2015-04-17.
W maju 1981, gotowy do wyjścia na peron Dworca Gdańskiego w Warszawie, skąd w 1969 roku odjeżdżali marcowi emigranci, stałem w drzwiach wagonu, a za mną, z kamerą przy oku, Jean, mój student filmowy z Rhode Island School of Design, gdzie powstała koncepcja ujęć przez plecy.
Moje plecy w kamerze Jeana ruszyły pustym peronem, po chwili kamera prowadziła mnie przodem, potem znów przez plecy z odjeżdżającym pociągiem w tle, aż pojawił się kolejarz, którego zapytałem czy był to ten pociąg, na który ktoś miał na mnie czekać, zaczęliśmy rozmawiać o życiu w Polsce, wtedy zauważyliśmy przechodzących przez tory ludzi (wujek Oleś, Halinka, Mariusz i Bożena, których nie widziałem 12 lat), moje plecy ruszyły w ich kierunku; minęły 3 minuty od wyjścia z pociągu gdy skończyliśmy się obściskiwać, to nieprzerwane ujęcie z ręki weszło do filmu „Powrót do Polski”.
Tak zaczęła się kariera operatorska Jeana i mój nowy styl filmowy zagęszczający emocje obserwacji: w długim, nieprzerywanym ujęciu, zaczynając od punktu widzenia kamery na czyjeś plecy, operator wyprzedza je, a pokazując twarz przechodzi na jej punkt widzenia, potem znów wraca do pleców żeby przypomnieć przestrzeń, w której się to dzieje.
W filmie „Elephant”, nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes, mój student Gus VanSant, osiągnął olbrzymie napięcie dramatyczne, filmując niekończące się ujęcie, w którym plecy ucznia – zabójcy, w zwolnionym, jakby ze snu – tempie, wchodzą do szkoły w Colombine, a bębniąca w uszach, spreparowana dźwiękowo cisza, podkreśla duchowa pustkę, jaka jawi się za tą zbrodnią.
Kilka lat temu we wschodniej Jerozolimie szedłem wzdłuż podziemnych straganów arabskich, gdy nagle wyrósł przede mną człowiek z sięgającym niemal do sklepienia drewnianym krzyżem na ramieniu; przyspieszyłem kroku, co jakiś czas wyprzedzając go, żeby zobaczyć jego twarz, a potem znów przez plecy, które wydały mi się lepszym ujęciem, bo na mijających go ludziach nie robił wrażenia; wściekły, że nie mam kamery nie mogłem doczekać się miejsca, do którego zmierzał, zatrzymał się przez jakimiś drzwiami, krzyż oparł o ścianę, po czym razem weszliśmy do środka: była to stolarnia, w której reperowano krzyże na zbliżającą się coroczną procesję wzdłuż Via Dolorosa.
Dziś w Miami zauważyłem z daleka plecy zgrabnej, ładnie ubranej dziewczyny; w ręku miała tekturową tabliczkę jaką posługują się bezdomni, ale na żebraczkę nie wyglądała, szła do parkingu, dokąd i ja się wybierałem, ale szła za szybko, żebym mógł ją wyprzedzić; zatrzymała się przed sklepem, prosiła o pieniądze dla swoich głodnych dzieci, dałem jej dolara pod warunkiem, że powie mi kim jest: rumuńska Cyganka, z Polski przenieśli się Niemiec, potem do Francji, stamtąd samolotem do Mexico City, autobusem przez cały Meksyk, nielegalnie przez granicę i przez cały kraj do Miami; mogłaby pracować, ale co zrobić z dziećmi? Chodzi po parkingach na zmianę z siostrą, z która nawzajem pilnują sobie dzieci, wróci do domu jak uzbiera 30 dolarów.
Marian Marzyński

