Natan Gurfinkiel: dossier’go roku!19 min czytania

natan 22014-07-14.

pierwotną wersją tych notatek były odpowiedzi na ankietę, jaką rozpisali organizatorzy zjazdu koleżeńskiego absolwentów mego roku studiów na wydziale dziennikarstwa i nauk politycznych UW. odbył SIę on w wildze, w 2006. był to pierwszy i jedyny zjazd koleżeński, w którym uczestniczyłem. dla mnie był to też drugi z kolei rok, bo rozpocząłem studia o kalendarzowy rok przed kolegami ze zjazdu. po przestudiowaniu dwóch lat groziła mi relegacja z uczelni wskutek mojej wypowiedzi podczas praktyki wakacyjnej i mój ówczesny dziekan Jan Halpern bardzo się napracował, by sprawa przed komisją dyscyplinarną skończyła się rocznym zawieszeniem.

Łatwo rozpoznawalnymi dziś postaciami z mego pierwotnego roku(wymieniam je bez wdawania się w ocenę) jest hanna krall i jerzy urban. najbardziej znaną osobą z roku, do którego dołączyłem stała się później agnieszka osiecka…

oprócz prywatnych rozmów w czasie posiłków i spacerów zjazd “obradował”. ponieważ dla wielu spośród nas był to pierwszy po latach kontakt z kolegami, organizatorzy wpadli na pomysł urządzenia happeningu. przez dwa dni opowiadaliśmy kolejno nasze losy siedzącym za stołem prezydialnym, tak jakbyśmy na otwartym posiedzeniu byli przepytywani przez trybunał lustracyjny…

Pozwólcie, że ja, natan gurfinkiel (też mi nazwisko!) na początek zaprezentuję swe CV w formie odpowiedzi na ankietowe pytania, by w łatwy sposób (bo przecież moje sławetne lenistwo zobowiązuje – tak jak szlachectwo) przed zgromadzonymi tutaj koleżankami i kolegami, z którymi zbyt dawno nie miałem kontaktu…

Urodziłem się w fatalnie wybranym zakątku kuli ziemskiej – Warszawie. Czas był również nienajlepiej wybrany (26 marca 1929 – ach ten miesiąc !) W dodatku religia i rodowód etniczny moich rodziców mógł pozostawiać niejedno do życzenia, co mi później, po wielu latach skwapliwie wypomniano w 1968 – również w marcu-

Autorzy ankiety radzi by dowiedzieć się czegoś, na temat mojego wykształcenia. Toć przecie z nikim innym jak z tobą siostro moja i z tobą bracie, usiłowałem przyswoić sobie umiejętności, przeciw którym buntowała się moja natura. Szum informacyjny skutecznie zagłuszał treść. Reszta niech pozostanie milczeniem, bo i tak wszyscy potrafimy ocenić prawdziwa wartość studiów, które choć nikogo fizycznie nie zabiły, to większość z nas zdołały zanudzić na śmierć. Jedyną niezachwianą wartością tych studiów jesteśmy my sami. Jeżeli osiągaliśmy później sukcesy zawodowe (co przecież stało SIȩ udziałem wielu spośród nas), to nie dzięki samym studiom, lecz dlatego, że nie zdołały one całkowicie przytłamsić drzemiących w nas talentów. Wybaczmy więc wspaniałomyślnie naszym nauczycielom, zwłaszcza tym od dyscyplin ideologicznych. Wbijanie nam do głowy, że Marks – Engels i Lenin – Stalin to nie ta sama, lecz dwie różne osoby po tylu latach może już tylko być źródłem wesołości.

Po zakończeniu studiów (w ten sam sposób, co ex prezydent Kwaśniewski (tzn. bez uzyskania magisterium), bo z powodu – jak to stwierdzało wystosowane do mnie pismo – „lekceważącego stosunku do nauki” (jaka nauka, taki do niej stosunek), zostałem na IV roku pozbawiony prawa do ich sfinalizowania i zacząłem pracować w radio.

