Bywa, że zajmując się jedną sprawą natrafiamy przypadkiem na inną, z pozoru poboczną, która w miarę zgłębiania okazuje się co najmniej równie interesująca jak ta, dla której przysiedliśmy akurat fałdy.
Tak się składa, że miałem pradziadka, bardzo ciekawego i aktywnego człowieka, o którym wiem sporo, choć pewnie do dziś nie wszystko, a którego życiorys zainteresował pewnych ludzi, ci zaś zwrócili się do mnie o jego „szersze ujęcie”. No to zabrałem się do pracy.
Nieubłagane prawa biologii nie pozwalały pominąć informacji, że pradziadek miał ojca, czyli dla mnie prapradziadka. Wypadało wspomnieć o nim słów kilka, choćby w celu sprawdzenia, czy na życiową postawę jego syna wpłynęło bądź nie, wychowanie domowe.
I tak trafiłem na ślady prapradziadka Xawerego, którego krótkie życie (zmarł mając 39 lat) okazało się równie ciekawe, co niemal dwukrotnie dłuższy żywot jego nad wyraz energicznego syna, Juliana.
Nie pisałbym może o tej historii tutaj, gdyby nie fakt, że praszczur Xawery był nauczycielem. Ponieważ zaś niemal na okrągło słyszymy o ciężkiej doli nauczyciela polskiego, przeciążonego pracą, ustawicznym dokształcaniem, niedofinansowanego, któremu nawet Karta Nauczyciela każe mimo wszystko prowadzić lekcje dla niewdzięcznej dziatwy, postanowiłem pokazać portret wiejskiego nauczyciela sprzed 180 lat.
Nie pochodził z zamożnej rodziny, na co niewątpliwy wpływ miał jego XVII wieczny antenat, który uszlachcon i obdarzony majętnością, dwa lata później wyrokiem sejmu utracił i tytuł i majętność „za morderstwa i rozboje” co napawa mnie niejaką dumą, bo wypadek to dość rzadki w I Rzeczpospolitej. Krew rodzinna chyba niewiele się zmieniła, geny od czasu do czasu dają znać o sobie, bo z rodzinnych opowieści znam tylko jednego przodka, który przeżył życie nudnie i we względnym spokoju, jak na przyzwoitego obywatela przystało.
Xawery jął się pracy nauczyciela elementarnego po ukończeniu pruskiego gimnazjum.
„Popis na nauczyciela” (tak się nazywał egzamin kwalifikacyjny) w wieku 22 lat zdał będąc nauczycielem internistycznym w Skorzęcinie i jak donosił „Dziennik Urzędowy Królewsko Pruskiej Regencji w Bydgoszczy” z 1834 roku (pomiędzy informacją o zmianie ceny frakcyjnej zboża i wiadomością o kwitach na kapitały abluicyjne) dostał posadę w Podlesiu Kościelnym w powiecie wągrowieckim. Ożenił się, rok później urodził mu się syn (w przyszłości wyróżniony wyrokiem śmierci dla podtrzymania rodzinnych tradycji), życie było w zasadzie ułożone.
W zasadzie, bo Xawery najwyraźniej nie mógł spokojnie usiedzieć na stołku.
Najpierw uzupełnił wykształcenie na uniwersytecie we Wrocławiu, co przy nauczycielskiej pensji i rodzinie na utrzymaniu nie było sprawą prostą, ale jak się okazało – możliwą do wykonania.
Studia i praca były widocznie jego żywiołem, bo mając już na koncie 10 lat stażu mógł się pochwalić ogłoszeniem z „Gazety Wielkiego Księstwa Poznańskiego” (październik 1844) zawiadamiającym o pojawieniu się na rynku elementarza jego autorstwa.

A chwalić się było czym, bo elementarz w odróżnieniu od innych zyskał sobie pochlebne recenzje, choć nie pozbawione akcentów krytycznych.
„…elementarz p. Łukaszewskiego ułożony jest na ścisłych zasadach głosowania i nie łączy z czytaniem pisania. Ćwiczenia są stopniowo, w związku, słowem – metodycznie ułożone. […] wadą elementarza jest to, że umysł dziecka zalewa potok coraz trudniejszych, a często i niezrozumiałych dziecku wyrazów…[…] alboż to rzeczą potrzebną, ażeby zaraz na początku nauki czytania kazać dziecku męczyć się czytaniem wszystkich trudnych wyrazów? Zdradza to pedantyzm niemiecki.”(„Szkoła polska” 1844)
Pomimo to elementarz został spośród innych wyróżniony poleceniem i stosowany w szkolnej praktyce także poza zaborem pruskim.
