Bogdan Miś: Wojna domowa?5 min czytania

cyberwar2015-12-10.

Niektórzy się może żachną, ale proszę mi wierzyć: wiem, co mówię. W naszym kraju zaczęła się – być może – wojna domowa.

Nie jest to (jeszcze?) wojna w klasycznym rozumieniu tego słowa, ze strzałami, zamieszkami ulicznymi i innymi aktami gwałtu; jest to jednak niemal regularna cyberwojna. Głównie mająca jeszcze charakter psychologiczny – dezawuowania i kompromitowania przeciwnika, ale wykazująca już także cechy planowego niszczenia fizycznego.

Dobrym przykładem i dowodem na moją tezę jest to, co dzieje się w Internecie w związku z pojawieniem się Komitetu Obrony Demokracji.

Kilka przykładów:

Po powstaniu w Facebooku (jeśli kto jeszcze nie wie, wyjaśniam: to takie potężne narzędzie komunikowania społecznego, nie tylko nastawione – jak wielu sądzi – na głupawe wymienianie się zdjęciami kotków, piesków i panienek, ale także – wbrew zresztą początkowym intencjom twórców – na zbiorowe wymienianie się informacją  wszelkiego rodzaju) grupy, która przyjęła nazwę Komitetu Obrony Demokracji, natychmiast pojawiły się dość liczne „podróbki”.

Chodziło o kilka celów: po pierwsze, o zdezorientowanie ludzi i rozproszenie inicjatywy (sam KOD ma sporo ponad 42 tys. członków, podróbki miewają po kilkanaście tysięcy zarejestrowanych, co dowodzi skuteczności działania); po drugie, o zamieszczenie na owych podróbkach treści kompromitujących oryginał.

Jedna z podróbek na przykład konsekwentnie używa w stosunku do zarejestrowanych ludzi zwrotu „towarzyszu” i w grafice nawiązuje do symboliki komunistycznej – co ma oczywiście wpoić niezorientowanym przekonanie, że cały ten KOD to wstrętni anarcho-bolszewicy. Inne – powiedzmy – wykorzystują opcję dzielenia zamieszczanego tekstu na dwie części i w tej widocznej – zamieszczają wpisy całkiem sensowne, by w drugiej, na pierwszy rzut oka niewidocznej, „bluzgnąć” wulgaryzmami i poglądami, od których włosy stają na głowie…

Na rachunek „wroga”, naturalnie.

Kolejną metodą działania – niestety, łatwą do zastosowania z uwagi na ogromną otwartość i swobodę wypowiedzi użytkowników Facebooka; na wszelki wypadek nie poinstruuję jak to zrobić, by działało – jest na przykład utworzenie tzw. profilu osoby o niemal tych samych personaliach, co jakiś ważny przeciwnik (pod takich najlepiej się podszywać, bo to „ciemny lud” najłatwiej zainteresuje…) i umieszczenie w Sieci – powiedzmy – ostrej pornografii. Następnie atakujący składa donos do administratorów systemu używając tych danych i powoduje bardzo szybkie usunięcie zaatakowanej osoby ze społeczności, uniemożliwiając jej  w ten sposób łączność z grupą. Facebook jest narzędziem dość pruderyjnym i byle goła pierś czy pośladek może wywołać ostrą reakcję; cóż prostszego, jak to wykorzystać?

Można też pójść dalej. Konkretny przykład: na fałszywym „profilu” głównego animatora KOD-u, Mateusza Kijowskiego, umieszczono jego rzekome narzekania na dyskryminację, zakończone wezwaniem do… zastrzelenia Kaczyńskiego. Jest to oczywista groźba karalna, zupełnie bezsensowna, ale która natychmiast spowodowała złożenie przez prawicę zawiadomienia o przestępstwie do prokuratury i awanturę w Sejmie. Jest jednak znamienne, że w dwadzieścia minut po pojawieniu się fałszywki informacja o niej – ze stosownymi okrzykami zgrozy – była najpierw na portalu TV Republika, potem zaś na pozostałych szczujniach internetowych prawicy; jeśli nie dowodzi to skoordynowanego działania jakiegoś sztabu, to zmienię nazwisko na coś paskudnego, nawet na… mniejsza z tym.