Ten fragment mego życiorysu trwał kilkanaście lat. Po znalezieniu się w Danii – mojej awaryjnej ojczyźnie – pracowałem jako tłumacz w Komisji ds. Energii Atomowej. Obłożony kilkunastoma specjalistycznymi słownikami, tłumaczyłem teksty naukowe. których nie rozumiałem nawet po polsku, z najpostępowszego w świecie języka rosyjskiego na pełne miazmatów imperializmu anglosaskie narzecze.

(Sam sobie tę pracę wykrakałem. Kiedy po burzliwym marcu ’68 Polskie Radio zostało oczyszczone ze mnie, by nic już nie mogło zmącić pierwszego wyrazu nazwy tego medium, wylądowałem (excusez l’expression) z gołą pupą na lodzie – biedny Gombrowicz, tyle się nawalczył bez jakiegokolwiek skutku. Nie przetrwałbym tego paradowania z odwłokiem na ślizgawce, gdyby nie przyjaciele. Jeden z nich miał być konferansjerem w programie estradowym, który PAGART chciał zaprezentować w ZSRR. Jacku, nie wiem czy pamiętasz co ci powiedziałem, kiedy pochwaliłeś rosyjską wersję swego tekstu?

Gdybym wówczas zadbał o prawa autorskie do aforyzmu “Żyd wieczny tłumacz” przeżyłbym może ten trudny czas z samych tylko tantiem, bo powiedzenie wielokrotnie wracało do mnie z nieujawnionych źródeł-

Później przez lat siedem byłem redaktorem biuletynu informacyjnego, wydawanego przez Duńską Radę Pomocy Uchodźcom (Danrefuco – Danish Refugee Council). Publikacja ukazywała się 10 razy do roku w językach duńskim. angielskim i polskim (przez pewien czas również w czeskim). Na początku lat 70-tych współpracowałem również z RWE, gdzie występowałem jako Michał Kamiński- gdybym wiedział, że moja naonczas rozkładowa działalność była małym kamyczkiem, który razem z potężnymi głazami uruchomi lawinę, wybrałbym zgodnie z sugestią Jana Nowaka-Jeziorańskiego, inny niezbyt wymyślny pseudonim, bo późniejszy spin doctor nie jest postacią w moim guście.

Następnym miejscem pracy był ukazujący się w niewielkim nakładzie, ale nader poważny i opiniotwórczy lewicowy dziennik „Information”, czytany przez środowiska uniwersyteckie, polityków i każdego szanującego się intelektualnego snoba. Rozstałem się z gazetą˛ po niespełna trzech latach, w wyniku rozłamu w redakcji. Odszedłem wraz z dużą grupą moich przyjaciół. Przed odejściem zdążyłem jeszcze przetłumaczyć na duński wydaną przez „Aneks” książkę Włodzimierza Brusa: „Uspołecznienie i ustrój polityczny”, opublikowaną przez wydawnictwo „Information”. Później przez długie okresy bywałem bezrobotny, a też imałem się najróżniejszych prac poczynając od Biblioteki Królewskiej, gdzie robiłem dokumentację starodruków, poprzez instytucję zajmującą się ekologią miejską, aż po duński MSZ, gdzie zatrudniono mnie w wydziale prasy. I po raz pierwszy w życiu byłem szefem dwuipółosobowego personelu (jedna z pań pracowała w niepełnym wymiarze godzin). W ten sposób dotrwałem do polskiej Machtübernahme (kiedy to Polacy obalili komunę i po trzy czwarte litra na statystyczny łeb) i zatrudnienia mnie przez „Rzeczpospolitą” (1992), której skandynawskim korespondentem (stringerem, wyrażając się ściślej) byłem przez dwanaście lat. Odszedłem w samą porę, nim ta rzetelna niegdyś gazeta stała się propagandową tubą partii, która położyła pionierskie zasługi w walce o prawo bez sprawiedliwości.

