Zapiski z wygnania3 min czytania

 

2018-03-16

Sabina Baral napisała książkę pod tym tytułem, Krystyna Janda i Magda Umer zrobiły adaptację teatralną. Umer wyreżyserowała, Janda odegrała. Nigdy w życiu nie widziałem Jandy w teatrze. W kinie Wajdy wydawała mi się aktorką przerysowaną, nie tylko z winy ról, jakie grała, ale także z predyspozycji psychofizjologicznych. Na scenie ‘Polonii’, dojrzała Janda zdobyła mnie swoim pierwszym wypowiedzianym ze sceny zdaniem. Czułem jakby szeptała mi do ucha. Ile aktorek na świecie potrafi to zrobić ciałem i głosem?

Obejrzałem również po raz pierwszy (może za mało chodzę do teatru) inscenizacyjną zbrodnię doskonałą: teatr zamieniony w film, tak jak to dziś się dzieje, gdy ruch i język filmowy inspirują literaturę i muzea, odpowiadając niekończącemu się zapotrzebowaniu widzów na pobudzające wyobraźnię obrazy: „being there”, być tam.

Wydaje mi się, że przyszłość należy do takiego teatru, ale tylko jeżeli multimedialne sznurki będą delikatnie pociągane przez prawdziwe talenty – jak niedomówiony tekst Sabiny Baral, pomysły filmowe Jandy i Umer, a w końcu postać emigrantki marcowej stworzona przez Jandę, z którą chciałoby się spędzić na gadaniu resztę wieczoru. A może i następne wieczory.

Dotychczas brzmi to jak recenzja teatralna; ale chodzi o coś znacznie większego. Z desek prywatnego teatru (brawo! Tylko tak, bo państwowe łapy mogą obejmować, ale także brudzić), odezwał się wielki głos kobiety polskiej, która zrozumiała, o co chodzi z Żydami. Wcześniej powstawały niezliczone utwory na ten temat, w których, jak powiedział mi pewien uczestniczący w nich aktor, „reżyser nie odróżnia Żyda od krowy”. A więc koniec epoki cepeliowskich Żydów, nareszcie są z krwi i kości, nareszcie przemawiają wierszem Tuwima, który Janda powiedziała tak, że nie było na sali nikogo kto by nie dostał gęsiej skórki:

My, Żydzi Polscy… My, wiecznie żywi – to znaczy ci, którzy
zginęli w ghettach i obozach, i my widma – to znaczy ci,
którzy zza mórz i oceanów wrócimy do kraju
i będziemy straszyć śród ruin
swymi w całości zachowanymi cielskami i upiornością niby-to  zachowanych dusz.
My prawda grobów, i my złuda istnienia; my miliony trupów i
kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy niby-nietrupów; my,
nieskończenie wielka bratnia mogiła; my kirkut, jakiego dzieje
nie widziały i nie zobaczą.
My, poduszeni w komorach gazowych i przetopieni na mydło, którym
nie zmyje się ani śladów naszej krwi ani piętna grzechów świata
wobec nas.
My, których mózgi tryskały na ściany naszych nędzarskich
mieszkanek i na mury, pod którymi nas masowo rozstrzeliwano – tylko
za to, że jesteśmy Żydami.
My, Golgota, na której mógłby stanąć nieprzebyty las krzyżów.
My, którzyśmy dwa tysiące lat temu dali ludzkości jednego niewinnie
przez Imperium Romanum zamordowanego Syna Człowieczego –
i wystarczyło tej jednej śmierci, aby stał się Bogiem.
Jaka religia urośnie z milionów śmierci, tortur, poniżeń i rozkrzyżowanych w
ostatniej rozpaczy ramion?My, najwspanialsza w dziejach kupa krwawego nawozu, którym
użyźniliśmy Polskę, aby tym, co nas przeżyją,
lepiej smakował chleb wolności.

Po tym wierszu pokazał się na ekranie filmowym dewastujący montaż faszystowskiego pochodu na ulicach Warszawy w rocznicę niepodległości.

Pewien warszawski bywalec teatralny powiedział mi po przedstawieniu: „o, taka śpiewogra”. Oby więcej takich w Polsce.

Marian Marzyński

Print Friendly, PDF & Email