Zapewne niewielu z Państwa wie co to jest makyo. W czasie medytacji, szczególnie kiedy trwa długo, mogą pojawić się złudne zjawiska i odczucia. To jest właśnie makyo. Mistrzowie buddyjscy radzą nie zwracać na nie uwagi i kontynuować praktykę.
Miałem kiedyś w czasie odosobnienia wizje, które wydawały mi się być makyo, nawet kontaktowałem się z mistrzem, ale w międzyczasie zorientowałem się, że to coś innego. Ale mniejsza z tym.
Państwo zapewne nie wiedzą jak wygląda takie odosobnienie. Nie jest się tam samemu (choć w szkołach wadżrajany można się odłączyć samemu nawet na rok). Po prostu grupa osób praktykuje – odseparowana od zewnętrznego świata. Czasem to trwa kilka dni, czasem parę miesięcy.
Opiszę Państwu jak to wyglądało w świątyni, gdzie kiedyś praktykowałem.
Z samego rana wykonywaliśmy sto osiem specjalnych pokłonów. Potem króciutka przerwa. Śpiewy sutr, w większości po koreańsku (założyciel szkoły był Koreańczykiem). Przerwa. Kilka półgodzinnych rundek siedzenia (medytacji) na poduszce w postawie ze skrzyżowanymi nogami, z małymi przerwami na krótki spacer po sali. Potem śniadanie. Praca w kuchni lub przy sprzątaniu. Potem znowu siedzenie. Obiad. Mała przerwa. Znowu siedzenie. Kolacja. Siedzenie. Śpiewy. Znowu siedzenie. No i potem można już pójść spać. Trzeba jeszcze dodać, że to wszystko odbywa się w absolutnym milczeniu. Od czasu do czasu osobista krótka rozmowa z mistrzem lub nauczycielem.
Obecna sytuacja na świecie i w Polsce działa deprymująco, więc pomyślałem że wrócę do praktyk. Usiadłem do praktyki w domu. Po jakimś czasie pojawiły się wizje, które wyglądały na wgląd w zdarzenia przyszłości.
Wydawało mi się, że siedzę i praktykuję w świątyni, choć nie umiałbym określić czy to świątynia mojej dawnej sangi czy może inna, gdzieś w innym miejscu i czasie. Ktoś dotknął mego ramienia. Przerwałem medytację i spojrzałem. Przede mną stał młody Koreańczyk i dał mi znak abym wyszedł z sali. Pokłoniłem się posągowi Buddy i wyszedłem. (Proszę nie posądzać buddystów o bałwochwalstwo – pokłony przed posągiem Buddy symbolizują ukłon przed swoim własnym Prawdziwym Ja, a nie ukorzenie się przed istotą wyższą). Rozejrzałem się – to była Korea, starożytna świątynia naszej szkoły, ale czasy współczesne. Uświadomiłem sobie, że praktykuję tak już od prawie roku.
– Posłaniec pan premier do ciebie – powiedział łamaną angielszczyzną Koreańczyk.
Wyszedłem z sali i udałem się do pokoju dla gości świątyni. Przy stoliku siedział młody człowiek z bujną fryzurą spiętą z tyłu w kucyk. Coś liczył na laptopie a obok na stoliku walały się papiery. Odczytałem fragment tytułu: „warstwy epitaksjalne”. Na mój widok zerwał się, poprawił krawat i wyciągnął rękę.
– Panie PIRS, jakże się cieszę. Jestem osobistym sekretarzem pana premiera. Proszę wybaczyć to najście. Próbowaliśmy się z panem kontaktować już wcześniej, ale mnisi kategorycznie odmawiali poproszenia pana do telefonu. W końcu pan ambasador wyjednał u opata zgodę na przerwanie panu praktyki. Jestem tu z osobistego polecenia pana premiera i mam zaszczyt i przyjemność zaprosić pana do powrotu do kraju w ważnej misji.
