Jerzy Łukaszewski: Cześć ci, Błajanie!7 min czytania

we22013-05-29. Ponieważ niektórym czytelnikom nasunęła się myśl, iż według mnie wszystko, co dobre pochodzi z Prus, wyjaśniam, że nie. Nie mam takiego oglądu świata, a jeśli często przytaczam przykłady z tamtego terenu, to dlatego, że na starość zmądrzałem i ryję jak nornica w historii swej najbliższej okolicy zamiast zajmować się wielce podniecającymi, ale egzotycznymi tematami, na co straciłem sporą część życia.

Dziś więc o rzeczach złych. A nawet gorzej, bo głupich.

Jest w „Żywocie Briana”, absolutnie genialnej komedii scena, w której pod krzyż ozdobiony ziemską powłoką proroka przybywa oddział zbrojny jego zwolenników. Nie, nie po to, by go uwolnić, ale by popełnić pod krzyżem … widowiskowe samobójstwo. „ – Aleśmy im pokazali!” – sapie w przedśmiertnych drgawkach jeden z  bohaterskich cymbałów.

Nawiasem mówiąc, nie wiem czy wszyscy zdajemy sobie sprawę sobie sprawę, iż autorzy scenariusza szczegóły opracowali tak, że w zasadzie nikt obznajmiony z najnowszymi ustaleniami biblistyki nie ma problemu z akceptacją. I to jest dopiero mistrzostwo świata! Komedia, która prawdy historycznej nie wypacza. Wręcz przeciwnie, jest pasmem kpin z ludzkiej niewiedzy i pokutujących przesądów, a także pewnych zachowań, które obserwujemy także w dzisiejszym świecie.

Scena pod krzyżem jest tego najlepszym przykładem. Grupa zwolenników robi w imię idei coś tak durnego, że Brian gdyby mógł, zszedłby z drzewa swej męki i wyeksportował dużą część energii zgromadzonej w nodze wprost w ich sempiterny.

Głupota z potężnym zapleczem ideologicznym jest, niestety, udziałem ludzi poprzez wszystkie czasy, niezależnie od szerokości geograficznej.

Homo sapiąc odmraża sobie uszy na złość babci, nawet jeśli ten homo jest pochodzenia szczycącego się swą „praktycznością i gospodarnością”.

Wspominałem ostatnio, że Niemcy dostawszy w swe ręce Gdańsk, spaskudzili złote jabłko Rzeczpospolitej. Idea Wielkich Prus kazała im założyć klapki na oczy i widzieć wszystko wzdłuż linii Berlin- Królewiec, inne rzeczy sprowadzając na margines. Efekt był taki, że leżący na tej trasie Kwidzyn jako nowa stolica regencji nigdy nie dorósł Gdańskowi wyżej kolan, a Gdańsk się zmarnował.

Praktycznie i gospodarnie.

Za to instrukcje królewskie dla autorów podręczników nakazywały rysować zupełnie inny obraz historii. Dzieci uczono, że za polskich czasów krówki były chude (i pewnie miały mniejsze rogi), a dopiero za panowania Fryderyka wytłuściały.  Nieprawda? Nie szkodzi, prawnuki po dziś dzień w to wierzą.

Po I wojnie światowej Anglia w imię neutralizacji wpływów francuskich wymyśliła Wolne Miasto Gdańsk. Rzecz wyjątkowo głupia już na pierwszy rzut oka, ale czegóż się nie robi dla nadrzędnej idei.

Trzeba przyznać, że WMG okazało się godne durnego celu, dla którego je stworzono i zachowywało się tak, jakby brało udział w jakimś wyścigu samobójców. Konflikt gdańsko polski był zakodowany w mózgach włodarzy tego tworu i zaczął przynosić rezultaty, zanim jeszcze ostatecznie ustalono granice.

Przez ok. 80 lat kurhausy na Westerplatte gościły tysiące osób z Prus i zagranicy przynosząc miastu niemałe wpływy podatkowe. Czegóż tam nie było? Kąpiele morskie zimne i ciepłe, kąpiele borowinowe, kąpiele w solance nasyconej CO2, kąpiele morskie z igłami świerkowymi itp., itp.

Przeglądając gazety z tamtych czasów warto zwrócić uwagę na reklamy firm mających na Westerplatte swe przedstawicielstwa. Na ich różnorodność i liczbę.

Wszystko to dawało miastu spore wpływy, bo turystów do obsłużenia było mnóstwo jak na tamte czasy. Np. w sierpniu roku 1895 wręczono specjalny bukiet turystce nr. 100000, a turyście nr. 100001 majtki z wyhaftowaną liczbą (kolejny dowód na nierówne traktowanie kobiet, bo niby czemu turystka nie dostała majtek?!)

Przy okazji: podróż koleją z Westerplatte  do Berlina trwała w 1895 roku 7 godzin. Pozostawmy to bez komentarza.

