natan gurfinkiel napisał, ze chciałby poczytać dalej te piszącą się dla wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego książkę, czego to nie robi się dla kolegi-radiowca z PRL?
MIKOLAJ JAZDON: Pomówmy o glosie, który od pierwszego słowa zza kadru twoich filmów tworzy emocje, buduje nastrój, wzmacnia obraz, ktoś musiał odkryć ten twój glos…
Już w wieku lat 13 pisałem reportażyki z mojego warszawskiego gimnazjum Batorego, do “Sztandaru Młodych”, o współzawodnictwie w nauce i pracy społecznej, wiec poszedłem na dziennikarstwo. Na studiach uczono nas jak pisać, żeby partia była zadowolona, dziennikarze mieli być “pracownikami frontu ideologicznego”, układało mnie to do snu. W 1955 roku miałem 18 lat. Przedwojenny radiowiec, Józef Mayen, założył wtedy na wydziale dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego warsztaty radiowe To on odkrył mój glos i posłał mnie na praktykę do radia.
Reportaże o hodowcach kanarków, warszawskich grabarzach, czy śpiewających prostytutkach to był margines produkcji, w której centrum znajdowała się działalność ideologiczna. W jaki sposób odnajdywałeś się w tej rzeczywistości?
Dam ci przykład atmosfery lat 50 – na granicy absurdu. Niektórzy radiowcy obdarzeni donośnym głosem zatrudniali się jako krzykacze przy trybunie honorowej podczas pochodów pierwszomajowych. To oni mówili: idą ogorzali, opaleni zetempowcy, nadzieja naszego społeczeństwa. Kiedyś, jako żart, w budynku radia wywiesiliśmy fikcyjne ogłoszenie, że reporterzy, dziennikarze, lektorzy, którzy chcieliby pomóc przy wznoszeniu okrzyków podczas pochodu ludzi pracy proszeni są o zgłoszenie się o godzinie piątej rano przy trybunie honorowej, jeden złapał się na wędkę, a potem nam się żalił, że nikt na niego przed trybuną nie czekał.
Gdy w Moskwie w środku okrutnej zimy zmarł prezydent Bierut – krążył dowcip, że żona mu nie zapakowała ciepłych kalesonów. Jakiś czas potem do Moskwy poleciała delegacja rządowa z Gomułką, a ja postanowiłem zrobić wywiady z żonami członków tej delegacji. Nagrałem rozmowę z małżonką Oskara Lange, wicepremiera, który był ekonomistą, ale wojnę spędził w USA i miał w sobie coś ze światowca. Wiedziałem, że pani Lange ma poczucie humoru. Moje pierwsze pytanie: „Czy mąż lubi jarzyny?” było już na granicy niecenzuralności. „No, niektóre wypluwa, ale dobrze zrobione buraczki, to tak.” Nie pamiętam wszystkich pytań, ale wiedziałem, jaka ma być puenta wywiadu. Powiedziałem: „Czy jak mąż wyjeżdża w podróż, szczególnie do zimnych krajów… Wiem, że teraz delegacja rządowa wyjeżdża do Moskwy… Czy dopilnuje pani, żeby zabrał ciepłe kalesony? –Absolutnie proszę pana, to bardzo ważne, żeby pewne części ciała były chronione”. Oczywiście wszyscy, którzy tego słuchali wiedzieli, że jest to aluzja do kalesonów Bieruta, który tajemniczo zmarł w Moskwie.
Witold Zadrowski uczył mnie rzemiosła radiowego. Zrobiliśmy z nim wspólnie dość niebezpieczną serię radiową pod nazwą „Sobotni mikrofon Warszawy”. Mikrofony były ustawione na roku Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, naprzeciwko Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zwanego “Białym domem”. Audycje szły na żywo, ludzie podchodzili do mikrofonu żeby wyrazać swoje żale na temat życia w Warszawie. Nikt nie ośmielał się krytykować ustroju, ale gdy podchodził ktoś podchmielony, wzrastało nam ciśnienie krwi.
Potem Andrzej Kamiński zaprosił mnie do prowadzenia nowego dziennika radiowego „Wiadomości z kraju i z świata”, pisałem o tym w blogu „Bumerang”. Radio nauczyło mnie wrażliwości na mowę ludzką, wyostrzyło poczucie ironii, najpierw doprowadziło do telewizji, a potem do pierwszego filmu „Powrót statku”, który powstał na materiale radiowym.
Marian Marzyński