Mam nadzieję, że wybaczy mi Redakcja i Czytelnicy Studia Opinii, ale trochę tak traktuję moje wpisy na naszym portalu. Poważne o sprawach błahych i niepoważne o sprawach śmiertelnie poważnych. Może to szkoła zmarłego Mistrza?
Gdy znalazłem się we Włoszech w 1980 roku – gdzie spędziłem pięć lat – Eco właśnie opublikował swą pierwszą powieść Imię róży. Choć mój włoski bardziej przypominał łacinę (a może właśnie dlatego), książkę przeczytałem z zaciekawieniem. Tym bardziej, że moi wykładowcy teologii bardzo poważnie tę książkę analizowali, żałując, że jej autor nie wierzy w to co opisuje (nie miał już wtedy łaski wiary, z czym zresztą się nie krył). Mnie natomiast te słowne zabawy wcale nie przeszkadzały. Bo choć dar wiary był mi dany, to nie mogłem wykrzesać z siebie należnej powagi w traktowaniu teologicznych zawijasów jako drogi do Boga.
Bardzo mi się podobała jego ostatnia książka Temat na pierwszą stronę, która choć opisuje włoskie kłopoty z historią być może w Polsce zyskała właściwą aktualność dopiero po 25 października gdy zwycięska partia zaczęła na nowo pisać historię naszego kraju przy użyciu nie tylko pierwszych stron gazet, ale i stacji radiowych, o telewizyjnych nie wspominając. Zaraz po ukazaniu się Tematu na pierwszą stronę, słuchałem godzinnej dyskusji Autora z Wydawcą, to było niezwykłe doświadczenie – wgląd w kuchnię pisarza i badacza, któremu nic co groteskowe w dzisiejszym życiu włoskim nie umykało.
To ogromne przekłamanie z jakim od kilku miesięcy mamy w Polsce byłoby dla Umberto Eco znakomitym tematem powieściowym. A Polskę i Polaków znał od pamiętnego 1968 roku. Szkoda, że odszedł 19 lutego 2016, mógłby napisać wspaniałą powieść o powrocie tamtego świetnie zresztą opisanego doświadczenia.
Będzie mi go brakować i to bardzo
Stanisław Obirek
Ostatnia książka, co ją pożyczyłem, (i oddałem!) od ciągle i słusznie tu obecnego Alika W., to była jego, fatalnie skonstruowana „Cmentarz w Pradze”. Obaj zgodnie dziwiliśmy się, że tak znakomity facet (znaliśmy i podziwialiśmy od dziesiątków lat) mógł puścić takiego knota. Są widać tematy, co nie poddają się zwykłym zamachom pisarskim, trzeba dopiero Wielkiego, w jego najlepszej formie, a Eco jak widzieliśmy, już nie był. Dla mnie otworzył nowy świat w okresie, co go określam jako „dziecięctwo”. Bo już wtedy nauczyłem się odbierać literaturę, malarstwo, rzeźbę i architekturę jako przekaz informacji, wzbogacony (jeśli twórcy dopisze Muza) o Poezję, co jest dla mnie istotą Sztuki przez duże nie wiem co.
@A. Goryński jakby się chcieć czepiać, to i „Imię róży” miało błędy konstrukcyjne pomimo (a może przez to), że ta konstrukcja miała coś przekazać czytelnikowi, wprowadzić go w nieistniejący już dziś świat.
Dla mnie najcenniejsze są uwagi w „Szaleństwie katalogowania” dotyczące estetyki oraz granicy pojmowania w zderzeniu z formą usiłującą oddać nieskończoność.
@j.Luk Chyba jeszcze, jakby powiedziała Nelly Rokita, „mamy do pogadania”.
j.w.: w tym temacie co wspomniałeś to dla mnie najważniejszy jest jednak Douglas Hofstadter, ze swoją moebiusową wstęgą „Goedel, Esher, Bach”, co mogę Ciją zaoferować po niemiecku i anielsku, ale nie po polsku, bo dziś nikt mi nie zapłaci za taką harówę. (porównywalnie trudną książkę Piotrusia Plichty przetłumaczyłem kiedyś i też zapłata nie była warta roboty).
Rozumiem, ale tu jak raz mówimy o Eco, więc napisałem co z Jego pisania lubię.
Warto wspomnieć, że w maju 2015 r. Umberto Eco przyjął doktorat honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego. Jego związki z Polską były rozmaite…np. spotkania z Szymborską.
Zapomniałem wspomnieć o książce Eco/Martini, „W co wierzy ten, co nie wierzy?”, którą wydało Wydawnictwo WAM w 1998 roku znakomitym tłumaczeniu Ireneusza Kani. Ta książka sprowokowała inne, m.in. „Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi” wydaną przez to samo wydawnictwo 2002 z niezwykle ciekawym wstępem Leszka Kołakowskiego, „Wiara dobra, niewiara dobra”. Obie książki są „zaczytane” czyli trudno dostępne a Wydawca raczej się nie kwapi do ich wznowienia, co mi przypomina ewolucję poglądów ministra i wicepremiera Gowina:-).