O pracę społeczną proszę mnie nawet nie pytać. Jestem jednostką całkowicie asocjalną i nigdy nie kandydowałem do żadnych władz, instancji, komitetów, zarządów, itp.

Nie pełniłem żadnych funkcji w jakimkolwiek zrzeszeniu zawodowym. Nie mam też żadnych odznaczeń – Bogu dzięki!

W 2001 roku ukazała się książka pt. „Polak w świecie – leksykon Polonii i Polaków zagranicą ” wydana przez nieistniejące już wydawnictwo PAI (Polska Agencja Informacyjna), co to dawniej było agendą Interpressu, o którym każde polskie dziecko wiedziało, że jest zarządzana przez Ministerstwo Zdrowia, Szczęścia i Wszelkiej Pomyślności. Po odzyskaniu przeistoczyło się w normalne wydawnictwo, niekiedy nawet aż za bardzo. W ramach tej normalności zapytano mnie, czy bym się zgodził na umieszczenie w leksykonie mojego biogramu. Napisał do mnie pan wiceprezes Agencji, że brzydkie komuchy wyrządziły emigracji, straszliwe kuku i że on się okropnie tego wstydzi. Agencja choć nie była tak do końca towarzyska, pragnęła przygarnąć nas, zagłaskać i zrobić nam dobrze, byłoby więc wielkim dla niej zaszczytem gdybym się zgodził na umieszczenie mojego biogramu. Żeby jeszcze wzmocnić wymowę tych słów napisał, że patronem tej imprezy jest kardynał Glemp i marszałek senatu Alicja Grześkowiak z wymienieniem wszystkich tytułów purpurata i marszałkini.

Możecie sobie wyobrazić, że o niczym innym nie marzyłem, zwłaszcza gdy chodzi o dobór patronów przedsięwzięcia. Pomyślałem jednak , że nie wypada wypominać komuś doboru protektorów i napisałem kwiecisty list do pana prezesa. Poinformowałem go że jestem pierwszym i jedynym jak dotąd absolwentem Politechniki Szamotulskiej imienia Wacława z (tegoż miasta), ponieważ musiałem posłużyć się tą łagodną mistyfikacją, aby dostać pracę w Agencji Atomowej w Danii i tak żem się przywiązał do tej nieistniejącej uczelni, która tylko przez przypadek nie zaistniała, że pominięcie tego szczegółu w moim biogramie sprawiłoby mi ból. Rozumiem, że on nie może pójść na takie ustępstwo, wobec tego ja muszę wykazać się ustępliwością i zrezygnować z niezaprzeczalnego zaszczytu jakim byłoby zamieszczenie mojego biogramu. Nie dostałem żadnej odpowiedzi od pana prezesa i myślałem że udał mi się unik, mieszczący się w granicach dobrego obyczaju. Otrzeźwił mnie mój sztokholmski imiennik i przyjaciel Natan Tenenbaum. – tak długo żyjesz, a jeszcze ci nie zaskoczyło, że nie istnieje taka bzdura, która byłaby nie do przełknięcia dla jakiejś władzy, instytucji lub organizacji. Jak słusznie przewidział mój przyjaciel, spokój nie trwał długo. Wkrótce po tym łagodnym upomnieniu odezwała się do mnie redaktorka leksykonu pisząc między innymi:

Wielce szanowny panie, czy to jest pańska nieodwołalna decyzja ? Bo mnie się ten pomysł podoba i może udałoby się jakoś zamieścić tę wzmiankę…

Spróbuj tylko jeszcze raz odezwać się w ten sposób do mnie, to zamilknę na zawsze,- odpisałem.

