiem, który wiódł społeczności po niełatwych często drogach historii używając przy tym różnych środków – od sławienia “tu i teraz” po prowokację mającą spowodować zwiększenie wysiłku mózgu odbiorcy w celu właściwej oceny bądź zrozumienia istoty otaczającej rzeczywistości.

Kultura wydaje się być naturalnym polem bitwy dla rozmaitych ideologii, niezależnie od ich proweniencji i nie jest to żadne epokowe odkrycie, a fakt mający podstawy w historii dziejów ludzkich.
Należy pamiętać, że wysiłki PRL na tym polu przypadły na okres tuż powojenny, co przynajmniej w teorii dawało większe szanse na sukces.
Masowy odbiorca tzw. kultury wysokiej właściwie nie istniał. Procent korzystający z jej dóbr był naprawdę niewielki.
Wielki był za to procent ludności, która z tą kulturą miała w przeszłości rzadką styczność, a jednak, przynajmniej w teorii, to przy jej pomocy zamierzano dokonywać zmian świadomościowych, by na tej podstawie budować “nowego człowieka i nowe społeczeństwo”. Znamy to? „Nowe elity” to coś nowego? A skąd!

Drugi problem był co najmniej równie istotny: kto miał tego wszystkiego dokonać?
Decydenci nie dysponowali wystarczającą liczbą wykonawców na wystarczającym poziomie, by można było marzyć o jakimś spektakularnym sukcesie. Mówiąc wprost – zajęli się tą dziedziną ludzie ślepo zapatrzeni we wzory radzieckie, bez pogłębionej samodzielnie wiedzy tematycznej.

Co najciekawsze – wzory radzieckie przyjmowano bez refleksji nad różnicami kulturowymi narodów, a co więcej – bez znajomości podstaw ideologicznych, na które mimo to chętnie się powoływano, nie tylko w dziedzinie kultury zresztą.
Marks i Engels pisząc o kulturze i sztuce wyraźnie przestrzegali przed tendencyjnym i nieprawdziwym przedstawianiem rzeczywistości w sztuce. Uważali, że tylko rzetelnie przedstawiony obraz świata jest w stanie wywołać u odbiorcy oczekiwane reakcje i przemyślenia.
Tymczasem komunistyczni decydenci, najpierw w ZSRR, a później w innych państwach bloku postępowali przeciwnie, wciąż jednak powołując się na wspomnianych wyżej klasyków.

Trzeba także pamiętać, że pomimo ogromnych strat wojennych, wśród twórców dawnej polskiej kultury, część z pozostałych przy życiu usiłowała kontynuować swą przedwojenną działalność, niekoniecznie w duchu przystającym do założeń nowego ustroju.
Szczególną uwagę należało więc zwrócić na tych, którzy już przed okupacją zyskali popularność, a tym samym mogli mieć znaczący wpływ na odbiorcę.
W ich przypadku, niemal od samego początku PRL, stosowano wszelkie możliwe działania by tę, niepożądaną z punktu widzenia władz, działalność ograniczyć. Od wstrzymywania i minimalizacji nakładów wydawanych utworów literackich, aż po szykany.

Całą rzecz postanowiono formalnie uregulować.
Zgodnie z obowiązującą zasadą centralizacji wszystkiego postanowiono o zarządzaniu kulturą “od góry” i wg jednego wzorca.
W 1949 roku odbyła się seria zebrań, na których informowano artystów co do treści i ideowego wydźwięku dzieł, jakie odtąd mieli tworzyć. Dziś brzmi to nieco surrealistycznie, ale takie były założenia tej polityki.
20 – 23 stycznia 1949 odbył się zjazd literatów w Szczecinie, na którym przestawiono główne wymogi jakie władza stawiała przed kulturą, 12 – 13 lutego odbył się w Nieborowie podobny w treści zjazd plastyków, artystów teatralnych zebrano w tym samym celu w Oborach 18 – 19 kwietnia, Łagów Lubuski w dniach 5 – 8 sierpnia gościł krytyków muzycznych i kompozytorów zawiadamiając ich o nowej roli, jaka została im przypisana w powojennej rzeczywistości, a 19 – 22 listopada w Wiśle odbył się podobnie wyreżyserowany zjazd filmowców.

Powołując się na nie do końca poprawnie rozumiane słowa K. Marksa, że “sztuka jest produktem rynkowym” narzucano artystom zarówno tematykę, jak i ujęcie rzeczywistości w dziełach, których odtąd od nich oczekiwano.
Państwo zyskało decydujący wpływ na to, kto będzie np. dyrektorem teatru, czyje książki będą wydawane, a czyje nie itd.
Była to sytuacja całkowicie odmienna od tej, do jakiej przywykli artyści z przedwojennym rodowodem i w sposób oczywisty ingerująca w wolność twórczą, w związku z czym nikt nie mógł przewidzieć efektu finalnego.