Mogą mi państwo wierzyć: tego rodzaju ataków – i podobnych – są setki i tysiące. Wbrew pozorom, nie znaczy to wcale, że aż tylu mamy przeciwników. Nawet zgrubna analiza „profili” atakujących wykazuje wiele cech wspólnych: od użycia tych samych słów czy całych zwrotów (ktoś zatem przygotowuje „gotowce”), do używania tej samej symboliki (te orły, husaria, „Polska Walcząca”, rozmaite matkiboskie…).

A nawet – co już dowodzi zupełnego lekceważenia inteligencji atakowanych lub – jeśli kto woli – pełnego debilizmu atakujących, mamy wprawdzie rozmaite personalia autorów, ale ten sam… numer IP komputera.

Skupiłem się w tym niewielkim szkicu na Facebooku, ale powyższe uwagi dotyczą nie tylko tej społeczności. Jeszcze gorzej jest na Twitterze (znów, kto nie wie: to ta społeczność, w której publikuje się tylko króciuteńkie, hasłowe wręcz wpisy), która od dawna jest silnie prawicowo-pisowska; metody tam stosowane są analogiczne do tych z Facebooka. Stosunkowo najspokojniej jest na – niestety, najmniej popularnej – społeczności Google+; to jest jednak medium o wyraźnie inteligenckim charakterze i tam prymitywizm agresora jest najszybszy do zdemaskowania.

Wszystko się zresztą zaczęło od znanych haniebnych ataków na prezydenta Komorowskiego w toku kampanii wyborczej. Mieliśmy tam dokładnie te same metody – i, coś mi się wydaje, tego samego organizatora… I te same płatne trolle; nie przypadkiem jeden z pierwszych zarzutów pod adresem KOD-u był taki, że tu płacą za udział w demonstracjach. Skąd im to przyszło do głowy, jak nie z własnych praktyk?

Powiedziałem zatem – wojna, cyberwojna…

Proszę wybaczyć: wycofam się z tego określenia; postawiłem zresztą w tytule znak zapytania. W wojnie mamy do czynienia z przeciwnikami mniej więcej równorzędnymi, także w metodach walki. Tu jest inaczej: właściwszym określeniem sytuacji byłoby nazwanie jej zorganizowanym napadem  bezwzględnych gangsterów na spokojne miasteczko.

Napadnięty ma niewielkie możliwości obrony, jeśli nie chce na kłamstwo odpowiadać kłamstwem i na wyzwisko – wyzwiskiem: może żmudnie blokować atakujących nazwisko po nazwisku (moja osobista lista zablokowanych sięga już tysiąca…), może wytaczać procesy o pomówienie albo zniesławienie – które oczywiście wygra, ale ponosząc spore koszty i marnując mnóstwo czasu, może wreszcie zwracać się o pomoc do organów ścigania, co też nie jest łatwą drogą.

Na prawdziwej wojnie – przyjmuje się, że obrona ma przewagę nad atakiem co najmniej trzykrotną; tu jest zupełnie inaczej: przewagę ma atakujący brutalny cham. Bo wali pierwszy i nie ogląda się na skutki.

Mnie się to zresztą kojarzy jeszcze bardziej niż z napadem gangsterów – z hitlerowską „Kristallnacht”. Tam też zorganizowane bojówki rozmaitych szachermacherjugend (jeśli ktoś to dziwne słowo kojarzy z jakimś nazwiskiem – to już jego sprawa…) napadały na spokojnych ludzi lejąc ich łomami i czym popadnie.

Zresztą tu mamy też dość wyraźny smrodek ksenofobiczny, a nawet wprost antysemicki. Niebawem zapłoną książki.

A potem… „Arbeit macht frei”. Chyba że otrzeźwiejemy.

Bogdan Miś

Print Friendly, PDF & Email
 

14 komentarzy

  1. narciarz2 10.12.2015
    • koraszewski 10.12.2015
  2. narciarz2 10.12.2015
  3. j.Luk 10.12.2015
  4. narciarz2 10.12.2015
  5. BM 10.12.2015
  6. j.Luk 10.12.2015
  7. Federpusz 10.12.2015
    • BM 10.12.2015
  8. slawek 10.12.2015
  9. Sir Jarek 11.12.2015
    • BM 11.12.2015
  10. Brentano 11.12.2015
  11. Mr E 12.12.2015