Pan premier? Kiedy wyjeżdżałem, premierem zdaje się była kobieta. I jaka znowu misja? Nie mogłem sobie przypomnieć żebym zajmował jakieś ważne stanowiska państwowe, a mój fach nie miał nic wspólnego z polityką.
Sekretarz sięgnął do otwartej teczki pełnej papierów, pogrzebał chwilę, wyjął grubą kopertę i podał mi ją z ukłonem. Miała nadruk: Premier Rzeczypospolitej Polskiej a na środku: Jego Ekscelencja PIRS.
Otworzyłem kopertę i zerknąłem na nagłówek:
Prezes Rady Ministrów
Hazelhard
Jasny gwint!
Zacząłem czytać list.
Drogi PIRSIE,
Wybacz że przerywam Ci praktykę, ale kraj potrzebuje Twojej pomocy. Dzięki Tobie wygraliśmy wybory i Nowoczesna rządzi! Pamiętasz zapewne swoją inicjatywę opracowania wymarzonego programu partii. Braliśmy wszyscy w tym udział – niemal całe Studio Opinii. Przekonałem koleżanki i kolegów z Nowoczesnej i wstawiliśmy ten program zamiast starego, który był do bani. Przedstawiłem im ten program jako własny. Petru protestował, ale został przegłosowany, a ja zostałem przewodniczącym. Odzew niesamowity, zwyciężyliśmy bezapelacyjnie w wyborach. PiS ma 20 posłów, PO nieco więcej, a my mamy absolutną większość.
Powołaliśmy rząd, ale pojawiły się problemy. Nie mamy wprawy w rządzeniu. Powołałem kogo się dało ze Studia Opinii, ale oni dopiero się wdrażają. Napisałem ministrowi Misiowi żeby kupił paręnaście najnowszych AIXTRONÓW, żebyśmy wreszcie zaczęli doganiać Zachód, a on to odwalił, bo jego zdaniem są ważniejsze rzeczy. Przyszli do mnie ludzie z jakiegoś związku patriotów, żeby ustanowić nowe święta narodowe ku pamięci Wandy, co nie chciała Niemca, i Bolesława Śmiałego – za ten najazd na Ruś. Wysłałem ich do ministra LUKa, a ten im walnął wykład. Podobno wybiegli wściekli z gabinetu.
Lubnauer wzięła szkolnictwo wyższe, Pihowicz sprawiedliwość, ale mamy parę resortów nie obsadzonych – może miałbyś ochotę objąć jakieś ministerstwo? Wszyscy chcą obronę narodową, ale do ministerstwa zdrowia jakoś nie ma chętnych. Może dlatego, że z rozpędu obiecaliśmy likwidację kolejek do lekarzy w ciągu roku. Ktoś to przepisał z jakiegoś starego programu.
Muszę powołać zespół doradców. Potrzebne mi są Twoje wnikliwe uwagi. Długo Cię tutaj nie było, możesz więc na to wszystko spojrzeć z dystansu i coś doradzić.
Mam wobec Ciebie wielkie plany. Mój asystent Krzyś jest wprowadzony i wszystko ci wyjaśni. Przyjedź jak najszybciej. Mamy szansę zbudować Polskę naszych marzeń.
Twój
Hazelhard
– Pan jest asystentem pana premiera, panie Krzysztofie? – zapytałem.
– Byłem asystentem w Instytucie, teraz jestem osobistym sekretarzem.
– Pan zna treść tego listu?
– Tak, pan profesor – przepraszam – pan premier mi go dyktował.
– Jak wy właściwie kompletujecie rząd?
– Mamy program komputerowy, ale niestety trzeba iść na kompromisy z działaczami. Ja bym to zbudował zupełnie inaczej. Niech pan spojrzy – sekretarz podsunął mi tablet. Zobaczyłem listę osób i jakieś wartości różnych parametrów.
Mamy jedenaście wskaźników. Podobnie opracowaliśmy algorytm do innych stanowisk i orientacyjnie dla posłów. Gdyby wziąć pod uwagę tylko IQ to połowa rządu by się nie załapała, a Sejm liczyłby mniej niż 100 osób.