Mail od pani redaktor przyszedł natychmiast: Natanie, jak się cieszę, że wyłuskałeś mnie z tego gorsetu…

Prowadziliśmy długie pertraktacje. Stanęło na tym, że informacja się ukaże opatrzona odnośnikiem, złożonym najmniejszą z możliwych czcionką, iż była to emigracyjna mistyfikacja, bo pracodawca wymagał od kandydata wykształcenia uniwersyteckiego z dziedziny nauk ścisłych, lub matematyczno-przyrodniczych.

I tak oto zostałem unieśmiertelniony za życia, dzięki czemu mogłem się przekonać, że ta osławiona immortality jest silnie przereklamowana – podobnie jak śmierć, która nie aż tak bardzo różni się od życia jak się powszechnie przypuszcza…

A teraz, po tym przydługim wstępie, kolej na ankietowe pytania (ach, te atawizmy z minionej epoki…)

Rodzina, życiowy sukces, życiowa porażka, stan zdrowia:

Mam dwoje troje dorosłych dzieci: Naomi- jest antropologiem i Pawła – jest lekarzem (trzecie dziecko: Maciek – informatyk, jest moim synem z wyboru – jest dzieckiem mojej żony Joanny z jej poprzedniego związku) Mam też wnuka w wieku pomaturalnym, któremu nadano stare żydowskie imię: Bartosz. Paweł z żoną Joanną – również lekarką i Bartkiem – aktualnie studentem . mieszka na Mazurach, Naomi i Maciek w Danii. Byłem dwukrotnie żonaty, obydwie moje żony już nie żyją.

Za największy sukces życiowy uważałem wyjazd z PRL, która zawsze uwierała mnie w biodrach i robiła odciski na mózgu. Jest to zarazem moja największa porażka, bo emigracja, jeżeli nawet rozwiązuje pewne problemy, stwarza o wiele więcej nowych.

Póki co jestem zdrowy na ciele, a co do umysłu – nie do mnie chyba należy ocena.

Plany, marzenia życiowe credo:

Zdążyć przeżyć, zobaczyć, przeczytać jak najwięcej – to co do planów. Gdy chodzi o credo, to wbijam sobie wciąż do głowy: bądź tolerancyjny i wyrozumiały na ułomności natury ludzkiej, nie daj się zaślepić nienawiści, nie bądź małostkowy. Nie zawsze się to udaje, ale trzeba się przynajmniej starać.

Wzór, autorytet, sympatie polityczne:

Dalaj Lama. Miałem okazję spotkać go na konferencji prasowej i zamienić z nim parę słów. Jestem nadal pod wrażeniem jego osobowości, choć od spotkania minęło sporo lat.

Antypatie polityczne:

Epoka mężów stanu skończyła się wiele lat temu i większość polityków nie wzbudza sympatii. Gdy chodzi o Europę, to dwa pierwsze miejsca w rankingu zajmuja Sarkozy i Berlusconi. W Polsce – Jarosław Kaczyński.

Najważniejsze wydarzenia ostatnich lat, najwybitniejszy polityk XX wieku:

Likwidacja ZSRR, upadek muru berlińskiego, przemiany w Europie.

Konrad Adenauer – najbardziej wizjonerski polityk ery powojennej. Jego testamentem politycznym były Niemcy, żyjące w przyjaźni ze wszystkimi swymi sąsiadami.

Ulubiony pisarz, książka, ulubiony reżyser (film, teatr):

James Joyce, Ulisses; Akira Kurosawa, Peter Brook

Ulubiony aktor, muzyk:

Anthony Hopkins; Astor Piazzolla

Ulubiony kompozytor, malarz:

Thomas Tallis; Hieronimus Bosch

Hobby:

Hi-Fi

Sposób spędzania wolnego czasu:

Słuchanie muzyki; podróże – zwłaszcza wyprawy na pustynie (wędrowałem po pustyni w Egipcie, Jordanii, Tunezji, Maroku i Mali).

Uprawiany, bądź ulubiony sport:

Narty

Upodobania kulinarne:

Kuchnia krajów południowo-wschodniej Azji (chińska, tajska, indonezyjska. z europejskich – prowansalska i toskańska). Często sam przyrządzam egzotyczne dania.

