
Pomnik Polegli Niepokonani dłuta Gustawa Zemły, (1973 r.), Foto: Marek D., źródło: Wikimedia Commons
2016-08-01.
Zanim jednak dotrę do równych kwater, na których władze publiczne postawiły stele, kiedyś – z piaskowca, dziś – z czarnego granitu, przechodzę obok miejsca najbardziej tragicznego – niewielkiego kurhanu, kryjącego prochy około 50 tysięcy cywilnych ofiar rzezi Woli i innych dzielnic. Na wzgórku, wyłożonym kamieniami z bruku warszawskich ulic stoi najbardziej dramatyczny ze znanych mi pomników – Polegli Niepokonani.
Polegli – bezbronni, cywile i żołnierze. Umierający wojownik Zemły ma wprawdzie tarczę, nie ma jednak miecza. Umiera, lecz nie jest pokonany.
Przechodzień przeczyta na tablicy, ustawionej obok kurhanu, że „Cmentarz Powstańców Warszawy założony w 1945 r. jest największą nekropolią powstania warszawskiego”, że spoczywają tu szczątki ok. 104 tysięcy osób.
Cmentarz Powstańców Warszawy i kurhan z pomnikiem to najstraszniejsze świadectwo Powstania Warszawskiego, przede wszystkim – świadectwo przerażającej klęski, którą dziś próbuje się przerabiać na wspaniały sukces młodych, dziarskich chłopców i dziewcząt, którzy wprawdzie w większości odnieśli rany i ponieśli śmierć od broni okrutnych żołdaków, ale to przecież było później.
Przed laty obchodzono rocznicę wybuchu w ciszy i skupieniu nie tylko dlatego, że władze komunistyczne nie życzyły sobie hucznych obchodów, ale także z tego powodu, że tak wielu warszawiaków pamiętało jeszcze, czym w istocie Powstanie było – zagładą miasta, jego mieszkańców i murów. Szli na cmentarze – Wojskowe Powązki i Powstańców Warszawy nie tylko by dać świadectwo pamięci o historii, z którą komuniści walczyli, ale także więzi z bliskimi, którzy oddali wtedy życie.
Cierpienia, ból i śmierć dziesiątków tysięcy cywilnych mieszkańców Warszawy pozostały tym, czym były – bezsensowną ofiarą, którą złożyli wojskowi dowódcy Powstania. Ofiarą, która nie dała owoców ani bezpośrednio po klęsce, ani później.
Los cywilów opisał najlepiej Miron Białoszewski, przytoczę tu fragment „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”, który przypomniano dziś w Internecie: „Od bomb i samolotów – wybaw nas, Panie, Od czołgów i goliatów – wybaw nas, Panie, Od pocisków i granatów – wybaw nas, Panie, Od miotaczy min – wybaw nas, Panie, Od pożarów i spalenia żywcem – wybaw nas, Panie, Od rozstrzelania – wybaw nas, Panie, Od zasypania – wybaw nas, Panie… Litania była dosyć długa. Odmówiliśmy ją jednego wieczora. Na głos. Strasznie to chwyciło. Zaczęły ją odmawiać i inne piwnice. Pamiętam, odpisaliśmy ją inżynierowi. Na drugi wieczór ten inżynier spotyka nas i mówi: – Wiecie, panowie, że waszą litanię odmawia w tej chwili półtora tysiąca ludzi w moim bloku.”
Pan nie wybawił warszawiaków. Miasto zostało starte z powierzchni ziemi, a ludzie spaleni i zasypani.
1 sierpnia jest dniem pamięci nadziei, z którą wtedy szli do walki bezbronni wojownicy (a na Tygrysy mieli VIS-y), odważni i ufni w zdrowy rozsądek i wojskowy talent dowódców. Dziś są atrakcyjni jako wzorce patriotyzmu, godni naśladowania – głównie w rekonstrukcjach ulicznych – i upamiętniania na podkoszulkach i naklejkach na samochody.
Jednak prawdziwą rocznicę Powstania Warszawskiego winno się obchodzić w dniu jego ostatecznej klęski – 2 października, gdy pod morzem gruzów legło blisko 200 tysięcy ludzi. I ta liczba powinna też być miarą daremnej ofiary, jaką miasto i jego obywatele złożyli, chyba na ołtarzu zuchwałej, nieliczącej się z realiami głupoty dowódców.
Ale tego dzisiejsi dzielni rekonstruktorzy, niektórzy spod znaku rodła lub krzyża celtyckiego, nie mogą przecież odtworzyć. Zresztą, nawet chyba nie chcą.
Piotr Rachtan
PS: Uprzedzam pytanie o 5 sierpnia: tego dnia zginął mój dziadek, kpt. Wyrwidąb (Czesław Witebski), przedwojenny komisarz Policji Państwowej, współtwórca, wraz z gen. Marianem Kozielewskim Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, przyszłej, według programu Państwa Podziemnego, odrodzonej policji. Młodszy brat dziadka zginął w Miednoje.


Jerzy Urban zaproponował, żeby zamiast rekonstrukcji historycznych powstania, gdzie młodzi ludzie biegają z karabinami i strzelają do Niemców, zrobić rekonstrukcję ostatniego dnia powstania.