Pan się zakwalifikował w każdej grupie. Pan premier chciał panu powierzyć ministerstwo środowiska, ale wyszło nam (tu pan Krzysztof rozejrzał się i ściszył głos) że pan najbardziej by się sprawdził jako prezydent. Analizowaliśmy nagrania pańskich wystąpień na walnych zebraniach spółdzielni mieszkaniowej – pan umie porwać ludzi. Pan premier bardzo ceni też pańskie poczucie humoru i garściami cytuje pana powiedzenia i anegdoty. Gdybyśmy mieli takiego swojego prezydenta, to rządzenie byłoby łatwizną.
Idzie nam bardzo dobrze. Pan premier raz w tygodniu urządza seminarium. Ostatnio pan Bratkowski miał wystąpienie o małych elektrowniach wodnych, bardzo ciekawe. Mamy już hasło: „Elektrownia w każdej gminie”.
Najbliższe seminarium to „Koniec smogu – koniec epoki węgla. Przejście na źródła odnawialne”. Chcemy zaprosić działaczy związkowych z wszystkich kopalń, po trzech z każdego związku i przekonać ich do konieczności zamknięcia kopalń. Będzie nam potrzebna duża sala kinowa – nie miałem pojęcia ile związków jest w jednej kopalni.
No i porwaliśmy się na projekt jakiego przedtem żaden rząd nawet nie dotknął: hyperloop – superszybka kolej w tubie. Niedługo będzie można dojechać koleją z Warszawy do Zakopanego w pół godziny!
Z Warszawy do Zakopanego w mniej niż 6 godzin?! Ta informacja mnie poruszyła. Spojrzałem na pana Krzysztofa i zobaczyłem że dół jego postaci jest jakby rozmazany. Po chwili reszta postaci zadrżała i rozpłynęła się.
– Co, znowu makyo? – usłyszałem głos żony.
– Po czym poznałaś?
– Kręciłeś ciągle głową.
PIRS


Mój Przewodnik od zdrowia, dr Jan Kwaśniewski kiedy zadano mu pytanie, czy można poświęcać się
medytacjom, odpowiedział. Można… ale lepiej zacząć myśleć..
Makayo? Ja piłem Macabeo. Im więcej piłem, tym bardziej byłem premierem. W pewnym momencie wypiłem tyle, że wykrzyknąłem „PIRS!!! On! Że też nie wpadłem na to wcześniej!” . A tak „na poważnie”, to przyszłość świata widzę w jedzeniu robaków http://www.strefaagro.pomorska.pl/tag/robaki-z-robakowa. Dlatego najważniejszym ministrem w moim rządzie będzie specjalista od potraw z robaków.
Genialne i już 🙂
Oglądałem w sobotę końcówję wyścigi Milan -San Remo, kolarskiego „monumentu”. A potem jeszcze konkurs drużynowy skoków. Czasem się z kolegami spotykam i biegniemy (no dobra – idziemy, ale chodziarstwo to też sport) na „setkę”. Później zaliczam slalom gigant wracając do domu. Chyba nadawałbym się do ministerstwa sportu?
Ile trzeba mieć IQ, żeby się to MAKYO pokazało?
Ja wypełniam procedurę w 100% (siedzę, siedzę, siedzę) a żadnych wizji nie miewam, a szkoda…
Dzięki za tekst odrywający od szamba codziennego…
Bez gandzi nie da rady..
Świetny tekst – jakoś nie dotarłem do niego wcześniej. Po przeczytaniu pierwszym skojarzeniem była stara anegdotka. Turystka, zachwycona pierwszym dniem pobytu w Tatrach za zazdrością mówi do gospodarza – bacy: pan to musi być szczęśliwy – codziennie , przez całe życie ogląda pan piękne widoki, pewnie nie raz widywał pan takie cuda w górach o których ja mogę tylko pomarzyć. Na to baca – oj paniusiu widywołek jo, widywołek cuda wse i dookoła, ale terozki jus nie pijem!