W tymże 1844 roku w poznańskim „Tygodniku Literackim” zamieszczał artykuły bardzo fachowe zważywszy jego skromną zawodową pozycję wiejskiego nauczyciela, jak np. „Niektóre uwagi nad pisownią polską”.

Swoją drogą ciekawe, że tego rodzaju teksty ukazywały się w periodyku o takim profilu. Część nawiązanych wówczas kontaktów ze współpracownikami pisma „odziedziczył” syn, m.in. z Kraszewskim, Libeltem i in.
1845rok, to czas gorących polemik w „Gazecie Wielkiego Księstwa Poznańskiego” z autorami innych podręczników szkolnych, którzy jak się okazało nie wahali się, choć Polacy, przed składaniem donosów do władz pruskich na swoich konkurentów w dziele edukacji młodzieży.
Na to też musiał znaleźć się czas.
Od 1845 roku redagował wraz z Ewarystem Estkowskim „Pismo dla nauczycieli ludu i ludu polskiego” zawierające prócz innych działów recenzje najbardziej wartościowych (wg redaktorów) książek zalecanych Polakom do lektury.
Potem był „Przyjaciel dzieci” – książka „do czytania”, tzn. wspomagająca naukę czytania w połączeniu z bajkami, ciekawymi opowiadaniami itp. „Przyjaciel dzieci” doczekał się wielu wznowień aż po sam koniec XIX wieku.

Jeszcze w I połowie XIX wieku w szkołach pruskich bywały przypadki nauczania w języku polskim różnych przedmiotów, nie tylko religii, o którą później poszła walka we Wrześni i innych miejscowościach Wielkopolski.
Na Pomorzu, zwłaszcza w ziemi chełmińskiej długo było to regułą. Nacisk władz pruskich na pełną germanizację edukacji natrafiał na swego rodzaju opór materii spowodowany rzeczą tak prozaiczną, jak nieznajomość języka niemieckiego u dużej części uczniów.
Wybór jaki z czasem dano Polakom był prosty – albo będą uczyć się po niemiecku, albo wcale. Na dodatek Prusacy mieli dziwny zwyczaj wprowadzania swego prawa w życie i to bez zbędnej zwłoki, w związku z czym spora liczba dzieci stanęła przed wizją pozbawienia ich wykształcenia.
Xawery (przypomnę – zwykły nauczyciel elementarny) wpadł na prosty pomysł, który przynajmniej na początek mógł złagodzić niebezpieczeństwo.
Wspólnie z Niemcem Augustem Mosbachem wydał szkolny słownik polsko – niemiecki, który miał być pomocny dzieciom w nowej sytuacji.

Jak znam życie, współcześni inkwizytorzy nie wahaliby się zarzucić mu „wspomagania dzieła germanizacji”.
Już po śmierci Xawerego Mosbach kilkakrotnie uzupełniał i doszlifowywał słownik, co świadczy o jego przydatności i używalności. Ostatnie wydanie jakie znam, pochodzi z 1909 roku.
Nie poprzestając na tym w 1847 roku Xawery wydał w Królewcu inny słownik, co najmniej równie ciekawy i przydatny, a mianowicie „Podręczny słownik wyrazów obcych i rzadkich w języku polskim używanych”.

Szczególnego rodzaju ciekawostką tego słownika jest fakt, że praszczur wprowadził w nim po raz pierwszy do obiegu słowo „turystyka” w jak najbardziej dzisiejszym jego znaczeniu. Specjaliści odgadują źródło, z którego korzystał w „Pamiętniku turysty” Stendahla z 1838 roku („Memoires d’un touriste”) Wcześniej w 1845 roku Pietrasiński użył formy „tourysta” zapożyczonej z angielszczyzny, jednak tylko w stosunku do osoby tym się zajmującej, a nie do zajęcia jako takiego. Dotąd w użyciu było słowo „wędrowiec” od włoskiego peregrini (w innych częściach dawnej Polski utrzymało się ono jeszcze długo).
Słowa, jak się okazuje, też mają swoje początki, jak choćby znany przykład „krajobrazu” autorstwa Karpińskiego (tego od „Bóg się rodzi”).
Myliłby się ten, kto by sądził, że wszystkie te zajęcia odbywały się kosztem spraw rodzinnych. Tych także nie zaniedbywał. Z pomocą finansową hr. Mielżyńskiego (o którym pisał, że wyrzucał z domu każdego, kto go nazwał hrabią) wysłał syna Juliana do Berlina, gdzie ten ukończył medycynę, którą wprawdzie po powstaniu 1863 praktykował, ale zarażony wirusem ojcowym pisywał też całkiem sporo. Moja ulubiona pozycja to „Pijaństwo w Rumunii”. Na dodatek zachowywał się jak rasowy historyk, doceniając wagę uporządkowanych archiwów i metodologii pracy. Tu niewątpliwie widać wpływ wychowania w domu Xawerego.