Rozdarcie między świadomością błędnej decyzji o powstaniu zakończonej zagładą miasta i śmiercią ok. 200 tysięcy ludzi a heroizmem walczących powstańców jest jednym z najtrudniejszych dysonansów, z którymi musiały uporać się pokolenia naszych dziadków i rodziców, wspominając co rok 1 sierpnia. Pamiętam niekończące się dyskusje rodzinne i towarzyskie, które odeszły w przeszłość razem ze świadkami tamtych dni. Ten dysonans, towarzyszy nam i następnym pokoleniom także dziś . Dysonans miedzy rozumem a sercem. Między racjonalnością a wolnością jako marzeniem. Dla tych starszych pokoleń odpowiedź była oczywista . Dostarcza jej historia Polski po 1945 r. – nie rzucaliśmy się z motyką na słońce. Dla współczesnych nastolatków i przyszłych pokoleń odpowiedź powinna być jeszcze bardziej oczywista. Nawet zawirowanie władzy dzisiejszych nacjonalistów nie powinno zasadniczo zmienić tej optyki.
@SLAWEK Nie jestem pewien, czy jest oczywista. Słuchałem dzisiaj pod wieczór radiowej „dwójki”. Zachwyty nad dwunastolatkami – łącznikami i pocztowcami w powstaniu. Zachwycała się młoda, sądząc po głosie, dziennikarka i zachwycał się starszy człowiek, jeden z tych nosicieli poczty powstańczej. Zero refleksji, że coś jest nie tak, skoro posyła się pod kule nieletnich. Ani słowa o tych, którzy zginęli. Fajna przygoda. Wydaje mi się, że taka optyka dominuje, przynajmniej na poziomie oficjalnym. I nie zmieni tego wywiad z Andrzejem Sową w „GW”. Nie mam pojęcia, dlaczego mitem łączącym Polaków nie staje się udane powstanie wielkopolskie, korpus pancerny gen. Maczka, państwo podziemne – a jest nim masowe umieranie. Może to katolickie upodobanie do makabry, śmierci, cierpienia, tej barokowej pompa funebris, której wyrazem są portrety trumienne i niezliczone obrazy w stylu „Męczeństwo św. Sebastiana”?
@ WEJSZYC pisząc o współczesnych pokoleniach miałem na myśli wielkie grupy społeczne lub co najmniej szerokie środowiska. Takich przykładów jakie Pan przywołał bywa więcej. Jesteśmy w fazie popularyzacji takich infantylnych i szkodliwych poglądów i postaw. Mieści się ta faza w linii ideologicznej i politycznej „Hunów”, którzy aktualnie rządzą Polską, na zasadzie sprzeciwu wobec wszystkiego co myślą, mówią, czują i rozumieją ich prawdziwi lub domniemani przeciwnicy. Ta faza zbiorowej schizofrenii, prymitywizmu, chamstwa i głupoty jest chorobą, która nam się przytrafiła. Jak każda choroba i ta zostanie przezwyciężona a wahadło przesunie się w drugą stronę.
@ SLAWEK „…choroba, która nam się przytrafiła. Jak każda choroba i ta zostanie przezwyciężona, a wahadło przesunie się w drugą stronę”. Panie Sławku, obawiam się, że to nie jest przejściowa choroba, bakcyl tej choroby nie umiera i tkwi głęboko w naszym społeczeństwie. Nikt nie zaproponował innego od Mickiewiczowskiego i Sienkiewiczowskiego modelu przeżywania naszej historii, który „trafiłby pod strzechy” i stałby się tak atrakcyjny. „Biedne chłopcy! – najmłodszy, dziesięć lat, niebożę, skarżył się…” – pasuje jak ulał do powstania. To, że byli nieodpowiedzialni dorośli, którzy dzieci posłali do boju, jest wypierane i stawia się tym dorosłym pomniki i nazywa ich imieniem ulice. Bardzo chciałbym wychylenia wahadła, nie tylko w widzeniu historii, ale nie bardzo w to wierzę.
Nie dałam rady słuchać wczoraj tego hipokryty. Wszyscy stali i czekali na baczność aż hipokryta się zjawi na Cmentarzu Powstańców na Woli. W tym czasie na placu czyniono jakieś chaotyczne przymiarki, np. kiedy wydawano komendę „na ramię broń” , jedni to robili, a jacyś inni, też wojskowi, w tym samym czasie łazili środkiem placu. Na tyłach jakiś chór wojskowych próbował pieśni nabożne. Po placu łazili też, a jakże, obywatele w sutannach.
Zjawił się hipokryta; zaczął gadać o tamtym czasie tak, jakby mówił o tym, co teraz się dzieje w Polsce. Już, już myślałam, że po takim wstępie wszystko odszczeka i złoży nową przysięgę Narodowi, ale nie, on zaczął pokrzykiwać na tamte czasy.
Poszłam sobie kontemplować stele, złożyłam kwiaty tam gdzie ich nie było, zapaliłam znicz tam, gdzie było ich najmniej, przeszłam się aleją pamięci. I pojechałam do domu.
Słuchać go to ponad moje siły.