Posiadanie mieszkanie:

Najchętniej opowiedziałbym dykteryjkę o żydowskim Sowizdrzale, filozofie poecie i kpiarzu z przełomu XVIII i XIX w. mieszkającym na Podolu. Zajmował on w skromną izdebkę, w której nie było nawet szafy. Kiedyś odwiedził go przyjaciel:

– Herszełe, kup sobie szafę.

– A po co mi szafa?

– Będziesz miał gdzie wieszać ubrania.

– To co, mam może nago po ulicy chodzić?

Ale, dobrze, miałem 4 pokoje (dawniej mieszkałem w nich z rodziną) w starej kamienicy kopenhaskiego śródmieścia, lecz na spokojnej ulicy. Tak było do niedawna. Obecnie mieszkanie przejęła moja córka, a ja przeprowadziłem się do Multi etnicznej i post hippisowskiej dzielnicy Nørrebro. Mieszkam w dwóch pokojach, w trzypiętrowym domu z cegły, zbudowanym w latach trzydziestych i zmodernizowanym w latach dziewięćdziesiątych, w spokojnej okolicy. Z głównego pokoju widoczna jest łączka, po której w lecie hasa niewielkie stadko owiec, należących do pobliskiego kościoła. To wiejska idylla w samym środku miasta bardzo podnosi mnie na duchu.

Posiadany samochód, komputer:

Samochodu nie mam, bo jest mi niepotrzebny . Mam za to sprzęt do odtwarzania muzyki, który jest mniej więcej w cenie średniolitrażowego auta, ale jest bezpieczniejszy i wydaje znacznie przyjemniejsze dźwięki. Komputer(stacjonarny) zmodernizowałem pół roku temu, wymieniając płytę główną, procesor, pamięć operacyjną i kartę graficzną.

Kim chciałbym być, gdybym nie był tym kim jestem:

Multimilionerem, bo już teraz umiałbym zrobić należyty użytek z fortuny, a też mógłbym obdarowywać osoby, które lubię.

Przesłanie dla innych, zwłaszcza dla osób bliskich:

Praca być może nawet i uszlachetnia, ale nie uszczęśliwia. Tylko lenistwo daje prawdziwe szczęście. Należy to rozumieć w ten sposób, że nie żyjemy po to, by pracować, lecz pracujemy po to, by żyć.

Pytanie z sali:

– Wróćmy na moment do Polski, do czasów studiów. Wiadomo, że jesteś kopalnią anegdot dotyczących np. epizodu wojskowego na obozie w Drawsku. Czy mógłbyś niektóre z tych anegdotycznych wydarzeń przypomnieć tym, którzy na obozie nie byli, a przede wszystkim koleżankom ?

-Kadra wojskowa nie rozumiała naszych higienicznych potrzeb, ich zdaniem nadmiernych. Komenderowali: „Kończyć mycie, biegiem do namiotu !” A ja na to: obywatelu kapralu, nie mogę biegać ! Dlaczego ? Bo mam halucynacje.- No, dobra, to tak szybko jak będziecie

mogli !

Działy się rożne rzeczy. Kiedyś czyściliśmy broń i zadałem pytanie, tak formalnie: czy można zignorować lufę sejsmografem ?

– No wiecie, odpowiedział kapral, takie naukowe metody istnieją, ale najlepiej czyścić pakułami…”

Kiedyś zbuntowaliśmy się, bo nie chcieliśmy jeść posiłków. Przyjechał ktoś z inspekcji i tłumaczył nam, że jak on był w Dywizji Kościuszkowskiej to, nie takie warunki były. Ktoś na to odpowiedział: no tak, ale wojna skończyła się 11 lat temu”.