Wystarczyło jednak, że w roku 1919 kurhausy wraz z urządzeniami odkupiło polskie konsorcjum, by Gdańsk zaczął się brzydzić pieniędzmi płynącymi do jego kasy i postanowił letnisko zniszczyć. Wyszukiwano nieprawdopodobnie bzdurne kruczki prawne uniemożliwiające otwarcie domów kuracyjnych i to w momencie, gdy wygłodzony wojną Gdańsk potrzebował każdego feniga nie dając sobie rady z wciąż za małym jak na potrzeby budżetem, kiedy reklamowano pieczenie chleba z dodatkiem mąki kartoflanej, bo pszenica była za droga itp.  Dochodziło nawet do „włamań” w asyście policji i niszczenia urządzeń.

Praktycznie i gospodarnie.

Owładnięty ideą „świętej wojny” z Polską Gdańsk zdobywał się na takie idiotyzmy, jak zmiana bez uprzedzenia systemu znaków nawigacyjnych na Wiśle nie bacząc, że pływały tamtędy także jednostki gdańskie, które na równi z polskimi narażano tym sposobem na niebezpieczeństwo.

Kiedy rząd USA zwrócił się do senatu WMG o zgodę na wykup działki pod budowę siedziby amerykańskiego konsula, senat między klapkami na oczach zauważył jedynie, że nazwisko urzędnika, który podpisał list brzmiało z polska. Odpowiedział więc, że zgody udzieli pod warunkiem, że Polska zgodzi się na nabywanie nieruchomości u siebie przez obywateli Gdańska. Ciekawą minę musiał mieć ów amerykański urzędnik czytając odpowiedź. No, ale może był elegancki i nie zdiagnozował daleko posuniętego kretynizmu korespondentów, lecz zwalił winę na niedoskonałości translacyjne.

Aby uzależniać stosunki gdańsko amerykańskie od spełnienia gdańskich żądań przez Polskę, trzeba było nieźle fruwać i to bez halucynogenów. A jednak to robiono.

Trzeba by książki, by opisać wszystkie „dokonania” Gdańska na polu odmrażania sobie uszu na złość Polsce. Nawet kiedy Polska przezwyciężała kryzys walutowy wprowadzając złotego w miejsce marki, Gdańsk opierał się namowom wprowadzenia podobnego systemu u siebie, pomimo, że działo się źle do tego stopnia, iż już nawet Sopot (leżący na terytorium WMG) zaczął posługiwać się własną walutą, nie ufając gdańskiej.

Najciekawsze z tego wszystkiego było to, że jeszcze pod koniec lat 20tych kupcy gdańscy przyjeżdżali do budującej się Gdyni i wyśmiewali polskie wysiłki posługując się wyświechtanym frazesem o „polskim gospodarowaniu” nie zauważając, że jest on tylko płytką propagandą nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością, co teoretycznie powinni zauważyć gołym okiem.  Kilka lat później w  1933 roku obroty Gdyni były już większe, niż Gdańska. Śmiech ustał, zaczęły się skargi na „nieuczciwą konkurencję”. I zero wysiłku, by konkurenta pokonać jedyną sensowną, bo ekonomiczną bronią.

Przeglądając sprawozdania z posiedzeń senatu gdańskiego nietrudno zauważyć, że niemal połowę czasu poświęcał on na wymyślanie bzdur obliczonych na utrudnienie życia Polakom na własnym terytorium i polskim przybyszom chcącym tam robić interesy. Bzdur odbijających się czkawką, a widocznych później w postaci dziur w budżecie, ale wciąż wymyślanych. W imię idei. Co jakiś czas członkowie senatu mogli z dumą sapnąć: „- Aleśmy im pokazali!”.

Praktycznie i gospodarnie.

Przyglądając się więc współczesnej scenie politycznej i zachowaniom jej aktorów, zwróćmy czasem na to uwagę. Czy nie słyszymy od czasu do czasu nawoływań do ruchów podobnych do tych, jakie stosowało WMG i towarzysze Briana? Ależ oczywiście, że słyszymy. Najważniejsze to „im pokazać!”.

I nieważne, że historia zna tysiące przykładów, jak takie „pokazywanie” się kończy i komu tak naprawdę służy. Nie liczy się wymierna korzyść, liczy się samopoczucie polityka i poklask gawiedzi.  Słyszeliśmy takie głosy w wieku XVIII tuż przed rozbiorami, słyszeliśmy w PRL, słyszymy i teraz. Niektórzy nawet twierdzą, że na tym polega patriotyzm. Im bardziej „pokazuję”, tym większym patriotą jestem! Szlus. Sytuacja jest dziś o tyle lepsza, że przy urnie możemy powiedzieć takim politykom : dziękujemy.

No, chyba że lubimy przyłączać się do tych, co pokazują.

Cześć ci, Błajanie!

Jerzy Łukaszewski

 

7 komentarzy

  1. Incitatus 29.05.2013
  2. Angor 29.05.2013
  3. andrzej Pokonos 30.05.2013
  4. Jerzy Łukaszewski 30.05.2013
    • andrzej Pokonos 31.05.2013
  5. otoosh 30.05.2013
  6. de mowski 22.06.2013