Katarzyna Wesołowska-Zbudniewek: Tabu4 min czytania


18.05.2024

Rozpoczyna się kolejna sprawa z wokandy.

Na salę wchodzi ONA i ON.
Rozwód.
Strony wnoszą o rozwiązanie ich małżeństwa bez orzekania o winie.

Kobieta zajmuje miejsce. Jest wysoka, elegancko ubrana, makijaż delikatny, stosowny do okoliczności. Na twarzy gości nieśmiały uśmiech.

Mężczyzna szczupły, wręcz chudy, mocno zarysowane kości policzkowe, ziemista cera. Na twarzy widać spokój.

Strony nie mają małoletnich dzieci, więc wydaje się, że sprawa nie będzie trwała długo, bo ograniczy się jedynie do krótkiego wysłuchania stron i ustalenia, czy wygasły wszystkie łączące strony więzi.

Zaczynam przesłuchanie powódki. Mówi, że od wielu lat nie ma wspólnych tematów z mężem, że nie dbał o siebie do tego stopnia, że ona wstydziła się z nim pokazywać publicznie, więc nie mają wspólnych znajomych i nie dzielą wspólnych pasji. Dodatkowo dzieci, które już są dorosłe też odwróciły się od ojca. Na zakończenie pada stwierdzenie, że nie widzi możliwości pogodzenia się z mężem.

Siada.

ON wstaje.
Wydaje się, że jego zeznania będą równie krótkie.

Podnosi się powoli, słychać na sali jego krótki, przerywany oddech. Zaczyna mówić, najpierw wolno cedzi każde słowo, a w miarę trwania zeznań mówi coraz szybciej, tak jakby chciał wyrzucić z siebie całe 30 lat ich małżeństwa.

„Proszę sądu to nie było udane małżeństwo od samego początku. Żona pochodzi z bogatej rodziny, ja wychowałem się w bidulu. Wydawało mi się, że spotkałem miłość swojego życia. Wesele zorganizowali jej rodzice. Potem pojawiły się dzieci.

Po 7 latach małżeństwa uległem wypadkowi i nie mogłem już pracować z uwagi na uraz kręgosłupa.

Wtedy zaczęły się pierwsze wyzwiska. Nieudacznik, łamaga, brudas, do niczego się nie nadajesz, nawet w łóżku nie jesteś mężczyzną.

Najgorsze było to, że zupełnie nie przejmowała się obecnością znajomych. Przestałem z nią wychodzić gdziekolwiek. Miałem nadzieję, że to poprawi sytuację, niestety z dnia na dzień było gorzej. Aż wreszcie pierwszy raz uderzyła mnie w twarz. Potem biła mnie już regularnie. Nie potrafiłem jej oddać.

Na policję zadzwoniłem raz, to mnie wyśmieli i powiedzieli, że widocznie nie umiem baby w ryzach trzymać. Więcej już nie dzwoniłem. Zamykałem się w pokoju, bo nie chciałem jej prowokować. Wydzielała mi też pieniądze i kazała rozliczyć się z każdej złotówki. Wiem, to ona zarabiała, nie ja, ale czułem się poniżany każdego dnia, aż wreszcie przestałem prosić.

Wtedy zaczęło się wydzielanie jedzenia, bo nieroby nie jedzą, jak nie zarabiają.

Trwałem w tym małżeństwie ze względu na dzieci, bo wydawało mi się, że jestem im potrzebny, ale z czasem zdałem sobie sprawę, że nie, bo one zaczęły mnie traktować tak jak ONA.

Wysoki sądzie, poczułem ulgę gdy odebrałem pozew. Nie chcę mieć z tą kobietą nic wspólnego”

Po zakończeniu zeznań usiadł. Na sali zapadła cisza. ONA siedziała ze spuszczoną głową.

Zapytałam, czy chce Pani jakoś ustosunkować się do tych twierdzeń?

ONA- ” Nie wysoki sądzie, ale jestem zdziwiona, że ON to wszystko opowiada, bo ja chciałam tylko jego dobra, żeby wresz­cie zabrał się do jakiejś pracy”

Na sali zapadła cisza.

Małżeństwo zostało rozwiązane.

Ja zaś zastanawiam się, ile jest takich opowieści?

Ilu mężczyzn jest w stanie o tym mówić? Jak mocno działa kalka, że to tylko mężczyzna znęca się nad kobietą?

Jak trudno jest mężczyznom przełamywać TABU?

Te pytania pozostają bez odpowiedzi.

Mam jednak nadzieję, że pojawią się kolejni mężczyźni, którzy będą chcieli o tym opowiedzieć.

O tym trzeba mówić głośno, żeby nie zostali z tym problemem sami.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z różnicy skali problemu, ale to nie znaczy, że temat ten należy zamieść pod dywan.

Katarzyna Wesołowska-Zbudniewek

 

4 komentarze

  1. acl 19.05.2024
  2. slawek 19.05.2024
  3. AnGor 19.05.2024
  4. Makary 27.05.2024