Później powoływano mnie często na ćwiczenia Kiedy odbywałem je we Wrocławiu, gdzie zasłynąłem z przyprowadzania dzikich zwierząt do koszar , powiedzieli nam już na samym początku, że jeśli komuś wydaje, się że przez niedbałe wykonanie obowiązków, czy wręcz ich sabotowanie, zostanie pozbawiony stopnia oficerskiego, to się bardzo myli…

Jak, jak tylko dostawałem przepustkę, wychodziłem na miasto. Miałem cywilne ubranie u przyjaciół i u nich się przebierałem. Jak wracałem musiałem znów wbijać się w mundur. Kiedyś w drodze do koszar – a miałem trochę zmąconą percepcję – zobaczyłem jeża, potem drugiego. Myślałem, że mi się dwoi w oczach ale udało się złapać oba. Kiedy wartownik zobaczył mnie z tymi jeżami, z wrażenia zapomniał zapytać, dlaczego się spóźniłem. Umieściłem jeże w szafce nocnej, nie paliłem światła, żeby nie budzić kolegów

Ale jeże z szafki wydostały się i zaczęły tupać. Ktoś narobił wrzasku, ktoś inny wyskoczył z sali i uderzył głową w żelazną szynę na korytarzu. Zrobił się alarm. Ludzie wybiegali w buciorach i gaciach, zderzali łbami, nie wiedzieli co się stało.

Szef kompani wpadł do sali, zobaczył jeże i wyrzucił je przez okno. Potem, rano na apelu przed śniadaniem, odezwał się do mnie:

– „Gurfinkel, co wam się wydaje, że wolno wam dzikie zwierzęta przynosić do koszar.

Do karnego raportu, po obiedzie !

Według ceremoniału, miałem buty wyczyszczone, kołnierz przyszyty, trzasnąłem kopytami i powiedziałem:

– Obywatelu kapitanie, chorąży Gurfinkel melduje się do raportu karnego !

– Słuchajcie, co było z tymi jeżami ? Nie wiecie, że nie wolno jeży do koszar przynosić ?

– No, nie wiem. Czytałem regulamin kilka razy i nie ma tam żadnej wzmianki o jeżach”.

– No tak, istotnie nie ma wzmianki, ale wyście przechowywali te jeże pod łóżkiem a regulamin mówi, że pod łóżkiem żołnierz ma…. Zostaniecie ukarani za przechowywanie jeży w niedozwolonym miejscu. Odmaszerować ! Gdy zrobiłem przepisowy w tył zwrot, usłyszałem za sobą głośny wybuch śmiechu…

Kiedy indziej napisałem, że w związku z pożegnaniem stanu ateizmu i ponownym nawróceniem się na wiarę moich przodków, proszę o umożliwienie mi korzystania z koszernych posiłków, zwolnienie z zajęć w dni sobotnie i przydzielenie mi szabesgoja w stopniu starszego szeregowca.. Trzeba to było wysłać drogą służbową, przekazałem więc raport kapitanowi. On go przeczytał i zdębiał:

– To jest poważne?- zapytał.

– Tak jest, obywatelu kapitanie.

– Trudno, jak to jest wasze żądanie, to nie mogę odmówić, ale ja bym nie radził …

Długo nie otrzymywałem odpowiedzi. Któregoś dnia, gdy siedziałem w kasynie oficerskim przy kawie, podszedł do mnie bardzo kulturalny pan i pułkownik, komendant szkoły oficerskiej. Czy mógłbym się do pana przysiąść?

-Będzie mi miło, panie pułkowniku

Właśnie otrzymałem pański raport. Nie mam żadnej możliwości załatwienia takich spraw, wobec tego muszę odesłać pański raport do dowództwa okręgu. Na moje rozeznanie, oni też tego nie załatwią i odeślą do ministerstwa. Między nami mówiąc, to może potrwać kilka miesięcy, a pan tu będzie jeszcze tylko 6 tygodni, czy warto więc nadawać temu raportowi dalszy bieg ?

