Topnieje nasza pozycja. Co prawda jesteśmy coraz bardziej silni… w gębie, z czego świat się śmieje; raz po raz przypinamy komuś łatkę: jednym, że żabojady, drugim, że wojny światowe, zbrodnie, za które jeszcze zapłacą, Pepiczkom, że podszyci wrodzonym strachem, kolorowym wara od naszej czystej krwi ojczyźnianej. Żydzi to całkiem oddzielna broszka. W ogóle wszystkim wara, bo my tu jacy tacy, ale Krakowiacy, rodem z Piasta, czystej krwi Warszawiacy podani na tacy w „słoikach” z Pcimia Dolnego, Wschodniego itp.
Koniec lania żółci.
Do Warszawy przyjechała kanclerz pani Merkel. Była, ale jakby jej nie było. Rozmawiała z panią premier Szydło. A jakże! Tudzież z szefami rządów Grupy Wyszehradzkiej. Buzi, łapki w uścisku, ot! takie ble-ble. A efekt żaden. Wydarzenie — jakby go nie było.
Nieco ocieram się o prasę obcojęzyczną (błąd), niemiecką zwłaszcza (błąd większy). Nie ma nas. Polska — ogień reform i sukcesów zgasł. Choćbyśmy trąbili na cztery strony świata Bóg wie co, znowu jesteśmy kopciuszkiem. Ku radości Putina.
A może to jakiś zadekowany agent Kremla jest architektem tego i owego?
Jerzy Klechta


