Ernest Skalski: All hands on deck!5 min czytania

2016-12-12.

Do trzynastego grudnia godziny, a ja o strukturze i działaniu władz Siczy, wojska kozackiego, głównie w XVII wieku. Ten podmiot podlegał zmianom, lecz jego klasyczny kształt wyglądał mniej więcej tak:

Wojsko zaporoskie w czasie pokoju było w zasadzie demokratyczne. Kozacy stanowili koło, obradujące na placu, majdanie, do czego nawiązywały kijowskie Majdany w latach 2004 i 2014. Bieżącą działalnością kierowała rada, a administrował Siczą ataman koszowy. Gdy trzeba było ruszać do walki, to na ten czas atamana — lub kogoś innego — wybierano na hetmana, obdarzając go władzą absolutną. Mógł karać śmiercią, nawet na palu. Ale dobra praktyka wymagała bezwzględnie, by dowodził posiłkując się towarzyszącą mu radą. Później mógł być rozliczany na majdanie.

W powszechnym wyobrażeniu dominuje obraz kozaka na rozpędzonym koniu, na bezkresnym stepie. W rzeczywistości konnica kozacka była słaba, stosowała złą taktykę i nie dotrzymywała pola nawet jeździe tatarskiej: chanów krymskich i Rzeczpospolitej. Wojsko zaporoskie było skuteczne i groźne dzięki swojej piechocie i taborom, które nie były obciążeniem, lecz stanowiły przenośne punktu oporu. Rozwrzeszczana zgraja z majdanów zmieniała się w zdyscyplinowane i sprawne pułki, roty i sotnie.

PT znawców przedmiotu uprzejmie proszę, aby nie uściślali, bo to nie jest tekst o — pasjonującej skądinąd — historii, lecz próba przedstawienia pewnego schematu i mechanizmu, przydatnego chociażby Komitetowi Obrony Demokracji i nie tylko. Powtarzam, chodzi o schemat, nie o próby kopiowania w odmiennych warunkach. Mateusz Kijowski nie kazał wbijać na pal Jacka Parola i ten robi co uważa za słuszne, m.in. publikując wartościowe artykuły w Studiu Opinii.

Zaś nawiązując do praktyki z epoki „Ogniem i mieczem”, warto sobie uświadomić, że znajdujemy się w stadium „wojny”. Cudzysłów, oczywiście, konieczny, bo jak powiadał Talleyrand; co przesadzone – nieważne.

Przez tę „wojnę” rozumiem gwałtowny, wieloogniskowy i dynamiczny konflikt. Stanowi on immanentną, zgoła konstytutywną — zna się te terminy! — rację bytu reżimu Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński nie korzysta bowiem z rady, której udzielił „Księciu” Niccolo Machiavelli, by objąwszy władzę wymordować przeciwników realnych i potencjalnych, a potem łaskawie rządzić, długo i spokojnie. Niezależnie od przyjętej przezeń zasady Carla Schmitta, rządzenia przez konflikt, PiS nieustannie wplątuje się w coraz to nowe konflikty z kolejnymi grupami społecznymi i — żadnego z tych konfliktów nie kończy. Co chwila pojawia się jakieś nowe ognisko, otwiera się nowe wyzwanie dla sił opozycji. Wymaga to szybkiej reakcji, zastosowania niekoniecznie tych samych sposobów działania, ewentualnie uzasadnionej decyzji o zaniechaniu. I w miarę – powtarzam w miarę, bo to nie wojsko i nawet nie sekta PiS – sprawnego wykonywania takiej decyzji. Przy czym „jedynie słuszna” bywa ona tylko w sekcie, a nigdy w ruchu społecznym, ni nawet w wojsku, gdzie się wykonuje rozkazy, nawet sądząc, że nie są one właściwe.

Przy czym we wszystko co dobrowolne, społeczne, obywatelskie, liberalne, demokratyczne wpisana jest naturalna sprzeczność między demokratyczną legitymacją wyznaczającą cel a sposobem prowadzenia do tego celu przez kierownictwo. Jest ono legitymizowane przez tego samego wystawcę, który musi mu pozostawić pewien zakres swobody w podejmowaniu decyzji. Jest on, ten zakres, czy powinien być, różny w zależności od warunków. W historycznych okresach, które francuski historyk Braudel określał jako długie trwanie — do roku 2014 sądziłem, że w takim się znajdujemy – nie pasuje nadmiar inicjatywy i samodzielności kierownictwa. Ale kiedy historia przyśpiesza, gdy sytuacja jest niejasna i zmienna, konieczne się staje wzmożenie jego decyzyjności, mimo że obarczone to jest szerszym marginesem błędu.

Z tego punktu widzenia pozwalam sobie sądzić, że Radomir Szumełda nie powinien był podejmować akcji 13 grudnia, jeśli nie zamierzał tego robić Mateusz Kijowski. Za jednym i drugim zamysłem stały poważne argumenty i nie sposób osądzić, które słuszniejsze.

Po „dojrzałym namyśle” unikam określania kogokolwiek w KOD mianem ambicjonera. Za sporami i bardzo ostrą niekiedy krytyką stoi przekonanie o słuszności racji, którą się reprezentuje. Kazimiera Szczuka nie pójdzie na demonstrację, bo tam ma być portret Dmowskiego. Jan Wrobel nie pójdzie na tę samą demonstrację, bo Kijowski zdecydował, że tego portretu nie będzie. (Był, widziałem). Pars pro toto. „Swoja” racja staje się przeszkodą w staraniach o rację wspólną, nadrzędną. Zła historyczna konotacja każe mi ująć w cudzysłów „warcholstwo” , które nie zawsze było prywatą, lecz bywało troską o Rzeczpospolitą, która Rzeczpospolitej szkodziła.

Wracając do chwili bieżącej. Po stronie pana Mateusza dodatkowo stało dobro w postaci zwartości KOD-u jako takiej i obrazu tej zwartości w oczach władzy i społeczeństwa. A także, co trzeba koniecznie powiedzieć, autorytet uznanego lidera, twarzy i ust Komitetu. To funkcjonuje, mimo braku — to błąd! — formalnej legitymacji KOD-owskiego majdanu. Siła i skuteczność tej struktury zależy od jej sprawności i determinacji jej członków oraz od sympatii i poparcia w społeczeństwie.

Już niebawem zobaczymy czy się nam ten 13 grudnia — co daj Boże — udał. Lecz jeśli nawet, to szczerba w Komitecie i ubytek w oczach opinii pozostanie ceną tego sukcesu. Czy opłacalną? To zależy od przebiegu wydarzeń 13 grudnia 2016.

A więc: panie, panowie, jak w tytule; wszystkie ręce na pokład!

Ernest Skalski

 

 

8 komentarzy

  1. slawek 12.12.2016
  2. Mr E 12.12.2016
  3. andrzej Pokonos 12.12.2016
  4. narciarz2 13.12.2016
  5. Mr E 13.12.2016
  6. j.Luk 13.12.2016
  7. j.Luk 13.12.2016
  8. PK 15.12.2016