– Biorąc pod uwagę co pan powiedział, panie pułkowniku, mogę wycofać raport,

– Czy wobec tego wolno mi będzie zachować go w moich prywatnych zbiorach ?

Rozstaliśmy się w zgodzie, ale raport stał się głośny, to się rozeszło i mówiono o nim w tzw. sferach wojskowych.

Był też w moim życiu inny epizod, bardzo luźno związany z wojskiem. Opowiadał o nim dziekan Litwin mojej żonie, z którą uczęszczał na kurs duńskiego jak ratował mnie przed ekscesami hunwejbinów, domagających się relegowania mnie ze studiów . A było to tak: w 1952 roku odbywały się wybory. Mieszkałem wtedy w akademiku przy placu Narutowicza. Koledzy podjęli zobowiązanie, że pójdą głosować o godzinie 10.00. Ja byłem przeziębiony i leżałem na tej swojej pryczy w czteroosobowym pokoju. Przyszedł jakiś facet i kazał mi iść głosować a ja mu powiedziałem:

– „Spierdalaj” A to był agitator. Narobił wrzasku i napisał na mnie donos do Zarządu Wydziałowego ZMP.

Koledzy z zarządu wezwali mnie na rozmowę:

– Natan słuchaj, ten idiota narozrabiał, ale musimy na to jakoś zareagować. Złóż samokrytykę na zebraniu.

A ja na to, że nie mogę składać samokrytyki, bo ja się nie poczuwam do żadnej winy.

– Ale kto mówi o winie ? Wiesz, jak jest, złóż tą samokrytykę, co ci szkodzi, to się przyklepie, śladu nie będzie w twoich papierach.

Ja znów na to, że jest to dla mnie pryncypialna sprawa, nie mogę siebie obrzucać błotem.

No i wyrzucili mnie z ZMP. Byłem na roku jedynym niezorganizowanym. Jak się odbywały zebrania, to ja podnosiłem rękę, że chciałbym zabrać głos w imieniu młodzieży niezorganizowanej. Gdy skwapliwie udzielano mi głosu pytałem czy nie dałoby się odemknąć okna, bo niemożebny dziś gorunc i moje konstruktywne propozycje były niejednokrotnie uwzględniane. Demokracja socjalistyczna święciła w ten sposób swe kolejne triumfy…

Zdzisław K***:

– Proponuję nadać Natanowi tytuł fajnego zgrywusa.

Jan B***:

– Mówisz do nas z takim lekkim, przyjaznym uśmiechem, ale musiałeś mieć sporo dni, a nawet dłuższych okresów, trudnych. Co było najtrudniejsze dla ciebie w czasie, który wspominasz ? Czy jest coś, co leży Ci specjalnie na sercu ?

– Nigdy nie miałem złudzeń co do samej natury emigracji, nigdy nie uważałem emigracji za dobre wyjście. Ja po prostu nie potrafiłem znaleźć w tym momencie nic lepszego. Z ciężkim sercem wyjeżdżałem z Polski. Teraz dla ludzi, którzy wyjeżdżają, sytuacja jest zupełnie komfortowa. Mogą wyjeżdżać i wracać do woli. Wtedy to było fatalne odcięcie, bo wszyscyśmy byli personae non gratae. To mnie najbardziej frustrowało i było cięższe niż sam pobyt w obcym otoczeniu.

– To jak ? Przeszedłem przez proces lustracyjny ?

– Jan B***:

– Oczywiście. Dziękujemy Ci. (oklaski)

natan gurfinkiel

(2006- 2014)

Print Friendly, PDF & Email
 

6 komentarzy

  1. Jerzy Łukaszewski 15.07.2014
  2. A.Goryński 15.07.2014
  3. Jerzy Łukaszewski 15.07.2014
  4. nathan gurfinkiel 15.07.2014
  5. Jaruta 15.07.2014
  6. Jaruta 16.07.2014