Podsumowując: jak na 39 lat życia i skromne warunki bytowania tudzież zawodową pozycję to całkiem niezły dorobek.
Znajomy przeglądając moje notatki o Xawerym westchnął „że też mu się chciało…” i chyba w tym właśnie westchnieniu zawarł sedno całej sprawy.
Jemu się chciało.
Pytanie: dlaczego?
Nie tylko jemu. Jeden z rozdziałów książki o historii Pomorza poświęciłem szkole niedaleko mojego domu, szkole z XIX wieczną tradycją. W okresie międzywojennym pracowali tam nauczyciele, dość niezwykli jak na dzisiejsze czasy, ale w typie mocno przypominający Xawerego.
Jeden z nich ze znanej mi i dziś rodziny, dwa lata pracował … za darmo. Uwierzylibyście? A jest to udokumentowany fakt (mniejsza już czym spowodowany). Obecna „Solidarność” oświatowa z pewnością by nie uwierzyła.
Nauczyciele mieli do dyspozycji salę na ok. 70 dzieci, a w czasie absolutnie szalonego rozwoju Gdyni bywało, że mieli …500 podopiecznych!
Poradzili sobie? Jasne, że poradzili.
Potrafili w takich warunkach, przez nikogo nie przymuszani, założyć drużynę harcerską, zadbać o nakarmienie biedniejszych uczniów, jednym słowem – wg młodzieżowego wyrażenia – kombinowali jak konie pod górę.
Bo im się chciało.
Dlaczego?
Xawery pisząc o konieczności zmian w pisowni polskiej zakończył swoje wywody uwagą, że są one możliwe tylko jako całościowa reforma języka, a więc wypracowana i wdrożona we wszystkich częściach dawnej Polski, co z wiadomych powodów „…pozostać musi myślą aż do pomyślniejszych czasów, które oby jak najprędzej nadeszły.”
No i nadeszły.
Wierzę, że i dziś są nauczyciele, z którymi praszczur Xawery chętnie wypiłby kieliszek czegoś smacznego. Tacy, którym się chce.
Inna rzecz, że mało ich widać.
Ich to wina czy tego, kto nam wyświetla film z naszego życia, ale we własnej reżyserii?
Czy nasze przyzwyczajenie do szukania złych wiadomości nie powoduje spaczenia obrazu świata? O złym nauczycielu dowiadujemy się natychmiast, a o dobrym?
Taka informacja się „nie sprzeda”?
Rodzona siostra pracując całe życie jako nauczycielka twierdzi, że i Karta Nauczyciela i związki zawodowe w oświacie są po to, by chronić nauczyciela złego. Trudno mi z nią dyskutować, bo jak z rękawa sypie konkretnymi przykładami.
Konstrukcja oświaty wdrożona po ’89 roku przez naszych światłych przywódców powoduje, że na złego nauczyciela „nie ma bata”, a dyrektor szkoły jest niemal pozbawiony możliwości wyeliminowania takiego ze swojej placówki.
Marudząc czasem na pogarszający się stan wiedzy młodych ludzi, nie zapominajmy i o tym aspekcie problemu.
No i proszę, jak to samo wychodzi – miałem się zająć pradziadkiem, zeszło mi na prapradziadka, a potem rzuciło we współczesność.
A może to wszystko ma ze sobą coś wspólnego? Ot, zagadka.
Jerzy Łukaszewski


Vocativus piątym przypadkiem!
Ktoś wie, kiedy to wołacz został przesunięty na ostatnie miejsce w gramatyce języka polskiego?
Nie mam pojęcia, choć Wiki tak powiada
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wo%C5%82acz
W międzyczasie były co najmniej dwie zmiany pisowni w naszym języku, więc może „po drodze” i to zmieniono.
Duza by już mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć! – to sedno sprawy. Gdzieś zaginęli społecznicy, którzy tyle dobrego robili. Może mniej się ich rodzi? Może zbyt zajęci gonieniem za zarobkiem?
„dwa lata pracował … za darmo”
Może jestem skażony współczesnością ale nie wierzę, jakaś nagroda musiała być. Obietnica stałej posady? Uznanie społeczne? A z czego żył w tym czasie?
Już wyjaśniam: to był brat kierownika szkoły, nauczyciel bez pracy, pomagała mu, jak zwykle w takich przypadkach rodzina.