Ciekawym zjawiskiem była wielka ilośc “recenzji” krytykujących artystów za “niedostatecznie socjalistyczny obraz świata” w ich dziełach.
Dziś wydają się absurdalne, niemal jak zarzuty czynione Bolesławowi Chrobremu, że nie był członkiem komunistycznej partii (reprezentowały mniej więcej ten poziom). Wtedy jednak tego rodzaju recenzje nie były ani przypadkowe, ani pisane dla idei. Decydować potrafiły o losie konkretnego człowieka, miały wpływ na jego dalsze możliwości pracy. Na dodatek przynajmniej część z nich pisały osoby niekompetentne, a jednak ich wypociny dopuszczano do druku, bo cel był ważniejszy. W efekcie można było w dowolnej chwili i bez podawania sensownej przyczyny zamknąć każdemu drogę do odbiorcy.
Takie rzeczy działy się na co dzień. Kiedy np. J. Putrament napisał tekst obwiniający krytyków krakowskich widząc w ich felietonach “… poważne niebezpieczeństwo przenikania obcej nam ideologii…”, wsparł go w “Życiu Literackim” H. Markiewicz (22 II 1953) argumentując “… publicystyka ta bowiem w wielu owych pozycjach ambitna, żywa i słuszna, jest jeszcze za mało upartyjniona.”
Nic dodać, nic ująć.

Trudno dziś o wiarygodne źródła dotyczące odbioru tych starań władz przez tzw. masy, którym wg założeń miały służyć podejmowane działania.
Niewłaściwe jednak wydaje się lekceważenie wysiłków władz w obszarze kultury. Pamiętać należy, że duży procent społeczeństwa w wyniku tych wysiłków uzyskał po raz pierwszy możliwość kontaktu z tzw. kulturą wysoką, niezależnie jak byśmy tę “wysokość” oceniali.
Wielu po raz pierwszy zetknęło się z teatrem, kinem czy sztukami plastycznymi. To ziarno zostało w nich zasiane i pomimo późniejszych zawirowań politycznych, czy osobistego rozwoju jednostek, pamięć o tym elemencie pozostała i wielu oceniało swoje późniejsze doświadczenia odnosząc je do pierwszego wzoru jaki w życiu otrzymali.
To bardzo znany i oczywisty mechanizm.

Warto wspomnieć jeszcze o jednym rodzaju działalności na polu kultury.
Chodzi o zaangażowanie tzw. zespołów świetlicowych, złożonych m.in. ze studentów do “niesienia ziarna” na wieś, do ośrodków niemal całkowicie kultury wysokiej pozbawionych.
O takich pisał w 1954 roku “Głos Wybrzeża”
“ … teksty piosenek śpiewanych przez zespoły odbijane były na powielaczu I rozsyłane po sali. Wyborcy śmieli się I śpiewali razem z zespołami. Nie było wypadku, by po takich występach ludzie nie prosili o powtórzenie widowiska. J.M.”

Socrealizm jednak przegrywał z życiem. Nigdy nie stał się kierunkiem akceptowalnym w stopniu, który by w ogóle uzasadniał jego istnienie.
Jeśli już na początku1953 roku ZG ZLP zamartwiał się, iż “… widoczne jest odradzanie się burżuazyjnego estetyzmu”, a krytykom krakowskim (Herdegen, Vogler, Kijowski, Flaszen, Błoński) zarzucał “osłabienie czujności” i oceniał negatywnie ich działalność, to znaczy, że pomimo czterech lat od zadekretowania jedynie słusznego kierunku w sztuce walka o niego wciąż trwała i nie rokowała zwycięstwa.

Na Sesji Rady Kultury i Sztuki, odbytej pod przewodnictwem W. Sokorskiego tuż po śmierci Stalina, zauważano niebezpieczeństwo i na wszelki wypadek oświadczano, że “… nieświadomość tego, że walka klasowa u nas nie zamiera, a jedynie zmienia swą formę […] sprowadza zaburzenia w świadomości wielu twórców i krytyków”. Deklarowano dalsze wzorowanie się na osiągnięciach nauki i sztuki radzieckiej.
Sytuacja była gorąca. Demonstracje robotnicze w Czechosłowacji i NRD, czystki w ZSRR i uwalnianie tam stalinowskich więźniów politycznych powodowały zamęt w umysłach decydentów nie wiedzących, w którą obrócić się stronę.

Dyskusje o kierunku zmian zaczęły się w Polsce od edukacji, szczególnie dotyczyło to wykładania historii literatury zgodnie z doktryną “marksistowską”, co nigdy się dobrze nie udawało, ale bardzo szybko przeszło do tematyki kulturalnej.
We wrześniu 1953 roku Teatr “Wybrzeże” w Gdańsku (ze sceną w Gdyni) otrzymał nowe kierownictwo (Lidia Zamkow, Leszek Herdegen, Kontanty Puzyna) oraz uzupełnienie składu osobowego przez aktorów z Krakowa – Z. Cybulski, B. Kobiela, J. Goliński, Z. Hobot, J. Zbiróg.
W Katowicach artyści plastycy stworzyli tzw. grupę ST-53, która organizowała własne wernisaże w mieszkaniach prywatnych. Były one zresztą pretekstem do gorących dyskusji na temat sztuki w ogóle. Uczestnicy to Urszula Broll, Konrad Swinarski, Waldemar Świerzy, Lech Kunka, Andrzej Wydrzyński.
Sam fakt, że mogły się takie spotkania i dyskusje odbywać bez konsekwencji dla organizatorów i uczestników świadczy o zagubieniu się politycznych kierowników kultury w PRL.

Kiedy w 1954 roku powstał studencki teatrzyk “Bim Bom” możemy mówić o końcu socrealizmu. Mówić tak możemy dziś. Wówczas wielu jeszcze tego nie widziało.
Kultura znowu (?) wygrała.

Poszukajmy podobieństw do dnia dzisiejszego. Znajdą się?

Jerzy Łukaszewski

Print Friendly, PDF & Email
 

Odpowiedz

wp-puzzle.com logo