Cała historia wzięła się stąd, że ówczesne władze zwyczajnie nie nadążały za tym co się w Gdyni działo, nie tylko na polu edukacyjnym. Jeśli w ciągu roku liczba ludności zwiększa się 5 – 10 razy ( w ciągu 17 lat zwiększyła się 100 krotnie), to można się pogubić. Etaty nauczycielskie nie zdążały na czas. A dzieci przybywało. Co było robić?
Oczywiście, że gdy etaty nadeszły, on był :”pierwszy w kolejce”, sam bym nie postąpił inaczej. Miał siedzieć w domu i płakać?
Jeszcze ciekawostka. Kiedy kierownik szkoły ożenił się z jedną z nauczycielek – musiał odejść do innej placówki. Nie było przyjęte, by małżeństwa pracowały w jednej i to w sytuacji, gdy jedno było szefem.
Wspaniały, wspaniały tekst 🙂 Jakaż to przyjemność pośród zalewu codziennej tandety, strachu, szczucia i wojen, przeczytać coś, co budzi nadzieję. Jakoś tak, właśnie nadzieję! Pisząc swoją notkę byłam pewna, że mojej nadziei nie da się wskrzesić. Szanowny Pan spowodował, że mocno i głęboko odetchnęłam. Dziękuję za te piękne chwile.
Z szacunkiem – cheronea
Piękny życiorys przodka, pogratulować, ale nasuwa się pytanie, czemu tylko od nauczycieli wymagać zaangażowania społecznego? Ludzi którym „się chce” nigdy nie było za wiele.
Z szacunkiem.
Ładny kawałek historii. Nasuwa mi się skojarzenie ze związkami zawodowymi w XIX-wiecznej Wlk. Brytanii, które skupiały się na edukowaniu robotników, fundowaniu bibliotek, nauce czytania itd. Też można zacząć ten temat, a skończyć na współczesności 🙂
Ktoś powiedział, że jeden zły nauczyciel narobi więcej szkody, niż jeden zły lekarz, bo taki lekarz szybko zostanie wyeliminowany z zawodu, a zły nauczyciel 'wyuczy” kilkuset… idiotów.
Coś w tym chyba jest…
Super tekst, super Pradziadek i super Rodzina. Takie historie trzeba zapisywać. I to jest dopiero sensowna „polityka historyczna”, którą należy uprawiać.
Warto pamiętać ile zawdzięczamy ludziom poprzednich pokoleń. Historia w stylu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Wspaniała przez swoją zwyczajność. Heroizm to niekoniecznie odwaga na polu walki – to także ciężka, pozornie nieważna praca i pasja której owoce ujawniają sie po latach w rzeczach nieuchwytnych. Duchy naszych przodków wpływają na rzeczywistoć nawet kiedy o tym nie chcemy pamiętać czy też nie dowierzamy.
Dz dobry
Nie śledziłem odpowiedzi związanych z archiwalnym już tematem o P.E Strzeleckim.
Niemniej po czasie zwracam się do pana z ponowną prośbą o udostępnienie dla potrzeb naszego Stowarzyszenia choćby fotografii tegoż artykułu, a jeżeli to jest możliwe fotografii strony tytułowej tego numeru „Gazety Toruńskiej” i przesłanie mi na podany adres mailowy. Pozdrawiam
Zdz, mam wrażenie, że posyłałem te materiały mailem, w każdym razie ktoś z państwa do mnie pisał, a ja odpowiedziałem.
Wrzucam tu linki do trzech plików pdf i jpg, ale trzeba poczekać do jutra, aż BM je „uwolni” bo system automatycznie blokuje więcej niż jeden link na raz.
Pozdrowienia
Gazeta Gdańska
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/gazetagd1.jpg
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/strzelecki1.pdf
Gazeta Gdańska cz.2
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/gazetagd2.jpg
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/strzelecki2.pdf
Gazeta Toruńska (nawiasem mówiąc błąd w dacie śmierci)
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/strzelecki4.jpg
http://ruslan.pecado.pl/upload2/readfile.php?file=ruslan/strzelecki3.pdf
W pierwszym akapicie pisze Pan „przysiedliśmy (…) fałdy”.
Pracowałam kilka lat w korekcie w pewnym szacownym wydawnictwie książkowym i stąd to skrzywienie zawodowe: poprawiłabym na „przysiedliśmy fałdów”. Chyba, że się coś zmieniło od moich czasów…
@Therese Kosowski, a ja bym Pani korektę przyjął z wdzięcznością 🙂 Dziękuję za poprawkę, nikt nie jest doskonały 🙂 Na drugi raz będę pamiętał.